0:00
0:00

0:00

Wir Packen's an” (tłum. „zajmijmy się tym”) , od dwóch lat spieszy na rachunek uchodźcom na zewnętrznych granicach UE. Pomogli już dziesiątkom tysięcy imigrantów, którzy spali na ławkach Aten, pod plandekami na Lesbos czy w pustych fabrykach w Bośni. Dostarczali im żywność, wodę pitną, ubrania. Pomagają tam, gdzie brak sanitariatów, opieki medycznej, a dzieci cierpią na zaburzenia psychiczne wywołane uchodźczą beznadzieją. „Dopóki katastrofalne warunki życia uchodźców się nie poprawią, zapewniamy im wsparcie” - piszą na swojej stronie.

„Wir Packen's an” są aktywni politycznie w Niemczech, zbierają odzież, chemię dla imigrantów, a z darowizn kupują im artykuły spożywcze. Sami też projektują produkty, które można kupić. Dochód z tego wspiera uchodźców.

Na ich t-shirtach, bluzach można przeczytać: „Solidarność i opór”, „Cała władza dla ludzi”, „Witamy uchodźców”, „Zmiana systemu, a nie klimatu”. Pojawiają się też hasła antyfaszystowskie. T

Piszą: „#WirMachenDenTruckVoll oznacza: "Zapełniamy ciężarówki do pełna”. Tej zimy do Grecji i wegetujących tam uchodźców wysłali już dwie ciężarówki pełne odzieży, pieluszek, mydła, łóżek przenośnych dla dzieci itp „Działamy tam, gdzie zawodzi cała europejska konfederacja” - deklarują.

W zeszłym tygodniu zaczęli zbiórkę dla uchodźców i imigrantów na granicy polsko-białoruskiej. Wyliczyli, że dla czteroosobowej rodziny starczy 128 Euro (ok. 590 zł) by uchronić ich przed zimnem w nocy (1 namiot 40 Euro + 4 śpiwory zimowe po 22 Euro każdy). A już za 650 Euro jest ciepły, prosty posiłek (ryż, makaron, warzywa, olej), aż dla 1 tys. osób.

„Uchodźcy na granicy z Polską są zakładnikami sytuacji: Białoruś pozwala im przejść granicę, by naciskać na UE. A Polska planuje zamienić drut kolczasty na mur. Brzydki konflikt, który rozgrywa się na plecach tych, co szukają ochrony!”- piszą zaznaczając, że „niemiecki rząd odwraca wzrok”.

27 października wieczorem dotarli z transportem do Białegostoku. OKO.press rozmawiało o tej akcji z Axellem Graffmansem – członkiem rady „Wir Packen's an” - jeszcze gdy był w drodze na Podlasie.

Przeczytaj także:

Zebraliśmy w Niemczech 14 tys. euro

Krzysztof Boczek, OKO.press: Co robicie w Polsce?

Axell Graffmans: Słyszeliśmy o problemach na polsko-białoruskiej granicy i dla nas było jasne, że trzeba coś zrobić. Skontaktowałem się z lokalnymi organizacjami, np. Grupą Granica. Zapytaliśmy: czego potrzebujecie. Dostaliśmy listę tych rzeczy. Uruchomiliśmy w Niemczech szybką zrzutkę na ten cel i zebraliśmy 14 tys. euro. Kupiliśmy za to sprzęt, np. śpiwory na zimę, 100 nowych i 50 używanych, jakieś 200 par butów, ubrania ciepłe np. swetry i jedzenie – np. płatki owsiane.

Ponoć ten towar można liczyć w tonach.

Mamy w pełni wyładowaną bagażówkę, jakieś 3,5 tony, a to, co się nie zmieściło, przywiozą autem jutro. W sumie będzie ze 4 tony. Zebraliśmy to w ciągu niecałego tygodnia.

Wow. Szybko!

To jeden z celów naszej organizacji – działać tak szybko, jak tylko można. Pierwszy raz jesteśmy w Polsce, bo dotychczas głównie byliśmy aktywni w Grecji, Bośni i Hercegowinie.

Jak Niemcy postrzegają to, co polskie władze robią z uchodźcami na granicy z Białorusią?

Mamy różne opinie na ten temat. My uważamy, że to sytuacja podobna do tej w Grecji, czy w Bośni i Hercegowinie. Naszym obowiązkiem jest pomagać tym ludziom w potrzebie. Jakaś połowa naszego społeczeństwa uważa podobnie. I sądzi, że sytuacja, która wywołuje te migracje, np. w Afganistanie czy w strefach innych konfliktów, jest też winą Zachodu.

Druga połowa społeczeństwa, w tym są skrajnie prawicowe środowiska, uważa, że to nieistotny problem, nie trzeba im pomagać, że ci ludzie przychodzą nieproszeni do naszych domów i jest ich za dużo.

Czy w mediach niemieckich temat uchodźców na granicy polsko-białoruskiej jest jakoś popularny?

Od jakichś dwóch tygodni – bardzo. To główny temat, choć skupiamy się bardziej na tym, co dzieje się na granicy polsko-niemieckiej. Prawicowcy próbują tam zatrzymać imigrantów, a inni – wspierają tych ludzi w wędrówce.

Niemcy wiedzą, że uchodźcy tutaj umierają na granicy, od zimna, głodu i zmęczenia?

Tak. Bardzo podobna sytuacja jest na granicy chorwacko-bośniackiej, i w Grecji. Imigranci nadal toną w Morzu Śródziemnym, umierają przy przechodzeniu przez granice na Bałkanach. Rozmawialiśmy o tym z wieloma politykami w Niemczech i nic się nie zmieniło. Nic. W Polsce ludzie umierają na granicy, idzie zima, więc zagrożenie jest bardzo wyraźne. I też nic się nie zmienia.

Przecież jedną z wartości EU są prawa człowieka tutaj w tak barbarzyński sposób gwałcone.

Dziennikarz zapytał mnie ostatnio, co czego oczekiwałbym do polityków w tej sprawie. Moja odpowiedz jest prosta: by przywrócili prawu należne mu miejsce. Bo to, co się dzieje, jest totalnie wbrew obowiązującemu w Unii prawu uchodźczemu. Pierwszym krokiem byłoby więc przywrócenie jego przestrzegania – to wszystko zmieni. I na tym powinniśmy się skupić.

To śmieszne, że o Chinach, czy Korei Północnej mówimy: „to straszne państwa, bo nie przestrzegają praw człowieka”. A w Europie robimy podobnie gówniane rzeczy.

Na granicy Polski i Białorusi pogranicznicy grają ludźmi w ping-ponga. Śmiertelnego. Setki ludzi tkwi w lasach, a mrozy dopiero nadchodzą. Co powinniśmy zrobić, by to zatrzymać?

Nie mam na to prostej odpowiedzi. Mamy dwie drogi reakcji: kreatywność i solidarność. To nas łączy w całej Europie. Takie organizacje jak nasza wspierają lokalnie działające grupy, które pomagają migrantom potrzebującym wsparcia.

To nie jest kryzys humanitarny, a polityczny. Ludzie zimą w lesie w Unii Europejskiej? To nie powinno się zdarzyć! Politycy muszą wdrożyć polityczne rozwiązania, żeby położyć temu kres. Prawa międzynarodowe i ludzkie nie powinny podlegać żadnej dyskusji. Prawo do azylu jest tak samo ważne, jak prawo do pomocy medycznej. Mają być respektowane. Zwłaszcza w UE.

Tymczasem jest jak jest. A w Europie organizacje, które pomagają uchodźcom, bywają szykanowane. Czasami wyrzucają nas z kraju – to przydarzyło się zaprzyjaźnionemu NGO-sowi w Bośni. Stali się tam zbyt zauważalni i rząd im powiedział: opuście nasz kraj. Na rok.

niemieccy aktywiści wypakowują z ciężarówki paczki z pomocą dla uchodźców
;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze