Prezydent Duda udzielił TVP Historia wywiadu o polityce historycznej. Mówił głównie o zdrajcach, potomkach zdrajców oraz "pedagogice wstydu", którą latach 90. uprawiała "poczytna" prasa. Dla tej prasy, zdaniem Dudy, "prawda historyczna była niemodna". W OKO.press mamy wrażenie, że prawda stała się szczególnie niemodna, gdy zaczął o niej mówić prezydent
Prezydent Andrzej Duda z promiennym uśmiechem przez pół godziny opowiadał widzom TVP Historia nieprawdy o polityce historycznej. Wywiad ten można i warto obejrzeć na youtube, jest on bowiem zbiorem manipulacji i przeinaczeń, które układają się w spójną - chociaż nieprawdziwą - opowieść o przeszłości.
[To już drugi tekst OKO.press o tym niesławnym wywiadzie. Przeczytaj też jakie pytania już zadaliśmy prezydentowi w związku z jego wypowiedzią. Naszych czytelników prosimy o włączenie się do tej inicjatywy.]
Duda zaczyna od wychwalania zasług "prezydenta profesora" Lecha Kaczyńskiego w dziedzinie polityki historycznej. Mówi, że na tym polu jego dorobek był "najważniejszy ze wszystkich dotychczasowych prezydentów" i że "był twórcą Muzeum Powstania Warszawskiego". Spośród innych osób, które po 1989 roku mówiły prawdę o historii Polski, prezydent Duda wymienił "młodych ludzi z Ligi Republikańskiej" [Mariusza Kamińskiego, który jest teraz koordynatorem służb specjalnych w rządzie PiS] oraz prof. Janusza Kurtykę, szefa IPN, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
Prezydent: "Była ta grupa ludzi, którzy rozumieli, co to znaczy pamięć historyczna, którzy łaknęli tego pokazania przede wszystkim młodym prawdziwej polskiej historii z prawidłowo rozłożonymi w niej akcentami. Bo to nie chodzi o to, czy ktoś fałszuje historię czy jej nie fałszuje. Chodzi o dwie rzeczy. W jaki sposób rozkładamy akcenty pokazując tę historię. I dwa - czy mówimy wszystko".
W ten sposób Duda, pokazując niedawną historię, sam rozłożył akcenty źle i nie powiedział wszystkiego.
Jest nieprawdą, że Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski nie zajmowali się polityką historyczną - jak mówił Duda, wymieniając ich przy tym z nazwiska (i cytując hasło wyborcze Kwaśniewskiego "Wybierzmy przyszłość"). Kwaśniewski m.in. przepraszał za zbrodnię popełnioną w Jedwabnem w 1941 roku przez Polaków na żydowskich sąsiadach, co było niezwykle ważnym gestem w tej dziedzinie (przypomnijmy, że żaden poważny badacz nie ma wątpliwości, co w Jedwabnym zaszło - niepewnych możemy odesłać do dwutomowego opracowania IPN w tej sprawie oraz wyników śledztwa IPN). Komorowski natomiast zajmował się historią wielokrotnie i to w dodatku w duchu bogoojczyźnianym, który Dudzie powinien być bliski.
Od początku uważał ją - jak mówił w wywiadzie dla "Polityki" w 2010 roku - za centralny element swojej prezydentury. Obchodził np. z wielką pompą święto "żołnierzy wyklętych" (1 marca; oto przykładowa relacja z takiej uroczystości).
Ustanowienie Dnia Żołnierzy Wyklętych poparł rząd PO-PSL w swoim stanowisku podkreślając: "żołnierze tzw. drugiej konspiracji, którzy jako pierwsi walczyli o Wolną Polskę z okupantem sowieckim i zainstalowanym przez niego reżimem komunistycznym, zapłacili za wierność swoim ideałom niejednokrotnie cenę najwyższą - cenę swego życia. Nawet jeśli udało Im się przeżyć, przez kolejne 45 lat żyli z piętnem - jak to określała komunistyczna propaganda - „bandytów” i „faszystów". A ustawę o ustanowieniu tego Dnia podpisał prezydent Bronisław Komorowski.
Cała ta wypowiedź, nawiasem mówiąc, to także insynuacja pod adresem wielu polskich historyków - takich jak Andrzej Friszke, Andrzej Garlicki, Andrzej Paczkowski, Jerzy Eisler, Paweł Machcewicz, Dariusz Jarosz czy Marcin Kula - którzy od otwarcia archiwów komunistycznych od lat 90. opublikowali dziesiątki książek o prawdziwej historii PRL. Oni nie zasługują nawet na wzmiankę. Nie istnieją.
Choć to dzięki nim i dziesiątkom innych historyków mamy dziś w Polsce znakomicie opracowane i zbadane dzieje naszego państwa w XX wieku. Nie ma w ich książkach żadnej "pedagogiki". Są wyniki rzetelnych badań archiwalnych.
Wielkim dorobkiem tej rzetelnej pracy historyków jest także niedawno otwarte Muzeum II Wojny Światowej, tak zwalczane przez obóz polityczny pana prezydenta. OKO.press namawia pana prezydenta do wizyty w tym Muzeum i poszerzenia swojej wiedzy o dramatycznej i wspaniałej historii Polski XX wieku.
W dodatku legenda "Żołnierzy wyklętych" promowana przez prezydenta i polityków PiS jest oparta na fałszu, o czym pisało także OKO.press w tekście "Żołnierzy wyklętych" wymyślono w 1993 roku. OKO.press przedstawia historię politycznego mitu".
Oskarżanie poprzedników to dla Dudy tylko wstęp do zarzucenia całej III RP, że nie tylko nie dbała o historię, ale przeciwnie - uczyła Polaków wstydu.
To była cały czas jakaś pedagogika wstydu. Właściwie do czasów prezydentury profesora Lecha Kaczyńskiego. Patriotyzm był niemodny. Prawda historyczna była niemodna. No proszę wziąć gazety, przypomnieć sobie, co wtedy pisano
I wspomina dalej: "Niech pan przeanalizuje, co pisano w najbardziej poczytnych gazetach, zwłaszcza gazetach codziennych (...) że to ciemnogród, że to dziwacy, że to faszyści (...) tylko myśmy mieli być słabi".
Chodzi mu zapewne o "Gazetę Wyborczą", "Rzeczpospolitą", "Politykę" czy "Wprost", bo o prasie prawicowej w latach 90. można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że była poczytna. To np. "Rzeczpospolita" rozpoczęła w 2000 roku debatę o zbrodni w Jedwabnem, ale toczyła się ona w dużej mierze na łamach "Wyborczej".
To fundamentalna nieprawda w wypowiedzi Dudy. Nikt nie uprawiał pedagogiki wstydu w latach 90. To całkowita fikcja - i nie bez powodu politycy i publicyści, którzy to zarzucają (np. "Gazecie Wyborczej") nie podają żadnych przykładów. Pisałem o tym obszernie w "Wyborczej" w 2011 roku: "Niekiedy pojawia się w tym kontekście artykuł Michała Cichego o przypadkach zabijania Żydów w czasie Powstania Warszawskiego, wydrukowany w "Gazecie" w 1994 roku. (...) Zakładając nawet, że uznamy go za próbę zbiorowego rozrachunku (ale nie "pedagogiki hańby", cokolwiek miałoby to znaczyć), to po przeciwnej stronie szali jest milion i jeden tekstów, oficjalnych przemówień i albumów o bohaterstwie powstańców - i to Muzeum Powstania Warszawskiego nie licząc".
Ani prezydent Duda, ani związani z PiS czy ruchem narodowym publicyści nie próbują zacytować choćby kilku artykułów o historii z "Wyborczej", które potwierdzałyby tezę o "pedagogice hańby". Ten zarzut pojawia się po to, aby pokazać, że oni - jako jedyni - mają monopol na mówienie prawdy o polskiej historii.
Kto odpowiada, zdaniem Dudy, za "pedagogikę wstydu"? Tu znów pojawiają się jakieś niewymienione z nazwiska, podejrzane indywidua:
"Bardzo wiele wpływowych miejsc, niestety także po 1989 roku, w mediach i innych wpływowych miejscach, zajmują osoby, których rodzice i dziadkowie walczyli aktywnie w ramach utrwalania ustroju komunistycznego, czyli byli zdrajcami" - mówi prezydent.
Pod koniec rozmowy wraca do tej sprawy, powtarza ten zarzut i dodaje: "Nie są zainteresowani tym, żeby żołnierze niezłomni byli nazywani bohaterami", ponieważ ich rodzice "oddawali Polskę w sowieckie ręce".
To oczywiście insynuacja. Nie wiadomo, o kogo Dudzie chodzi. O Adama Michnika, naczelnego "Gazety Wyborczej"? Ale to Michnik był głównym wrogiem PRL, czego nawet specjaliści od polityki historycznej PiS nie są w stanie wymazać z historii. "Ci, którzy są potomkami zdrajców, nigdy nie będą chcieli przyznać, że są potomkami zdrajców" - mówił prezydent.
OKO.press należy do tej większości świata cywilizowanego, która nie uważa, że poglądy polityczne się dziedziczy. Ani tym bardziej, że dzieci - tak jak to było w Związku Sowieckim - odpowiadają za czyny swoich rodziców, dziadków. Historia zna wiele przykładów dzieci buntujących się wobec poglądów politycznych rodziców.
Można takie przykłady znaleźć bez trudu w samym PiS. Wielu jego prominentnych polityków ma za sobą służenie komunistycznemu państwu lub pochodzi z rodzin, które temu państwu służyły. A dziś są w pierwszym antykomunistycznym szeregu.
Duda przypomniał też politykę nadawania odznaczeń przez Lecha Kaczyńskiego. Mówił, że Kaczyński przypomniał w ten sposób "prawdziwych bohaterów naszej wolności", ponieważ w latach 90. "splendory dostała pewna grupka, która się ustawiła w polityce".
Znów nie wiadomo, o kogo chodzi. Chętnie się dowiemy. Może pan prezydent opublikuje wykazy odznaczeń nadanych przez wszystkich dotychczasowych prezydentów po 1989 roku i wskaże "nieprawdziwych bohaterów wolności", jak rozumiemy - niesłusznie odznaczonych.
Prezydent powiedział jeszcze jedną zaskakującą rzecz. Rozgrzeszył żołnierzy 1 i 2 Armii Ludowego Wojska Polskiego - sformowanych częściowo w ZSRR i pozostających pod komendą komunistów - z zarzutów o zdradę.
"To nie jest jednobarwne i nie można wszystkich wrzucić do jednego worka. (...) Ludzie chcieli po prostu żyć, szli na różne kompromisy, ale trzeba na to często spojrzeć z wyrozumiałością i zrozumieniem. Nie każdy był rzeczywistym przedstawicielem sowieckiego państwa w Polsce. (...) Nie od każdego można wymagać heroizmu".
Przesłanie jest jasne: komunizm w Polsce budowała mała grupka niewymienionych z nazwiska agentów i sprzedawczyków. Naród, nawet jeśli współpracował, to pozostawał bez grzechu. W latach 90. potomkowie tych zdrajców krępowali niepodległą Polskę, przywłaszczając sobie władzę i "splendory", ale teraz, dzięki Lechowi Kaczyńskiemu i PiS, udaje się ją odzyskać.
Byłaby to piękna historia. Jest jednak całkowicie - do pierwszego zdania do ostatniego - nieprawdziwa. Od prezydenta oczekiwalibyśmy większej odpowiedzialności za słowo. Duda ma jednak w głowie wyłącznie fantazje prawicowej prasy.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze