„Pseudodziennikarz lewackiej szczujni”, „prowokator z legitymacją lewackiego portalu”, który „stoi po stronie stronie komunistów, nazistów i faszystów” – tak reportera OKO.press określali gospodarze Marszu Powstania Warszawskiego. Wyrzucali go i wyzywali, wezwali policję, która ich posłuchała i uniemożliwiła mu pracę. Prawnicy wytykają błędy policji
Skrajna prawica nie lubi dziennikarzy, którzy pokazują prawdziwą twarz polskiego nacjonalizmu. Są zniechęcani, wypraszani, a jeśli to nie zadziała – fizycznie atakowani, zastraszani i publicznie szykanowani. Spotkało mnie to na Marszu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia, przy bierności policji.
Katolicka fundamentalistka Kaja Godek gratulowała uczestnikom marszu, że obyło się bez zamieszek mimo
„prowokatorów z legitymacjami lewackich portali”, którzy „prosili się, żeby ktoś im coś zrobił”.
Zaraz potem rzecznik Młodzieży Wszechpolskiej Mateusz Marzoch wskazał mnie palcem w tłumie jako „pseudodziennikarza lewackiej szczujni”.
Wtórował mu ze sceny publicysta prawicowych portali i youtuber, Krzysztof Lech Łuksza, twierdząc, że wspomniani
prowokatorzy, „chcą odebrać nam polskość” tak naprawdę „sami są po stronie komunistów, nazistów i faszystów”.
Nie wiedziałem, co się stanie. Po słowach wszechpolaka oczy tłumu zwróciły się ku mnie. Większość z nich to pewnie porządni ludzie, którzy przyszli uczcić pamięć bohaterów Powstania, nie interesowało ich (to wynikało z wielu moich rozmów), że obchody usiłuje zawłaszczyć skrajna nacjonalistyczna prawica, która straszy „ideologią LGBT” dzielnie w tym wtórując PiS czy hierarchom katolickim.
W tym jednak momencie wskazano im zdrajcę narodu, gestapowskiego szpicla i enkawudzistę w jednej osobie. Przy asyście policji do linczu raczej by nie doszło. Ale strach udało się wywołać.
„To próba mrożenia debaty i nie dopuszczania głosów krytyki” - ocenia Dominika Bychawska-Siniarska, wieloletnia dyrektorka Obserwatorium Wolności Mediów przy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. „Trudno powiedzieć, że mamy tu do czynienia z realną groźbą w sensie prawnym, z pewnością można to oceniać negatywnie społecznie” - mówi.
Jeden z prawników kancelarii prawnej Jakubowski Pluta mówi, że ewentualnie możliwe byłoby oskarżenie o publiczne zniesławienie. „Powiedzenie o kimś, że jest pseudodziennikarzem, pseudoprawnikiem, pseudolekarzem to zniesławienie, narażenie na utratę przez tę osobę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu” - mówi mecenas.
Tyle że nie o moje dobre imię tutaj chodzi, a o możliwość, by inni dziennikarze na tyle odważni, by stawać oko w oko z ekstremizmem, mogli o nim informować opinię publiczną, nie narażając się na niebezpieczeństwo.
Na tym samym marszu
fotoreporter "Wyborczej" Jędrzej Nowicki spotkał się z szykanami Straży Marszu Niepodległości, ochotniczej służby porządkowej nacjonalistycznych demonstracji, kiedy próbował przejść przez jej kordon posługując się legitymacją „Gazety Wyborczej”.
Prawicowym ekstremistów obecność dziennikarza medium, które nie reprezentuje ich poglądów, wydaje się prowokacją. W końcu, jak głosi motto niegdyś popularnej faszystowskiej strony zastraszającej demokratów, liberałów i lewicowców o nazwie RedWatch, „są tylko dwie strony, nasza i ta druga”.
A może rzeczywiście prowokowałem? Zachęcam do obejrzenia materiału, który nagrywałem na żywo. Organizatorzy wyprosili mnie ze zgromadzenia jeszcze zanim zadałem jakiekolwiek pytanie uczestnikom. W połowie 10 minuty nagrania (0:09:30) usłyszałem
„Proszę opuścić zgromadzenie, bo nie chcemy żeby pan tutaj był”
od osoby podającej się za „pełnomocnika organizatora”. Powodem miał być brak akredytacji dziennikarskiej.
To duże nagromadzenie bujd, ewidentnie służące zniechęceniu:
Mężczyzna tytułujący się pełnomocnikiem próbował użyć siły - chwycił mnie za ramię. Puścił, dopiero gdy głośno zaprotestowałem. Harmider wzbudził zainteresowanie kilku uczestników marszu, którzy zaczęli krzyczeć w moją stronę „Lewacki prowokator!”. Pytałem, czym prowokuję. „Lewactwem” - odpowiedziano. Były bluzgi, prześmiewcze zaczepki.
Po kilku minutach przyszedł przewodniczący zgromadzenia, Robert Bąkiewicz, obecnie lider organizacji Roty Niepodległości protestującej przeciw tzw. ustawie 447, prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości oraz szef portalu Media Narodowe, a do niedawna jeden z czołowych działaczy ONR.
„Dzień dobry, chciałem żeby pan opuścił zgromadzenie” – powiedział. Dlaczego? „Dlatego, że takie jest moje prawo. Nie muszę tłumaczyć” – brzmiała odpowiedź.
Otoczyło mnie kilku osiłków, usłyszałem „Przyblokujcie go” za plecami. Kilka osób mnie popchnęło. Wtedy pojawił się policjant, który odciągnął mnie za rękę na chodnik, nie potrafiąc jednak podać podstawy prawnej ani powodu (tzw. podstawy faktycznej) interwencji.
„Organizator nie życzy sobie pana” – stwierdził funkcjonariusz. Po przybyciu posiłków i dowódcy wylegitymowano mnie i przytrzymywano przez dłuższy czas. Protestowałem bez skutku. Potem jednak usłyszałem, że mogę iść i ruszyłem w pogoń za marszem by dalej relacjonować wydarzenie.
„W przypadku niepodporządkowania się żądaniu [opuszczenia zgromadzenia] przewodniczący zgromadzenia zwraca się o pomoc do Policji lub straży gminnej (miejskiej)” – mówi art. 19 § 5 prawa o zgromadzeniach. Tyle tylko, że zdaniem prawników takie żądanie było bezpodstawne. Mecenas kancelarii Jakubowski Pluta uważa, że policja powinna w takim wypadku określić, czy przesłanki zawarte w ustawie zostały spełnione.
Dyrektorka Obserwatorium Wolności Mediów idzie dalej, wymaga od policji umożliwienia wykonania pracy dziennikarskiej, ewentualnie wyznaczając bezpieczną strefą, z której da się to robić.
Relacjonowanie wydarzenia w interesie publicznym cieszy się bowiem najszerszą ochroną prawną (w przeciwieństwie np. do szukania sensacyjnych plotek) – potwierdził to wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 2014 r. w sprawie Pentikäinen przeciwko Finlandii.
Prawniczka przypomina też art. 6 § 4 ustawy Prawo prasowe, według którego „nie wolno utrudniać prasie zbierania materiałów krytycznych ani w inny sposób tłumić krytyki” – a to w jej opinii próbował zrobić organizator nacjonalistycznego marszu.
Podczas marszu rozmawiałem z kilkoma uczestnikami, który w odpowiedziach na pytania posługiwali się argumentami i nie próbowali mnie obrażać ani zastraszyć – widać to na nagraniu. Rozstawaliśmy się w kulturalnym pożegnaniu.
Dlaczego zatem organizatorzy i ich goście próbowali strachem uniemożliwić mi pracę? Dlaczego nie chcieli, by opinia publiczna widziała, co przygotowali w rocznicę Powstania? Wstydzili się śpiewanych na kibolską melodię haseł, przekreślonej tęczy na czele pochodu, czy może faktu, że żaden z powstańców nie zdecydował się na udział w ich imprezie? Trudno powiedzieć, oni sami odmawiali wyjaśnień.
Historia
LGBT+
Media
Nacjonalizm
Policja i służby
Prawa człowieka
Robert Bąkiewicz
Kaja Godek
Marsz Powstania Warszawskiego
Mateusz Marzoch
Młodzież Wszechpolska
Powstanie Warszawskie
Straż Marszu Niepodległości
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Komentarze