Na razie jest przeciwnie, bo wojna zmobilizowała Unię do bezprecedensowych wspólnych działań i wybudziła w kwestiach twardego bezpieczeństwa. Ale jeszcze daleko do końca testu na jedność i dostosowywanie się do nowego świata
Unia Europejska jest jednym z wymiarów współpracy politycznego Zachodu obok m.in. NATO, ale w sprawach wojny w Ukrainie także mobilizacja Unii jest w wielkiej mierze efektem przywództwa Stanów Zjednoczonych.
Projekty pierwszych pakietów sankcyjnych zostały przygotowane w ścisłej współpracy Waszyngtonu i Komisji Europejskiej jeszcze przed 24 lutego, gdy nie wszyscy w Europie wierzyli w wojenne prognozy wywiadu USA.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Jednak to jednomyślność 27 krajów Unii, pomimo zgrzytów w Budapeszcie, pozwoliła nałożyć na Rosję sankcje bezprecedensowo ostre (dotychczas osiem pakietów) oraz bardzo kosztowne dla UE.
Polska, kraje bałtyckie domagają się więcej, ale nawet dyplomaci z Europy Środkowo-Wschodniej przyznają, że
zdolność do tak mocnej gry instrumentem sankcyjnym przeniosła Unię na zupełne inny szczebel w polityce międzynarodowej.
Co ważne, promotorem kolejnych nowych restrykcji zwykle bywają wspólnotowe instytucje UE, czyli głównie Komisja Europejska, mocno przekonujące oporne kraje Unii do konsensusu.
Ponadto wojna doprowadziła do przełamania tabu związanego ze zbrojeniami w Unii, za którą od lat ciągnęły się dawne tęsknoty za pozostaniem ośrodkiem wyłącznie „miękkiej siły”.
Dostawy broni dla Kijowa to głównie kwestia działań dwustronnych, m.in. ze strony Polski. Jednak zwrot części kosztów za dostawy broni defensywnej, lecz śmiercionośnej, ze wspólnej unijnej kasy (obecnie 3 mld euro z Europejskiego Funduszu Pokoju) byłoby nie do pomyślenia jeszcze przed rokiem.
Przecież Europejski Fundusz Pokoju pierwotnie stworzono w celu finansowania szkoleń i sprzętu wojskowego dla ubogich krajów, m.in. w Afryce.
Tego unijnego przełomu co do dozbrajania Ukrainy dopełniła w tym miesiącu decyzja o powołaniu unijnej wojskowej misji szkoleniowej dla Ukraińców (na początek do 15 tysięcy żołnierzy) - głównie na terenie Polski.
Również otwarcie drzwi do akcesji Ukrainy (przyznany w czerwcu status kandydacki), choć to perspektywa może kilkunastu lat, na pewno nie jest oznaką słabości.
Unia, bądź też polityczna „Europa”, dla pokolenia Kohla, Mitteranda, Thatcher obejmowała Pragę, Warszawę i Budapeszt, lecz na pewno nie Kijów.
Potem dominowało rozdarcie między perspektywą unijnego zachodu i wschodu co do pojmowania granic unijnej Europy, lecz zwyciężał duch polityki appeasementu wobec Moskwy. Teraz Unia, zamiast płochliwego wycofania się przed kolejnym polem wręcz permanentnego sporu z Rosją, weszła na długą drogę integrowania Ukrainy z Zachodem, czyli konfrontacji z Moskwą.
Przebudzenie w sprawach twardego bezpieczeństwa i obronności, do którego doprowadziła napaść Rosji na Ukrainę, nieco przyspiesza również działanie w ramach „unii obronnej”, czyli współpracy przemysłów zbrojeniowych (zasadniczo wyjętych spod wielu zwykłych reguł wspólnego rynku) czy też wspólnych – a zatem pomagających zbić cenę – zamówień na amunicję.
Jednak akurat w tej kwestiach na prawdziwie duży przełom chyba będzie trzeba jeszcze długo poczekać.
W wymiarze wewnętrznym wojna radykalnie pogłębiła kryzys cenowy na rynku energii w Europie, na co Unia próbuje odpowiadać znów bezprecedensowymi wspólnymi działaniami.
Wprawdzie nadal nie sfinalizowano projektów wielkich interwencji na rynku energii (w tym górnych limitów cen hurtowych na gaz), ale przykładowo stanowcze promowanie przez Brukselę wspólnych negocjacji cenowych z eksporterami gazu to realizacja – niegdyś odrzucanych przez UE – polskich celów „unii energetycznej” (za rządów Donalda Tuska) albo nawet „energetycznego NATO” (za rządów Kazimierza Marcinkiewicza).
Ponadto Bruksela szuka, co również może stać się wzmocnieniem UE, dodatkowych wspólnych funduszy na przyspieszenie inwestycji w odnawialne źródła energii.
Wobec trwałego odejścia od surowców energetycznych z Rosji, jedynym wyjściem jest bowiem przyspieszenie, ucieczka do przodu, czyli w energię zieloną oraz ewentualnie – w tej kwestii spór w Unii nie wygasł – w atom.
Wojna niewątpliwie zwiększyła znaczenie krajów Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza Polski, oraz – przy zachowaniu proporcji – Rumunii i krajów bałtyckich.
Grupa jeszcze nie tak dawno postrzegana jako przeszkoda w poprawnych relacjach czy nawet odwilży z Rosją, teraz została „zrehabilitowana” w sprawach polityki wschodniej, a ponadto rolę Polski wzmacnia podkarpacki hub w przerzucie zachodniej broni dla Ukrainy oraz wsparcie dla uchodźców.
Niestety, bez precyzyjnej odpowiedzi pozostanie pytanie, ile – a na pewno bardzo sporo – z tego nowego potencjału do kształtowania polityki Unii obecnie marnuje Polska ze względu na spory praworządnościowe.
I o ile więcej mogłaby obecnie znaczyć w Europie bez antyunijnych działań ze strony części swych władz. I choć swoiste „uwschodnienie” Unii obiektywnie powinno wzmacniać spójność UE, to jednak – jeśli m.in. tej zimy znów nasili się ruch uchodźczy z Ukrainy – przybierze na sile w niektórych krajach Unii pytanie, czy jednak nie odpuścić kolejnych kwestii praworządnościowych w relacjach z Warszawą.
Wsparcie Unii dla Ukrainy opiera się również na poparciu dużej części społeczeństw zachodniej Europy, które mocno zidentyfikowały się z ofiarą rosyjskiego najazdu i już od wiosny tego roku oddolnie popychały swe rządy do działań.
Niejako z ominięciem ścieżki rządowej potrafił trafić do nich prezydent Zełenski, m.in. w licznych przemówieniach do parlamentów. Ale jeśli najbliższa zima będzie bardzo ciężka pod względem cen energii (czyli Unia nie zdoła się porozumieć co do skutecznych interwencji rynkowych oraz działań solidarnościowych, w tym finansowych), zrodzi to ryzyko osłabienia wsparcia społecznego dla sankcji oraz pomocy zbrojnej dla Ukrainy.
Drugim zaburzeniem dla Unii mogą być – a po części już są - turbulencje wokół kluczowego kraju Unii, czyli Niemiec, na których wojna wymusza rewizję gospodarczo-politycznego modelu funkcjonowania w (pozaunijnym) świecie.
Krytycy Berlina skrótowo tak opisują jego wektory - tania energia z Rosji, kwestie bezpieczeństwa powierzone Stanom Zjednoczonym, a perspektywy wzrostu gospodarki eksportowej oparte na dalszym zacieśnianiu handlu z Chinami.
Energię z Rosji wyeliminowała wojna, ale w Berlinie – również wewnątrz koalicji rządzącej – wciąż trwają spory, czy i jakie lekcje z energetycznego uzależnienia od Moskwy wyciągnąć teraz w kontekście ewentualnej groźby uzależnienia od współpracy handlowej z Chinami.
Kanclerz Scholz jest w tej kwestii w sporze z prezydentem Macronem. A napięcie między Berlinem i Paryżem musi promieniować na resztę Unii, szukającej miejsca w świecie strategicznej rywalizacji Ameryki, bez której nie ma bezpiecznej Europy, z Chinami, które – przy powściągliwości w publicznych deklaracjach – wspierają Rosję.
Wojna w Ukrainie osłabia Unię Europejską, kryzys energetyczny, napływ uchodźców podważają unijną solidarność
Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.
Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.
Komentarze