0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Getty Images via AFPGetty Images via AFP

W prasie już pojawiły się komentarze mówiące, że w wyborach w połowie kadencji nie tylko Demokraci poradzili sobie lepiej niż mówiły sondaże, bo zamiast wielkiej, czerwonej (czyli republikańskiej) fali, mieliśmy co najwyżej skromny strumyk.

Przeczytaj także:

Wygrana to moja zasługa, przegrana to nie moja wina

Komentatorzy twierdzą również, że wybory były wielkim triumfem Rona DeSantisa, republikańskiego gubernatora Florydy, który właśnie z łatwością uzyskał reelekcję. DeSantis to najpoważniejszy dziś konkurent Trumpa do przyszłej walki o partyjną nominację prezydencką.

Jest znacznie młodszy – ma 44 lata i udaje mu się coś, z czym problem ma Trump. Z jednej strony potrafi zmobilizować twardą bazę wyborców konserwatywnych, jak wówczas, kiedy wysłał nielegalnych imigrantów zatrzymanych na południowej granicy do Martha’s Vineyard, wyspy stanie Massachusetts zamieszkałej przez zamożnych wyborców Partii Demokratycznej, przekonując, że tam czeka na nich praca i dom. Akcja – prowadzona także przez gubernatorów Teksasu i Arizony – zdaniem Republikanów pokazała hipokryzję Demokratów, którzy rzekomo chcą otwartych granic (co nie jest do końca prawdą) – dopóty, dopóki nie muszą ponosić konsekwencji takiej polityki.

Z drugiej strony, DeSantis potrafił jednocześnie poszerzyć swój elektorat o wyborców centrowych. Cztery lata temu, kiedy po raz pierwszy zdobył fotel gubernatora, wygrał o zaledwie 33 tysiące głosów, czyli 0,4 punktu procentowego. 8 listopada pokonał konkurującego z nim Demokratę o niemal 20 punktów procentowych.

Część Republikanów zawsze głosowała na Donalda Trumpa „zatykając nos”, ale okazało się, że na wielu jego faworytów najwyraźniej zagłosować nie była już w stanie. W przypadku DeSantisa takiego problemu mogą nie mieć. Oczywiście Trump wyprze się wszelkiej odpowiedzialności za porażki swoich protegowanych. Już to zresztą otwarcie powiedział. W wywiadzie udzielonym w dniu wyborów oświadczył:. „Jeśli zwyciężą, to będzie w pełni moja zasługa. Jeśli przegrają, nie można mnie za to winić”.

Dodał też, że to on stoi za sukcesem… Rona DeSantisa, bo jeszcze w 2018 roku najpierw poparł go w prawyborach Partii Republikańskiej, a następnie w wyborach właściwych i bez tego poparcia DeSantis nigdy nie zostałby gubernatorem. „Mógłby być nieco bardziej wdzięczny”, rzucił Trump w swoim stylu.

Igranie z ogniem

Zdecydowane próby odcięcia się od przegranych kandydatów ani trochę nie dziwią. Kłopot w tym, że przynajmniej w niektórych przypadkach nie będzie to ani łatwe, ani przekonujące.

Weźmy stan Pensylwania, gdzie Demokraci odnieśli wielki sukces, zdobywając zarówno stanowisko gubernatora, jak i odbijając z rąk Republikanów miejsce w Senacie. Josh Shapiro zdecydowanie pokonał w walce o fotel gubernatora ultraprawicowego radykała Douga Mastriano. Choć Shapiro jest prokuratorem generalnym, urzędnikiem nadzorującym wymiar sprawiedliwości w stanie, Mastriano nie był w stanie skapitalizować niezadowolenia Pensylwańczyków z powodu wzrostu przestępczości. Zgodnie z przewidywaniami okazał się nie do zniesienia nawet dla części Republikanów.

Sam sztab Demokratów był do tego stopnia przekonany o słabości Mastriano, że w czasie prawyborów Partii Republikańskiej inwestował w reklamy wspierające jego kandydaturę. Reklamy oczywiście nie mówiły, żeby głosować na Mastriano, ale że jest on „zbyt radykalny” dla Pensylwanii i zbyt bliski Trumpowi, co miało uwiarygodnić tę postać w oczach wyborców Republikańskich.

Taktyka Shapiro – wspieranie po cichu większego radykała, żeby łatwiej z nim wygrać – była igraniem z ogniem, ale okazała się skuteczna – pozbawiony charyzmy, mający powiązania z prawicowymi bojówkami Mastriano przegrał o ponad 13 punktów procentowych. Co ciekawe, po przeliczeniu ponad 94 proc. kart okazało się, że zdobył 2,21 miliona głosów. Kandydat prawicy do Senatu Mehmet Oz, 2,45 miliona – o ponad 240 tysięcy więcej, chociaż wyborcy swoje preferencje zaznaczali na tej samej karcie. Oznacza to, że choć oddanie głosu na obu kandydatów nie wymagało żadnego dodatkowego wysiłku, część Republikanów po prostu nie chciała tego zrobić.

Swojski Demokrata

Ale Demokraci pokonali także Oza. A to już kandydat jednoznacznie wskazany przez Trumpa i to wbrew apelom wielu członków partii. Trump doskonale o tym wiedział, dlatego tuż przed wyborami wybrał się właśnie do zachodniej Pensylwanii, by raz jeszcze wesprzeć wybranego przez siebie kandydata. Nie udało się, bo wychowany w stanie Delaware i mieszkający w New Jersey Oz – mimo doświadczenia medialnego i dobrego występu w debacie telewizyjnej – nie przekonał Pensylwańczyków, że jest jednym z nich. Pokonał go zdecydowanie kandydat Demokratów, urzędujący wicegubernator John Fetterman.

Ten wielki, zwalisty, łysy mężczyzna z kozią bródką, ubierający się w bluzy i bojówki, umiejętnie wpisał się w wizerunek „swojaka”, ale też prowadził znakomitą kampanię w internecie, bezlitośnie punktującą kolejne wpadki Oza.

Oz przegrał mimo sprzyjających okoliczności. Fetterman dosłownie na dzień przed prawyborami w Partii Demokratycznej dostał udaru i trafił do szpitala. W rezultacie przez kilka miesięcy nie był w stanie normalnie zabiegać o głosy wyborców. Kampania internetowa okazała się sukcesem, ale była też koniecznością. Kiedy w końcu Fetterman wrócił do spotkań z ludźmi, widać było, że wciąż nie odzyskał pełni sił. W debacie telewizyjnej musiał na ekranie czytać napisy w czasie rzeczywistym wyświetlające to co mówili prezenterzy i jego konkurent, bo wciąż nie przetwarza swobodnie informacji ze słuchu. Republikanie próbowali przekonywać, że w związku z tym jest niezdolny do pełnienia mandatu. Ale najwyraźniej do wielu ludzi trafiła narracja sztabu Fettermana, że każdy zna kogoś, kto doznał udaru, a kontynuowanie kampanii to dowód nie słabości, ale siły i determinacji.

Nie udało się także w New Hampshire, gdzie protrumpowy kandydat, Don Bolduc, był tak fatalny, że w czasie prawyborów partyjnych lider Republikanów w Senacie, Mitch McConnell, wydał miliony dolarów na kampanię przeciwko niemu, a Demokraci wspierali go na podobnej zasadzie jak Mastriano w Pensylwanii. Okazało się, że to nie Trump, a McConnell miał rację, bo Bolduc nawet nie zagroził ubiegającej się reelekcję senatorce Maggie Hassan.

Niech mnie Vance pocałuje w dupę

Znacznie lepiej poszło kandydatowi Trumpa w Ohio. Ubiegający się o miejsce w Senacie demokratyczny kongresmen Tim Ryan został pokonany przez innego kandydata, którego wskazał palcem Trump: J. D. Vance'a, autora słynnej „Elegii dla bidoków”. Ryan podkreślał w kampanii swoją niezależność od kierownictwa Partii Demokratycznej, centrowe, „zdroworozsądkowe” poglądy. Jeszcze niedawno był wskazywany jako wzór przez tzw. umiarkowanych Demokratów, często w kontraście wobec bardziej progresywnego, na przykład w kwestii reformy wymiaru sprawiedliwości, Fettermana. To Ryanowie, a nie Fettermanowie – mówili centryści – pomogą Demokratom odzyskać stany „pasa rdzy”. Ryan przegrał jednak z Vance'em zdecydowanie, zaś Fetterman osiągnął lepszy wynik niż się spodziewano. A zatem

to on będzie teraz wskazywany jako wzór tego, jak powinno się prowadzić kampanię wyborczą. I jak przynajmniej częściowo odzyskać głosy białych bez wyższego wykształcenia, którzy stale odpływają do Partii Republikańskiej.

Niewątpliwy sukces Vance’a byłby niemożliwy bez Trumpa i były prezydent o tym wie. Podczas jednego z wieców powiedział wprost i to w obecności kandydata, że Vance musi „całować go w dupę”, bo tak potrzebuje jego poparcia.

Niepewna Arizona i Newada

Jedno zwycięstwo nie zmaże jednak porażki w Pensylwanii, New Hampshire, a także innych potencjalnych przegranych. Wciąż nie wiemy jak zakończą się losy wyścigów gubernatorskich i senackich w Arizonie oraz Newadzie. W tym pierwszym stanie o stanowisko gubernatora ubiega się Kari Lake, była prezenterka telewizyjna i zagorzała zwolenniczka Trumpa, powtarzająca jego kłamstwa o sfałszowanych wyborach.

Dynamiczna, obeznana z mediami Lake wypada znakomicie – niewykluczone, że to kolejna wschodząca gwiazda dla radykalnego elektoratu. W chwili, gdy piszemy te słowa, Lake przegrywa minimalnie, ale policzono dopiero dwie trzecie głosów. Jeśli Lake przegra, prawdopodobnie nie uzna porażki. Na opowieściach o fałszerstwach wyborczych będzie, dokładnie tak jak Trump, budowała swoją dalszą karierę i za dwa lata wystartuje w wyborach do Senatu.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia w wyścigu senackim w Arizonie, choć tu popierany przez Trumpa kandydat, Blake Masters, traci do urzędującego senatora, Demokraty Marka Kelly’ego, o wiele więcej – bo 4 punkty procentowe.

W Georgii druga tura

O wiele większe szanse na sukces mają Republikanie w sąsiedniej Nevadzie. Ale nawet jeśli zdołają odbić Demokratom to miejsce w Senacie, wyścig o senacką większość rozegra się w stanie Georgia. A tu znów mamy kandydata wskazanego przez Trumpa. Herschel Walker jest byłym futbolistą, gwiazdą lokalnego uniwersytetu, ale fatalnym kandydatem. Nie tylko dlatego, że nie ma doświadczenia politycznego, talentów oratorskich, nie zna się ani na polityce, ani na gospodarce, ani w ogóle na niczym, co udowadnia raz za razem swoimi niekoherentnymi wypowiedziami. Problemem jest jego nieprawdopodobna wręcz hipokryzja.

Zdecydowany przeciwnik aborcji, przedstawiający się jako nawrócony chrześcijanin, został wiarygodnie oskarżony przez dwie byłe partnerki o to, że nie tylko namawiał je do przerwania ciąży, ale za zabiegi płacił. Wytykano mu także ukrywanie nieślubnych dzieci oraz kłamstwa na temat osiągnięć biznesowych i osobistych. Opowiadał na przykład o swojej rzekomej karierze wojskowej czy pracy jako agenta FBI (później twierdził, że w tym drugim wypadku jedynie żartował).

Ponieważ żaden z kandydatów nie zdobył więcej niż 50 proc. głosów, o ostatecznym wyniku wyborów w Georgii zadecyduje druga tura, która odbędzie się w grudniu. Ale gdyby nie ta wyjątkowa na tle pozostałych stanów zasada, Walker przegrałby te wybory. Wynik dogrywki też nie jest pewny. I znów, wynika to nie tylko z siły Demokraty, ale słabości Republikanina. W tym samym stanie kandydat Republikanów na gubernatora, Brian Kemp, uzyskał ponad 2,1 miliona głosów. Na Walkera zagłosowało 1,9 miliona wyborców. Gdyby powtórzył wynik partyjnego kolegi, już mógłby cieszyć się ze zwycięstwa.

Ograniczone straty Demokratów

Także w wyborach do Izby Reprezentantów kandydaci popierani przez Trumpa już ponieśli lub prawdopodobnie poniosą porażki. Na przykład w Kolorado, gdzie ultraprawicowa kongresmenka Lauren Boebert – znana chociaż ze zdjęć bożonarodzeniowych, do których jej dzieci pozują z bronią w rękach – najpewniej przegrała z kandydatem Demokratów. Albo w Michigan, gdzie były prezydent, w akcie zemsty przeciwko urzędującemu republikańskiemu kongresmanowi, poparł w prawyborach swojego człowieka.

Winą Petera Meijera było to, że zagłosował za impeachmentem Trumpa. Nowy nominat najwyraźniej nie spodobał się wyborcom, bo okręg przeszedł w ręce Demokratów. Oczywiście nie brakuje też bliskich Trumpowi kandydatów, którzy triumfowali – Marjorie Taylor Green w Georgii czy Matt Gaetz na Florydzie zwyciężyli bezapelacyjnie.

Naprawdę trudno będzie jednak kogokolwiek przekonać, że Republikanie odnieśli dzięki Trumpowi spektakularny sukces. I to mimo sprzyjających okoliczności. Wybory w połowie kadencji prezydenta zawsze przynoszą porażkę partii kontrolującej Biały Dom: jej elektorat często zostaje w domu, a opozycja wręcz rwie się do urn, żeby okazać swoje niezadowolenie. Zwłaszcza, kiedy kraj boryka się z obiektywnymi problemami.

Inflacja w USA jest dziś faktycznie najwyższa od czasy prezydentury Ronalda Reagana. Większość Amerykanów w badaniach opinii publicznej mówiła, że to właśnie stan gospodarki jest dla nich najważniejszą kwestią w tych wyborach. Liczba morderstw w miastach istotnie wzrasta. I choć zaczęło się to już za prezydentury Trumpa, to łatwo o ten stan rzeczy obwinić niepopularnego Joego Bidena i rzekomo pobłażliwych dla przestępców Demokratów.

Dwaj ostatni prezydenci z Partii Demokratycznej – Bill Clinton w 1994 roku i Barack Obama w 2010 roku – stracili po dwóch latach od wyboru odpowiednio 54 i 63 miejsca w Izbie Reprezentantów. Nic nie wskazuje na to, by w tym roku Demokraci ponieśli porażkę o aż takiej skali, choć najpewniej stracą kontrolę nad Izbą Reprezentantów. Nancy Pelosi odejdzie ze stanowiska spikerki, a nowym spikerem zostanie republikański kongresmen z Kalifornii Kevin McCarthy.

Wszystkie porażki Trumpa

Wynik tych wyborów stwarza zatem znakomitą okazję dla przeciwników Donalda Trumpa w Partii Republikańskiej, by rzucić mu wyzwanie. Nie muszą argumentować, że jest zbyt radykalny, nie muszą krytykować jego kłamstw o ukradzionych wyborach, czy zżymać się na jego styl komunikacji. Dostali do ręki o wiele lepszy argument. Trump jest po prostu nieskuteczny i prowadzi partię od porażki do porażki. Stracił większość w Izbie Reprezentantów w 2018 roku, w 2020 roku nie zdołał wygrać reelekcji i stracił większość w Senacie. Teraz nie potrafił dać Republikanom sukcesu, na jaki czekali, a który był w zasięgu ręki.

Nie wiemy czy Ron DeSantis rzuci Trumpowi wyzwanie za dwa lata, ale wiemy, że Trump się tego obawia. Podczas ostatniego wiecu w Latrobe w Pensylwanii, na którym byliśmy, nazywał DeSantisa „Ron DeSanctimonious”, Ron Świętoszkowaty – a przezwiska nadaje tym politykom, których uznaje za zagrożenie. To stąd wzięła się Crooked Hillary (Kłamliwa Hillary), Crazy Nancy (Szalona Nancy) czy Sleepy Joe (Śpiący Joe).

Na tym samym wiecu Trump jasno zasugerował też, że już niedługo ogłosi zamiar ponownego startu w wyścigu do Białego Domu. Rozczarowujący wynik Republikanów w wyborach prawdopodobnie nie zmieni tych planów. Zapewne będzie przekonywał, że czerwona fala nie zmaterializowała się nie dlatego, że Trumpa było w kampanii zbyt dużo, ale dlatego, że było go za mało. A poza tym Demokraci znów ukradli wybory…

;

Udostępnij:

Piotr Tarczyński

Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"

Łukasz Pawlowski

Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.

Komentarze