Choć sytuacja we Francji się uspokoiła, to polityczne konsekwencje zamieszek z końca czerwca będą jeszcze długo odczuwalne nad Sekwaną. Klasa polityczna, komentatorzy, socjolodzy i politolodzy zadają sobie jedno pytanie: jak bardzo wydarzenia ostatnich tygodni wzmocnią politycznie skrajną prawicę, zwłaszcza Marine Le Pen i jej Zjednoczenie Narodowe?
W sondażu przeprowadzonym w dniach 4-5 lipca, a więc już po szczycie rozruchów, przez Ifop Fiducial dla Sud Radio ankietowani dostali listę czołowych francuskich polityków i zostali zapytani, czy są zadowoleni z ich reakcji na wydarzenia po śmierci Nahela M. Rzut oka na wyniki pozwala zobaczyć, że Francuzi nie są ogólnie zadowoleni z tego, jak ich politycy zareagowali na kryzysową sytuację. Żadna osoba oceniana w sondażu nie zebrała więcej głosów pozytywnych niż negatywnych.
Marine Le Pen nie była wyjątkiem, jej zachowania w ostatnich dwóch tygodniach negatywnie oceniło aż 59 proc. ankietowanych.
Jednocześnie 41 proc. badanych zadeklarowało zadowolenie z jej reakcji na rozruchy po śmierci Nahela – żaden inny polityk nie zebrał tyle pozytywnych ocen.
Także gdy od głosów zadowolonych odjąć te niezadowolonych, Marine Le Pen wypada najlepiej z całej francuskiej klasy politycznej.
Dla porównania, działania prezydenta Macrona negatywnie oceniło aż 72 proc. badanych, a pozytywnie tylko 28 proc. Jeszcze gorzej wyglądają wyniki lidera radykalnie lewicowej Francji Nieugiętej, Jean-Luca Mélenchona: jego reakcję na zamieszki negatywnie oceniło 80 proc. badanych, a pozytywnie zaledwie 20 procent.
W innym sondażu – przeprowadzonym przez Elabe dla telewizji informacyjnej BFM – aż 50 proc. badanych uznało, że to Marine Le Pen najbardziej politycznie zyska na zamieszkach. Tylko 9 proc. oceniło, że mogą one politycznie wzmocnić prezydenta Macrona i jego rząd.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Trudno się dziwić takim wskazaniom. Rozruchy postawiły w centrum debaty publicznej tematy migracji, integracji migrantów i ich potomków, bezpieczeństwa i przestępczości – które od dekad we Francji zagospodarowane zostały przez Zjednoczenie Narodowe, wcześniej Front Narodowy.
W swojej pierwszej mowie w parlamencie od wybuchu zamieszek Marine Le Pen przypomniała, że jej ojciec ostrzegał Francję przed wojną domową spowodowaną przez masową migrację już w latach 70. „Przewidywaliśmy to, co się teraz dzieje. Nasze przewidywania budziły wrogie reakcje. Niestety okazało się, że mieliśmy rację” – mówiła do deputowanych Zgromadzenia Narodowego, oskarżając przy tym całą klasę polityczną: „prawda jest taka, że nie chcieliście słuchać naszych ostrzeżeń”.
Wielu wyborców może uznać, że polityczka ma rację – nie tylko tych głosujących w ostatnich wyborach na samą Le Pen i jej partię. Według wspomnianego sondażu Ifop Fiducial zadowolonych z polityki Le Pen w ostatnich dwóch tygodniach była też prawie połowa (48 proc.) wyborców centroprawicowych Republikanów, prawie jedna czwarta (23 proc.) wyborców lewicy i co piąty wyborca prezydenckiej większości.
Jednocześnie Le Pen w ostatnich dwóch tygodniach bardzo starała się, by nie przegrzać tematu i nie powiedzieć niczego, co przesuwałoby ją pod prawą ścianę. Obsługą emocji twardego elektoratu zajmował się raczej Jordan Bardella, który w zeszłym roku przejął od Le Pen stery Zjednoczenia Narodowego – polityczka przeprowadziła ten manewr, by rola liderki ciągle kontrowersyjnej partii nie ciążyła jej w przyszłych wyborach prezydenckich. To Bardella był aktywny w mediach i w terenie, odwiedzał takie miejsca jak zaatakowany przez uczestników rozruchów posterunek policji w Gennevilliers, gdzie nazwał zamieszki „efektem 40 lat szalonej polityki migracyjnej”.
Le Pen też wręcz unikała wypowiedzi dla mediów. W piątek 30 czerwca na swoim kanale na Youtubie umieściła za to trwający niecałe 3,5 minuty film, w którym zapewne bardzo świadomie zachowuje się, jakby była prezydentką wygłaszającą orędzie do narodu. Le Pen siedzi w eleganckim wnętrzu, na tle dwóch francuskich flag. Patrzy prosto w kamerę, mówi spokojnie, choć zdecydowanie. W trakcie wystąpienia kilkakrotnie przypomina o odpowiedzialności, jaka spoczywa na niej jako przedstawicielce „największej partii opozycyjnej w Zgromadzeniu Narodowym”.
Prawie nie wspomina o migracji, nie przedstawia zamieszek jako „wojny cywilizacji” czy „konfliktu etnicznego” – jak robi to pozycjonujący się na prawo od Le Pen Éric Zemmour.
Zamieszki przedstawia jako wyzwanie dla bezpieczeństwa publicznego, prawa i porządku. „W szanującej się Republice żadne wydarzenie, jak nie byłoby dramatyczne, żadne powody, jakie nie stałyby za nimi emocje, nie mogą usprawiedliwiać anarchii”. Deklaruje, że jedynym rozwiązaniem obecnej sytuacji jest „przywrócenie porządku republikańskiego”, jeśli trzeba to przez wprowadzenie stanu wyjątkowego.
Innymi słowy, Le Pen przedstawia się nie jako liderka środowiska radykalnej prawicy, ale jako matka i obrończyni Republiki. W rozmowie z „Le Monde” francuski politolog Luc Rouban, autor książki „Prawdziwe zwycięstwo Frontu Narodowego”, analizującej przyczyny i skutki sukcesu partii w zeszłorocznych wyborach, twierdzi, że to bardzo świadoma taktyka. Jego zdaniem, Le Pen stara się przedstawić jako ktoś, kto bardziej wiarygodnie od obozu prezydenckiego będzie w stanie bronić podstaw republikańskiego porządku, dystansując się w równej mierze od prawicy spod znaku Zemmoura i jej języka „wojny cywilizacji”, jak i od „insurekcyjnej lewicy”, gotowej usprawiedliwiać akty przemocy wymierzone w policję czy własność publiczną. Le Pen we wspomnianym wideo zaatakowała zresztą „polityków i upolitycznione związki zawodowe”, którzy usprawiedliwiając akty przemocy „sami stawiają się poza granicami Republiki”.
Zjednoczenie Narodowe ma silnie ludowy elektorat. W sondażu Ifop Fiducial reakcje Le Pen na zamieszki najlepiej ocenili ankietowani z wykształceniem zawodowym, mieszkańcy obszarów wiejskich i osoby o dochodach zakwalifikowanych przez autorów badania jako „skromne” (900-1300 euro na osobę w gospodarstwie domowym). Luc Rouban zwraca uwagę na silny we francuskiej klasie ludowej autorytaryzm, przywiązanie do języka prawa i porządku – Le Pen wie, co chce usłyszeć jej elektorat. Co więcej, zdaniem badacza, Le Pen może nawet trafić ze swoim przesłaniem do części wyborców imigranckiego pochodzenia, których jako mieszkańców wykluczonych dzielnic najbardziej dotykają rozruchy – i gotowi są poprzeć władzę zdolną zaprowadzić porządek.
Z drugiej strony porównywane do obecnych zamieszki z 2005 roku – trwające aż trzy tygodnie – nie pomogły ojcu Marine, Jean-Marie Le Penowi w wyborach w 2007 roku. Zajął w nich dopiero czwarte miejsce, zdobywając 10,44 proc. głosów – pięć lat wcześniej z poparciem 16,86 proc. wszedł do drugiej tury. Słaby wynik Le Pena w 2007 roku tłumaczony jest często tym, że jego tematy dotyczące prawa i porządku, dzielnic imigranckich, a w mniejszym stopniu samej migracji skutecznie przechwycił wystawiony przez umiarkowaną prawicę Nicolas Sarkozy, ostateczny zwycięzca tamtych wyborów.
Wszystko wskazuje, że francuska centroprawica, dziś skupiona w ugrupowaniu Republikanie, próbuje powtórzyć tamten manewr. W obliczu zamieszek wyraźnie „lepenizuje” ona swój przekaz, a nawet zbliża go do Zemmoura i podobnie radykalnych środowisk.
W trakcie debaty w Senacie republikańska senatorka Jacqueline Eustache-Brinio zwróciła się do ministra spraw wewnętrznych, Géralda Darmanina: „Mówił pan, że uczestnicy rozruchów to Francuzi. Zgoda. Ale to dziś niewiele mówi. W jakim właściwie sensie są Francuzami?”. Eustache-Brinio nie jest najbardziej wpływową polityczką Republikanów, ale także ich szef w senacie, Bruno Retailleau, uderzał w podobne tony. W wywiadzie dla telewizji France Info narzekał np., że „w drugim i trzecim pokoleniu migrantów” następuje odwrót od francuskiej tożsamości i „regres do korzeni etnicznych”.
Przewodniczący partii, Eric Ciotti, mówi o konieczności postawienia tamie „masowej migracji”. Zaproponował też zmiany konstytucji umożliwiające referendum, w którym Francuzi mogliby uznać, że zasada nadrzędności unijnego prawa nad krajowym nie dotyczy kwestii związanej z fundamentalnymi interesami narodowymi Francji – w tym migracji.
Republikanie starają się też przedstawić jako partia twardo stojąca na gruncie prawa i porządku. W odpowiedzi na rozruchy partia przedstawiła cały zestaw represyjnych propozycji.
Republikanie chcą między innymi, by rodzinom młodych osób popełniających przestępstwa z użyciem przemocy można było odebrać pomoc społeczną, postulują obniżenie wieku, od którego można odpowiadać karnie jak dorosły, do 16 lat. Postulują nawet – mówiąc jednym głosem z Zemmourem – by udział w rozruchach i innych przestępstwach z udziałem przemocy mógł stanowić podstawę do odebrania obywatelstwa francuskiego osobom, które są też obywatelami innego państwa niż Francja. Apelują też do Macrona, by rząd zaczął stosować prawo pozwalające pociągnąć do odpowiedzialności rodziców nieletnich dzieci popełniających określone przestępstwa.
Pytanie, czy manewr „Sarkozy 2007” może się udać dziś, gdy radykalna prawica jest nieporównanie silniejsza niż ćwierć wieku temu, a Republikanie nie mają w swoich szeregach nikogo o charyzmie i medialnych talentach Sarkozy’ego, kto mógłby sprzedać wyborcom podobny przekaz.
W każdym razie, według doniesień prasowych, głosy sprzeciwu wobec takiej linii Republikanów są słabe i nieliczne. Jak mówi „Le Monde” zajmujący się partią politolog: „bardziej centrowi politycy dawno już są u Macrona albo w ogóle odeszli z polityki”.
Pytanie, w jakim stopniu podążą za nimi centroprawicowi wyborcy? I czy przesunięcie się Republikanów na prawo może okazać się szansą dla obozu prezydenckiego na to, by wykroić sobie więcej miejsca w centrum francuskiej sceny politycznej, przedstawiając się jako odpowiedź zarówno na zamieszki, jak i na ich przyczyny?
Problem obozu prezydenckiego w perspektywie następnych pięciu lat polega na tym, że prezydent Macron nie może kandydować po raz trzeci.
Trzeba więc znaleźć nowego lidera, zdolnego uosabiać macronowskie centrum. Choć do wyborów jeszcze cztery lata, to z pewnością wydarzenia ostatnich dwóch tygodni wzmocniły jedną osobę w obozie prezydenckim: wspomnianego szefa MSW, Géralda Darmanina. W sondażu Ifop Fiducial Darmarin zajął on drugie miejsce po Le Pen, jeśli chodzi o społeczną ocenę reakcji na śmierć Nahela i towarzyszące jej zamieszki – choć zadowolonych z jego postawy jest tylko jedna trzecia badanych, 67 proc. oceniło ją negatywnie. Są to jednak wyniki znacznie lepsze niż Macrona.
Darmanin konsekwentnie przedstawiał się jako polityk zdolny zaprowadzić porządek. Przed pierwszym weekendem lipca zmobilizował aż 45 tysięcy mundurowych, by zapewnić we Francji spokój. Choć w wielu miejscach nie brakowało incydentów i starć w policji, te nadzwyczajne środki podziałały, sytuacja się uspokoiła.
Jednocześnie szef MSW kontrował język prawicy, przedstawiający rozruchy jako konflikt etniczny czy cywilizacyjny. Mówił, że 90 proc. aresztowanych w związku z zamieszkami było obywatelami Francji.
W Reims, gdzie przyjechał ocenić skalę zniszczeń i obiecał pieniądze na naprawę zniszczonych kamer monitoringu, mówił: „potrzebujemy czasu, by zacząć dialog z [wykluczonymi] dzielnicami, a jednocześnie musimy być twardzi wobec bandytów”. Według sondażu Elabe, z tym stwierdzeniem zgadza się 80 proc. ankietowanych.
Można spodziewać się, że obóz prezydencki będzie starał pokazać się teraz, jako z jednej strony siła, która może zapewnić utrzymanie republikańskiego porządku, a z drugiej broniąca republikańskich wartości przed wykluczającym językiem skrajnej prawicy, licząc, że zgromadzi w ten sposób wokół siebie szerokie centrum.
Z drugiej strony, trudno uwierzyć, by osłabiony kolejnymi kryzysami, zmuszony do pracy z wrogim mu Zgromadzeniem Narodowym, niechętnie przyjmowany przez uboższych i młodszych wyborców Marcon był w stanie poradzić sobie z problemami, stojącymi u źródła rozruchów. A jeśli przed 2027 roku ludowe dzielnice wybuchną ponownie, to prezydencki projekt polityczny może tego nie przetrwać.
Gdzie w tym wszystkim jest lewica? Jest słaba i podzielona. Lider Francji Nieugiętej, Jean-Luc Mélenchon jako jedyny z najważniejszych politycznych liderów we Francji odmówił wezwania protestujących do zachowania spokoju. Ze strony działaczy jego partii płynęły głosy, które można było odczytywać jako próbę usprawiedliwienia rozruchów, a nawet przedstawienia ich jako ludową, oddolną walkę z niesprawiedliwym systemem.
Takie głosy nie podobały się koalicjantom Francji Nieugiętej: socjalistom, zielonym, a nawet Komunistycznej Partii Francji. Partie te, ze starszym bądź bardziej mieszczańskim elektoratem niż formacja Mélenchona starały się usadowić w głównym nurcie reakcji na protesty, potępiając przemoc i zniszczenia. Różne nurty lewicy łączy dziś sprzeciw wobec prezydentury Macrona – zwłaszcza ostatniej reformy emerytalnej – dzieli je jednak bardzo wiele. Rozruchy przypomniały od tych podziałach, które mogą ujawnić się przy kolejnych czekających Francję wyborach.
Według sondażu Ifop Fiducial badającego też partyjne preferencje w kontekście przyszłorocznych wyborów europejskich, wszystkie listy lewicy – sondażownia badała wariant bez jednej lewicowej listy – mogą w sumie liczyć na mniej niż jedną trzecią głosów.
Za to różne listy umiarkowanej i skrajnej prawicy na prawie połowę (48 proc.). W porównaniu z badaniem tego samego ośrodka z maja, wszystkie partie lewicy notują spadek poparcia, a listy prawicy oraz prezydenckiej większości wzrosty. Największy – 3 punkty procentowe – Republikanie, ale ich poparcie, 11 proc., jest dwukrotnie mniejsze niż Zjednoczenia Narodowego, które z poparciem ponad jednej czwartej wyborców zajęło pierwsze miejsce.
Jeszcze przed zamieszkami partia Le Pen była na dobrej drodze, by wygrać wybory europejskie za rok. Teraz ten scenariusz staje się jeszcze bardziej prawdopodobny. Jeśli fala sukcesów radykalnej prawicy zmieni oblicze Parlamentu Europejskiego, wyraźnie osłabiając dominację czterech politycznych rodzin kontrolujących europejskie instytucje w Europie – chadeków, socjalistów, zielonych i liberałów – to także francuską politykę czekają zmiany uprawdopodabniające do niedawna niewyobrażalne scenariusze. Łącznie z prezydenturą Le Pen.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Komentarze