0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. ANGELA WEISS / AFPFot. ANGELA WEISS / ...

Równocześnie jednak warto pamiętać, że żaden przegrany kandydat nie otrzymał tak wielkiej liczby głosów – w wyborach w 2020 roku Trumpa poparło ponad 74 miliony Amerykanów. Czy obecne problemy prawne zachwieją jego popularnością i zakończą jego karierę polityczną?

Załatwiacz i porno Trumpa

Wiele można zarzucić Donaldowi Trumpowi, ale z pewnością nie to, że łatwo się poddaje. A historia jego rozmaitych przedsięwzięć biznesowych (zwykle kończonych klęskami, bankructwami i procesami) to zarazem historia postaci, które w obronie własnej poświęcał – czy jak to się ładnie mówi po angielsku „wpychał pod autobus”.

Jedną z nich jest Michael Cohen, niegdyś jego bardzo bliski współpracownik, prawnik i fixer, czyli „załatwiacz” od spraw najróżniejszych. To właśnie Cohen przekazał Stephanie Clifford – w branży porno znanej jako Stormy Daniels – 130 tys. dolarów w zamian za milczenie o stosunku seksualnym, jaki miała odbyć z Trumpem w 2006 roku. Cohen wykorzystał do tego firmę-krzak, zapłacił aktorce, a następnie otrzymał od firmy Trumpa zwrot pieniędzy.

Płatności dokonał w roku 2016, już w czasie kampanii prezydenckiej, która doprowadziła nowojorskiego playboya-celebrytę do Białego Domu

I uczyniła z niego ikonę… ruchu konserwatywnego.

Przeczytaj także:

Gdzie tu jednak przestępstwo?

Prawdę mówiąc, jeszcze nie wiadomo. Dokładne zarzuty poznamy zapewne dopiero w przyszłym tygodniu, kiedy Trump stawi się w siedzibie nowojorskiego sądu, żeby pobrano mu odciski palców i próbkę DNA oraz zrobiono zdjęcie do kartoteki.

Podczas całego tego procesu towarzyszyć mu będą agenci Secret Service, bo jako były prezydent wciąż ma prawo do ochrony.

Wiemy, że tego rodzaju transakcje – pieniądze za milczenie – nie są nielegalne. Prokurator będzie jednak przekonywać, że złamano prawo dotyczące finansowania kampanii wyborczej:

zamierza dowieść, że płatność była wydatkiem kampanijnym, a nie została odpowiednio zgłoszona i zaksięgowana

Wspomniany Cohen został pozbawiony prawa do wykonywania zawodu prawnika i skazany na trzy lata więzienia m.in. za naruszanie federalnych przepisów regulujących finansowanie kampanii wyborczych i dziś twierdzi, że działał na bezpośrednie polecenie Trumpa.

Trump: "nie lubię końskich twarzy"

Wielu ekspertów wyraża jednak wątpliwości, czy prokuratura będzie w stanie doprowadzić do skazania byłego prezydenta. Pojawiają się pytania między innymi o przedawnienie sprawy, o wiarygodność Cohena jako świadka (który na pewno chciałby się zemścić na Trumpie), o to czy to z pewnością sprawa do prokuratury okręgowej, a nie federalnych organów ścigania.

Prawnicy byłego prezydenta przekonują, że płatność była wydatkiem prywatnym, Trump chciał „chronić rodzinę” i nie miała nic wspólnego z kampanią.

Dodajmy jeszcze, że on sam zaprzecza, by do stosunku z Daniels kiedykolwiek doszło. „Nie lubię końskich twarzy” - mówił na ostatnim spotkaniu z wyborcami.

Swoich zwolenników od dłuższego czasu przygotowywał jednak do tego, co ma się wydarzyć. Już w połowie marca zapowiadał, że niebawem zostanie aresztowany i wzywał do protestów z tego powodu. Alvina Bragga (na zdjęciu u góry — wchodzi do sądu w Nowym Jorku 29 marca), prowadzącego sprawę prokuratora okręgowego z Manhattanu nazywał prokuratorem [George’a] Sorosa, bowiem organizacja związana z Sorosem wspierała jego kampanię wyborczą. Mówił, że to „zwierzę” i „rasista” (Bragg jest Afroamerykaninem), który nie dba o to, co słuszne i niesłuszne, niezależnie od tego jak wielu ludzi może spotkać krzywda.

Trump w obronie "zwykłych ludzi"

W swoim medium społecznościowym straszył też „śmiercią i zniszczeniem”, jakie może przynieść jego aresztowanie.

Konsekwentnie przekonuje też swoich wyborców, że tak naprawdę obiektem zainteresowania organów ścigania nie jest on, lecz oni

– że administracja Bidena chce zrobić krzywdę im, a Trump stoi tylko na przeszkodzie. Co takiego złego miałaby zrobić prokuratura przeciętnemu wyborcy Trumpa, oczywiście nie wiadomo, ale chodzi o mobilizację oburzonych wyborców prawicy, gotowych bronić swojego idola.

„Ci bandyci i radykalne lewicowe potwory właśnie OSKARŻYLI 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki i jak dotąd głównego republikańskiego kandydata do nominacji na prezydenta w 2024 r. TO ATAK NA NASZ KRAJ, JAKIEGO JESZCZE NIE WIDZIANO. TO TAKŻE CIĄGŁY ATAK NA NASZE KIEDYŚ WOLNE I UCZCIWE WYBORY. STANY ZJEDNOCZONE STAŁY SIĘ KRAJEM TRZECIEGO ŚWIATA, KRAJEM W STANIE POWAŻNEGO UPADKU. TO TAKIE SMUTNE!”, napisał Trump na portalu Truth Social po ogłoszeniu decyzji nowojorskiej ławy przysięgłych o postawieniu mu zarzutów.

Jednocześnie podawał dalej wpisy wielu Republikanów – w tym spikera Izby Reprezentantów Kevina McCarthy’ego – zarzucających prokuraturze upolitycznienie i wyrażających solidarność z oskarżonym.

Oskarżenie w kampanii

W tych wpisach dobrze widać, jakie konsekwencje może mieć ta sprawa dla dalszego przebiegu walki o prezydencką nominację w Partii Republikańskiej.

Trump, który ogłosił swój start w wyborach w listopadzie ubiegłego roku, wciąż jest liderem tego wyścigu – a raczej znów.

W sondażach, badających potencjalne starcie z gubernatorem Florydy, Ronem DeSantisem (który formalnie nie ogłosił jeszcze swojej kandydatury), Trump teraz notuje od kilkunastu do nawet 30 punktów procentowych przewagi. Jeszcze niedawno to DeSantis znajdował się na prowadzeniu.

Postawienie zarzutów eksprezydentowi sprawia, że cała partia musi się w tej sprawie wypowiedzieć – można być tylko za Trumpem lub przeciw niemu, nie ma drogi pośredniej.

Wspomniany DeSantis stara się wyjść z pułapki: potępia działania prokuratury, ale jednocześnie zapewnia, że na temat płacenia gwieździe porno za milczenie w sprawie seksu nie może się wypowiedzieć, albowiem na takich sprawach się nie zna.

Próbuje wbić wyborcom do głowy skojarzenie Trumpa z gwiazdą porno, seksem pozamałżeńskim i szemranymi płatnościami.

Ale Trump nie pozostaje dłużny i sugeruje – bez podania dowodów – że DeSantis jako nauczyciel w szkole średniej miał romanse z nieletnimi uczennicami. Tak właśnie wygląda kampania zabiegania o głosy amerykańskich konserwatystów.

Na krótką metę zamieszanie wokół byłego prezydenta raczej mu pomoże

Trump zawsze doskonale odnajdywał się w roli ofiary. W ten sposób umiejętnie mobilizował swoich zwolenników – także do wpłat na jego rzecz. Sztab Trumpa już od pewnego czasu śle kolejne maile z prośbami o datki, przedstawiając Trumpa jako ofiarę nagonki ze strony liberałów. Afera pomaga też Trumpowi wrócić na pierwsze strony gazet. Choć od pewnego czasu jego gwiazda świeciła nieco słabiej, teraz znów staje się głównym obiektem zainteresowania mediów. A jeśli ostatecznie zarzuty zostałyby oddalone, będzie mógł odtrąbić kolejny triumf nad złowrogim establishmentem.

Kłopot jednak w tym, że sprawa księgowania płatności dla Stormy Daniels nie jest wcale najpoważniejszym śledztwem dotyczącym byłego prezydenta.

Znacznie cięższe zarzuty może usłyszeć w sprawie dotyczącej próby podważenia wyniku wyborów prezydenckich w stanie Georgia. W tym wypadku koronnym dowodem jest powszechnie znane nagranie długiej rozmowy telefonicznej, w której Trump – wówczas prezydent – naciska na urzędników stanowych, by znaleźli mu „brakujące” głosy.

Na tym nie koniec

Specjalny śledczy prowadzi też sprawę licznych dokumentów z klauzulą tajności, które Trump już po wyprowadzce z Białego Domu przechowywał w prywatnej rezydencji Mar-a-Lago. Wydostali je stamtąd dopiero agenci FBI. Niedawno sędzia nakazał zeznawać na ten temat innemu prawnikowi Trumpa, uchylając tajemnicę adwokacką. Dlaczego to tak istotne? Sędzia zniósł przywilej tajemnicy prawnej między klientem a prawnikiem uznając, że Trump mógł wykorzystać te relacje do popełnienia przestępstwa.

Ten sam śledczy prowadzi także sprawę dotyczącą odpowiedzialności byłego prezydenta za szturm tłumu jego zwolenników na Kapitol

I na tym froncie Trump poniósł niedawno klęskę. Sędzia odrzucił argumentację byłego wiceprezydenta Mike’a Pence’a, który nie chciał występować w roli świadka. Pence będzie się musiał stawić przed wielką ławą przysięgłych (grand jury), która decyduje o tym, czy prokuratura ma dość dowodów, by postawić zarzuty karne – tak, jak właśnie zrobiła wielka ława przysięgłych na Manhattanie. A jakby tego było mało, w październiku zacznie się w Nowym Jorku proces cywilny, w którym Trump i jego dzieci będą się bronić przed zarzutami o oszustwa podatkowe na wielką skalę.

Przez całą swoją karierę Trump uciekał przed finansowymi, prawnymi i zwyczajnie ludzkimi konsekwencjami swoich działań – pożyczając pieniądze, płacąc za milczenie, zastraszając, idąc na ugody. Niezależnie od reakcji jego wyborców, dobrze by się stało, gdyby wreszcie został pociągnięty do odpowiedzialności. Nie ze względu na jego poglądy, ambicje polityczne czy wciąż wielką popularność, ale właśnie pomimo tych wszystkich czynników. W końcu Stany Zjednoczone to kraj, gdzie podobno wszyscy obywatele są równi w obliczu prawa.

;

Udostępnij:

Łukasz Pawlowski

Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.

Piotr Tarczyński

Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"

Komentarze