0:000:00

0:00

Przed tygodniem światowe media pokazały ogromny wiec i koncert na stadionie Łużniki w Moskwie z okazji 8. rocznicy aneksji Krymu przez Rosję. Te mitingi nazywane są w Rosji „putingami” – legitymizują działania Władimira Putina, są zawsze bardzo liczne, bo zwozi się na nie budżetówkę i studentów. Część widzów przychodzi z własnej woli. Cieszą się z darmowego jedzenia, flagi na pamiątkę, a nawet pieniędzy za udział w imprezie. I że zobaczą Putina na żywo.

W putingu pod hasłami „Za Rosję! Za świat bez nazizmu!” wzięło udział 200 tysięcy Rosjan – na stadionie i śledząc transmisję na telebimach na zewnątrz. Wiece poparcia były też w mniejszych miastach. Liczba ich uczestników jest kilkakrotnie większa niż liczba tych, którzy wychodzą na protesty przeciwko wojnie.

Puting, Łużniki
Puting, Łużniki, 18.03.2022, fot. Daria Kryl

Wszyscy połączeni miłością do prezydenta

Wchodzę na jedną z „patriotycznych grup” na Odnoklassnikach, rosyjskiej Naszej Klasie. Czytam komentarze pod nagraniami z „putingu”.

„Ja to odpoczęłam od pracy, posłuchałam koncertu i jeszcze mi zapłacili”,

„Ja bym kur** z radością tam poszła, ale nikt nas nie wypuścił z pracy”,

„U męża w pracy była nawet loteria, bo każdy chciał pójść!”,

„To niemożliwe, żeby tyle osób miało mózg wyprany przez propagandę. Dobre, piękne twarze, wszyscy połączeni miłością do prezydenta”,

„Wszystkich niezadowolonych wywiozłabym z Rosji. Jedźcie do tych, którym współczujecie”, „Wszystko będzie dobrze! Nie warto panikować! Już napisali, że od maja rodzinom z dziećmi dadzą dodatkowe pieniądze, a my emeryci zaciągniemy pasa i przeczekamy. To wszystko robi się dla nas i dla naszych dzieci!”.

Wszystkie te komentarze są serio, jest w nich Rosja w pigułce.

Przez kilka lat pracowałam jako dziennikarka w Rosji, z której pochodzę, najbardziej lubiłam sondaże uliczne. Można było się dowiedzieć, co myślą ludzie złapani gdzieś przy metrze. Dziś staram się zrozumieć ich na odległość, z Warszawy.

„Masza, wszystko jest proste - pisze do mnie koleżanka. – Wszystkie kompanie w Moskwie otrzymały raznariadkę - z góry określoną ilość pracowników, którzy mieli stawić się na putingu. Mosgaz – 100 proc., nie można było nawet pójść na zwolnienie lekarskie, wzywali ludzi z urlopów. Nieobecność na „putingu” równa się zwolnieniu z pracy. Kolej Państwowa – 50 proc. I tak wszędzie – szkoły, uniwersytety.” Koleżanka wie, co mówi, bo jej mąż pracuje w jednej z tych firm.

Ludzi przywieziono też z innych miast. Widziałam rozkład takiego wyjazdu ze Smoleńska: 6 godzin jazdy, czas na toaletę, metro, koncert, metro, powrót do domu. Oglądam jeszcze raz nagranie z koncertu w Łużnikach. Ludzie się cieszą, robią zdjęcia, śpiewają.

Jak to pisał w latach 70. Siergiej Dowłatow, „Bez końca potępiamy towarzysza Stalina i oczywiście słusznie. A jednak chciałbym zapytać: kto w takim razie napisał 40 milionów donosów?”.

Wycieczka z literą Z

Moja znajoma, Daria Kryl, fotografka poszła na Łużniki robić zdjęcia. Mieszka obok. Ma wrażliwe oko na nieszczerość, od wielu lat pracuje z dziećmi.

Na prospekcie prowadzącym do stadionu i ulicach dookoła stały kolejki autokarów i busów z literą „Z” i nazwami instytucji, które je wynajęły. Darię to strasznie zezłościło, bo „Z” to teraz rosyjska neoswastyka, symbol “operacji specjalnej”.

- Spotkałam pana, który pierwszy raz w życiu był w Moskwie. To było jak wycieczka, robili sobie zdjęcia grupowe. A dla młodzieży to były wagary” – opowiada Daria.

- Ludzie nie bali się kamery. Uśmiechali się do mnie, pozowali. Grupa facetów powiedziała: „Podpisz pod zdjęciem, że jesteśmy z Mosgrotransu! Bo zgubiliśmy swoich!”. Na skwerze jakaś grupa piła alkohol i machała rosyjskimi flagami.

Większości to byli ci, którym jest wszystko jedno.

Zwolennik Putina pokazuje Z - symbol agresji na Ukrainę
Zwolennik Putina pokazuje Z - rosyjską neoswastykę, symbol agresji na Ukrainę, fot. Daria Kryl

Operacja specjalna wspierana przez zwykłych ludzi

- Czy operację specjalną wspierają zwykli ludzie? Oczywiście! - opowiada mi Oksana, nauczycielka historii z niewielkiego miasta pod Moskwą. - Szczególnie mnie boli, że to często matki z małymi dziećmi. Są przekonane, że w Ukrainie żyją wyłącznie naziści i że życie rosyjskojęzycznych było tam zagrożone, więc Ukraina musi za to zapłacić.

Oksana ma trójkę synów. Średni urodził się w Ukrainie. W 2016 roku wyjechała do Rosji i tam urodziła kolejne dziecko. Najstarszy syn ma raka. Leczenia nie można przerywać, więc przez najbliższe pięć lat nigdzie z Rosji nie wyjadą. Nie wyjdą też na protest ze znajomymi, bo nie można ryzykować zdrowiem syna.

- Boli mnie bardzo, ale jestem pozbawiona głosu. A jednocześnie muszę udowadniać moim znajomym za granicą, że jestem przyzwoitym człowiekiem. Ciężko mi to mówić jako matce, ale trochę się cieszę, że mój syn ma tę chorobę i nie będzie powołany do wojska - mówi.

Znalazła dla siebie inny sposób działania. Łączy znajomych z Ukrainy ze znajomymi w UE, żeby mogli się ewakuować. “Zakonspirowany kozak w podziemiu” – mówi o sobie.

Czy jesteś dumny z sukcesów armii?

Według sondażu określanego jako niezależny, 59 proc. Rosjan popiera “operację specjalną” w Ukrainie, 22 proc. - nie popiera, reszta nie ma zdania. Z popierających 73 proc. czerpie informacje z państwowych mediów, wśród przeciwników wojny 85 proc. tym środkom przekazu nie ufa. Inny sondaż, cytowany przez “Radio Swoboda”, mówi o większym poparciu (71 proc.). Niezależny ośrodek socjologiczny „Centrum Lewady” również przeprowadził badania, ale jak powiedział socjolog Lew Gudkow, postanowili nie publikować wyników, by nie legitymizować rozpoczęcia przez Rosję wojny w Ukrainie.

Jeśli rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow odpowiadając na pytanie dziennikarzy, mówi że Rosjan, którzy nie popierają wojny, „jest mało”, czyli 25 proc., to znaczy, że w rzeczywistości jest ich o wiele więcej” – ocenia dziennikarz Tichon Dziadko.

Politolog Iwan Preobrażenskij uważa, że celem publikowanych w Rosji sondaży jest „zastraszanie tych Rosjan, którzy protestują przeciw zbrodniczej wojnie, aby pokazać, że są w mniejszości”. Jego zdaniem „nikt nie wie dokładnie, kto jest w większości, a kto w mniejszości”.

“Prowadzenie sondaży z pytaniami prosto z mostu w totalitarnym społeczeństwie w warunkach cenzury wojennej, to po prostu tabu dla profesjonalisty - uważa Preobrażenskij. - Czytasz wiadomości o 15 latach więzienia za dyskredytowanie rosyjskiej armii, a potem dzwoni telefon i ktoś pyta: Czy jesteś dumny z sukcesów armii rosyjskiej? I co odpowiecie?”.

Inicjator pierwszego z przytoczonych badań, Aleksiej Miniajło uważa, że wyniki wszystkich sondaży, świadczą o tym, że “ludzie jeszcze bardziej się boją mówić, co myślą. “Wcześniej też się bali. - napisał na twitterze. - Ale kiedy za wyrażanie opinii można dostać 15 lat, ten strach jest kilka razy większy”.

Od 4 marca w Rosji działa cenzura wojenna. Nowelizacja rosyjskiego kodeksu karnego, która błyskawicznie przeszła przez Dumę, Radę Federacji i została podpisana przez Putina, przewiduje do 15 lat więzienia za tzw. fejki o działaniach wojsk rosyjskich, czyli za informacje nie wygłoszone przez rzecznika rosyjskiego ministerstwa obrony – m.in. o jeńcach, bombardowaniach, losach ukraińskiej ludności cywilnej. I za użycie słowa „wojna”.

Miniajło zauważa, że w wyszukiwarce Yandex wiadomości o „operacji specjalnej” rosyjscy użytkownicy szukali tylko 83 tysiące razy, a o „wojnie w Ukrainie” – ponad 47 milionów razy.

Chcę pomagać przy odbudowie Ukrainy

Według sondażu “Centrum Lewady” 62 proc. mieszkańców Rosji czerpie informacje o świecie z telewizji. Nastia jeszcze niedawno była dziennikarką niezależnej telewizji TV2 w Tomsku na Syberii. Telewizja została zlikwidowana przez władze po rozpoczęciu wojny w Ukrainie. Nastia opowiada, że jej życiowa partnerka ma przez propagandę duży kłopot z rodzicami, chociaż część jej rodziny pochodzi z Ukrainy. Co więcej - byli zesłani na Syberię w latach 40. jako “banderowcy”. Nadal tam mieszkają. “Teraz wierzą rosyjskiej telewizji i nawet nie dzwonią do krewnych w Ukrainie, żeby zapytać, co tam u nich. Przecież telewizja pokazuje im, że nie ma bombardowań, a niszczone są wyłącznie obiekty wojskowe. Nie da się im udowodnić, że jest zupełnie inaczej. Może później, kiedy w Rosji zabraknie jedzenia, podstawowych rzeczy, dotrze do ludzi, że coś jest nie tak” - mówi Nastia.

Jej telewizja, jedyna niezależna w Tomsku, działająca od 1990 roku, po raz pierwszy została wyłączona po aneksji Krymu. Dziennikarze zaczęli prowadzić portal internetowy, ale został zablokowany 4 marca za informacje o wojnie w Ukrainie. Redaktor naczelny TV2 Wiktor Mucznik wyemigrował pisząc na facebooku, że po dobiciu swojego medium “nie widzi powodów, by zostać w Rosji”, bo czuje się „bardziej obcy niż w czasach radzieckich”.

Nastia zostaje w Tomsku. Nie wie, co robić dalej - innych niezależnych mediów w jej mieście nie ma. Mówi, że jest gotowa ponieść odpowiedzialność za wojnę, która przez Putina została rozpętana również w jej imieniu. Rodzina Nastii też pochodzi z Ukrainy. Spędzała w Dnieprze wakacje u dziadków, potem mieszkała tam przez kilka lat. Mówi, że chyba się cieszy, że nikt z jej dużej rodziny nie dożył tej wojny, bo kochali Ukrainę.

Nastia ma nadzieję, że kiedy wojna się skończy, Ukraina pozwoli Rosjanom, którzy byli przeciwko wojnie, przyjechać i pomagać przy odbudowie kraju.

W jej syberyjskim Tomsku na razie niewiele się zmieniło. Na pierwszy antywojenny protest wyszło 50 osób, 25 z nich zatrzymano.

“Ludzie mają to gdzieś. Myślę, że to dotrze do nich, kiedy zaczną się pogrzeby wojskowych. Wiem, że Rosgwardia z Tomska też tam pojechała, ale trumny na razie nie wróciły. Myślę, że kac po tym wszystkim będzie bardzo ciężki” – mówi mi Nastia.

3 lata więzienia za 3 minuty protestu

Za dyskredytację armii sądy uznały już:

  • - hasło “Niet wojnie” na plakatach i na śniegu,
  • - noszenie zielonej wstążki - symbolu protestów,
  • - plakat “Ukrainie - pokój, Rosji - wolność”,
  • - kurtkę z antywojennym napisem,
  • - publikowanie wideo “Nie dla wojny, Putin to nie Rosja”,
  • - antywojenny baner wywieszony na własnym balkonie.

Jeśli policja spiszę kogoś drugi raz, grozi mu już sprawa karna i 3 lata więzienia.

W programie telewizyjnym, który prowadzę w Biełsacie, rozmawiałam po kolejnej fali protestów i zatrzymań w Rosji z obrońcą praw człowieka Olegiem Orłowem ze zlikwidowanego przez władze stowarzyszenia „Memoriał”. W młodości rozklejał w ZSRR ulotki o polskiej „Solidarności”, potem był pod Białym Domem w Moskwie w sierpniu 1991 r., bronił praw człowieka na Kaukazie, przede wszystkim w Czeczenii.

Teraz, kiedy Rosja wytoczyła wojnę Ukrainie, Orłow był już zatrzymywany trzykrotnie. Ostatni raz w niedzielę przy Teatrze Wielkim razem z historykiem Aleksandrem Gurjanowem, który od lat przywraca w Rosji prawdę o zbrodni katyńskiej. Orłow stał z plakatem 3 minuty, Gurjanow – cztery. Wsadzono ich do więźniarki i zawieziono na komendę.

Jaki jest sens tych czterech minut protestu w niedzielnej Moskwie, która zdaje się nie zauważać wojny?

„To jest nie do wytrzymania, nie można oddychać, nie można spać, wiedząc, że w Ukrainie, nasze wojska robią te okropieństwa. Trzeba wyjść - dla samego siebie. Trzeba jakoś ocalić honor swojego kraju i narodu. Oczywiście nie zatrzymamy tej obrzydliwości, która dzieje się w naszym imieniu, ale przynajmniej pokażemy, że nie wszyscy się z tym godzą” - tłumaczy Orłow.

Łużniki, 18.03.2022, Puting
Łużniki, 18.03.2022, Puting, fot. Daria Kryl

15 000 zatrzymanych “zdrajców ojczyzny”

Protesty przeciwko wojnie zaczęły się w Rosji 24 lutego. Zatrzymano już ponad 15 tysięcy osób w ponad 50 miastach kraju i na anektowanym przez Rosję Krymie.

Zatrzymywano nawet tych, którzy trzymali pustą kartkę. 16 marca w Tomsku skazano na grzywnę 45 tysięcy rubli (ok. 390 euro) mężczyznę, który zdaniem policji milcząc okazywał poparcie protestującym przeciwko wojnie.

“Tego nie było jeszcze nawet rok temu - mówi prawnik Nikołaj Zboroszenko. - Czego można oczekiwać? Że zezwolą na prowadzenie akcji antywojennych? Oczywiście, że nie. Będą zatrzymywać. Nie ma żadnego światełka w tunelu. Realnie te protesty na nic w Rosji nie wpłyną”.

Na protestach zatrzymywani są również dziennikarze, mimo że zgodnie z wymogami policji, mają kamizelki z napisem „Press” i legitymacje. Według „ustawy antyfejkowej” dziennikarzom i popularnym blogerom grożą spore wyroki - od 10 do 15 lat, a mniej znanym blogerom i zwykłym obywatelom do 3 lat więzienia. Pierwszą z oskarżonych jest 63-letnia Marina Nowikowa, która na swoim telegram-kanale “Prawda miasta Sewersk” podzieliła się ze 170 subskrybentami “fałszywymi informacjami o działaniach armii rosyjskiej”.

21 marca oskarżono dziennikarza z Kemerowa Andrieja Nowaszowa „o dyskredytację wojska” za udostępnienie w sieci społecznościowej VKontakte informacji o katastrofie humanitarnej w Mariupolu. W jego mieszkaniu nad ranem odbyło się przeszukanie, koledzy dziennikarza przekazali, że policja zmuszała go „do przeprosin przed wojskiem”, ale on odmówił.

Nowaja Gazeta, dziennikarstwo między wierszami

W związku z nową ustawą zagraniczne media ewakuowały swoich dziennikarzy z Rosji. Inne media - już ponad 30 - zostały w Rosji zablokowane decyzją Prokuratury Generalnej za rozpowszechnianie “fejków” o wojnie. Kolejne wycofały się z używania słowa “wojna” zamiast “operacja specjalna”. Nie informują już o działaniach Rosjan w Ukrainie. Taką drogę wybrała “Nowaja Gazeta” noblisty Dmitrija Muratowa. W reportażach Jeleny Kostiuczenko z Ukrainy, redaktorzy wymazują całe fragmenty, zostawiając znaki ocenzurowania.

“Piszemy dla tych, którzy potrafią czytać między wierszami - tłumaczy mi Gleb Beliczenko z „Nowej Gazety”. - Strach ustąpił, jest poczucie obowiązku wobec czytelnika, który został pozbawiony “Echa Moskwy”, telewizji “Deszcz”. „Nowaja Gazeta” ma teraz podobną ilość odbiorców jak państwowa telewizja”.

Beliczenko jest w połowie Ukraińcem, ale podkreśla, że zawsze identyfikował się z Rosją.

Na razie zostaje w Moskwie i pracuje w redakcji “nie zwracając uwagi na żołnierski but na gardle”. “Ale wydaje mi się, że prędzej czy później trzeba będzie się wycofać. Są koledzy z zasadami, którzy i tak tu pozostaną. Ale ja mam dziecko, żonę i jestem gotowy walczyć, dopóki moja rodzina nie znajdzie się w niebezpieczeństwie. Misja to misja, ale jest też rodzina” - tłumaczy.

„Nowaja Gazeta” jest dostarczana nawet do kolonii karnych w ramach prenumeraty. Furorę robią teraz jej okładki - z grzybem atomowym i “Jeziorem Łabędzim” na jego tle (po 1991 roku ten balet kojarzy się z upadkiem ZSRR), z mocnymi słowami “Rosja bombarduje Ukrainę”. Ostatnie numery gazety były wycofywane ze sprzedaży. Ci, którzy zdążyli kupić większą ilość, rozdawali gazetę na ulicach. Po nowe wydania można przyjść do redakcji, więc pod budynkiem, na którym wisi tablica Anny Politkowskiej, zamordowanej dziennikarki Nowej, ustawia się kolejka. Muratow ogłosił, że sprzeda na aukcji medal noblowski, by pomoc uchodźcom z Ukrainy.

Ustawić dzieci w kształcie Z

Natalia, 60-letnia nauczycielka języka rosyjskiego i literatury z Moskwy mówi, że jej własnym protestem jest czytanie z uczniami antyfaszystowskich tekstów. Ostatnio czytali dramat Dürrenmatta “Romulus Wielki”. - Nie mogę stanąć pośrodku klasy i powiedzieć “Nie dla wojny! Sława Ukrainie!” Ale mogę powiedzieć to przez teksty: “Kiedy państwo zaczyna mordować ludzi, zawsze nazywa siebie ojczyzną” – tłumaczy drżącym głosem. Chociaż jej nie widzę, bo rozmawiamy przez telefon, domyślam się, że płacze. Pierwszy raz w życiu nie może wziąć się w garść. - Jesteśmy zakładnikami. Ludzie, którzy zostali w Rosji, nie mogą tego przeboleć. Jesteśmy teraz oddzieleni od świata tym odrażającym obliczem Rosji. Jestem Rosjanką, mam tu dom, mamę, męża, pracę, ale nie chcę, by w moim imieniu to wszystko się działo i by ludzie, którzy mieszkają w innych krajach, myśleli, że to wszystko popieram, że to ja walczę z Ukrainą. Ludzie tu umierają teraz na zawały, nie wytrzymują tego - opowiada.

Natalia podpisała wszystkie otwarte pisma przeciwko wojnie, których w Rosji powstało kilkadziesiąt i petycję antywojenną, która zebrała ponad milion podpisów. Rozklejała nocą plakaty, chociaż, jak mówi, jest tchórzem. Pisała antywojenne posty na facebooku.

- Do naszej szkoły przyszło FSB. Powiedzieli: na razie nie będziemy was karać za podpisane pisma sprzeciwu, ale jeśli zobaczymy to jeszcze raz lub zauważymy kogoś od was na demonstracji antywojennej, szkoła będzie zamknięta. Dyrektor bardzo nas prosił, byśmy wstrzymali aktywność na parę tygodni” - mówi Natalia.

Nawet do przedszkoli wdarła się wojenna propaganda. A nauczycieli w szkołach zmusza się do prowadzenia tzw. lekcji pokoju, mają tłumaczyć uczniom, że „operacja specjalna” ratuje dzieci i kobiety Donbasu, wszystko w słusznej sprawie. Wysłano do szkół scenariusze lekcji, straszono zwolnieniami i zachęcano do masowego pisania “listów na front” z podziękowaniami dla “wyzwolicieli”. Zalecono udział we flash mobach z literą Z. Ustawić dzieci w kształcie Z, powiesić Z na ścianie itd. Są też tacy, którzy robią to z własnej woli.

Pokaż twarz!

Natalia wpatruje się w twarze ludzi w metrze, wcześniej uważała, że nie wypada się tak gapić. Łapie się też na tym, że ktoś patrzy na nią. - Ludzie mają smutne, zaniepokojone twarze. Kiedy człowiek dużo płakał, mało spał, to widać od razu - oczy są czerwone, a spojrzenie niespokojne. Szczególnie u młodych dziewczyn. Faceci mają teraz bardzo ponure twarze.

Z początkiem wojny w Rosji skończyła się pandemia. W Moskwie wycofano wszystkie ograniczenia. W metrze zmuszają ludzi do zdejmowania maseczek, grożą mandatem. Mówi się, że ma to ułatwić rozpoznawanie twarzy uczestników protestów. Cała stolica jest usiana kamerami.

Natalia chodziła na protesty, kiedy były legalne i wrzucała zdjęcie na facebooku. - Teraz oni mają wszystkie nasze zdjęcia” – mówi i już nie wierzy w skuteczność protestów. - Nawet jeśli wyjdzie nas milion, to oni wypełnią nami więźniarki i więzienia. I tyle.

Łużniki, miting Putina
#naszych nie porzucamy i wojenne "Z". Puting, Łużniki, 18.03.2022, fot. Daria Kryl

Wyplujcie zdrajców na bruk

16 marca Putin powiedział, że naród rosyjski umie odróżnić patriotów od drani i zdrajców. I sam się z nich oczyści. Trzeba “wypluć muszki, które wpadły do ust”, bo “piąta kolumna” dąży do zniszczenia Rosji i “sprzeda rodzoną matkę”, by “posiedzieć w przedsionku Zachodu”. „Muszki”, czyli Rosjan nie popierających wojny w Ukrainie, Putin kazał wypluć „na panel”, na bruk. „Wyjść na panel” to we współczesnym rosyjskim „zostać prostytutką”. Putin lubuje się w metaforyce seksualnej. Protestujący przeciwko wojnie są więc według prezydenta Rosji prostytutkami, które sprzedają się Zachodowi i dają się wykorzystywać.

Od razu po tym wystąpieniu na drzwiach mieszkań trzech aktywistów w Moskwie pojawiły się napisy ze „swastyką” Z: - “Nie sprZedawaj ojczyzny, suko” (Sprawcy, oczywiście, nieznani).

Dla mojej Rosji to koniec

Katia, absolwentka moskiewskiej Szaninki, prywatnej rosyjsko-brytyjskiej uczelni, której rektor siedzi teraz w więzieniu, wychodziła na protesty codziennie. Od lat korespondowała też z więźniami politycznymi. 24 lutego, po pierwszym szoku miała poczucie, że teraz trzeba wyjść na ulice. Wyszła wieczorem na plac Puszkina, ale nie zobaczyła tam tłumów. - Zrozumiałam, że dla Rosji, mojej Rosji, to koniec. Nie mamy na nic wpływu. Wojna będzie trwała. – mówi Katia. Między jej gotowością do rozrzucania antywojennych ulotek, a decyzją o wyjeździe z Rosji minęła zaledwie doba. Za kosmiczne pieniądze z pomocą rodziców kupiła bilet do Erywania z przesiadką w Soczi. W Soczi jej lot został odwołany. Pożyczyła pieniądze od znajomego, kupiła nowy bilet i wylądowała w Erywaniu.

- Pisałam pracę magisterską o czasach stalinowskich, myślałam wtedy, jak to jest: żyjesz w zamknięciu, na nic nie masz wpływu, ale nie możesz zmusić swojego wewnętrznego głosu, by zamilkł. I jesteś tym przerażona. Wyobraziłam to sobie i wyjechałam.

Od dwóch tygodni Katia jest w Erywaniu, znalazło tam schronienie dużo Rosjan. - Cały wieczór dziś łażę po mieście i myślę, kim jestem? Gdzie jestem? - mówi przez telefon, a w tle słyszę erywańską ulicę.

Sprawy o zdradę stanu

Prawnicy mówią, że po nawoływaniach Putina do oczyszczenia narodu ze zdrajców należy oczekiwać większej ilości spraw o zdradę stanu. Od pierwszych dni wojny Prokuratura Generalna uprzedza, że za zdradę stanu (kara do lat 20), będzie uznawane jakiekolwiek wsparcie obcego państwa lub organizacji międzynarodowych, zagrażających bezpieczeństwu Rosji.

Prawnik Daniił Berman napisał, że pracownicy Komitetu Śledczego dostali rozporządzenie, by przemielili szybko wszystkie sprawy karne natury gospodarczej, by od kwietnia muszą mieć czas na karanie zdrajców. Prawnik Nikołaj Zboroszenko, który od lat broni oskarżanych w procesach politycznych, jest nastawiony trochę optymistyczniej. - Są już gotowe wszystkie narzędzia do zdławienia sprzeciwu. Ale masowo wsadzać za zdradę stanu nie będą, bo to leży w gestii FSB, a oni nie mają zasobów do prowadzenia więcej niż 10-15 spraw rocznie. Jeśli przekażą to Komitetowi Śledczemu, to ilość spraw się zwiększy, ale moim zdaniem to będą raczej sprawy wobec aktywnych uczestników protestów, liderów opinii. Niczego jednak nie wiemy na pewno - stwierdza Zboroszenko.

Nie myśl, nie mów, nie pytaj

“Wyjadę, jak tylko się pojawi możliwość. Z przyjemnością pozbędę się tego strachu. Mam poczucie, że dociskają mnie do muru: nie myśl, nie mów, nie pytaj" - mówi mi przez telefon Tania, pracowniczka muzeum w Moskwie. Podpisała list przeciwko wojnie, wychodziła na protesty, uciekała przed policją. Z pochodzenia jest Rosjanką, Białorusinką i Ukrainką. - "Teraz kraj, w którym się urodziłam, napadł drugi mój kraj, a trzeci się temu przygląda" – mówi.

W swoim muzeum nie usłyszała ani jednego głosu poparcia wojny. Ale wie, że są ludzie, którzy wolą milczeć, by zachować spokój i względne bezpieczeństwo. Tylko koleżanka, która pochodzi z Ługańska, napisała w poście, że jest dumna z Putina.

Inni znajomi Tanii, zatrzymani na protestach, próbują wydostać się z Rosji. - Byliśmy na proteście na Nowym Arbacie - opowiada. - Na jednego szczupłego faceta, który szedł ulicą, leciało pięciu omonowców. Nawet za szerowanie jakiegoś postu grozi odpowiedzialność karna. A tu co drugi ma hipotekę i kredyt. Strach kulą stoi w gardle i odbiera siły.

Pijemy walerianę i czekamy na wyjazd

Dasza z mężem chodzili na protest na zmianę, mają psa, więc jak kogoś zatrzymają, drugi musi wyprowadzić psa. Teraz do ich domu przychodzi dzielnicowy, poucza, że nie wolno chodzić na protesty. Są na jakiejś liście “zatrzymanych”. Dzielnicowy za każdym razem żąda numeru telefonu. - Żeby śledzić, gdzie jesteśmy - tłumaczy Dasza. Przed wojną pracowała w Memoriale. Teraz prokurator oskarżał Memoriał, że zmusza “naród zwycięzców do kajania się”.

- Ciocia w Moskwie mówi: “Gdyby moje dzieci były ciut starsze, a mają 2 i 3 lata, wysłałabym je na wojnę, bo Donbas był gnębiony - opowiada Dasza. – Ciocia mówi, że Putin jest super. Rozmawia ze mną słowami z telewizji. Naszych żołnierzy witają tam kwiatami, a ofiary cywilne ciocia porównała do spiłowania zgniłych gałęzi zdrowego pięknego drzewa.

Drugą część rodziny Dasza ma w ostrzeliwanym Kijowie. Chcą z mężem wyjechać z Rosji, bo nie chcą, żeby ich podatki szły na wojsko. - Pijemy walerianę i czekamy na wyjazd. – mówi Dasza. I dodaje: - Wiem, że kiedy znajdę się w innym kraju i powiem, skąd jestem, będę się wstydziła. Będę cały czas się tłumaczyła: „jestem z Rosji, ale… Nie głosowałam nigdy na Putina. Nie wybieraliśmy go, a on mówi w naszym imieniu".

My razem, plakat propagandowy. Miting Putina, 18.03.2022, Łużniki
My razem, plakat propagandowy. Miting Putina, 18.03.2022, Łużniki, fot. Daria Kryl

Wyzerowany prezydent

Putin jest prezydentem po raz czwarty. Jego legalne bycie u władzy skończyło się w 2008 roku po drugiej kadencji. Potem była „rokirowka” z Miedwiediewem i ponowne objęcie władzy w wyniku sfałszowanych wyborów. W Rosji wybuchły wtedy protesty. Zachód wybory uznał.

- Starsi Polacy pamiętają, jak odbywały się wybory w obozie socjalistycznym - tłumaczy mi Aleks, niezależny obserwator wyborów w Rosji. - Jak dopuszczali istnienie PRL przez kilkadziesiąt lat? Teraz w Rosji jest tak samo. Wybory prezydenckie były całkowicie sfałszowane. Nie było żadnej konkurencji - jeden bohater i kilku klaunów. Do tego całkowita kontrola mediów. Z punktu widzenia Rady Europy wybory rosyjskie nie odpowiadają żadnym standardom. Rosjanie nie mogą być odpowiedzialni za te wybory.

W 2018 roku znów sfałszowane wybory Putina. Protesty pod hasłem “Nie jest naszym carem” zostały stłumione. A w 2020 roku Putin zmienia konstytucję po sfałszowanym referendum. Jego poprzednie kadencje zostały wyzerowane i w 2024 roku będzie mógł ponownie zostać prezydentem.

- Zachód od 20 lat (…) serdecznie witał dyktatora i jego zwolenników, którzy otwarcie uzurpowali sobie władzę w Rosji - uważa radziecki dysydenta Aleksander Podrabinek, który część życia spędził w łagrach Jakucji. - A teraz pytacie: "kiedy się obudzimy?" Ale jeśli Zachód był pod wpływem Putina, czy w stanie permanentnej hipokryzji przez tyle lat, to czego chcecie od Rosjan, którzy są pozbawieni alternatywnych informacji, konkurencji politycznej i podstawowych swobód obywatelskich? Autorytaryzmowi trudno się oprzeć, zwłaszcza, gdy wolne kraje życzliwie go popierają.

Podrabinek uważa, że wojna w Ukrainie jest pochodną tłumienia w Rosji wolności przez ostatnie 20 lat. I zwraca się do Zachodu: „Od 20 lat prosiliśmy Zachód, by nie wspierał dyktatury – nikt nas nie słyszał. Teraz w Rosji nie ma nikogo, kto mógłby was usłyszeć”.

Polityką się nie interesuję

Na facebooku (już zakazanym w Rosji) od trzech tygodniu trwa rosyjska dyskusja o winie i odpowiedzialności. O tym, że do wojny doprowadziło bycie „poza polityką”, bycie obojętnym. Jeden z popularnych teraz rosyjskich żartów brzmi tak: „Do jakiego obozu nas wiozą? (Albo w okrutniejszej, wersji: Czy to pana syn zginął w Ukrainie?) – Nie wiem, nie interesuję się polityką”.

Przeczytaj także:

;

Udostępnij:

Masza Makarowa

Masza Makarowa (1987) - Rosjanka, dziennikarka, współpracująca m.in. z telewizją Biełsat. Absolwentka historii na moskiewskiej Szanince i współpracowniczka zlikwidowanego stowarzyszenia Memoriał. Poza dziennikarstwem pisze o historii getta warszawskiego i o historii i współczesności Birobidżanu, gdzie spędziła trochę czasu.

Komentarze