Ponad 12 tys. nowych przypadków, ponad 10 tys. zajętych łóżek w szpitalach, zmarło aż 168 osób. I będzie jeszcze gorzej. Minister zdrowia chciałby „krótkiego lockdownu", ale twierdzi, że testowanie idzie nam świetnie. A modele matematyczne epidemii są do niczego
W ciągu ostatniej doby na COVID-19 zmarło 168 osób, z których 137 miało choroby współistniejące. To najwyższa liczba od początku epidemii i – wszystko na to wskazuje – będą po niej kolejne smutne rekordy. To bowiem odzwierciedlenie wzrostu przypadków sprzed kilkunastu dni, kiedy te osoby zachorowały. Od tego czasu wykrywa się ich więcej i więcej.
Ministerstwo Zdrowia poinformowało w czwartek 22 października o 12 040 wykrytych przypadkach koronawirusa. To również najwyższy wynik od początku epidemii. Rządzący nie ukrywają, że w najbliższych dniach będzie jeszcze gorzej niż teraz. „Jeśli będziemy mieli do czynienia ze wzrostem wykładniczym (opisując to obrazowo, krzywa wzrostu ma kształt kija hokejowego, a wzrostem przypadków rządzi efekt śnieżnej kuli), tak jak od początku października, to średnia liczba zachorowań będzie wynosić w przyszłym tygodniu ok. 15 tysięcy wypadków dziennie, a za dwa tygodnie - 20 tysięcy zakażeń" - mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" minister zdrowia Adam Niedzielski. Ale zaraz dodał, że taki scenariusz najprawdopodobniej się nie zrealizuje, bo wprowadziliśmy już pewne restrykcje – na przykład nakaz noszenia maseczek.
Mimo to zdaniem ministra nie należy na razie liczyć na wypłaszczenie krzywej, ale na spowolnienie tempa przyrostu liczby zakażeń. Skąd to wszystko wie? Przyznał, że w ministerstwie nie wierzą za bardzo w modele matematyczne, bo wszystkie cztery, których wyniki monitorują, nie przewidziały takiego wzrostu zakażeń w październiku. Opierają się więc na prostych modelach krótkookresowych, które pozwalają prognozować na najbliższe dwa tygodnie.
Widać z tego, że rząd nie słucha epidemiologów, którzy od miesięcy ostrzegali przed poluzowaniem restrykcji. Prof. Maria Gańczak z Uniwersytetu Zielonogórskiego w sierpniu mówiła OKO.press:
„Polacy kompletnie przestali się przejmować tym, że jest epidemia – przestali nosić maseczki, skracają dystans, nie myją rąk, bo w warunkach wakacyjnych częste ich mycie to utopia. Mamy na to przyzwolenie od polityków, którzy powiedzieli nam, że »wirus jest w odwrocie« i »nie mamy się czego bać« Ludzie czekali na takie słowa –większość chciała usłyszeć, że wirusa nie ma".
A jednak są pewne przesłanki, że ten wzrost zaczyna wyhamowywać. Jeśli spojrzeć na wykres przyrostu nowych przypadków do aktywnych przypadków, to widać, że zaczyna on powoli spadać.
Jak pisaliśmy w środę, spada również współczynnik reprodukcji wirusa, który obecnie wynosi około 1,3. To jednak jeszcze za mało, żeby zaczęła spadać liczba nowych przypadków. Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska mówił w czwartek, że może się to stać dopiero w połowie listopada.
Czyli nawet jeśli teraz zamkniemy kraj, jeszcze przez co najmniej trzy tygodnie będzie rosła liczba chorych w szpitalach – bo do szpitala trafia się, uśredniając, około tygodnia po pierwszych symptomach.
W tej chwili zajętych jest już 10 091 łóżek.
To jedna trzecia z 30 tys. planowanych, ale wyrywanych ogromnym kosztem z oddziałów leczących innych chorych. „Gazeta Wyborcza" dotarła do listu Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego do warszawskich szpitali, w którym poleca on wszystkim szpitalom przygotować się na dwa scenariusze: całkowite przejście na leczenie chorych na COVID-19 albo przygotowanie do tego celu części oddziałów.
Z kolei wojewoda małopolski nakazał małopolskim szpitalom, by każdy wytypował 10 proc. personelu do leczenia zakażonych koronawirusem.
Pod respiratorami leży już 812 pacjentów. Respiratorów starczy, gorzej jest z personelem, który umie ich obsługiwać. Pielęgniarek anestezjologicznych jest mało, anestezjologów także. Resort pozwolił już na obsługę sprzętu specjalistom I stopnia i studentom ostatniego roku medycyny, chce też „importować" lekarzy z zagranicy.
„Szkoły są rozsadnikiem epidemii. Dzieci przechodzą to bezobjawowo, przynoszą do domów. Wraz z pójściem do szkoły znacząco wzrasta liczba interakcji społecznych – to kwestia większego ruchu na ulicach, w komunikacji publicznej" – mówił w czwartek Niedzielski. Wcześniej premier Mateusz Morawiecki wspomniał jednak, że rząd rozważa naukę zdalną dla uczniów klas starszych.
I tak już w całej Polsce nie odbywa się duża część lekcji: na przykład w Rybniku na zwolnieniu lekarskim przebywa około 430 nauczycieli, czyli 18 proc. wszystkich. Władze zdecydowały w związku z tym o zamknięciu sześciu szkół.
Jaka będzie decyzja rządu, dowiemy się w piątek rano – konferencja prasowa Morawieckiego jest zaplanowana na 11:00. Na pewno cała Polska stanie się „jedną wielką czerwoną strefą" – jak powiedział minister Niedzielski. Według danych ze środy do czerwonej strefy kwalifikowało się już 318 powiatów na 380 istniejących.
A może zostanie wprowadzony drugi lockdown, jak w Czechach, które są teraz w czołówce zakażeń i zgonów? Na razie o tym cisza, ale Niedzielski wspomniał w wywiadzie dla „Rz", że zamknięcie wszystkiego na dwa tygodnie byłoby najskuteczniejszym rozwiązaniem. Nie ma jednak na razie żadnych przecieków, że taki scenariusz jest rozpatrywany.
W ciągu ostatniej doby wykonano ponad 50 tys. testów PCR, z czego pozytywny wynik miało aż 24,85 proc. To wbrew zaleceniom WHO, która rekomenduje, żeby udział testów pozytywnych wynosił najwyżej 10 proc.
Premier zapewnia, że nasze laboratoria mogą przeprowadzać aż 80 tys. testów dziennie. Jednak we wrześniu władze zrezygnowały z testowania osób na kwarantannie i badań przesiewowych w zakładach pracy. Testuje się przede wszystkim osoby z objawami wskazującymi na COVID-19.
Minister zdrowia broni przyjętej przez rząd strategii. Jak mówił, dzięki temu „wzrosła nam skuteczność testowania. Uważam, że prowadzimy bardzo racjonalną politykę testowania. To najlepiej zorganizowany element w naszym systemie opieki zdrowotnej. Oczywiście kolejki się pojawiają, ale nie da się przejść przez pandemię w ciągłej strefie komfortu".
To zdumiewające stwierdzenie, bo epidemiolodzy od początku pandemii wzywają, by testować jak najszerzej, także pacjentów bezobjawowych. Ich zdaniem tylko w ten sposób można kontrolować zakażenia. Tak udaje się utrzymywać kontrolę nad epidemią na przykład Korei Południowej, która po wykryciu każdego ogniska dokładnie testuje wszystkich mogących mieć kontakt z zakażonymi. Tak było w lecie w przypadku klubów gejowskich w Seulu, tak było w przypadku zakażonych członków sekt.
Teraz rzeczywiście jest za późno, bo zakażenia są zbyt rozproszone, żeby wychwytywać ogniska. Ale rezygnacja z testowania pacjentów bezobjawowych była jednym z czynników, które doprowadziły do takiego rozwoju epidemii.
Polska została uznana przez niemiecki Instytut Kocha za obszar wysokiego ryzyka epidemiologicznego. W związku z tym podróżujący do Niemiec będą musieli przejść dwutygodniową kwarantannę, chyba że okażą na granicy negatywny wynik testu wykonanego do 48 godzin wcześniej, przetłumaczony na angielski lub niemiecki. Przepis wejdzie w życie w sobotę, nie dotyczy pracowników transgranicznych i podróżujących służbowo.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze