Czy kolejny strajk nauczycieli zatrzęsie polską szkołą? Do tego droga daleka, choć po wtorkowym spotkaniu ministra edukacji ze związkowcami przełomu w sprawie wysokości wynagrodzeń nie ma. Związkowcy czują się rozczarowani i ignorowani
"Delikatnie mówiąc, jesteśmy rozczarowani" — relacjonuje OKO.press Krzysztof Baszczyński ze Związku Nauczycielstwa Polskiego, chwilę po zakończeniu pierwszego od ośmiu miesięcy spotkania zespołu ds. statusu zawodowego pracowników oświaty.
We wtorek, 23 sierpnia do rozmów zasiedli związkowcy, a także pracownicy ministerstwa. Najważniejszym tematem spotkania były wynagrodzenia. Przypomnijmy, że nauczyciele domagają się 20 proc. wzrostu płac i to jeszcze jesienią 2022 roku. Za to minister Czarnek powtarza, że dalsze podwyżki nie będą możliwe bez kompromisów ze strony związkowców. Chodzi o radykalne zmiany w Karcie Nauczyciela, tj. podniesienie pensum (czyli godzin tablicowych, składających się na nauczycielski etat).
Od miesięcy prawdziwym sensem debaty o pensjach w edukacji jest pauperyzacja zawodu nauczyciela, która prowadzi do wyjątkowo złej sytuacji kadrowej. Na tydzień przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego w kuratoryjnych bankach ofert pracy widnieje ponad 20 tys. wakatów. Rośnie za to liczba świadectw nauczycieli, którzy z wypalenia, a także coraz trudniejszej sytuacji finansowej, odchodzą z zawodu. Pisaliśmy o tym więcej tutaj:
Przed spotkaniem mówiło się, że minister wyciągnie propozycję z ubiegłego roku: 36 proc. wzrostu wynagrodzenia w zamian za więcej godzin przy tablicy i krótsze wakacje. Przemysław Czarnek przyniósł na spotkanie - i to osobiście - inne rozwiązanie. Resort edukacji obiecuje, że wynagrodzenia wszystkich nauczycieli, niezależnie od stopnia awansu zawodowego, wzrosną od stycznia 2023 roku o 9 proc. I to bez korekty w pensum, czy długości urlopu. Minister Czarnek poszedł więc na kompromis sam ze sobą.
Propozycja jest jednak zawiła, bo rząd znów przedstawia podwyżkę jako wzrost kwoty bazowej, czyli abstrakcyjnego, choć ważnego dla obliczania subwencji, bytu. Kwota bazowa wpływa na uśrednione zarobki nauczycieli w Polsce, czyli wynagrodzenie zasadnicze (goła pensja) wraz ze wszystkimi możliwymi dodatkami (m.in. stażowy, funkcyjny, za wychowawstwo, za pracę w trudnych warunkach, za pracę w nocy, za godziny ponadwymiarowe, a także nagrody). Prawdopodobnie nie ma w Polsce nauczyciela, który pokazałby pasek z liczbami, które uparcie prezentuje ministerstwo, bo nikt nie zgarnia całej puli świadczeń z Karty Nauczyciela.
Co nie znaczy, że nauczyciele w Polsce zarabiają tylko tyle, ile wynosi wynagrodzenie zasadnicze. Cały system zależy też od uwarunkowań regionalnych (wysokości dodatków, które proponują samorządy, czyli organy prowadzące), stażu, a także realnej ilości godzin wyrabianych w tygodniu (wielu nauczycieli, szczególnie w miastach, pracuje ponad etat). Według związkowców, średnie stawki są wyższe od minimalnego wynagrodzenia od ok. 500 zł dla stażysty do nawet 2,3 tys. dla nauczyciela dyplomowanego.
Podczas spotkania, ministrowie Piontkowski i Czarnek na slajdach pokazywali, że po podwyżkach wynagrodzenie nauczyciela początkującego wyniesie ponad 4,5 tys. zł brutto, a dyplomowanego - ponad 7 tys. zł brutto.
"Szczególnie uśmialiby się najmłodsi nauczyciele, którzy - gdyby nie wrześniowa podwyżka, połączona ze zmianami w awansie zawodowym - zarabialiby od stycznia o 310 zł mniej niż nowa pensja minimalna" — komentuje prezes ZNP Sławomir Broniarz.
"To epatowanie magią wielkich liczb. Nas interesuje faktyczny wzrost wynagrodzenia zasadniczego. I co ministerstwo proponuje? Znów podwyżkę na poziomie 300-350 zł i to w sytuacji, gdy inflacja w roku 2022 przekraczała 15 proc.
Może bylibyśmy w stanie zgodzić się na wyjściowe 9 proc. od stycznia, gdyby ministerstwo powiedziało, że w październiku usiądziemy do wspólnych prac nad budżetem. I te 9 proc. zostanie skorygowane o dane makroekonomiczne dotyczące wartości złotego, cen paliw, prognoz inflacji, wzrostu cen energii. Ale nie, to było kolejne spotkanie, gdzie ministrowie proponowali, ale nie słuchali" — dodaje Broniarz.
Operowanie uśrednionymi kwotami, a także za niskie stawki, to nie jedyne problemy. Związkowcy czują się też zignorowani, bo od stycznia próbują wywalczyć rozwiązanie, które zadowoli wszystkich, a nie tylko wybranych, nauczycieli.
"Ministrowie w zasadzie zamknęli dyskusję o podwyższeniu wynagrodzenia zasadniczego dla nauczycieli mianowanych i dyplomowanych jeszcze w tym roku" — tłumaczył na konferencji prasowej po spotkaniu z ministerstwem Sławomir Wittkowicz z Forum Związków Zawodowych. Dlaczego to tak ważne?
Nauczyciele w 2022 roku dostali tylko 4,4 proc. podwyżki — równowartość korekty inflacyjnej dla całej budżetówki. Tyle że w czerwcu Sejm po raz kolejny znowelizował Kartę Nauczyciela. Po pierwsze, zredukował szczeble awansu zawodowego z czterech do trzech, łącząc „stażystę” z „kontraktowym” w kategorię „początkującego”. Po drugie, podniósł zarobki „początkującego” nauczyciela do 120 proc. kwoty bazowej (powiększonej od maja o 4,4 proc.). Pensje reszty nauczycieli zostały zamrożone.
"Podwyżka od stycznia 2023? My nawet nie chcemy o tym rozmawiać" — mówi Krzysztof Baszczyński z ZNP. "Wrzucono granat do rad pedagogicznych, przyznając wynagrodzenia tylko początkującym nauczycielom. Ilu nauczycieli to mianowani i dyplomowani? Aż 80 proc. szkolnej kadry" — dodaje przedstawiciel ZNP.
ZNP i FZZ zapowiadały, że jeśli nie dojdzie do porozumienia z rządem, zorganizuje kolejną masową akcję protestacyjną. Krzysztof Baszczyński w rozmowie z OKO.press powiedział, że związkowcy będą jeszcze apelowali o spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim. Co nie znaczy, że za kulisami nie trwają przygotowania do jakiegoś rodzaju strajku.
W środę, 23 sierpnia o możliwych scenariuszach przedstawiciele ZNP porozmawiają na prezydium. Na forach nauczycielskich pełno jest jednak głosów, które wskazują na to, że podobny zryw do tego z 2019 roku nie jest możliwy.
Pracownicy polskich szkół wciąż noszą żałobę po niezrealizowanych postulatach sprzed 3 lat, a także pamiętają, że odpowiedzią na bunt jest atak, czyli nagonka. Wielu z nich przyznaje, że jest zmęczonych nie tylko problemem "kasy", ale też atmosferą w szkołach, pandemią czy poczuciem osamotnienia.
Niektórzy piszą wprost, że popierają strajk, ale ich na niego nie stać.
Gdy po forach zaczął krążyć pomysł rezygnacji z nadgodzin, co pokazałoby realną skalę braków kadrowych w polskich szkołach i potencjalnie unieruchomiłoby pracę wielu placówek w dużych miastach, nauczyciele szybko zareagowali: przecież to moje źródło utrzymania. Co w takich warunkach wymyślą więc związkowcy?
Akcje protestacyjne szykuje też oświatowa "Solidarność", która choć nie mówi wspólnym głosem z resztą związkowców, również domaga się zdecydowanego wzrostu wynagrodzeń.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze