0:000:00

0:00

Ta historia nie mieści się w głowie, aż trudno w nią uwierzyć. Ale zebrane informacje potwierdzają, że do tragedii afgańskiej rodziny mogło dojść nie bez winy polskiej strony.

Mohammad (nazwisko znane redakcji) przez kilka lat pracował w Afganistanie dla brytyjskiego wojska. Jak mówi OKO.press, jest z zawodu dyplomowanym księgowym.

Kiedy talibowie opanowali Kabul, Brytyjczycy poprosili Polskę, by pomogła w ewakuacji rodziny Mohammada: żony i pięciu synów, dwóch sióstr, dwóch braci i kuzyna. W sumie 12 osób.

Najpierw z Kabulu polski samolot wojskowy zabrał ich do Uzbekistanu, skąd cywilnym lotem polecieli do Warszawy. 22 sierpnia o 05:00 rano wylądowali na Okęciu. "Byliśmy pełni wdzięczności za to, co Polska zrobiła, ale po tym, co nas spotkało przez ten tydzień, czuję się śmiertelnie zraniony" - mówi OKO.press.

Po trzygodzinnym sprawdzaniu grupa z rodziną Mohammada została przetransportowana do ośrodka dla cudzoziemców w Dębaku koło Podkowy Leśnej pod Warszawą. "Warunki były fatalne" - mówi nam.

Według Pauliny Olszanki, 36-letniej Australijki polskiego pochodzenia, dziennikarki freelancerki, a także wykładowczyni dziennikarstwa w warszawskim Collegium Civitas, która pomagała Mohammadowi i jego rodzinie, uchodźcy dostawali tylko dwa posiłki dziennie i byli po prostu głodni.

"Jak można dzieciom nie dawać jedzenia przez 20 godzin" - takiego sms-a dostała Olszanka od Mohammada.

Rodzina próbowała się dożywić grzybami. Zebrali je w lasku, w którym znajduje się ośrodek, bez wychodzenia na zewnątrz (czego im nie wolno robić). Nikt ich nie uprzedził, że grzyby mogą być trujące.

Po zjedzeniu zupy kilkoro z nich poczuło się źle. Ośrodek wezwał pogotowie, które zabrało do szpitala w Grodzisku Mazowieckim dwóch synów Mohammada: Alego (6 i pół roku) i Mustafę (8 lat) oraz jego siostrę Sofię (17 lat).

Ich stan był jednak na tyle poważny, że przewieziono ich do Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. Sofia czuje się podobno lepiej.

Stan obu chłopców jest jednak krytyczny. Są na Oddziale Intensywnej Terapii.

Konieczny jest przeszczep wątroby. Według naszych informacji, przebadano całą afgańską rodzinę. Późnym wieczorem w niedzielę 29 sierpnia, rozmawialiśmy raz jeszcze z Mohammadem. W trakcie rozmowy dostał wiadomość ze szpitala, że nikt z nich nie może być dawcą. Stan synów jest wciąż krytyczny. Zrozpaczony Mohammad przerwał rozmowę.

Jak mówi nam Olszanka, miała podobne sygnały z ośrodku dla cudzoziemców w Wochyniu pod Lublinem, gdzie umieszczono jej przyjaciela, Rezę, którego poznała na studiach w polskim PAN. Inna grupa uchodźców z Afganistanu narzeka na fatalne i niewystarczające wyżywienie. Reza prosił kolegów z PAN, by przysłali mu coś do jedzenia.

W poniedziałek OKO.press będzie opisywać dalej tragedię rodziny Mohammada. Jeśli nie znajdzie się dawca wątroby, dzieci, które Polska uratowała z Kabulu, mogą nie przeżyć. Trwa wyścig z czasem.

Polskie władze chwaliły się sukcesem ewakuacji Afgańczyków

26 sierpnia premier Mateusz Morawiecki ogłosił zakończenie ewakuacji z Kabulu i odtrąbił wielki sukces. Jak mówił, polskie samoloty wykonały łącznie 30 lotów wojskowych i 14 cywilnych, uratowano 937 Afgańczyków. To przede wszystkim osoby, które w przeszłości współpracowały z polskim kontyngentem wojskowym, ambasadą oraz pracowali przy wspólnych projektach rozwojowych - tłumacze, wojskowi, pracownicy administracji. Większość z rodzinami.

Po przylocie do Polski trafili do ośrodków dla cudzoziemców. Obecnie wszyscy przebywają na kwarantannie związanej z epidemią koronawirusa.

Kilka dni temu OKO.press rozmawiało z Dominiką Springer z Fundacji HumanDOC, która razem z siedmioma innymi Polkami przez 10 dni pomagała i koordynowała ewakuacją.

Przeczytaj także:

Jak mówiła nam Springer, w Kabulu wciąż zostało kilkudziesięciu Afgańczyków, których nazwiska znajdowały się na oficjalnej liście polskiego MSZ do ewakuacji. Co z nimi? Dlaczego polski rząd zakończył akcję i ogłosił wielki sukces? Nasza rozmówczyni nie dostała od strony rządowej odpowiedzi na te pytania.

Nie wiadomo też, w jaki sposób rząd chce się zająć uratowanymi Afgańczykami. Istnieje ryzyko, że będą musieli przejść normalną procedurę ubiegania się o ochronę międzynarodową. To żmudny, kilkuletni proces, w czasie którego Afgańczycy nie mogli by m.in. podjąć pracy.

„To nie są anonimowe osoby. Polski rząd ich zweryfikował. Nasi Afgańczycy nie są klasycznymi uchodźcami, to są ewakuowani współpracownicy. Polski rząd, kiedy podejmował decyzję o ewakuacji, mówił, że nie zostawia się sojuszników i oni widzą to podobnie – dla nich Polacy są sojusznikami” – mówiła nam Springer. „Jeśli wrzucimy ich w tę normalną uchodźczą procedurę, to zrobimy im krzywdę i zmarnujemy ich potencjał. Władze muszą szybko przedstawić jakiś program, którzy pomoże im się zaadaptować”.

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Robert Kowalski

Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.

Komentarze