Czy pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości przyniosły efekty i wypaczyły wynik wyborów na korzyść polityków Suwerennej Polski? Są przesłanki świadczące o tym, że tak. Co na to PKW?
Minister sprawiedliwości Adam Bodnar na początku czerwca wystąpił do Państwowej Komisji Wyborczej, aby sprawdziła, czy wydatki dokonywane z Funduszu Sprawiedliwości są zgodne z przepisami Kodeksu Wyborczego. 15 lipca w radiu TOK FM Bodnar powiedział, że z „informacji, które już są zgromadzone przez prokuraturę, można wyciągać wnioski w stosunku do rozdysponowywania środków przez Suwerenną Polskę w kontekście wyborczym„, a konkretnie wnioski dotyczące tego, na ile ”finansowanie różnych podmiotów na terenie gmin, powiatów, z których kandydowali kandydaci Suwerennej Polski, mogłoby być uznane za nieuzasadnione wsparcie".
Wiemy też, że PKW poważnie przygląda się sprawie i zastanawia się, czy nie odebrać Prawu i Sprawiedliwości (bo to z listy PiS startowali kandydaci Suwerennej Polski) dotacji i subwencji. W takim przypadku największa partia opozycyjna zostałaby całkowicie pozbawiona finansowania z budżetu państwa. Werdykt ma zapaść dziś, w środę 31 lipca. Jednak głosy dochodzące z PKW świadczą o tym, że decyzja wcale nie będzie łatwa – o tym świadczą między innymi słowa członka komisji Ryszarda Kalisza.
Problem leży m.in. w przepisach kodeksu wyborczego. Od dłuższego czasu liczne środowiska, w tym OKO.press, alarmują, że polskie przepisy wyborcze mają wiele dziur, które umożliwiają niekontrolowane wydatkowanie środków w czasie kampanii wyborczej bez zagrożenia jakimikolwiek sankcjami. Problem tkwi między innymi w znowelizowanych przepisach kodeksu wyborczego. Nowelizację przeprowadzono w 2018 roku z inicjatywy PiS. Doszło wówczas między innymi do pozornie drobnej zmiany w przepisach dotyczących prowadzenia kampanii wyborczej. I być może właśnie ona ochroni PiS przed utratą konwencji. W jaki dokładnie sposób? Można się tego dowiedzieć z tekstu Anny Mierzyńskiej w OKO.press.
My tymczasem wróćmy do zeszłorocznych wyborów i przyjrzyjmy się, czy pieniądze podatników z Funduszu Sprawiedliwości rzeczywiście pomogły kandydatom Suwerennej Polski dostać się do Sejmu.
Na pewno uprawniona jest publicystyczna teza, że politycy partii Zbigniewa Ziobry traktowali Fundusz Sprawiedliwości jak swój fundusz wyborczy. Świadczą o tym ustalenia mediów i taśmy Tomasza Mraza. Możemy także stwierdzić, że kandydaci partii Zbigniewa Ziobry pieniądze budżetowe wykorzystywali w swojej kampanii. Ot choćby 27 września 2023 roku sześć kół gospodyń wiejskich z gminy Jeżowe uroczyście odebrało dotacje z rąk ministra Marcina Warchoła. Jeżowe leży rzecz jasna w okręgu wyborczym, z którego Warchoł startował w do Sejmu.
Dobrze udokumentowane również są podejrzenia, że ogromne sumy z Funduszu Sprawiedliwości trafiały do gmin położonych w okręgach kandydatów Suwerennej Polski. Ale czy te działania przyniosły efekty? Czy dotacje wpłynęły na wynik wyborów? Mówiąc kolokwialnie – widać, że coś ma dziób jak kaczka, pióra jak kaczka i kwacze jak kaczka, ale czy na pewno pływa jak kaczka?
To czy dotacje z Funduszu Sprawiedliwości wpłynęły na wynik wyborów, można spróbować rozstrzygać na podstawie zestawienia danych o dotacjach z Funduszu Sprawiedliwości udzielonych z pominięciem procedury konkursowej z danymi o wynikach wyborów w gminach. Dane o dotacjach resort sprawiedliwości opublikował na początku czerwca tego roku, a informacje o wynikach głosowania w gminach PKW publikuje od razu po przyjęciu protokołów przez komisje wyborcze.
Metody analizy danych, które możemy tu zastosować, nie dadzą stuprocentowej pewności, jednak pozwolą stwierdzić, jak wysokie jest prawdopodobieństwo, że wpływ taki miał miejsce.
Po pierwsze, należy sprawdzić, czy istnieje istotna korelacja między pomiędzy wysokością przekazanych środków a wynikiem kandydatów Suwerennej Polski. Wprawdzie sama korelacja nie przesądza, o związku przyczynowo-skutkowym, ponieważ matematycznie stwierdzona korelacja może być przypadkowa. Jednak w tym wypadku plan wykorzystania Funduszu dla promocji kandydatów i jego realizacja nie budzą wątpliwości, zatem hipoteza, którą sprawdzamy, jest uzasadniona.
Po drugie, warto przyjrzeć się anomaliom wyników kandydatów Suwerennej Polski. Jeżeli bowiem ich wyniki w istotny sposób odstają od wyników innych kandydatów, którzy zajmowali podobne miejsca na listach wyborczych PiS, to musiał istnieć ku temu jakiś tego powód. I tym powodem mogły być dotacje z Funduszu Sprawiedliwości.
Zaczynając od korelacji. Tego typu analiza musi opierać się o przyjęte z góry założenia, wynikające głównie ze specyfiki danych i zjawisk, których dane te dotyczą. Tak więc:
Niezbędne było również zdefiniowanie, co na użytek tej analizy oznacza „wynik wyborów”. Z punktu widzenia pojedynczego kandydata najważniejsze jest to, aby uzyskać wynik lepszy niż jego koleżanki i koledzy z listy i na tym koncentrują się w kampanii. Oznacza to, że nie tyle bezwzględna liczba głosów jest kluczowa (zależy ona głównie od wyników całej listy), a bardziej odsetek głosów na kandydata z ogólnej liczby wyborców głosujących na PiS w danym okręgu.
Nie znajdziemy korelacji pomiędzy wynikami wszystkich kandydatów SP a kwotą dotacji z Funduszu (precyzyjnie – istnieje taka korelacja, ale jest za słaba, żeby brać ją pod uwagę).
Natomiast możemy stwierdzić ją dla części okręgów i niektórych kandydatów.
W siedmiu przypadkach widzimy nieprzypadkowy związek między badanymi wielkościami, w dwóch związek ten jest silny lub bardzo silny, a w kolejnych dwóch umiarkowany. Używany tu współczynnik determinacji oznacza to, w jakiej części za wynik wyborczy kandydata odpowiada kwota dotacji w gminie (wskaźnik na poziomie 0,5 oznacza, że w połowie). Chodzi kolejno o Edwarda Siarkę, Ewę Wędrowską, Jacka Ozdobę, Jana Kanthaka, Mariusza Kałużnego, Michała Wójcika i Michała Wosia.
Trzeba zwrócić uwagę, że nawet istotna statystycznie, ale słaba korelacja, w przypadku tej analizy warta jest odnotowania. Nie sprawdzamy bowiem związku na podstawie badań demoskopijnych, gdzie trzeba uwzględniać błąd statystyczny, a w oparciu o dane populacyjne.
Zjawisko, o którym piszę, dobrze obrazuje przypadek Marcina Romanowskiego. Był on w Ministerstwie Sprawiedliwości odpowiedzialny za funkcjonowanie Funduszu Sprawiedliwości i jednocześnie gminy w jego okręgu wyborczym były największymi beneficjentami Funduszu – trafiło tu ok. 11 proc. środków z Funduszu. W roku wyborczym było to 58 dotacji na sumę 3,6 mln zł. Możemy też wskazać istotną statystycznie korelację pomiędzy wydatkami Funduszu, a jego wynikiem wyborczym.
Jednocześnie szacunek liczby „zyskanych” w ten sposób głosów wskazuje z dużym prawdopodobieństwem, że to dotacje przesądziły o zdobyciu mandatu przez Romanowskiego.
Podobne podejrzenia można mieć w przypadku Michała Wójcika, Edwarda Siarki i Mariusza Kałużnego.
Najbardziej jednoznaczny jest tu przykład Edwarda Siarki. Nie dość, że korelacja jest w jego przypadku jednoznaczna – występuje nie tylko dla kwoty dotacji w 2023 roku, ale też dla całego okresu 2019-2023. Co więcej, to samo zobaczymy, gdy sprawdzimy korelacje między kwotą dotacji a liczbą zdobytych głosów. Jednocześnie szacunek „zyskanych” głosów wskazuje, że zabrakłoby mu kilku tysięcy do zdobycia mandatu.
Warto przyjrzeć się także anomaliom wyników kandydatów Suwerennej Polski. Pierwszą z nich jest sam fakt, że spośród 26 kandydatów, aż 18 dostało się do Sejmu.
Jednak dużo bardziej przekonującym dowodem wpływu dotacji na sukces wyborczy jest wynik kandydatów SP zajmujących ostatnie miejsce na listach.
Ostatnie miejsce daje większą szansę na elekcję niż miejsce w środku listy, jednak zdobycie z niego mandatu jest wyjątkiem, nie regułą. W zeszłorocznych wyborach takich kandydatów było dwanaścioro, w tym trzech z Solidarnej Polski. Oznacza to, że musiał zaistnieć jakiś istotny czynnik ich wyróżniający. Często takim czynnikiem jest duża rozpoznawalność kandydata lub kandydatki. W 2023 roku można tu wskazać np. na Romana Giertycha i Ryszarda Petru. Jeżeli przyjrzymy się rezultatom kandydatów na ostatnich miejscach na listach PiS, to zobaczymy, że politycy Suwerennej Polski, mieli przeciętnie dwukrotnie lepszy wyniki niż ich koleżanki i koledzy w innych okręgach. Jaki zatem czynnik wystąpił w przypadku kandydatów SP?
Tu warto zwrócić uwagę na trzech kandydatów – Marcina Warchoła, Jana Kanthaka i Sebastiana Łukaszewicza. W przypadku tego ostatniego widzimy, że awansował on z 28 miejsca o 21 pozycji i zdobył mandat przewagą mniej niż 1000 głosów, a jednocześnie w 2023 roku do jego okręgu trafiło z Funduszu Sprawiedliwości ponad 1,2 mln złotych.
W świetle danych trudno byłoby zaprzeczyć tezie, że dotacje z Funduszu miały wpływ na wyniki wyborów.
Trochę trudniej odpowiedzieć na pytanie, czy był on przesądzający o tym, że konkretny kandydat lub kandydatka zdobyli mandat. Założeń, które trzeba tu przyjąć, jest jeszcze więcej. Jednak w kilku przypadkach wydaje się to bardzo prawdopodobne. Szczególnie można tu wskazać na Marcina Romanowskiego, Michała Wójcika, Jana Kanthaka, Edwarda Siarkę, Jacka Ozdobę czy Sebastiana Łukaszewicza.
Nawet konserwatywny szacunek wskazuje, że przynajmniej w czterech przypadkach można mieć dobrze uzasadnione wątpliwości, co do tego, czy znaleźliby się oni w Sejmie bez korzystania z dotacji Funduszu Sprawiedliwości
To przesłanka, którą PKW powinna wziąć pod uwagę, podejmując decyzję o przyjęciu lub odrzuceniu sprawozdania finansowego Prawa i Sprawiedliwości.
Doradca ds. komunikacji społecznej i analityk danych, brał udział w opracowaniu strategii i realizacji blisko 10 kampanii wyborczych, między innymi kampanii prezydenckiej Jacka Kuronia i Nowoczesnej w 2015 roku.
Doradca ds. komunikacji społecznej i analityk danych, brał udział w opracowaniu strategii i realizacji blisko 10 kampanii wyborczych, między innymi kampanii prezydenckiej Jacka Kuronia i Nowoczesnej w 2015 roku.
Komentarze