Kohabitacja Andrzeja Dudy z nowym rządem koalicji partii demokratycznych może wyglądać jak polityczny koszmar. Duda ma narzędzia, by długo blokować kluczowe zmiany w Polsce – i tym samym grillować demokratów z myślą o powrocie PiS do władzy
Jeśli spełni się ten najczarniejszy scenariusz, to nawet po wielu miesiącach funkcjonowania nowego rządu koalicji partii demokratycznych możemy nadal mieć do czynienia z rzeczywistością, w której
W najgorszym wariancie nowy premier będzie musiał też opędzać się od powołanych przez PiS do jego kancelarii „ministrów” w postaci członków niesławnej komisji ds. wpływów rosyjskich. A do tego zabierać Andrzeja Dudę na każde spotkanie z najwyższymi urzędnikami Unii Europejskiej, gdy tylko Duda sobie tego zażyczy. Środki dla Polski z KPO pozostaną zaś zablokowane.
Nie, nie chodzi tu wcale o skutki spektaklu, który szykuje Duda z powołaniem na premiera kandydata PiS-u – czyli najprawdopodobniej Mateusza Morawieckiego. Będą one bowiem bardzo krótkotrwałe. Jeżeli PiS się na to zdecyduje, spektakl potrwa nie dłużej niż miesiąc.
W warunkach, w których Morawiecki lub inny kandydat PiS nie zdoła zebrać w Sejmie większości dla swego gabinetu – a na to wszystko wskazuje – po 30 dniach inicjatywa przejdzie w ręce parlamentu.
Ten zaś wyłoni rząd sformowany przez koalicję partii demokratycznych. Skazana na porażkę misja „formowania rządu” przez kandydata PiS nie będzie miała większego wpływu na rzeczywistość, oprócz tego, że opóźni powstanie rządu wyłonionego przez wyborców i sprawi, że Morawiecki jako „stary” premier będzie pełnił swą funkcję o kilka tygodni dłużej.
Być może jego ministrowie i podległe im instytucje zdążą dzięki temu wyprowadzić z państwowej kasy nieco więcej pieniędzy – o czym wydaje się świadczyć na przykład rozpisanie nowego konkursu na dotacje z Funduszu Sprawiedliwości – opisanego w OKO.press przez Sebastiana Klauzińskiego.
Prawdziwe problemy zaczną się natomiast z chwilą powołania nowego rządu sformowanego przez partie demokratyczne. Wszystko dlatego, że PiS pozostawił nowej władzy całe pole minowe w postaci dziesiątek głębokich zmian w prawie. Te zmiany ustawowo cementują wpływy ludzi Zjednoczonej Prawicy w różnych instytucjach państwa i wyznaczają wieloletnie kadencje, w trakcie których nominaci PiS teoretycznie mogą czuć się bezpieczni.
Najprostsza droga do zmiany tego stanu rzeczy – czyli uchwalenie nowych ustaw – może zaś być skutecznie blokowana przez prezydenta Andrzeja Dudę. Dysponuje on bowiem prawem weta, może też kierować ustawy nowego rządu do Trybunału Przyłębskiej, gdzie albo będą czekać na święte nigdy, albo też zostaną zakwestionowane zgodnie z polityczną wolą Nowogrodzkiej.
Zaznaczmy przy tym od razu, że nowy rząd zgodnie z wolą swych wyborców w pierwszej kolejności musiałby kierować do Sejmu projekty zmieniające lub uchylające te same ustawy, które Duda za rządów PiS tak ochoczo podpisywał.
Istnieje więc bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że Duda diametralnie zmieni swoje dotychczasowe podejście do dotąd tak ulubionego przez siebie długopisu. I zamiast podpisywać wszystko, jak leci, będzie wetować ustawę za ustawą.
Sejm może odrzucić weto prezydenta większością 3/5 głosów. Oznacza to, że PiS może skutecznie bronić w Sejmie prezydenckiego weta, dopóty dysponuje więcej niż 184 mandatami (obecnie ma ich 194).
Z kolei koalicja partii demokratycznych mogłaby prezydenckie weto obalać, gdyby dysponowała 276 mandatami (obecnie ma ich 248). Nawet przy wsparciu Konfederacji (co akurat w wypadku odrzucania weta spokojnie można sobie wyobrazić), głosów byłoby 266. 10 mandatów i tak brakuje.
W takich okolicznościach weto prezydenta i Trybunał Przyłębskiej stają się najbardziej niebezpiecznymi narzędziami, jakimi wciąż dysponuje obóz PiS w politycznej wojnie z koalicją partii demokratycznych.
Oto niepełny katalog spraw, w których PiS razem z Dudą mogą tej broni użyć.
Nie to, nie byłby zły sen. Ten problem może powrócić pierwszego dnia funkcjonowania nowego rządu. Komisja ds. badania wpływów rosyjskich powołana przez PiS rzutem na taśmę na koniec kadencji nadal istnieje. I istnieć nie przestanie, bo nie obowiązuje jej ustanie ciągłości prawnej wraz z końcem kadencji Sejmu.
Za sprawą tego tricku na nowego premiera będą czekać w jego Kancelarii starzy-nowi „ministrowie”. Członkowie komisji rosyjskiej mają bowiem rangę równą podsekretarzom stanu i są formalnie umocowani właśnie w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Dysponują prawem dostępu do tajemnic państwowych i pod pozorem „badania wpływów rosyjskich” sprzed 2022 roku mogą na różne sposoby podejmować próby mieszania w całkiem bieżącej polityce nowego rządu.
Rzecz jasna mogą też urządzać swe „rozprawy” i oskarżać o uleganie wpływom rosyjskim dowolnego polityka nowej koalicji.
Pewną furtką może tu być fakt, że na mocy pisowskiej ustawy, komisja ma działać według regulaminu ustalanego przez premiera. Żeby się jej pozbyć całkowicie skutecznie i nieodwołalnie, nowa koalicja musiałaby zmienić lub uchylić ustawę. Do tego zaś niezbędny byłby podpis prezydenta. Przypomnijmy, że Andrzej Duda z wielkim entuzjazmem podpisał pierwszą wersję ustawy o komisji – a następnie pod wpływem stanowczej reakcji UE osobiście firmował jej nowelizację.
Andrzej Duda w dniu ogłoszenia wyników wyborów przez PKW, jak gdyby nigdy nic powołał kolejnych 72 neosędziów z rekomendacji upolitycznionej neo-KRS. Uroczystość została urządzona w przyspieszonym trybie, dosłownie z dnia na dzień. To tempo nie wynikało jednak z pośpiechu wywołanego lękiem przed nadchodzącą nową władzą. Wręcz przeciwnie.
Duda urządził raczej ostentacyjną demonstrację – mającą tuż po przegranych przez PiS wyborach jaskrawo przypomnieć, że to on nadal kontroluje nie tylko proces powoływania nowych sędziów-niesędziów, ale i stan całego sądownictwa.
Tymczasem to od reformy Sądu Najwyższego i przywrócenia Polakom bezstronnego i niezależnego sądownictwa Komisja Europejska uzależnia odblokowanie środków dla Polski z Krajowego Planu Odbudowy.
Jest bardzo mało prawdopodobne, by Duda podpisał się pod którymkolwiek z projektów realnej i całościowej reformy sądownictwa przygotowywanych przez opozycję i środowiska niezależnych prawników. Zamiast tego będzie raczej usiłował wymusić wersję możliwie mocno cementującą wpływy nominatów PiS i jego własne i spełniającą oczekiwania KE jedynie na stricte literalnym poziomie.
I tu możliwe jest jednak i to, że Duda ostatecznie powtórzy manewr, który zastosował wobec własnej partii. I odeśle ewentualną ustawę do Trybunału Przyłębskiej.
Trybunał Przyłębskiej, który powstał na ponurych zgliszczach dawnego Trybunału Konstytucyjnego, pozostaje skrajnie upolityczniony, niemal w pełni zależny od woli Jarosława Kaczyńskiego, a przy tym systemowo sparaliżowany. W rękach Andrzeja Dudy może być obok weta dodatkowym narzędziem do blokowania inicjatyw ustawodawczych nowego rządu partii demokratycznych.
Opłakany stan, w jakim znajduje się Trybunał Przyłębskiej, również jest jednym z powodów, dla których Komisja Europejska blokuje Polsce dostęp do środków z Krajowego Planu Odbudowy. Szanse na to, że Duda podpisze się pod jakimkolwiek projektem reformy Trybunału Konstytucyjnego otwierającym drogę do wyboru jego nowego, bezstronnego i wystarczająco kompetentnego składu wydają się właściwie żadne.
W lipcu tego roku, licząc się z możliwością utraty władzy, PiS przeforsował daleko idące zmiany w tzw. „ustawie koordynacyjnej” z 2010 roku. Jej powstanie 13 lat temu było pośrednim wynikiem słynnej „wojny o krzesła” między ówczesnym prezydentem Lechem Kaczyńskim a rządem Donalda Tuska. A także rozstrzygnięcia w postaci orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego ostatecznie wyjaśniającego relacje między rządem a prezydentem w kwestii polityki zagranicznej i unijnej.
Uchwalenie nowej wersji ustawy przez PiS otwiera „wojnę o krzesła” na nowo. Na mocy tego przeforsowanego przez PiS prawa Andrzej Duda może asystować nowemu premierowi w każdym unijnym spotkaniu na szczycie.
W ustawie przeforsowanej przez PiS zawarto całkowicie sprzeczne z Konstytucją i wykładnią TK przepisy dające Dudzie dowolne i pełne prawo do brania udziału w posiedzeniach Rady Europejskiej i oraz spotkaniach międzynarodowych UE (na poziomie szefów rządów).
Ustawa w nowej wersji daje też Dudzie prawo do zatwierdzania polskich kandydatur na następujące stanowiska w strukturach Unii Europejskiej: członka Komisji Europejskiej, członka Trybunału Obrachunkowego, sędziego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, członka Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, członka Komitetu Regionów i dyrektora w Europejskim Banku Inwestycyjnym.
Działanie TVP i Polskiego Radia oraz sposób obsady ich władz reguluje obecnie kilka ustaw i dwie instytucje – konstytucyjna Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i powołana do życia przez PiS Rada Mediów Narodowych. Oba ciała są zdominowane przez PiS, a kadencje niektórych ich członków skończą się dopiero w 2028 roku. To od obu tych ciał zależy zaś ewentualna wymiana prezesów i rad nadzorczych TVP i Polskiego Radia. Bez tego trudno marzyć o jakiejkolwiek naprawie mediów publicznych zamienionych w bezwolną machinę propagandową podporządkowaną PiS.
Opozycja rozważa więc uruchomienie planu „B”. Miałoby to polegać na postawieniu spółek TVP Polskiego Radia w stan formalnej likwidacji przez sprawującego nad nią nadzór właścicielski ministra kultury. W takiej sytuacji minister mógłby wprowadzić w spółkach mediów publicznych zarządy komisaryczne, bez oglądania się na KRRiT i RMN. Stan formalnej likwidacji mógłby trwać do odwołania. Problem tylko w tym, że pomysł ten wydaje się częściowo sprzeczny z ustawą o KRRiT. Tej zaś – bez podpisu Dudy nie będzie jak zmienić.
Wiosną tego roku, w obliczu słabnących sondaży, PiS zdecydował się na nietypowy krok wstecz, jeśli chodzi o kwestię połączenia funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. Chodziło tylko i wyłącznie o to, by ewentualny opozycyjny następca Zbigniewa Ziobry w obu tych rolach nie mógł przejąć realnej kontroli nad prokuraturą natychmiast po objęciu urzędu.
Na mocy kolejnej nowelizacji ustawy o prokuraturze większość władzy nad nią została przekazana Prokuratorowi Krajowemu. Tę funkcję pełni zaś prok. Dariusz Barski, świadek na ślubie Ziobry i Patrycji Koteckiej, przez lata wierny żołnierz odchodzącego ministra.
Obecnie to on, a nie minister-Prokurator Generalny, ma prawo do powoływania i odwoływania prokuratorów wszystkich szczebli i do kierowania szefom placówek prokuratorskich uwag w wypadku stwierdzenia uchybień. Na tym tle rola ministra-Prokuratora Generalnego jest obecnie jedynie dekoracyjna.
Do odwołania Prokuratura Krajowego potrzebna jest kontrasygnata prezydenta. Inną drogą byłaby zmiana ustawy – do czego niezbędny byłby jego podpis.
Nie, raczej nikt nie „wyprowadzi” prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego z siedziby tej instytucji. Druga kadencja Glapińskiego potrwa aż do 2028 roku, podobnie jak kadencje większości członków Rady Polityki Pieniężnej.
Teoretycznie Glapiński mógłby zostać postawiony przed Trybunałem Stanu, do czego w jego wypadku wystarczy bezwzględna większość w Sejmie. Wymagałoby to jednak udowodnienia mu, że rzeczywiście dopuścił się naruszenia Konstytucji lub ustawy – bo tylko za to TS może sądzić prezesa NBP.
Kolejnym potencjalnym problemem byłaby tu reakcja rynków finansowych – choć trudno sobie wyobrazić, by brak akurat Glapińskiego mógłby wprawić je w jakiekolwiek poważniejsze rozedrganie, to jednak tak radykalne działania wobec prezesa banku centralnego mogłyby wpłynąć np. na kurs polskiej waluty.
23 listopada kończy się kadencja obecnego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Jacka Jastrzębskiego. Nominowanie następcy na kolejnych pięć lat leży w kompetencjach premiera. Nie można więc wykluczać, że właśnie utrzymanie kontroli nad KNF jest jednym z powodów, dla których PiS z Andrzejem Dudą rozważają urządzenie spektaklu z formowaniem nowego rządu przez Mateusza Morawieckiego, by opóźnić powstanie gabinetu zwycięskich partii demokratycznych. Szefa KNF – podobnie jak szefa NBP – praktycznie nie da się odwołać bez udowodnienia mu przestępstwa.
Nie mamy wglądu w duszę Andrzeja Dudy. Obserwowaliśmy jednak przez 8 lat jego praktykę sprawowania urzędu. W zdecydowanej większości spraw prezydent postępował dokładnie zgodnie z wolą swej partii. Jedynym naprawdę istotnym wyjątkiem były tu ustawy o sądownictwie – Duda zawetował kilka ich wersji, a ostatnią z nich odesłał do TK.
Oprócz tego Duda zawetował jedynie „lex Czarnek” i kilka pomniejszych ustaw. Choć Jarosław Kaczyński wielokrotnie traktował go szorstko lub wręcz obcesowo, Duda zawsze pozostawał koniec końców wierny PiS.
Opozycja przejawia dziś nadzieje, że Dudę da się przycisnąć lub obłaskawić. Przycisnąć – na przykład drastycznie obcinając budżet Kancelarii Prezydenta. Obłaskawić – na przykład wspierając Dudę w staraniach o ważną funkcję międzynarodową, którą objąłby po zakończeniu urzędowania latem 2025 roku. Albo wystosowując do niego wzniosłe apele, by został „prezydentem wszystkich Polaków” i zaczął z powrotem szanować Konstytucję.
Jedno i drugie brzmi nieco naiwnie. A możliwe byłoby tylko i wyłącznie wtedy, gdyby Andrzej Duda nie wiązał swej politycznej przyszłości ze swą partią – Prawem i Sprawiedliwością.
Dziś zaś Duda stoi przed okazją, która się nie powtórzy. Może odegrać rolę wręcz męża opatrznościowego PiS-u – jeśli tylko uda mu się zamienić pierwsze półtora roku rządów opozycji w nieustający koszmar. Partia Dudy już na tydzień przed wyborami uruchomiła przecież narrację awaryjną – o „rządach chaosu”, które mają czekać Polskę i Polaków w wypadku zwycięstwa dotychczasowej opozycji. Duda zaś dysponuje narzędziami w postaci weta i Trybunału Przyłębskiej, które mogą pozwolić tę wizję zbliżyć do urzeczywistnienia.
Koalicja partii demokratycznych składa się z czterech formacji i łącznie kilkunastu ugrupowań. Zachowanie w takich okolicznościach oczekiwanej przez wyborców jedności i spójności w działaniu samo w sobie nie jest łatwym zadaniem. W warunkach, w których Duda wykorzystywałby każdą możliwą okazję do rzucania nowej władzy kłód pod nogi, utrzymanie tej jedności i spójności może stać się wręcz ekstremalnie trudne.
Wyborcy partii demokratycznych chcą przecież zobaczyć w Polsce realną zmianę. Chcą powrotu praworządności i porządku konstytucyjnego. Chcą rozliczenia przynajmniej tych najbardziej rozpasanych nominatów PiS. A Duda może sprawić, że te oczekiwania pozostaną zablokowane aż do wyborów prezydenckich w 2025 roku.
Na to właśnie liczy w tej chwili PiS. Bo to byłyby warunki, które mogłyby pozwolić odchodzącej do opozycji partii Jarosława Kaczyńskiego jakoś się odbudować i zacząć myśleć o powrocie do władzy.
PiS widzi więc dziś w Dudzie jedynego polityka, który mógłby te nadzieje urzeczywistnić. Za samo podjęcie się tego Duda zostałby zaś sowicie nagrodzony. Mateusz Morawiecki i Joachim Brudziński nie są już w tej chwili tymi najsilniejszymi kandydatami do roli następcy Jarosława Kaczyńskiego. Przeciwnie – to właśnie na nich obu, jako premierze i szefie sztabu wyborczego PiS – spada odpowiedzialność za wyborczą klęskę. Miejsce delfina znów się zwalnia – i bardzo zapraszająco wydaje się czekać na Dudę. Jako na lidera opozycji totalnej, jakiej Polska jeszcze nie oglądała.
Dlatego właśnie kohabitacja, którą będziemy oglądać do lata 2025 roku, może dla demokratów nie być ani epoką demokratycznej rewolucji, ani czasem zasłużonego odpoczynku po rządach PiS-u, lecz raczej krwawą orką na ugorze.
Opozycja
Władza
Wybory
Andrzej Duda
Adam Glapiński
Mateusz Morawiecki
Julia Przyłębska
Michał Rachoń
Komisja Europejska
Narodowy Bank Polski
Prokuratura Krajowa
Telewizja Polska
Trybunał Konstytucyjny
koalicja demokratów
kohabitacja
wybory 2023
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze