Bo ludzie to nie są zwierzęta racjonalne, tylko zwierzęta racjonalizujące. Podejmujemy decyzje na podstawie emocji, a potem znajdujemy dla nich uzasadnienie. Dla prawicy spalanie węgla i ropy to fundament dobrobytu. Dla ruchów ekologicznych tożsamościową bazą jest walka z atomem. Ale fakty są nieubłagane, a kryzys klimatyczny wymaga rewolucji w myśleniu
"Naturalne zmiany klimatu to był 1 stopień więcej czy mniej na tysiące lat. Teraz może ocieplić się o 4 czy 5 stopni w ciągu jednego wieku. To różnica jak między zejściem po schodach a wyskoczeniem z okna na dziesiątym piętrze. Tak, jedno i drugie to zmiana wysokości o dziesięć pięter, tylko szybkość jest trochę inna" - pisze Leszek Karlik, tłumacz pracujący m.in. dla sektora energetyki, członek partii Razem i inicjatywy Fota4Climate.
Tak potężne zagrożenie wymaga fundamentalnej zmiany myślenia od przedstawicieli różnych opcji politycznych.
"Jeżeli chcemy, żeby prawica uznała niewygodne fakty, to musimy sami uznawać niewygodne fakty. A fakty są takie, że nawet gdyby elektrownie jądrowe były radioaktywnymi horrorami z najgorszych snów Greenpeace, to powinniśmy je budować seryjnie, razem z panelami słonecznymi na każdym budynku i tysiącami wiatraków na morzu" - pisze Karlik.
To nie jest tak, że prawica nie wierząc w globalną katastrofę klimatyczną to jacyś głupsi ludzie niż ruchy ekologiczne niewierzące w konieczność stosowania elektrowni jądrowych. Dla prawicy spalanie paliw kopalnych to fundament, na którym ludzkość zbudowała swój dobrobyt. Nie mogą go "tak po prostu" odrzucić, to jest element ich emocjonalnej tożsamości. Dopóki świat nie będzie płonąć na ich oczach, będą wypierać konieczność podjęcia radykalnych działań.
Dla ruchów ekologicznych fundament, na którym zbudowały swoją tożsamość to walka z atomem. Nie mogą jej "tak po prostu" odrzucić. Pierwsze partie Zielonych, Greenpeace, czy Friends of the Earth powstały w latach 70., aby zwalczać broń i elektrownie jądrowe. Ten ostatni ruch został założony za pieniądze z ropy naftowej, bo Sierra Club, najbardziej znana organizacja ochrony środowiska w latach 60., popierała energetykę jądrową.
Ponieważ fundamentem ruchów ekologicznych było „zwalczanie atomu”, a nie walka z emisjami CO2, to zmiana stanowiska spowodowałaby odpływ darowizn i wyborców. Więc dla niemieckich Zielonych ważniejsze jest jak najszybsze zamknięcie sprawnych atomówek niż koniec spalania węgla. A z punktu widzenia walki z katastrofą klimatyczną to gaszenie pożaru benzyną. Piszą o tym zarówno polscy aktywiści i naukowcy, jak i takie autorytety jak np. klimatolog profesor James Hansen.
Jeżeli chcemy, żeby prawica uznała niewygodne fakty, to musimy sami uznawać niewygodne fakty.
A fakty są takie, że nawet gdyby elektrownie jądrowe były radioaktywnymi horrorami z najgorszych snów Greenpeace, to powinniśmy je budować seryjnie, razem z panelami słonecznymi na każdym budynku i tysiącami wiatraków na morzu. Wokół Czarnobyla dzika przyroda kwitnie, a na planecie cieplejszej o 5 stopni nie będzie dzikiej przyrody, będzie wielkie wymieranie. Ewolucja roślin i zwierząt reaguje na zmiany w zupełnie innym tempie.
Naturalne zmiany klimatu to był 1 stopień więcej czy mniej na tysiące lat. Teraz może ocieplić się o 4 czy 5 stopni w ciągu jednego wieku. To różnica jak między zejściem po schodach a wyskoczeniem z okna na dziesiątym piętrze. Tak, jedno i drugie to zmiana wysokości o dziesięć pięter, tylko szybkość jest trochę inna.
Niestety, ludzie nie są w stanie ogarnąć umysłem skali globalnej katastrofy klimatycznej. Gdyby byli, nie byłoby żadnych dyskusji na ten temat, byłoby przerażenie (wystarczy przeczytać omówienie artykułu o “głębokiej adaptacji”) i mobilizacja na skalę II wojny światowej (co świetnie punktuje Ted Nordhaus w tekście o tym, że “lewacki radykalizm” postulatów w rodzaju Green New Deal wcale nie jest specjalnie radykalny).
I mielibyśmy potężne systemowe zmiany, bo samo ekologiczne nastawienie nie ma dużego wpływu na indywidualny ślad węglowy.
Mielibyśmy powszechną rezygnację z codziennego jedzenia mięsa, które dostarcza 18 proc. kalorii i 37 proc. białka spożywanych przez ludzkość, ale zużywa 83 proc. powierzchni uprawnych i odpowiada za 60 proc. emisji z rolnictwa.
Byłaby powszechna koncentracja w miastach (ludzie w gęsto zabudowanych miastach mają niższy ślad węglowy) połączona z masową przesiadką z samochodów do komunikacji publicznej i na rowery.
Mielibyśmy przechodzenie całego rolnictwa na systemy permakulturowe zamiast wielkoskalowego rolnictwa przemysłowego i oddanie 3/4 Ziemi dzikiej naturze, która najskuteczniej pochłania dwutlenek węgla z atmosfery.
Byłby zakaz spalania zmielonych drzew, eufemistycznie nazywanych „biomasą” i emitujących więcej CO2 niż spalanie węgla.
Bez problemu przeszedłby też postulat wprowadzenia maksymalnego poziomu majątku - badania naukowe jasno pokazują, że poziom majątku bezpośrednio przekłada się na dokonywane zniszczenia ekologiczne. Najbogatsze 10 proc. populacji planety odpowiada za połowę emisji gazów cieplarnianych – naszym problemem nie jest przeludnienie, tylko nadmierna konsumpcja na Globalnej Północy.
No i skończylibyśmy z mierzeniem gospodarki wzrostem PKB - nieskończony wzrost nie jest możliwy na skończonej planecie. Nie mówiąc już o poważnym ograniczeniu branży reklamowej, czyli przemysłowego okłamywania ludzi w celu nakłonienia ich do ciągłej konsumpcji.
Największą ironią jest to, że ten bardziej ekologiczny świat nie byłby światem nieszczęśliwej, piszczącej biedy. Ludzie żyliby zdrowiej, dłużej i szczęśliwiej. Spirala konsumpcji, w jaką wpędza nas marketing, czyni nas bardziej nieszczęśliwymi, wiecznie goniącymi za czymś, czego nie da się dogonić (ale co zapewnia ciągły wzrost PKB). Zamożne społeczeństwa dewastują planetę, jednocześnie cierpiąc na epidemie: depresji, samotności i otyłości.
Gdybyśmy chcieli na serio zatrzymać globalną katastrofę klimatyczną, powinniśmy zlikwidować Światową Organizację Handlu i stworzyć Światową Organizację Ochrony Środowiska. Powinna mieć zarówno możliwość nakładania sankcji na kraje dewastujące planetę, jak i możliwość zapewnienia finansowego wsparcia dla przestawienia gospodarki na niskoemisyjną wszystkim krajom Globalnego Południa. Powinniśmy też zlikwidować raje podatkowe i zasądzić potężne odszkodowania z majątków zebranych na spalaniu planety – ci, którzy napsuli, powinni zapłacić za naprawianie.
Tymczasem dziś nie można nałożyć na nikogo kar za niszczenie planety i emitowanie gigaton CO2. Ale jeżeli w celu zmniejszenia emisji jakieś państwo postanowi rozbudować własny przemysł OZE, to może spodziewać się od razu pozwu w WTO i sankcji, co spotkało już Indie. „Wolny handel” jest ważny, uratowanie środowiska dla przyszłych pokoleń jest bez znaczenia.
No i powinniśmy seryjnie produkować elektrownie jądrowe niczym statki typu Victory podczas II wojny światowej. Ale tak samo jak prawica nie pozbyła się jeszcze swojego przywiązania do paliw kopalnych oraz gospodarki wiecznego wzrostu, tak samo zielone ruchy nie przestawiły się jeszcze na "globalna katastrofa klimatyczna może zabić wszystkie zwierzęta na Ziemi, za późno na protesty przeciwko energii jądrowej". Wciąż wierzą, że uratują nas panele i wiatraki budowane dla zysku przez korporacje.
Każdy rok, przez który i prawica, i zielona lewica nie przestawiają się na stawienie czoła faktom, oznacza miliony ofiar więcej i kolejne tysiące gatunków wymazanych z powierzchni planety.
Tłumacz pracujący m.in. dla sektora energetyki, członek partii Razem i inicjatywy Fota4Climate
Tłumacz pracujący m.in. dla sektora energetyki, członek partii Razem i inicjatywy Fota4Climate
Komentarze