Nie tylko "debil". OKO.press podsumowuje, jak Polacy przez lata obrażali głowę państwa i jakie spotykały ich za to kary
W poniedziałek 22 marca wieczorem prorządowy portal wPolityce.pl poinformował, że Prokuratura Okręgowa skierowała akt oskarżenia przeciwko pisarzowi Jakubowi Żulczykowi. Powodem miało być nazwanie prezydenta Andrzeja Dudy debilem, co stanowi według śledczych naruszenie art. 135 par. 2 kodeksu karnego.
Poszło o wpis, w którym pisarz komentował zwlekanie przez Andrzeja Dudę z gratulacjami dla prezydenta-elekta Joe Bidena:
"Prezydenta-elekta w USA »obwieszczają« agencje prasowe, nie ma żadnego federalnego, centralnego ciała ani urzędu, w którego gestii leży owo obwieszczenie. Wszystko co następuje od dzisiaj – doliczenie reszty głosów, głosowania elektorskie – to czysta formalność. Joe Biden jest 46 prezydentem USA. Andrzej Duda jest debilem"
Sam pisarz w czasie składania wyjaśnień nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Nic dziwnego. Z uwagi na to, że inwektywa użyta wobec prezydenta poprzedzona była rozbudowanym, krytycznym komentarzem dotyczącym politycznego działania Andrzeja Dudy, wypowiedzi tej nie można traktować jako zniewagi - twierdzi Rzecznik Praw Obywatelskich w piśmie skierowanym do Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Przepisy karne, z których skorzystali śledczy służą ochronie godności głowy państwa. Na razie efekt ich zastosowania jest taki, że internet zalewają żarty, które - mówiąc delikatnie - podają w wątpliwość inteligencję prezydenta.
Potencjał komiczny sytuacji na samej sali sądowej nie jest jednak tak duży, jak w wyobraźni twórców memów. Sąd podczas procesu nie będzie badał, czy Andrzej Duda rzeczywiście ma ograniczone możliwości intelektualne. To w przypadku zniesławienia (212 kk) nie odpowiadamy karnie, jeżeli zarzut był prawdziwy (art. 213 kk). Zadaniem oskarżyciela publicznego w sprawach zniewagi (art. 135 kk) jest udowodnienie, że osoba oskarżona chciała prezydenta obrazić, a w wyniku jej działań poważnie nadszarpnięta została godność jego urzędu. Brzmi karkołomnie? W świecie, w którym w debacie publicznej pozwalamy sobie na coraz więcej, rzeczywiście takie bywa. A jednak wyroki skazujące wciąż się zdarzają.
Jakub Żulczyk nie jest zresztą jedyną osobą, przeciwko której toczy się w podobnej sprawie postępowanie. Sąd w Rybniku orzeknie niedługo, czy Andrzeja Dudę znieważyła grafika, na której widnieje razem z Jarosławem Kaczyńskim oraz podpisem "kościółkowe ch*je". W Kaliszu toczy się proces przeciwko trzem uczniom, którzy podczas imprezy plenerowej zniszczyli baner wyborczy i krzyczeli "je*ać Dudę". Wydarzenie zarejestrowano na filmiku, ale policję powiadomiła radna PiS, której syn był na miejscu. Przegląd orzecznictwa polskich sądów każe wnioskować, że osoby te mają więcej powód do obaw, niż pisarz.
W 2002 roku Sąd Apelacyjny skazał Andrzeja Leppera na 20 tys. zł grzywny za znieważenie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego oraz dwóch wicepremierów - Leszka Balcerowicza i Janusza Tomaszewskiego. Lepper podczas konferencji prasowej w 1999 nazwał Kwaśniewskiego między innymi "największym nierobem w Polsce", a Balcerowicza i Tomaszewskiego - "bandytami".
W 1999 roku na trzy tysiące złotych grzywny skazano także Wojciecha Cejrowskiego. Poszło m.in. o słowa: "Kwaśniewski swoim tłustym dupskiem bezcześci urząd prezydenta. Ten pulpeciarz, nie zawsze stojący na nogach", "czerwony ryj towarzysza Kwaśniewskiego", "prymitywny bawidamek i pijak".
W 2005 roku, niedługo po zaprzysiężeniu Lecha Kaczyńskiego, policjanci legitymowali na Dworcu Centralnym Huberta H. Mężczyzna był nietrzeźwy i przy okazji czynności miał nazwać funkcjonariuszy "kmiotami Kaczyńskich", dodatkowo "rzucić wiązankę" pod adresem prezydenta i zakończyć ją słowami:
"Pier*olić taki kraj, złodziei Kaczyńskich".
Policja skwapliwie ten fakt odnotowała i wszczęła postępowanie.
"Można twierdzić, że słowa pana Huberta były rodzajem swoistej skargi obywatelskiej wyrażonej w języku, którym on się posługuje na co dzień, bo nie zna innego. Te wypowiedzi są naganne, ale powinny się skończyć zwykłym mandatem i odwiezieniem na izbę wytrzeźwień, a nie angażowaniem całego aparatu państwowego" - mówił Adam Bodnar, który w tym czasie był jednym z koordynatorów programowych w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Fundacja zaangażowała się zresztą w obronę Huberta H., w sprawie interweniował także RPO Janusz Kochanowski.
Prokurator chciał warunkowo umorzyć postępowanie, ale technicznie nie było to możliwe, ponieważ oskarżony miał na koncie kilka wyroków m.in. za kradzieże i niepłacenie alimentów. Machina państwowa ruszyła, a ponieważ Hubert H. był osobą bezdomną, policja musiała dodatkowo wszcząć jego poszukiwania.
W 2006 sąd umorzył sprawę ze względu na znikomą szkodliwość społeczną, a także fakt, że "nietrzeźwa osoba nie mogła realnie i dotkliwie naruszyć powagi i godności urzędu Prezydenta RP w taki sposób, aby jej postępek należało uznać za czyn społecznie niebezpieczny - nawet jeśli posłużyła się ostrym i wulgarnym słownictwem".
W 2007 roku pewien 24-latek z Cieszyna napisał program do pozycjonowania, dzięki któremu po wpisaniu słowa "kutas" w wyszukiwarce na pierwszym miejscu pojawiała się oficjalna strona prezydenta. Sprawa wylądowała w sądzie. Cieszyński portal w 2008 roku tak opisywał proces:
"Podczas rozprawy 28 października W. tłumaczył, że chciał zrobić dowcip i nikogo nie zamierzał obrazić. - Nie przypuszczałem, że konsekwencje mojego czynu będą aż takie - mówił. Sędzia Miłosz Borowski dopytywał: - Czemu słowo „kutas" skojarzył pan akurat z prezydentem? - Odnośnik wybrałem przypadkowo. To była głupia zabawa, choć faktem jest, że nie przepadam za prezydentem - tłumaczył się oskarżony".
Proces zakończył się dopiero w 2011 roku, zawieszono go z powodu śmierci prezydenta w Smoleńsku oraz w oczekiwaniu na wyrok Trybunału Konstytucyjnego (o nim za chwilę). Ostatecznie młody mężczyzna został skazany na trzy miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.
W 2009 Edward S., dziennikarz wydający lokalne pismo "Prawidło", określił prezydenta Lecha Kaczyńskiego mianem "idioty" i "palanta". Sąd pierwszej instancji skazał go na karę grzywny. Sąd apelacyjny zawiesił jej wykonanie.
Głośnym echem odbiła się także sprawa Roberta Frycza, założyciela i administratora strony internetowej antykomor.pl, która w niewybredny sposób żartowała sobie z prezydenta Bronisława Komorowskiego. Rankiem 17 maja 2011 funkcjonariusze ABW weszli do mieszkania Frycza. Jako powód tak inwazyjnej interwencji służby podawały fakt, że na stronie dostępna była gra, w której można było zastrzelić prezydenta, używając różnych przedmiotów, m.in. młotków i fekaliów. Funkcjonariusze zarekwirowali komputer i dyski z danymi, dodatkowo znaleźli podrobioną legitymację studencką i fałszywe zwolnienia lekarskie.
Prokuratura postawiła Robertowi Fryczowi dwa zarzuty - znieważenia głowy państwa oraz fałszowania dokumentów. Sąd pierwszej instancji uznał go winnym obu zarzutów i skazał go na rok i 3 miesiące ograniczenia wolności oraz 40 godzin prac społecznych.
Wyrok krytykowała ówczesna przedstawicielka OBWE ds. wolności mediów, a także sam Andrzej Duda. W 2013 sąd apelacyjny uniewinnił Frycza od zarzutu znieważenia ze względu na niską szkodliwość czynu oraz fakt, że sam rzekomo poszkodowany stwierdził, że nie poczuł się urażony. Podkreślano także, że internet pełen jest tego rodzaju ostrej, nawet wulgarnej satyry.
W 2019 szczeciński Sąd Okręgowy umorzył sprawę mężczyzny, który podczas manifestacji trzymał transparent z napisem "Dzisiaj pałac, jutro ciupa, nie prezydent, tylko dupa".
"Niezależnie od tego, do którego słownika języka polskiego byśmy nie sięgnęli, słowem »d…a« określa się kogoś niezaradnego, ciamajdę, safandułę; tutaj na sali padały jeszcze inne synonimy. Jest to więc niewątpliwie, zdaniem sądu, obraźliwy epitet" - zauważył sąd. Mimo to uznano, że szkodliwość społeczna czynu była znikoma i "nie nadszarpnęła w sposób istotny powagi oraz godności urzędu głowy państwa".
W grudniu 2020 roku Sąd Okręgowy w Toruniu skazał 48-letniego Bartosza Ś. na sześć miesięcy ograniczenia wolności. W lipcu tamtego roku mężczyzna pod wpływem alkoholu napisał na plakatach z wizerunkiem Andrzeja Dudy "pięć lat wstydu" oraz narysował mu penisa na czole. To właśnie męskie genitalia sąd uznał za znieważające.
"Swoje zniesmaczenie prezydenturą Andrzeja Dudy wyraziłem w sposób wulgarny. Zwykle jestem apolityczny i nie jestem w grupie antyprezydenckiej. To był czas po bardzo wątpliwym ułaskawieniu przez pana prezydenta mężczyzny, który znęcał się nad rodziną, więc wszystko się we mnie skumulowało. Zareagowałem w taki, a nie inny sposób, czego się wstydzę. Mam już swoje lata, mogłem postąpić inaczej" - mówił dziennikarzom mężczyzna jeszcze przed rozprawą.
W lutym 2020 pewien mężczyzna przyszedł na wiec Andrzeja Dudy z transparentem "Mamy durnia za prezydenta". Policja zabrała mu baner, zatrzymała go, a w krótkim czasie prokuratura postawiła zarzuty.
W lipcu 2020 sąd uniewinnił mężczyznę ze względu na niską szkodliwość czynu. W uzasadnieniu wskazywano, że "dureń" rzeczywiście jest słowem obraźliwym, ale intencją mężczyzny nie było wcale znieważenie prezydenta, ale wyrażenie krytyki wobec jego prezydentury.
"Nie można zapominać, że była to kampania wyborcza, wiec wyborczy prezydenta, który był jednocześnie kandydatem w wyborach. Nie można też polemizować z faktem, że wiece wyborcze nie są przykładem kurtuazji i to nie za sprawą obywateli, ale samych polityków, których wypowiedzi są często bardzo ostre (...) [Andrzej Duda - przyp.] Na wiecach wyborczych też posługiwał się językiem ostrym. Przypomnę jedno sformułowanie, kiedy zarzucał kandydatowi, że jest niezrównoważony" - mówiła sędzia.
"Mamy durnia za prezydenta" to zresztą cytat Lecha Wałęsy, który wyraził się tak w 2007 o Lechu Kaczyńskim. Śledztwo w sprawie słów byłego prezydenta połączono ze śledztwem w sprawie wypowiedzi ówczesnego senatora PO Stefana Niesiołowskiego, który nazwał Kaczyńskiego "małym zakompleksionym człowiekiem".
Prowadząca je Prokuratura Okręgowa umorzyła je w 2008 roku. Na tę decyzję zażalenie złożył pełnomocnik prezydenta. Sprawa wylądowała w Sądzie Okręgowym w Warszawie, który powołując się m.in. na orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (o tym za chwilę), zadał TK pytanie, czy przepis ten w ogóle jest zgodny z art. 54 ust.1 Konstytucji (wolność słowa) w związku z art. 31 ust. 3 Konstytucji (przesłanki ograniczania wolności) oraz art. 10 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (wolność wyrażania opinii).
W 2011 Trybunał Konstytucyjny orzekł, że ściganie znieważania prezydenta nie stoi w sprzeczności z ochroną wolności słowa, ponieważ:
"jednym z zasadniczych czynników integrujących społeczeństwo jest ład i spokój społeczny, zapewniający harmonijne istnienie i rozwój zbiorowości w warunkach wolnych od wewnętrznych niepokojów. Publiczna zniewaga Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej bez wątpienia zakłóca wspomniany ład i spokój".
Znieważenie prezydenta "może w skrajnych przypadkach stanowić również zagrożenie bezpieczeństwa państwa, rozumiane jako osłabienie pozycji Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej, w sytuacji ewentualnych wrogich działań lub zamierzeń innych państw". Jak bowiem zauważa TK: "Prezydent jako głowa państwa jest uosobieniem państwa - jego godności, majestatu, suwerenności i niepodległości".
"Na szczególne podkreślenie zasługuje dodatkowo to, iż poczucie własnej godności i posiadanie autorytetu jest jednym z niezbędnych warunków efektywnego wykonywania funkcji konstytucyjnie przypisanych głowie państwa" - argumentują sędziowie. Jedną z tych doniosłych funkcji jest na przykład stanie na straży Konstytucji.
Do uzasadnienia wyroku zdanie odrębne złożył sędzia przewodniczący Stanisław Biernat, który wskazywał m.in. że kara pozbawienia wolności za znieważenie mogłaby być uznana przez Europejski Trybunał Praw Człowieka za naruszenie art. 10 Konwencji.
Sędzia Biernat ma oczywiście rację. W wyroku Castells przeciwko Hiszpanii (1992 rok), który dotyczył zniesławienia rządu, ETPCz stwierdził, że „ze względu na dominującą pozycję, jaką zajmuje rząd, musi on wykazać powściągliwość w uciekaniu się do środków karnych, szczególnie gdy dostępne są mu inne środki udzielenia odpowiedzi na nieuzasadnione ataki lub krytykę pochodzące ze strony mediów oraz opozycji".
W sprawie Cumpănă i Mazăre przeciwko Rumunii (2004 rok) weryfikowali sankcje karne, w tym kary pozbawienia wolności i jednogłośnie uznali je za nieproporcjonalne. Wskazano, że kary więzienia mogą być zgodne z art. 10 Konwencji tylko w przypadku poważnych naruszeń innych praw podstawowych, czyli na przykład w przypadku nawoływania do nienawiści lub stosowania przemocy.
W sprawie Lingens przeciwko Austrii stwierdzono także wprost, że granice dopuszczalnej krytyki są w przypadku polityków dużo szersze, niż wobec osób prywatnych. "Politycy wystawiają świadomie i w sposób nieunikniony każde swoje słowo i działanie na dogłębną kontrolę dziennikarzy i opinii publicznej. Muszą zatem wykazać większy stopień tolerancji” - orzekł Trybunał.
Ochronie wypowiedzi podlegają także wypowiedzi obraźliwe, o znieważającym charakterze. W Oberschlick przeciwko Austrii (1997) dopatrzono się naruszenia art. 10, a chodziło o karę za nazwanie kontrowersyjnego polityka "idiotą". W sprawie Pakdemirli przeciwko Turcji ETPCz objął ochroną określenia prezydenta „kłamcą”, „oszczercą”, „politycznym inwalidą” i „ograniczonym umysłem”. W wyroku Lopes Gomes da Silva przeciwko Portugalii (2000 rok) - nazwanie kandydata w wyborach municypalnych „osobą ideologicznie groteskową i chamską”, „niezwykłym połączeniem reakcyjnego prostactwa, faszystowskiej bigoterii i prymitywnego antysemityzmu”, „uosobieniem samozadowolenia i tego, co jest zjełczałe i śmieszne”. W wyroku tym Trybunał orzekł także, że:
"[ochrona wypowiedzi - przyp.] przysługuje nie tylko "informacjom" i "ideom", które są odbierane przychylnie lub postrzegane jako nieszkodliwe, czy obojętne, ale także tym [wypowiedziom], które obrażają, szokują, lub przeszkadzają. Takie są wymagania pluralizmu, tolerancji i otwartości, bez których nie ma demokratycznego społeczeństwa".*
Ze względu na konsekwentną linię orzeczniczą ETPCz w sprawie zniewagi głowy państwa OBWE od lat nawołuje do usunięcia tych przepisów. Niestety, z niewielkim skutkiem - prawo to obowiązuje nadal w połowie zrzeszonych krajów. W wielu z nich (Belgii, Hiszpanii, Szwecji) funkcjonuje wersja tego prawa wywodząca się z lèse-majesté, czyli prawnokarnej ochrony majestatu. Wersję republikańską, oprócz Polski, znaleźć można w Niemczech, Włoszech, Turcji, Białorusi. I sądom krajowym zdarza się z tych przepisów korzystać. Na przykład w 2007 w Danii ukarano grzywną dwóch rysowników za rysunek satyryczny, na którym para królewska uprawia seks.
Polskie władze mogą zatem wypierać się, twierdząc, że skoro przepisy są dość powszechne, to problemu nie ma. Podobne argumenty słychać zresztą na rzecz utrzymania prawnokarnej ochrony uczuć religijnych. W końcu analogiczne prawa funkcjonują także w Niemczech, czy Austrii.
Nieco inaczej sprawa wygląda, gdy popatrzymy na nasze prawo karne z szerszej perspektywy. Raport OBWE z 2017 roku porównuje prawnokarne ograniczenia wolności słowa w różnych krajach. Rozpatruje je w dziewięciu podstawowych kategoriach - m.in. zniesławienie, znieważenie narodu, znieważenie religii.
Są takie kraje (na przykład USA, Wielka Brytania, Norwegia), w których prawo karne zajmuje się najwyżej jedną kategorią zniewag. Ale są i takie, które ochoczo wynajdują powody, dla których ich obywateli można by było karać pozbawieniem, lub ograniczeniem wolności. I Polska do nich należy - penalizujemy w aż siedmiu z dziewięciu kategorii.
W Polsce odpowiemy karnie za:
*Przykłady zaczerpnięte z ekspertyzy dr. hab. Ireneusza C. Kamińskiego sporządzonej na wniosek RPO w sprawie K 28/13.
Prawa człowieka
Sądownictwo
Andrzej Duda
Bronisław Komorowski
Aleksander Kwaśniewski
Lech Kaczyński
wolność słowa
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze