Ministerstwo chce zignorować dzieci uchodźców, które uczą się zdalnie w ukraińskim systemie. A jak ktoś chce do szkoły, to w 9 na 10 przypadków ląduje w zwykłej klasie i ma się uczyć jak polskie dzieci. Oraz zdawać egzamin 8-klasisty i maturę. Powinno być inaczej
Natalia opóźniała wyjazd z Iwano-Frankiwska w zachodniej Ukrainie, choć mąż Wasyl jest od paru lat kierowcą TIR-ów we wrocławskiej firmie, a mama Oksana ma bezpieczną pracę w Warszawie. Namawiana, by uciekać przed wojną, broniła się nawet wtedy, gdy rakiety uderzyły w pobliskie lotnisko, a ona miała trudności z powrotem od lekarza z Anią. Potem był kolejny nalot, ale ani ona, ani dziewczynki Ania (8 lat) i Ola (13 lat), za nic nie chciały wyjeżdżać.
Decyzję podjęła nagle, 10 marca. Pośpiesznie, zanim się rozmyśli, spakowała samochód, pożegnała resztę rodziny. Pierwszy raz prowadziła sama taki kawał drogi.
Zamieszkały w jednym z dwóch pokojów warszawskiego mieszkania, w którym Oksana opiekuje się panią Jolantą (rocznik 1932)*. Dziewczynki nie chciały porzucać szkoły w Iwano-Frankiwsku, na szczęście okazało się, że mogą uczyć się w niej dalej.
O 07:55 od poniedziałku do piątku siadają przed dwoma komputerami, pożyczając jeden od pani Joli, która nie może układać wtedy pasjansa. Ania ma w II klasie pięć lekcji po 25 minut, głównie pisania, czytania, matematyki. Kończy przed 11:00, potem odrabia lekcje.
Czy chciałaby pójść do polskiej szkoły?
"Mam swoją szkołę" - odpowiada dziewczynka. Lubi te lekcje on-line. Stara się, typ prymuski.
Babcia Oksana tłumaczy, że Ania jest nerwowa. Natalia namawiała ją w warszawskim parku, żeby się pobawiła z polskimi dziećmi, ale skończyło się płaczem. Jak coś jest nie tak, zaczyna wymiotować, w czasie wojny to się nasiliło.
"Obie mają taki strach" - mówi Oksana.
Ola ma codziennie 7 lekcji po 30 minut. Pełen zestaw: ukraiński język i literatura, geometria, algebra, fizyka, angielski... Nauki on-line nie lubi, wolałaby chodzić do szkoły. Bo są koleżanki i jest wesoło.
(Przypominam sobie wizytę w kijowskiej szkole, gdy w 2014 roku pomagaliśmy przygotowywać ukraińską wersję "Szkoły z klasą". Budynek wielki jak okręt, biedny, ale wszystko świeżo odmalowane w marynarskich kolorach. Nauczycielki jak dobre ciocie czy babcie, mądre kobiety, ciepła atmosfera).
W klasie Oli jest 30 osób: 23 przebywa w Iwano-Frankiwsku, z tego troje to uchodźcy z Kijowa, Charkowa i Zaporoża, których rodziny zamieszkały w szkole. Siedmioro jest w Polsce.
"Jak jest alarm bombowy, to przerywają lekcję - mówi Ola - akurat dziś był na algebrze".
Czy Natalia zapisze córki do polskiej szkoły?
"Nie wiem, chcielibyśmy jak najszybciej wracać" - odpowiada 34-latka.
Są w Polsce 14 dni, Natalia zaczyna dochodzić do siebie, już udaje jej się zasnąć. Ale do Polski nie chcą się przyzwyczajać.
Nauka w ukraińskiej szkole - nawet on line - jest dla nich potwierdzeniem, że Ukraina żyje i że wciąż mają swoją ojczyznę, zwłaszcza, że w wirtualnej klasie nie widać różnicy, gdzie kto jest fizycznie (poza tym, że w Warszawie nie ma nalotów).
Nauka zdalna dzieci pomaga całej rodzinie definiować sytuację jako przejściową.
Tak zapewne przeżywa to większość osób, które uciekły przed wojną wyrwane nagle z normalnego życia.
Edukacja ukraińska - tak jak polska - działała zdalnie w czasie epidemii COVID-19, bez czego nie byłaby w stanie zareagować na wojnę. Po kilku dniach od ataku 24 lutego cały system przestawił się na nauczanie zdalne, poza rejonami najcięższych walk, gdzie już nie działa nic.
Edukacja płaci straszną cenę. Niszczone są budynki (zobacz zdjęcia), giną dzieci i nauczyciele. W obwodzie mikołajowskim dyrektor szkoły został zastrzelony przez rosyjskich żołnierzy. Według UNICEF codziennie z Ukrainy ucieka nawet 75 tys. dzieci, a jest ich w wieku przedszkolno-szkolnym od 3 do 17 lat - 5,7 miliona. Uczą się 11 lat, zaczynają w wieku 6 lat, od 2018 roku wprowadzany jest system 12-letni.
Oglądam roboczy materiał ministerstwa edukacji Ukrainy, w którym w kolorowej tabeli opisano kilkanaście projektów poprawy edukacji w warunkach wojny. Między innymi:
Żeby rozwiązać problem, dobrze znać jego skalę. Tymczasem nie wiadomo, ile mamy ukraińskich dzieci - uchodźców. W środę (23 marca) Czarnek informował, że "według szacunków w Polsce jest [ich] 650-700 tys.". Wcześniej rzucał liczbę 700 tys.
Skąd te liczby? Z luźnych kalkulacji, czyli spod tzw. dużego (ministerialnego) palca. Według Czarnka "dzieci stanowią połowę uchodźców, a 3/4 z nich jest w wieku szkolnym". Jak podała 22 marca Straż Graniczna, od początku rosyjskiej napaści dotarło do Polski 2,141 mln osób (według danych z czwartku - 2,2 mln), więc Czarnek mógł policzyć: 1/2 x 2 141 tys. x 3/4 = 803 tys.
Z jakichś względów z 803 tys. zrobiło się 700 tys. Może ministerstwo posłużyło się szacunkami podanymi przez Straż Graniczną 15 marca, że Ukraińcy i Ukrainki stanowią 93 proc. przekraczających granicę? 93 proc. x 803 tys. = 747 tys., czyli bliżej do 700 tys. Reszta to Polacy (1 proc.) i obywatele innych krajów, którzy uciekają przed tą sama wojną, ale żadnych praw nie dostali.
Cała polityka wobec ukraińskich uchodźców rozgrywa się we mgle, bo poza gołą liczbą osób nie zbierano na granicy żadnych informacji.
Czy można było stworzyć podstawową bazę, choćby po to, by ułatwiać ludziom odnajdywanie się, planować usługi i wydatki, czy chronić kobiety przed handlem ludźmi? Zadanie było piekielnie trudne.
Rachuby są tym trudniejsze, że nie wiemy, ile z 2,2 mln uchodźców zostało w Polsce, a ile ruszyło dalej.
Jak informowało 21 marca Deutsche Welle (za niemieckim MSW),
od napaści Rosji w Niemczech zarejestrowano 225 357 uchodźców z Ukrainy, na pewno w większości podróżujących z Polski.
Taka jest podana z niemiecką precyzją liczba osób, które zgłosiły się do ośrodków recepcyjnych i urzędów ds. obcokrajowców, co oznacza, że uchodźców może być znacznie więcej, np. takich, którzy jadą do przyjaciół lub krewnych i nigdzie się nie rejestrują. Na wewnętrznych granicach UE nie ma kontroli, a Ukraińcy mogą wjeżdżać bez wizy.
Gdyby na chwilę potraktować serio szacunki ministra a także przepisy ustawy oświatowej "o obowiązku szkolnym dzieci niebędących obywatelami polskimi" (art. 165 par. 1 i 2), to oznaczałoby, że 700 tys. dzieci z Ukrainy dołączy do 4,932 tys. dzieci polskich (z tego 3,092 tys. w podstawówkach - według najnowszych danych GUS za rok 2020/2021).
Oznaczałoby to gigantyczny wzrost liczby osób uczących się - o 14 proc., w dodatku nierówno rozłożony na niekorzyść szkół podstawowych, które musiałby przyjąć może nawet o jedną piątą uczniów więcej. Na każdą z 14 tys. podstawówek przypadałoby średnio po 40 uczniów. A np. w Warszawie, gdzie może być nawet 300 tys. uchodźców - ponad 100 uczniów. Trudne do wyobrażenia wyzwanie.
Polskie ministerstwo postanowiło jednak wykonać zasadnicze cięcie.
Rozporządzenie z 21 marca stanowi, że dzieci ukraińskie, które "pobierają naukę w przedszkolu (zerówka - red.) lub szkole w ukraińskim systemie oświaty z wykorzystaniem kształcenia na odległość, nie podlegają obowiązkowi szkolnemu albo obowiązkowi nauki".
To jeden z głównych punktów i zarazem jedna z głównych wątpliwości, poczynając od kwestii formalno-prawnej, czy rozporządzeniem można zmieniać fundamentalne zobowiązania ustawowe.
W środę w Zamościu Czarnek informował, że w szkołach uczy się 105 tys. dzieci z Ukrainy, a codziennie przybywa po kilkanaście tysięcy.
"Przytłaczająca większość nie udała się do polskich szkół, duża część z nich korzysta z możliwości nauki zdalnej".
Minister podkreśla, że trzeba tak zorganizować edukację dla dzieci ukraińskich, "żeby nie zakłócała postępów edukacyjnych polskich dzieci". I dalej o propozycji dla małych uchodźców: "Podstawą będzie nauka języka polskiego, a także innych przedmiotów zgodnie z podstawą programową". Oczywiście - polską.
Czarnek podkreśla, że rozwiązania są elastyczne. Ale dziwna ta elastyczność, bo ogranicza się do wprowadzania dzieci z Ukrainy do polskiego systemu.
Mogą one trafić do tworzonych specjalnie dla nich klas przygotowawczych albo zostać dołączone do zwykłych klas. Minister zalecał tę pierwszą formę, w tzw. terenie nawet zdarza się, że kuratoria napominają szkoły, by tworzyły oddziały. Z marnym skutkiem, bo jak podał Czarnek, ze 105 tys. ukraińskich uczniów i uczennic w oddziałach przygotowawczych jest tylko "ponad 10 tys.", czyli ok. 10 proc.
90 proc. trafia do klas z rówieśnikami z Polski.
Rozporządzeniem z 8 marca Czarnek zwiększył limity dzieci w oddziale przedszkolnym (do 28 dzieci, maksymalnie troje z Ukrainy) oraz w klasach I-III szkoły podstawowej (do 29 uczniów, maksymalnie czworo z Ukrainy). Od czwartej klasy limitu już nie ma. Zwiększono też maksymalną liczbę dzieci w zajęciach świetlicowych pod opieką jednego nauczyciela z 25 do 29.
Dołączanie dzieci z Ukrainy do klas to najprostsza (i najtańsza) możliwość, ale sprawdza się tak sobie. W Raszynie trzeba było "cofnąć uczniów" do klas przygotowawczych. Nie rozumieli po polsku, a jeśli nawet "coś tam łapali", to nauka według polskiej podstawy programowej sprawiała im trudność, zwłaszcza z przedmiotów humanistycznych.
W wielu miejscach powstają oddziały przygotowawcze międzyszkolne, a nawet międzygminne. Jest wtedy kłopot z finansowaniem dojazdów dzieci.
Rozporządzenie Czarnka z 21 marca miało opisać model uczenia ukraińskich dzieci, ale ogranicza się do wciskania ich do polskiego systemu. Nie został opisany sposób dokumentowania nauki i pobytu uczniów z Ukrainy, za to szczegółowo omówiono, jak wyrwane ze swojego kraju dzieci mają przystąpić do egzaminu ośmioklasisty (zapisy do 11 kwietnia) oraz do matury (zapisy do 31 marca).
W liście do ministra Społeczne Towarzystwo Oświatowe, zrzeszające szkoły społeczne, komentuje: "Te dzieci nie potrzebują kolejnych egzaminów. Wie o tym każdy pedagog, który może je obserwować z bliska. Niestety, trudno uniknąć wrażenia, że żaden z takich specjalistów nie został poproszony o opinię (...) Zamiast powolnej integracji i adaptacji w nowym środowisku, resort edukacji proponuje im konfrontację z polską podstawą programową, egzaminem ósmoklasisty i maturą.
Trudno o bardziej zaburzoną hierarchię wartości i większą ignorancję w zakresie potrzeb i możliwości tych młodych ludzi (...), którym właśnie zawalił się świat.
Nie możemy wymagać od dzieci, które wychowały się w ukraińskiej szkole, często nie znają naszej kultury ani języka, by z zapałem rozpoczęły przyswajanie kanonu polskiej literatury. Nie powinniśmy proponować im egzaminów, których wynik nie będzie w żadnym stopniu odzwierciedlał ich możliwości".
STO domaga się "zwolnienie uczniów przyjmowanych do klas ósmych z egzaminu ósmoklasisty, a uczniów przyjmowanych do klas maturalnych – z matury, przy jednoczesnym opracowaniu przepisów, na podstawie których możliwe będzie ich przyjmowanie, odpowiednio, do szkół ponadpodstawowych i na studia".
Sytuacja jest niejasna. Nie wiemy, ile ukraińskich dzieci ostatecznie zapisze się do szkoły. To zależy od dalszego przebiegu wojny, na razie dynamika wyjazdów z Ukrainy spada.
Nie wiemy, ile osób pojedzie dalej, a także ilu uchodźców wróci do domu i kiedy to nastąpi. Mamy u siebie rzeszę ludzi przeżywających katastrofę życiową, którzy nie wiedzą, co z nimi będzie. Należałoby przede wszystkim nie szkodzić i nie działać pochopnie.
Przedwczesne wydaje się wpisywanie na trzy miesiące przed końcem roku ukraińskich dzieci w polski system edukacyjny, zwłaszcza gdyby zaserwować im stres egzaminów i oceniania, klasyfikacji do następnej klasy.
Najbezpieczniejsze byłoby chyba wsparcie - do wakacji - ukraińskiej edukacji zdalnej tak, by jak najwięcej dzieci zaliczyło "u siebie" kolejny rok nauki.
Zamiast umywać ręce (bo nie polska edukacja), szkoła może w tym pomóc oferując miejsce nauki zdalnej w swoim budynku lub poza nim (rozporządzenie z 21 marca opisuje, jakie warunki trzeba spełnić), użyczając sprzętu komputerowego, a nawet zatrudniając do pomocy uczniom nauczycielki z Ukrainy (na razie jest to możliwe tylko w charakterze pomocy nauczycielskiej, ale to powinno się zmienić). Chodziłoby także o to, by dzieci wyszły z mieszkań, gdzie przebywają często w trudnych warunkach.
Taka ukraińska ścieżka w polskiej szkole - rozwiązanie kreatywne nowej sytuacji, a przy okazji znacznie tańsze niż pełna edukacja przygotowawcza - powinna zostać uzupełniona o naukę polskiego, bo jeśli sytuacja w Ukrainie nie dawałaby szans powrotu, dzieci powinny od jesieni przestawiać się na polską edukację. A jeśli uda im się wrócić, to oswojenie się z obcym językiem nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Wokół takiego projektu łatwiej byłoby zmobilizować ukraińskich rodziców (matki), które są - jak wszyscy rodzice na świecie - zainteresowane, by dziecko przeszło do następnej klasy. Taka ścieżka nie odbierałaby im symbolicznie nadziei na powrót do domu.
Nie ma mowy o 25 godzinach nauki wg polskiej podstawy programowej, lekcje polskiego powinny być prowadzone w takim wymiarze, by nie zakłócić edukacji ukraińskiej.
I zostawić trochę przestrzeni na wspólne z polskimi uczniami i uczennicami zajęcia typu WF, plastyka, muzyka, żeby dać uchodźcom namiastkę normalnej szkoły i ułatwić proces integracji w Polsce. Można tu liczyć na inwencję szkół, jak skorzystać z okazji, że są dzieci z innego kraju, innej kultury.
Wbrew pozorom, dokończenie roku ukraińskiego niczego dzieciom z Ukrainy nie zamyka. Kto skończy ukraińską szkołę podstawową, może - jeśli zostałby w Polsce - ubiegać się o miejsce w liceum bez przystępowania do egzaminu ósmoklasisty, czyli bez absurdalnego stresu, jaki Czarnek chce zafundować dzieciom uchodźców.
*Jolanta Pacewicz, mama autora tekstu
Edukacja
Uchodźcy i migranci
Przemysław Czarnek
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Ukraina
Ukraińcy w Polsce
wojna w Ukrainie
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze