Kopalnie w ostatnich latach zarobiły miliardy na wysokich cenach węgla, a państwo dołoży im kolejne. Nieuczciwie, a nawet nielegalnie – twierdzi Michał Hetmański, ekspert Fundacji Instrat. Kiedy powinniśmy skończyć dokładać do gasnącego biznesu?
Kopalnie mogą dostać w ramach budżetowej pomocy 7 mld złotych. To maksymalna kwota, która może być przeznaczona na dotacje dla kopalń i, jak wyliczył Bartłomiej Derski z portalu Wysokie Napięcie, po 500 złotych od każdej rodziny. Eksperci mają z tą pomocą problem.
Po pierwsze, nie współgra ona z polityką klimatyczną, a po drugie – zostanie przekazana bez zgody Komisji Europejskiej. Perspektywy kopalń są słabe. Polskie górnictwo zatrudnia, płaci i zarabia coraz więcej, ale wydobywa coraz mniej.
O tym rozmawiamy z Michałem Hetmańskim, ekspertem od energetyki z Fundacji Instrat.
Marcel Wandas, OKO.press: Na platformie X (Twitter) mocno stwierdziłeś, że budżetowa pomoc dla górnictwa w 2024 roku będzie nielegalna.
Michał Hetmański: W ustawie przegłosowanej przez Sejm i podpisanej przez prezydenta pod koniec 2021 roku jest jasno napisane, że pomoc wchodzi w życie wraz z akceptacją przez Komisję Europejską, a tej nie mamy od ponad 2 lat, więc dotychczasowe wypłaty dla PGG i (ówcześnie) Tauron Wydobycie (dziś Południowy Koncern Węglowy) były nielegalne.
Podobna klauzula dotyczyła środka pomocowego dla górnictwa węgla brunatnego, który został szczęśliwie zatwierdzony z początkiem lutego. To dużo mniejszy program niż ten dotyczący górnictwa węgla kamiennego. Chodzi o odprawy, wcześniejsze emerytury, ale dystrybucja tych środków jest wstrzymana.
Dlaczego?
Długo oczekiwaliśmy na zaakceptowanie tego środka przez Komisję Europejską. Wspieraliśmy i wspieramy nadal stronę społeczną, przede wszystkim z elektrowni i kopalni w Koninie, ponieważ ten program jest niesamowicie ważny również dla zabezpieczenia interesów pracowników całej energetyki, nie tylko samych kopalń węgla kamiennego.
Ministerstwo Aktywów Państwowych jako instytucja za to odpowiedzialna nie wydawała tych środków, póki nie miała zielonego światła od KE – to logiczne.
Ale wróćmy na Śląsk, gdzie logika jest inna – środki tam przekazano, i to istotne kwoty. Pierwsza transza nielegalnej pomocy publicznej w 2022 roku to było ponad 1,5 mld zł w dotacjach i obligacjach skarbowych dla Polskiej Grupy Górniczej i Tauronu Wydobycie (obecnie PKW).
W tym roku z kolei nowy rząd zdecydował się utrzymać 7 mld zł takiego wsparcia do spółek górniczych, mimo że te miały rekordowe zyski. Skumulowane zyski liczone jako EBITDA za dwa ostatnie lata wynoszą ok. 10 mld zł. A więc kopalnie zarobiły 10 mld zł, a my jeszcze mamy im 7 mld dopłacić. Tu nie ma logiki.
Ale główny zarzut dotyczy chyba nierówności w dostępie do pomocy? Kopalnie węgla kamiennego mają miliardy bez względu na decyzje Komisji Europejskiej, górnicy w kopalniach odkrywkowych i energetycy muszą czekać.
To jest niesamowicie ważne, żeby o całym przemyśle węglowym, jego oddziaływaniu na środowisko, samorządy, społeczeństwo, rozmawiać z włączeniem wszystkich regionów górniczych, nie tylko z udziałem górników ze Śląska.
Energetycy nieuchronnie również stracą pracę, jeśli będziemy zamykać kolejne bloki w Bełchatowie, w Turowie i w Koninie. Jak ostatnio pokazała Polska Grupa Energetyczna w aktualizacji danych dla Komisji Europejskiej z Planu Sprawiedliwej Transformacji Regionu Bełchatowskiego, za dwa lata od dzisiaj górnictwo węgla brunatnego w Bełchatowie skurczy się o połowę. Dotknie to również elektrownię.
Z drugiej strony mamy zapowiedzi utrzymania wydobycia węgla kamiennego do 2049 roku. Czy według ciebie czeka nas dyskusja o tym, jak zakończyć dotacje dla kopalni co roku, aż do momentu, kiedy będziemy – ty i ja – dobiegać 60-tki?
Myślę, że to jest dobry też punkt wyjścia, by pomyśleć, ile my będziemy mieć lat w tym ‘49 roku. Pójdźmy tym tropem. Czy starczy nam wykwalifikowanych górników do obsługi kopalni do połowy lat 40.? Już teraz musielibyśmy uruchamiać masowo klasy górnicze. A przez ostatnie lata masowo je zwijaliśmy.
Górnictwa węgla kamiennego w latach 30. XXI wieku praktycznie już nie będzie. Nie ma co rozmawiać o latach 40.
Nie mówię tego w oparciu o moje życzenia, ale analizy ekonomiczne, również państwowych spółek energetycznych czy Polskich Sieci Elektroenergetycznych – w pierwszej kolejności gaz, a potem OZE wyprą węgiel brunatny i kamienny z miksu.
Odpowiedzialną decyzją byłoby uczciwe wyznaczenie bliższej i ambitnej daty, a jeśli okaże się, że musimy czasowo podtrzymać górnictwo i energetykę węglową dłużej, to jej przesunięcie. Powinniśmy myśleć w krótkim i średnim terminie.
Między innymi o tym, jak poszczególne samorządy i gminy zareagują na zamknięcie dużych pracodawców, które mają wkład do budżetów lokalnych gmin, płacą podatek PIT i składki ZUS, utrzymują pracowników. Musimy się zastanowić, jak będziemy redukować wydobycie na przestrzeni najbliższych dwóch do pięciu lat. I tego nam brakuje.
Z drugiej strony kalendarz polityczny jest trudny, co chwilę jakieś wybory, więc może z punktu widzenia zysku politycznego łatwiej jest utrzymać tę daleką datę 2049 roku, nie ryzykować najazdu rozgniewanych górników na Warszawę?
Śląsk jest ważnym regionem dla wszystkich partii politycznych. Ale liczę na to, że mimo tego okresu wyborczego, uda się rozpocząć dialog na temat uczciwego planu dla węgla w Polsce. Ten uczciwy plan dla węgla wymaga skonfrontowania z niewygodnymi faktami, przygotowania się na najgorsze, a najwyżej okaże się, że się mylimy.
Bliskim nam przykładem jest decyzja o podtrzymaniu pracy kopalni odkrywkowej i elektrowni w Wielkopolsce Wschodniej, gdzie współpracujemy ze związkami zawodowymi w grupie ZE PAK. Właściciel zdecydował się przedłużyć działalność odkrywki Tomisławice i elektrowni Pątnów 2.
Mówiąc w skrócie, takie jest zapotrzebowanie na prąd oraz zapowiadana możliwość wsparcia rynku mocy. Nie oceniam tej decyzji pozytywnie, bo to oznacza dalsze emisje CO2 szkodliwe dla klimatu i przedłużanie lokalnych problemów środowiskowych, ale uspokaja to stronę społeczną. Zamiast liczyć się z zamknięciem działalności w 2024 roku, mają jeszcze 2-3 lata dalszej pracy.
Podobną ostrożnościową logikę powinniśmy przyjąć na Śląsku. Dzięki temu moglibyśmy też mieć przestrzeń do rozłożenia w czasie nieuchronnego spadku liczby pracowników odchodzących poza górnictwo, na przykład, by łatwiej poradzić sobie z ewentualnym problemem lokalnego bezrobocia i dezaktywizacji. W kilku gminach na Śląsku ten problem może być dotkliwy.
Chciałbym zapytać cię o kwotę wsparcia. To 7 mld złotych, czyli dużo, ale być może to inwestycja w nasze bezpieczeństwo energetyczne, przecież nadal w dużej mierze opierające się na węglu?
No to przypomnijmy: w trakcie kryzysu energetycznego polskie kopalnie nie podołały zadaniu zapewnienia nam bezpieczeństwa, musieliśmy importować za miliard dolarów węgiel z zagranicznych kopalń, z Republiki Południowej Afryki, z Ameryki Południowej.
Bezpieczeństwo energetyczne jest definiowane również miarą ceny. No to o ile zdrożał węgiel? Cena sprzedaży wzrosła trzykrotnie, a dwukrotnie – cena wydobycia.
Niestety, ale polskie kopalnie zarobiły krocie w ostatnich dwóch latach kosztem tysięcy polskich obywateli oraz firm narażonych na plajty przez wzrost cen energii.
Jeśli miałbym wskazać winnego ryzyka zachwiania bezpieczeństwa energetycznego, to byłaby to nie tylko szantażująca nas poziomem dostępności gazu Rosja, ale również krajowe górnictwo węgla kamiennego.
We wrześniu 2022 roku premier Mateusz Morawiecki mówił, że spółki energetyczne nie mogą bogacić się kosztem społeczeństwa. Za tym zarzutem niestety nie poszły żadne konkretne kroki. Puste słowa, a dobrze się zapowiadała taka zapowiedź.
Odpowiadając na twoje pytanie, to czy górnictwo potrzebuje 7 miliardów złotych? Na pewno może jakiejś kwoty potrzebować, bo może mieć ryzyko braku płynności. Jednak nie musi to być tak duża kwota. Mniejsza mogłaby skłonić kierownictwo kopalni do namysłu, że być może należy zrewidować plany wydobywcze jeszcze w tym roku, sprzedać węgiel ze zwałów w niższych cenach, zaliczyć pewną stratę i przygotować się do planu restrukturyzacji w ciągu najbliższych kwartałów.
Na razie takich ruchów nie widać i wydaje mi się, że to pewien sukces górników. Z jednej strony słychać pełne irytacji komentarze, że dobrze się ustawili kosztem innych. Z drugiej być może warto docenić ich walkę, bić brawo i wyciągnąć naukę z tego, jak mocno zadbali o miękkie lądowanie w sytuacji, kiedy ich branża z zupełnie obiektywnych przyczyn jest zagrożona.
Strona pracownicza w górnictwie węgla kamiennego ma istotną przewagę negocjacyjną, ale spójrzmy na to w długiej perspektywie. Skoro polityka energetyczno-klimatyczna nakazuje nam odejście od paliw kopalnych, których w Polsce nadal mamy bardzo dużo, to kto jest ważniejszy? Czy ważniejsze jest na przykład ryzyko powodzi w polskich miastach i globalnie, ryzyko, z którym mierzą się uchodźcy klimatyczni, czy utrzymanie etatów w krajowym górnictwie węgla kamiennego?
Nie postuluję prywatyzacji górnictwa, to byłoby skrajnie nieodpowiedzialne, ale warto przyjrzeć się wskaźnikom produktywności w tej branży, które ewidentnie szorują po dnie. One odpowiadają biedaszybom w Wałbrzychu lub kopalniom działającym w pierwszych dekadach XX wieku.
Nie da się ignorować twardej rzeczywistości i niskiej produktywności w kontekście rzeczywistości kryzysu klimatycznego. Również dla dobra pracowników trzeba tę sprawiedliwą transformację przeprowadzić w sposób uporządkowany, czyli taki, który przygotuje i pracowników, i pracodawców, a dalej też samorządy, interesariuszy dookoła na ten proces. Nie można utrzymywać fikcji, a później zderzyć górników z dokonanymi faktami, jak niestety stało się w Wałbrzychu.
A czy widzisz odwagę wśród nowych rządzących, żeby podjąć rozmowę? Czy raczej obserwujemy takie wyczuwanie nastrojów, badanie klimatu, do którego momentu można się w dyskusji o przyszłości górnictwa posunąć?
Na razie dostrzegam pewien brak koordynacji działań pomiędzy ministerstwami, ale myślę, że to się z czasem zmieni. My wystosowaliśmy w ostatnim czasie do nowego rządu apel o zaprzestanie nielegalnej pomocy publicznej i opracowanie uczciwego planu dla węgla, w tym dla Śląska i pozostałych regionów węglowych.
Zarówno pani minister przemysłu Marzena Czarnecka, pan minister aktywów państwowych Borys Budka i minister finansów Andrzej Domański będą trzeźwo oceniać, czy warto wydawać 7 miliardów złotych na dotowanie problemu, którego ta kwota nie rozwiąże.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze