Antoni Macierewicz proponuje nową definicję zdrowia psychicznego: człowiek zdrowy na umyśle musi uznać dowody smoleńskiej podkomisji. Bezpośrednich dowodów na zamach nie ma. Jest rozumowanie, że wybuch musiał być, skoro samolot uległ uszkodzeniom już przed brzozą, choć nie napotkał żadnych przeszkód. Rzecz w tym, że napotkał. Kilkakrotnie zahaczał o drzewa
Po konferencji prasowej podkomisji Antoni Macierewicz pofatygował się 15 września do bliskich mu mediów. U Jana Pospieszalskiego oznajmił, że zebrane dowody przesądzają sprawę. Każdy, kto jest zdrowy (w domyśle - na umyśle, bo przecież nie idzie o grypę) musi ulec sile dowodów, że tupolew rozpadł się w powietrzu.
Tylko człowiek niezdrowy mógłby udowadniać, że samolot nie rozpadł się w powietrzu
"Dzisiejszy dzień przyniósł coś absolutnie przełomowego, rozstrzygającego. Nikt nie jest w stanie tego podważyć" - mówił Macierewicz.
"Na 60- 70 metrów przed brzozą, która miała być sprawcą tego dramatu, znaleziono części samolotu na ziemi. A już 100 metrów wcześniej doszło do awarii systemu hydraulicznego, a to on decyduje o sterowaniu samolotem" - mówił Macierewicz w programie Pospieszalskiego.
Precyzował, że biegli prokuratury w 2012 roku znaleźli wykrywaczem wbity w ziemię fragment wielkości 17 cm na 15 cm i to była część skrzydła tego samolotu. Był też drugi kawałek, oba widoczne na zdjęciu. "To biegli prokuratury i policji opisali je jako część samolotu, to jest ich diagnoza, tylko to zostało schowane pod sukno, tak jak pod sukno schowano fragment z czarnej skrzynki, który odcięto po prostu, bo na nim zostało nagrane, jak odczytaliśmy, że doszło do awarii silnika i awarii agregatu prądowego samolotu, to jest ostatnie pięć sekund z rosyjskiej czarnej skrzynki, na mniej więcej 100-120 m przed brzozą".
"Te części nie mogły się odbić od brzozy i cofnąć, ani nie mogły się w inny sposób oderwać, bo tam nie ma innych przeszkód naturalnych, o które [samolot] mógł uderzyć, żeby było jasne, nie ma drzewa, ani masztu, ani nie leciał żaden inny samolot. To musiała być inna przyczyna, niewątpliwie samolot zaczął rozpadać się w powietrzu dużo przed brzozą" - mówił Macierewicz.
Dodatkowym argumentem jest "półkilogramowe żebro z wnętrza skrzydła tupolewa, które wisiało na gałązkach brzozy". Musiało tam dolecieć, a poruszało się z prędkością samolotu 270 km na godzinę - argumentował.
"Pewne rzeczy zostały zamknięte. Ten samolot rozpadł się w powietrzu" - konkludował Macierewicz.
Także w TV Trwam Macierewicz twierdził, że nie da się już bronić hipotezy wypadku. "Wszystkie te zdarzenia musiały być spowodowane wybuchem, bo nie ma żadnego drzewa ani innej przeszkody, o którą mógłby uderzyć samolot przed brzozą".
Ten rodzaj argumentacji był popularny od dawna w wyjaśnieniach Macierewicza i jego ekspertów. O wybuchu wnioskowano pośrednio wychodząc od tego, jak rozrzucone zostały szczątki samolotu. Dr Grzegorz Szuladziński - zwolennik teorii wybuchu wewnętrznego (w odróżnieniu od wybuchu na skrzydle), który swoją tezę ilustrował gotowaną parówką - opowiadał, że najpierw wierzył w wypadek. Ale "jak zobaczyłem wpis [internetowy] informujący o bardzo wielu odłamkach na miejscu katastrofy, szczęka mi opadła. Przecież odłamki oznaczają wybuch.(...) Obszar, na którym leżą szczątki, zajmuje trzy długości samolotu. To za dużo jak na maszynę, która była widziana, lecąc bardzo nisko, parę metrów nad ziemią. Trudno to wytłumaczyć inaczej niż wybuchem wewnętrznym, powodującym, że frontowa część poleciała naprzód, tylna do tyłu, a środkowa została w miejscu".
Obecna argumentacja Macierewicza jest jednak nieco odmienna i bardziej - na oko - perswazyjna.
Podkomisja nadal nie przedstawia żadnych bezpośrednich dowodów na rzecz wybuchu, takich jak ślady materiałów wybuchowych lub produkty ich przemiany, charakterystyczne nadpalenia czy nadtopienia, czy jakiekolwiek skutki fali uderzeniowej. Na wybuch nie wskazuje też żaden fragment rozmów załogi, nie zapisał się odgłos wybuchu, przyrządy na pokładzie nie zanotowały wzrostu ciśnienia.
Także świadkowie nie słyszeli wybuchu lecz wycie silników i odgłosy zderzeń samolotu z drzewami i ziemią. "Jeżeli jest wybuch, jest on naprawdę słyszalny, zwłaszcza w takiej atmosferze, jak wtedy w Smoleńsku, przy dużej wilgotności, która oznacza duże przewodnictwo dźwięku" - tłumaczył Maciej Lasek, inżynier, specjalista mechaniki lotu, od maja 2010 r. członek komisji Millera a od lutego 2012 przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Ale to wszystko nie zmienia faktu, że rozumowanie Macierewicza może robić wrażenie. Jak to możliwe, że coś z samolotu odpadło lub coś się w nim zepsuło zanim uderzył w brzozę?
Zwłaszcza, że Macierewicz wypowiada tę tezę z żarliwym przekonaniem używając kategorycznych słów, ekspertom komisji Millera i Laska grozi odpowiedzialnością karną za "poświadczanie nieprawdy", a wszystkich myślących inaczej uznaje za "niezdrowych na umyśle". Jego argument robi wrażenie, zwłaszcza gdy ktoś uwierzy w zapewnienia, że "nie było żadnego drzewa ani innej przeszkody, o którą mógłby uderzyć samolot przed brzozą".
Kluczem do sprawdzenia interpretacji Macierewicza jest zatem sprawdzenie, czy tupolew mógł w coś uderzyć przed brzozą. Okazuje się, że nie tylko mógł, ale wiadomo, że uderzył. I to kilkakrotnie.
Są na to dowody.
Te części nie mogły się odbić od brzozy i cofnąć, ani nie mogły się w inny sposób oderwać, bo tam nie ma innych przeszkód naturalnych, o które [samolot] mógł uderzyć, żeby było jasne, nie ma drzewa, ani masztu, ani nie leciał żaden inny samolot
W rozmowie z OKO.press Maciej Lasek, potwierdza, że na brzozie znaleziono fragmenty samolotu. "Także dookoła złamanej brzozy leżało sporo kawałków skrzydła, które zostało w wyniku zderzenia przecięte równo jak piłą. Rozumowanie, że te części musiały nadlecieć z oddali jest niepoważne".
Lasek potwierdza też, że zdjęcie przedstawiające dwa znalezione elementy, na które powołuje się Macierewicz, jest autentyczne. Macierewicz "odkrył" je w dokumentach komisji Millera, dołączone do uzupełniającego raportu. "Jeden z tych elementów może być - choć nie musi - częścią skrzydła, drugi - po długich dyskusjach - uznaliśmy prawie na pewno za śmieć" - mówi Lasek.
Ważniejsze jest jednak co innego. Raporty obu państwowych komisji stwierdzają, że zanim tupolew zderzył się z brzozą, kilkakrotnie zahaczał o drzewa i krzewy: pierwszy raz w odległości 1099 m przed początkiem pasa, czyli ok. 25o m przed brzozą.
Raport komisji Millera: "w odległości 1099 m i 5 m poniżej poziomu DS 26 [czyli lotniska], nastąpiło pierwsze zetknięcie samolotu z przeszkodą terenową (przycięcie na wysokości 10 m wierzchołka brzozy rosnącej w parowie w pobliżu BRL [bliższa radiolatarnia]".
Załącznik nr 4 raportu ("Geometria zderzenia samolotu") opisuje kontakt z tą pierwszą przeszkodą dokładniej: "Końcówka prawego skrzydła uderzyła w wierzchołek brzozy na wysokości około 10 m, w wyniku czego przycięte zostały cienkie gałązki o długości około 1 m".
I dalej: "Zderzenie to nie spowodowało uszkodzeń mających wpływ na zdolność samolotu do lotu (prawdopodobnie powstały tylko miejscowe uszkodzenia powłoki lakierniczej na krawędzi natarcia skrzydła)".
Potem doszło do "następnych zderzeń z kolejnymi drzewami i krzakami. Pomimo że samolot zaczął się już wolno wznosić, ze względu na ukształtowanie terenu jego wysokość nad ziemią obniżyła się z 10 m w rejonie BRL do 4 m w rejonie porośniętym młodymi drzewami i krzakami (...) samolot zderzył się z następnymi przeszkodami: • dwie kępy młodych brzózek – przycięte krawędzią lewego skrzydła; • grupa młodych brzózek, topoli i innych drzew – połamane krawędzią natarcia lewego skrzydła samolotu. Niewykluczone, że w tym momencie powstały pierwsze uszkodzenia wiązek przewodów elektrycznych".
Załączniki nr 4 oraz nr 5 ("Opis uszkodzeń samolotu") ilustrują to zdjęciami uszkodzonych drzew, a załącznik nr 5 przedstawia zdjęcie "owalnego wgniecenia na krawędzi natarcia skrzydeł", które powstało podczas uderzeń o te drzewa.
Załącznik nr 4 precyzuje w tabeli na s. 4: po zahaczeniu o pierwszą brzozę w odległości 1099 m od lotniska, tupolew uderzał kolejno w: kępę młodych brzózek (932 m od lotniska), drugą kępę kępa młodych brzózek (919 m), brzózki i młode topole (901 m). Następna była feralna brzoza (855 m).
Od zahaczenia o pierwszą brzozę (na 1099 m przed lotniskiem) do uderzenia w ostatnią brzozę (855 m) samolot leciał - z szybkością ok. 270 km/godz., czyli 75 m/sek - nad szybko wznoszącym się brzegiem parowu, na wysokości kilku, kilkunastu metrów nad ziemią (ale minimalnie poniżej poziomu lotniska). Trwało to nieco ponad trzy sekundy.
W rozmowie z OKO.press Lasek stwierdza, że w wyniku uderzeń o drzewa mogły odpaść jakieś drobne fragmenty samolotu. Podkreśla jednak, że do zderzenia z brzozą samolot był sprawny do lotu. "Piloci wciąż próbowali odejść na drugi krąg, samolot już się wznosił i prawdopodobnie - gdyby nie zderzenie z brzozą - by odleciał".
Na oczyszczonym nagraniu z kokpitu słychać jak osiem sekund przed katastrofą nawigator kończy odliczanie wysokości: "100, 90, 80, 60, 50, 40, 30 i - już krzycząc - 20". Podaje wysokość nad poziomem terenu, posługuje się wysokościomierzem radiolokacyjnym (co było poważnym błędem i jednym z powodów wypadku). Następnie słuchać jakieś głuche odgłosy czy szumy.
Odgłosy przed uderzeniem o brzozę zostały odczytane i opisane w kwietniu 2015 roku przez prokuraturę wojskową jako kolejno: "lekkie uderzenie o kadłub", "seria trzech lekkich uderzeń o konstrukcję samolotu", "odgłos przypominający silne uderzenie".
"W odległości 855 m od progu DS 26, samolot zderzył się lewym skrzydłem z brzozą o średnicy pnia 30-40 cm, w wyniku czego nastąpiła utrata około 1/3 długości lewego skrzydła. Spowodowało to wejście samolotu w niekontrolowany obrót w lewą stronę" - stwierdza raport komisji Millera.
Ma to miejsce na pięć sekund (dokładniej 4,7 sek) przed upadkiem. Słychać głośny huk, opisany przez prokuraturę jako "odgłos przypominający niszczenie konstrukcji w kolizji dużej prędkości", potem padają już tylko przekleństwa, okrzyk "Jezu" i krzyki "aaaaa". Odzywa się też rosyjski kontroler: "uchadzi na wtaroj krug" (odejście na drugi krąg)
Informacje o uszkodzeniu układów (hydraulicznego, elektrycznego, silnika) podawane przez Macierewicza są trudniejsze do weryfikacji. Przede wszystkim nie wiadomo, kiedy miałyby nastąpić. Jeżeli w ostatnich sekundach lotu - których nagranie zostało rzekomo zniszczone czy zmanipulowane - to wyjaśnienie jest proste: uderzenie w brzozę (na 4,7 sek. przed upadkiem) i jego konsekwencje, w tym utrata części lewego skrzydła, spowodowały rozległe zniszczenia.
Raport komisji Millera stwierdza, że zderzenie [z brzozą], spowodowało m.in. "rozszczelnienie zbiornika paliwa a także wszystkich trzech instalacji hydraulicznych – przerwane zostały przewody hydrauliczne zasilające mechanizm sterowania lewej lotki typu RP-55. Rozerwaniu przewodów hydraulicznych towarzyszył ubytek płynu hydraulicznego z instalacji oraz spadek ciśnienia w każdej z nich".
Jak tłumaczy Maciej Lasek, już wcześniej w wyniku uderzeń o drzewa mogło dojść do drobnych uszkodzeń, ale z pewnością nie poważniejszych, bo sygnalizatory niczego takiego nie wykryły.
Zanotowano zwiększony poziom wibracji lewego silnika, gdyż - jak mówi Lasek - już przed zderzeniem samolotu z brzozą - zasysał on gałązki z drzew i krzewów. "Ale poziom wibracji był poniżej alarmowego".
A rzekomej usterki radiowysokościomierzy po prostu nie było, przestały działać, gdy samolot obrócił się i przestały "widzieć" ziemię - mówi Lasek.
"Sprawdzałem niedawno odczyty rejestratora TAWS [sygnalizacji zagrożenia, które generowało ostrzeżenia TERRAIN AHEAD i PULL UP - red.]. Ostatnie logi były jeszcze 3 sekundy po punkcie TAWS 38, czyli 140 m za brzozą, w którym to miejscu według Macierewicza działy się straszne rzeczy" - mówi Lasek.
Macierewicz utrzymuje, że awaria instalacji hydraulicznej miała miejsce 160-170 metrów przed brzozą, czyli niecałą sekundę przed zderzeniem z drzewem.
Zdaniem Laska zapewne idzie tu o nieporozumienie.
Jeden z czujników samolotu informuje o dwóch różnych rzeczach: stanie systemu ostrzegawczego TAWS i instalacji hydraulicznej. Wyświetlana informacja dotyczyła alarmu TAWS a nie uszkodzenia hydraulicznego.
***
Kiedy ktoś - tak jak minister Antoni Macierewicz - w tak drastyczny sposób rozmija się z prawdą, do której przecież powinien mieć łatwy dostęp, nasuwa się pytanie, czemu tak robi. Możliwości są trzy. Ignorancja. Polityczny cynizm. Fanatyzm.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze