0:000:00

0:00

Kolejna europejska metropolia padła ofiarą terrorystycznego ataku. Do zamachu w Berlinie przyznało się Państwo Islamskie. Dlaczego to targ bożonarodzeniowy w stolicy Niemiec stał się celem zamachowca?

Antyemigrancka prawica ma jasną odpowiedź. Winna jest przede wszystkim prowadzona przez kanclerz Angelę Merkel polityka otwartych drzwi wobec uchodźców. Gdy ciał ofiar zamachu ciągle nie uprzątnięto z berlińskich ulic, politycy prawicowo-populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD) już obwiniali na Twitterze Angelę Merkel za tragedię. „To trupy Merkel” – dosadnie pisał europarlamentarzysta partii Marcus Pretzell.

Media z początku donosiły, że za atakami mogła stać osoba, która przedostała się do Niemiec wraz z falą uchodźców w zeszłym roku. Choć informacja ta została wkrótce sfalsyfikowana, nie przeszkadzało to politykom AfD ciągle atakować „chaotycznej polityki migracyjnej” rządu jako przyczyny tragedii.

Przeczytaj także:

Zamach także na muzułmanów

Inne prawicowe interpretacje zamachu przywoływały schemat „wojny cywilizacji”, starcia „islamu” z „Europą” i „chrześcijaństwem”. O zamachu jako ataku na „chrześcijan” mówił prezydent-elekt Stanów Zjednoczonych, Donald Trump.

Faktycznie, zamach miał za cel bożonarodzeniowy jarmark. Nie tylko duże zbiorowisko ludzi, ale także symbol konsumpcyjnej kultury towarzyszącej chrześcijańskiemu u źródeł świętu. Czy faktycznie chodziło o chrześcijaństwo?

Po zamachu w Nicei „Guardian” zauważył, że celem ataków Państwa Islamskiego we Francji jest też mieszkająca tam ludność muzułmańska. Nie tylko dlatego, że ofiarą masowych zamachów mogą paść także muzułmanie. We Francji udała się względna integracja społeczna muzułmanów. Oczywiście, ludność wywodząca się z dawnych francuskich kolonii wciąż napotyka liczne społeczne i ekonomiczne problemy. Jednak widoczny jest trend jej stopniowej sekularyzacji i kulturowej integracji.

Dla Państwa Islamskiego taka integracja to zdrada „prawdziwie islamskich” ideałów. Ataki na kraje europejskie z dużą muzułmańską populacją mają, w myśl taktyki PI, pogłębić podziały między muzułmańską mniejszością a świecką lub chrześcijańską większością. Wywołać falę oddolnych lub państwowych represji wobec muzułmanów, a w efekcie zradykalizować europejską populację wyznawców islamu. Głównym politycznym celem ataków ISIS w Europie jest umiarkowany, pogodzony z demokracją i prawami człowieka euro-islam.

Kwestią czasu było, gdy celem Państwa Islamskiego stanie się drugi europejski kraj o największej islamskiej populacji – Niemcy. Zamachowcy obrali Berlin nie tylko jako stolicę państwa, ale także jako ojczyznę największej muzułmańskiej populacji w Niemczech.

W Berlinie mieszka ponad 200 tysięcy osób identyfikujących się jako muzułmanie, według różnych szacunków stanowić mogą do 9 proc. populacji miasta.

Ciężarówka tunezyjskiego zamachowca wjeżdżając w tłum, miała wykopać rów nie do zasypania między nimi, a pozostałymi Berlińczykami.

Od gastarbeitera do obywatela

Jak wyglądała integracja muzułmańskiej ludności w Berlinie i Niemczech? Trzeba przyznać, że łatwa nie była. W zasadzie do końca XX wieku Niemcy nie odbyły poważnej debaty o migracji, tożsamości migrantów, wielokulturowości czy modelu asymilacji.

Powojenna Republika Federalna potrzebowała rąk do pracy, sprowadzała więc masowo pracowników z Bałkanów czy Turcji. Z założenia mieli być gastarbeiterami: gościnnymi pracownikami, którzy przyjadą do pracy na rok, dwa, pięć i z zaoszczędzonymi markami niemieckimi wrócą, skąd przyjechali. Wielu jednak zostało. Państwo zachodnioniemieckie nie zauważało ich istnienia. Organizacją życia społecznego migrantów zajmowały się więc często organizacje religijne czy zorganizowane grupy przestępcze.

Był to czas, gdy Niemcy miały inne bolesne problemy do przerobienia: rozliczenie z nazistowską przeszłością, wypracowanie nowej formuły „konstytucyjnego patriotyzmu”. Potem doszły problemy ze zjednoczeniem ze wschodnim, postkomunistycznym sąsiadem. Temat migrantów ciągle był odsuwany na później.

Zmienia się to dopiero w okolicach roku 2000. W 1998 roku do władzy dochodzi czerwono-zielona koalicja Schrödera i Fischera. Ich rządy przyznają niemieckie obywatelstwo wszystkim urodzonym na terenie Niemiec.

Zamachy z jedenastego września pokazują, jak kluczowy jest problem relacji islamu z Europą i integracji żyjących na zachodzie muzułmanów.

Przyjęta wtedy polityka łączy elementy mulitkulturalizmu (uznania odrębnej tożsamości imigranckich grup) i działań integracyjnych.

Trudy asymilacji

Symbolem takiej polityki łączącej taktykę kija i marchewki wobec migrantów była berlińska dzielnica Neukölln. Położona na południowym zachodzie miasta znana była nie tylko jako najbardziej kosmopolityczna część Berlina, ale także jako najbardziej problemowa: gangi migrantów, „równoległe społeczeństwa” różnych imigranckich grup, całe rodziny od pokoleń żyjące głównie z zasiłków składały się na jej krajobraz w równym stopniu co knajpki z kuchnią z różnych zakątków świata czy bogata artystyczna społeczność.

W 2001 roku burmistrzem Neukölln zostaje wywodzący się z SPD Heinz Buschkowsky. Wprowadza politykę integracji, w sercu której mieści się edukacja. Świeckie, powszechne, społecznie zintegrowane szkoły, zdolne zapewnić zwłaszcza młodszym uczniom całodobową opiekę i nauczyć ich niemieckiego – to była jego główna recepta na integrację. Do tego połączenie otwarcia na potrzeby imigranckich społeczności i jasnego egzekwowania reguł wspólnego życia w mieście.

W ciągu prawie 15 lat kadencji Buschkowsky stał się jednym z najbardziej znanych polityków lokalnych w Niemczech, a jego książka o polityce integracyjnej w dzielnicy bestsellerem. Gdy odchodził w 2015 SPD cieszyło się rekordowym poparcie w Neukölln na poziomie ponad 40 proc.

Jednocześnie dla wielu Niemców Neukölln ciągle pozostawało problemem. Proces integracji dokonujący się w warunkach upośledzenia ekonomicznego nigdy nie jest łatwy. Przebiega opornie, zygzakami, na skromne sukcesy trzeba długo pracować.

Sam Buschkowsky po odejściu z ratusza dzielnicy wdał się w konflikt z własną partią. Swojej następczyni z ratusza zarzucił, że w relacjach ze społecznością muzułmańską nie jest w stanie egzekwować granic, jakie on zawsze stawiał – poszło o wizytę nowej burmistrz w powiązanym z radykalnymi nurtami islamu meczetem. Buschkowsky krytykował także politykę Merkel wobec uchodźców, zarzucając jej, że nie ma pomysłu, jak uniknąć gettoizacji przybyszów.

Muzułmanie wierzą w demokrację

Sama Merkel mówiła w 2010 roku o klęsce „polityki mulitkulturalizmu” w Niemczech. W tej samej mowie zaznaczyła jednak, że islam jest częścią Niemiec i że rząd musi z muzułmanami pracować. Jak wyglądają wyniki tej wspólnej pracy po 11 latach władzy Merkel?

Zdania są podzielone, ale według danych przytaczanych przez portal Bloomberg News nie najgorzej. W 2013 35 proc. dzieci z muzułmańskich rodzin miało co najmniej średnie wykształcenie – we Francji wskaźnik ten wynosi 20 proc. 8 na 10 muzułmańskich rodzin żyje z pracy lub działalności gospodarczej – tylko jedna na pięć głównie z zasiłków.

Według raportu Fundacji Bertelsmanna z zeszłego roku aż 90 proc. niemieckich muzułmanów uznaje demokrację za dobrą formę rządów. Podobny odsetek utrzymuje kontakty w czasie wolnym z nie-muzułmanami.

Niemiecki strach

Czyżby więc, mimo wszystkich problemów integracja muzułmanów w Niemczech się udała? Nie do końca. O ile muzułmanie są w większości pozytywnie nastawieni do niemieckich wartości, to gorzej z nastawieniem Niemiec do muzułmanów. Według tego samego reportu Bertelsmanna aż 62 proc. Niemców uznaje, że „islam nie przystaje do świata zachodu” – o 10 punktów procentowych więcej niż w 2012. Kryzys uchodźczy zaostrzył antyislamskie nastroje w Niemczech.

Zwłaszcza wśród starszego pokolenia. „Zagrożonych przez islam” czuje się osobiście aż 61 proc. Niemców powyżej 54 roku życia. Wśród osób młodszych niż 25 lat wskaźnik ten wynosi tylko 39 proc. Integracja na poziomie edukacji, rynku pracy, sąsiedzkich inicjatyw pomału przynosi efekty także po niemieckiej stronie.

Państwo Islamskie pragnie przerwać ten proces. Jego celem jest odcięcie europejskim muzułmanom drogi do integracji z ich europejskimi sąsiadami i radykalizacja islamskich populacji na kontynencie. Jeśli w następnych niemieckich wyborach wygrają politycy, którzy islamskiej społeczności w Niemczech odbiorą marchewkę dobrej edukacji i programów integracyjnych, a problemy imigranckich dzielnic będą rozwiązywać głównie „kijem”, stratedzy Państwa Islamskiego będą się cieszyć, że akcja z Berlina przyniosła pożądane przez nich polityczne skutki.

Jakub Majmurek - publicysta związany z „Krytyką Polityczną”

Udostępnij:

Jakub Majmurek

Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.

Komentarze