Szczyt odbędzie się w przyszłym roku, padł ofiarą pandemii COVID-19. Jego przełożenie komplikuje i tak złożony proces negocjacji i działań w walce z ocieplaniem Ziemi. Z drugiej strony – może doprowadzić do ograniczenia i uproszczenia bizantyjskich przedsięwzięć, jakimi stały się w ostatnich latach COP-y.
„Ze względu na ogólnoświatowe skutki COVID-19, organizacja ambitnego i inkluzywnego COP26 w listopadzie 2020 r. nie jest już możliwe” – tak brzmi komunikat Ramowej Konwencji ONZ ws. zmian klimatu (UNFCCC), czyli organizatora szczytu. Nowa data jest jeszcze nieznana. Brytyjczycy mówią o maju 2021 roku, ale ostateczna decyzja zapadnie po dodatkowych ustaleniach
„Zmiana harmonogramu zapewni wszystkim stronom [konwencji] możliwość skoncentrowania się na kwestiach, które zostaną omówione na tej ważnej konferencji i zapewni więcej czasu na niezbędne przygotowania. Będziemy nadal współpracować ze wszystkimi zaangażowanymi w celu zwiększenia ambicji klimatycznych, budowania odporności i zmniejszenia emisji” – dodaje UNFCCC.
Wątpliwości do utrzymania listopadowej daty COP26 pojawiły się wraz z gwałtownym wzrostem zakażeń koronawirusem w Wielkiej Brytanii. Londyn początkowo przyjął strategię nieograniczania swobody zgromadzeń i poruszania się ludzi. Strategia, według światowych mediów zaproponowana przez Dominika Cummingsa, (nie)sławnego doradcę premiera Borisa Johnsona i architekta Brexitu, szybko doprowadziła do tysięcy przypadków zakażenia i licznych ofiar.
Rząd Wielkiej Brytanii zdecydował się na zamknięcie kraju – tzw. lockdown – dopiero od 24 marca. Już przed tą datą padały kolejne wydarzenia – odwołano np. mecze piłkarskiej ligi, a dziś władze All England Lawn Tennis Club zdecydowały o odwołaniu Wimbledonu, pierwszy raz od czasów II wojny światowej.
Spóźniona reakcja rządu, rosnąca liczba chorych i zmarłych sprawiły, że odwołanie bądź przełożenie COP26 było tylko kwestią czasu. Szczyty klimatyczne ONZ to duże imprezy. W zeszłorocznym i zorganizowanym faktycznie ad hoc spotkaniu COP25 w Madrycie wzięło udział ponad 26 tys. delegatów. Na katowickim COP24 – blisko 30 tys. Ryzyko było więc ogromne.
Poprzedni szczyt był porażką
„Przełożenie COP26 nie było niespodzianką. Obecne warunki uniemożliwiają zarówno organizację tak dużego wydarzenia, jak i osiągnięcie sukcesu, na który liczyła Wielka Brytania jako prezydencja COP26” – mówi OKO.press Lidia Wojtal, ekspertka ds. polityki klimatycznej i energetycznej oraz wieloletnia przedstawicielka Polski na kolejnych COP-ach.
COP26 miał naprawić nieco nadszarpnięty wizerunek międzynarodowych negocjacji klimatycznych po porażce – a właściwie serii porażek – jakie dotknęły proces klimatyczny w 2019 roku.
Najpierw z organizacji zeszłorocznego COP25 wycofała się Brazylia po zwycięstwie w wyborach prezydenckich prawicowego denialisty klimatycznego Jaira Bolsonaro (swoją drogą beztrosko ignorującego zagrożenie koronawirusem).
Organizację przejął rząd Chile, jednak również wycofał się – na miesiąc przed terminem! – wskutek protestów przeciwko neoliberalnemu modelowi gospodarczemu, napędzającemu wzrost nierówności społecznych.

Przeczytaj także:
„Wściekli rodzice”. Czy mieć dzieci w czasach kryzysu klimatycznego
25 sierpnia 2019
Ostatecznie kolejny odcinek mydlanej opery klimatycznej – to określenie dziennikarki „The Guardian” Suzanne Goldenberg – wylądował w Madrycie, choć Chile pozostało formalnym przewodniczącym. I potężnie rozczarował.
„Szczyt poniósł bezdyskusyjną porażkę – nie uzgodniono praktycznie żadnej z palących kwestii, na czele z nowymi zasadami handlu emisjami gazów cieplarnianych” – pisaliśmy w grudniu.
Wielkie wyzwanie dla negocjacji klimatycznych
Oczekiwania wobec szczytu w Szkocji były więc ogromne. COP26 miał uzgodnić to, czego nie uzgodniono w Madrycie, a więc wspomniane nowe zasady handlu emisjami. Miał także zrobić krok naprzód w kwestii planów redukcji emisji gazów cieplarnianych.
“Na sukces miały się złożyć plany wszystkich państw, które zwiększyłyby cele redukcyjne do 2030 roku oraz pokazały strategie na 2050 rok. Przygotowanie tych planów i strategii nie wydaje się możliwe w tym roku” – mówi Wojtal.
A czas ucieka. Ograniczenie globalnego ocieplenia do 1,5°C względem epoki przedprzemysłowej jest już właściwie niemożliwe. Coraz częściej mówi się o kolejnym progu 2°C, choć pół stopnia różnicy w skali globu to ogromna różnica na niekorzyść warunków życia, uprawy roślin i dostępu do wody.
Według Wojtal przełożenie COP26 komplikuje też przyszłość negocjacji klimatycznych, choć jednocześnie może być impulsem do reformy sposobu ich prowadzenia:
„To pierwszy taki przypadek w historii negocjacji, więc wyzwanie dla procesu jest bezprecedensowe. Przesunięcie COP26 na przyszły rok poważnie zaburza grafik rozmów i potencjalnie stawia pod znakiem zapytania organizację kolejnego szczytu – COP27 – który ma się odbyć w Afryce” – tłumaczy.
“Taka sytuacja jest jednak też szansą na wprowadzenie, w końcu, usprawnień do procesu negocjacji, być może także zmniejszenia częstotliwości szczytów, które z roku na rok są coraz większe i powodują coraz więcej emisji” – dodaje.
Wstrząs zgotowany światu przez epidemię koronawirusa zwiększył obawy co do przyszłości walki o zatrzymanie globalnego ocieplenia. Walka z kryzysem gospodarczym może odwrócić uwagę od czającego się za progiem kryzysu klimatycznego. Ale jest również szansą na to, by narody świata zrozumiały, że tylko solidarne działanie pomoże walczyć z klimatyczną katastrofą.
„W obliczu zagrożenia zdrowia publicznego i kryzysu klimatycznego nie możemy sobie pozwolić na wybór: zajmujemy się jednym bądź drugim. Musimy stawić czoła i pandemii, i zmianie klimatu” – apeluje Andrew Steer, szef World Resources Institute.
„Pandemia COVID-19 to tragiczne przypomnienie, że globalne ryzyko wymaga wspólnych działań. Przywódcy muszą współpracować, aby wcześnie identyfikować zagrożenia, przygotowywać się na nie, dzielić informacjami i mobilizować zasoby, aby obywatele byli bezpieczniejsi i zdrowsi” – dodaje Steer.
Tak naprawdę pandemia i ogromny kryzys gospodarczy to ogromna szansa na szybsze zmiany w globalnej gospodarce. Do niedawna wszystko było rozkręcone na maksa i ciężko było przekonać państwa, szczególnie rozwijające się, że należy zmienić drogę rozwoju. Teraz nastąpił globalny STOP, taki reset po którym możemy zdecydować: wracamy do tego, co było (czyli samodestrukcji) czy ustawiamy gospodarkę na nowe, pro-klimatyczne tory? To chyba jedyna szansa i nie możemy jej przegapić.
Teoretycznie tak i oby. Ale obawiam się, że będzie tak samo jak po innych wielkich "przełomach", kiedy też "nic nie miało być takie jak dawniej" (choć wtedy nie w kontekście zmian klimatu) czyli 2001 i 2008 rok. Jeśli nawet wobec nagłej palącej potrzeby w czasie pandemii znajdują się durnie jak (do niedawna) Trump, Bolsonaro czy paru innych dyktatorów kpiących z naukowych i (w pełni) namacalnych faktów, to o czym w ogóle mówimy. Przecież klimat "zmienia się sam" a nawet jak nie to zawsze jeszcze będzie "kiedyś" czas na działanie…
Myślę, że mało się zmieni, epidemia musiałaby być naprawdę potężna i fizycznie wymusić zmianę modelu gospodarczo-ekonomicznego. Wielu komentatorów zakłada, że moralny wstrząs wywołany zarazą skłoni ludzi do zmiany postawy wobec klimatu i przyrody. Ale to wg mnie nie nastąpi między innymi z dwóch powodów: 1) Etycznego – bo na jakiej zasadzie ludzie mieliby bardziej kochać przyrodę, jeśli wirus z "przyrody" pochodzi i izolujemy się od niego plastikiem oraz technologią? 2) Poznawczego – bo od pandemii wiedzy o klimacie w społeczności światowej nie przybędzie.
Podzielam sceptycyzm (jak już napisałem) ale z pkt 1 pozwolę się nie zgodzić. Wirus z przyrody ewidentnie sam ne skoczył na niewinnego człowieka, tylko został "zaproszony" handlem (często nielegalnym) dzikimi zwierzętami (często z krytycznie zagrożonych gatunków – choć dokładnie nie wiadomo jeszcze z których przeszedł na człowieka). A zatem bardziej "kochać" przyrodę, a przynajmniej jej nie dręczyć traktując przedmiotowo, byłoby bardzo wskazane, nawet dla relatywnych ignorantów w tym temacie. Czy tak będzie to inna sprawa – ale związek jest jak najbardziej.
Może i dobrze, że szczyt klimatyczny został przełożony, bo uwaga świata skierowana jest teraz gdzie indziej. Myślę, że z biegiem czasu pojawi się więcej odpowiedzi i analiz dotyczących samego wirusa, sposobu rozprzestrzeniania oraz wpływu na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki. Napewno pod obstrzałem będzie globalizacja. Powstanie cała masa pytań wokół gigantycznego kosztu społecznego pandemii. Już pojawiają się pierwsze jaskółki: naukowcy z Aarhus University wskazują na możliwy link pomiędzy zanieczyszczeniem powietrza, a wysoką śmiertelnością w północnych Włoszech.