Od kolegów z Pniówka i Zofiówki słyszę, że były sygnały ostrzegawcze. Że w Pniówku wywalało czujniki metanu tydzień przed katastrofą. Na Zofiówce trzy dni przed wypadkiem były silniejsze wstrząsy, ale nie wycofano załogi, która miała prowadzić tzw. strzelanie profilaktyczne
Z wypadkami w kopalniach jest trochę tak, jak z wypadkami samochodowymi czy lotniczymi. Zwykle nie ma jednej, konkretnej przyczyny, a jest to splot okoliczności. Oczywiście od tej zasady są wyjątki, ale czy tak było w Pniówku i Zofiówce? Nie jestem tego pewna - pisze Karolina Baca-Pogorzelska.
Ostatni tydzień to czarna seria dla Śląska. Na dziś w katastrofach w kopalni Pniówek i Zofiówka zginęło 12 górników, a 11 jest zaginionych. Przy czym siedmiu w kopalni Pniówek, gdzie akcja ratownicza ze względu na bezpieczeństwo ratujących musiała zostać zatrzymana.
Przypomnijmy: w kopalni Pniówek doszło do kilkunastu wybuchów metanu w okolicy ściany wydobywczej 1000 m pod ziemią. Bilans ofiar śmiertelnych to 7 osób.
Zaraz po tej tragedii doszło do wstrząsu wysokoenergetycznego wraz z wypływem metanu na przodku, 900 m pod ziemią, w kopalni Zofiówka (kilkanaście kilometrów od Pniówka), gdzie utracono kontakt z 10 górnikami, ale 6 ofiar zostało już odnalezionych. Tu akcja ratownicza trwa.
Tego na razie nie wiemy, bo przyczyny zbada specjalna komisja Wyższego Urzędu Górniczego. Górnicy nie chcą mówić, ratownicy nie chcą mówić. I nie jest to nic nowego, bo odkąd pamiętam, wyglądało to podobnie.
W 2006 roku mieliśmy do czynienia z największą katastrofą współczesnego górnictwa po wybuchu metanu i pyłu węglowego w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej. Zginęły 23 osoby.
Nieprawidłowości związane m.in. z przewieszaniem czujników metanu ujawniły się niemal od razu. Ale procesy sądowe trwały latami. Podobne zarzuty, które się jednak nie potwierdzały, pojawiały się w 2009 roku, gdy w ruchu Śląsk kopalni Wujek zginęło 20 górników.
No więc jeszcze raz – czy wypadków w kopalniach można uniknąć?
Wielu unikać się udaje, bo spółki węglowe naprawdę wydają miliardy, nie miliony na BHP. To konieczne biorąc pod uwagę skalę zagrożeń w kopalniach węgla kamiennego w Polsce oraz głębokości, na jakich pracują górnicy. Kilometr pod ziemią to dziś niemal norma, a najgłębszy poziom wydobywczy na węglu to 1290 m pod ziemią w kopalni Budryk w Ornontowicach.
Sęk w tym, że w ostatnim tygodniu czarna seria padła na Jastrzębską Spółkę Węglową. Największego w Unii Europejskiej producenta węgla koksującego, bazy do produkcji stali.
Ten surowiec jest na liście surowców krytycznych, strategicznych w UE w przeciwieństwie do węgla energetycznego, który jest raczej na czarnej liście.
Co więc stało się w Jastrzębiu? Myślę, że prawdy długo się nie dowiemy. A co z faktami?
W Pniówku trzy tygodnie przed wypadkiem zwolniono dyrektora, który miał jakieś 30 lat doświadczenia w pracy. Z relacji naszych rozmówców wynika, że związki zawodowe domagały się jawnie zwolnienia jego zastępcy, na co on nie przystał, więc dostał z centrali „propozycję nie do odrzucenia”.
Dlatego w spółce krąży historia o jego rezygnacji, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Prawdą jest jednak, że Pniówek nie miał dyrektora w momencie, w którym doszło do wybuchu metanu. Wtedy poszkodowane były trzy osoby, którym na pomoc ruszyły dwa zastępy ratowników dyżurujących w kopalni.
Czy powinni iść? Czy akcja była zgłoszona? Czy były przesłanki, że dojdzie do wybuchu (wybuchów) wtórnego? Tego nadal nie wiemy, bo JSW bardzo oszczędnie dawkuje nam informacje. W przeciwieństwie do katastrofy na Zofiówce w 2018 roku, gdy w zasadzie co kilka godzin my dziennikarze, a wcześniej rodziny, mieliśmy wszystkie informacje.
Zaraz po Pniówku doszło do tragedii na Zofiówce. Takiej serii nie pamiętają najstarsi górnicy. Biorąc pod uwagę wstrząs na Zofiówce w 2018 roku naprawdę można mieć déjà vu.
Czemu o tym piszę? Bo od kolegów z Pniówka i Zofiówki słyszę, że były sygnały ostrzegawcze.
Czy można było tego wszystkiego uniknąć?
Naprawdę nie znam odpowiedzi na to pytanie, a chciałabym. Wiele wskazuje na to, że o ile może nie dało uniknąć się samych zdarzeń naturalnych (bo tak traktujemy wybuchy metanu i podziemne wstrząsy wysokoenergetyczne), tak może obecności ludzi w tych rejonach dało się uniknąć, a przynajmniej ograniczyć?
Polska w wyniku rosyjskiej agresji na Ukrainę nakłada sankcje na węgiel z Rosji. Pojawiają się głosy, że te wypadki mogą mieć z tym związek.
Pragnę przypomnieć, że Polska importuje z Rosji węgiel energetyczny, głównie niskosiarkowy potrzebny ciepłownictwu i odbiorcom indywidualnym (i można go zastąpić np. węglem z Kolumbii).
Kopalnie, w których doszło do ostatnich katastrof, wydobywają przede wszystkim węgiel koksujący, będący bazą do produkcji stali. Jego nie można tak prosto zamienić na inny surowiec, jak w przypadku węgla energetycznego.
Poza tym węgla koksującego nie importujemy z Rosji. My go eksportujemy, w tym również do Ukrainy, co pozwala wierzyć w teorie o ciśnięciu na dobowe wydobycie w kopalniach Jastrzębskiej Spółki Węglowej (Pniówek miał mieć zadanie 15-16 tysięcy ton na dobę).
Sama JSW bardzo ostrożnie dawkuje informacje o obu wypadkach, niemniej jednak już wiadomo, że sprawą będzie się zajmować nie tylko komisja WUG, ale i prokuratura.
Jeśli jednak sami górnicy i ratownicy nie zdecydują się mówić o tym, co stało się pod ziemią, jeśli trwać będzie obowiązująca od lat w kopalniach zmowa milczenia, to prędzej czy później powrócimy do tej dyskusji przy kolejnej górniczej tragedii.
Przypomnę tylko, że umowa społeczna rządu z górnikami o zamknięciu kopalń do 2049 roku nie obejmuje JSW – właśnie dlatego, że jej kopalnie produkują głównie węgiel koksujący, bazę do produkcji stali, a nie węgiel energetyczny, piętnowany przez UE.
W kontekście planowanego embarga UE na surowce z Rosji jeszcze wiele w tej kwestii może się zmienić. Natomiast szans na zamknięcie kopalń węgla koksującego dziś nie ma. I dobrze, pod warunkiem, że naprawdę solidnie zadba się tam o bezpieczeństwo załóg.
Karolina Baca-Pogorzelska jest dziennikarką „Wprost”
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Komentarze