0:000:00

0:00

W powstaniu warszawskim zginęło od 150 do 200 tys. cywilów, wśród nich nawet do 30 tys. dzieci. Teraz dzieci przychodzą na imprezy edukacyjne, żeby bawić się w wojnę.

Najmłodszy oficer w historii polskiego wojska

Zanim został szefem IPN Jarosław Szarek gloryfikował udział dzieci w powstaniu warszawskim. W napisanej wraz z żoną książce „Powstanie Warszawskie: historia dla najmłodszych” sportretował „najmłodszego kaprala powstania”.

Witek Modelski „Warszawiak”, bo o nim mowa, 11-letni łącznik-ochotnik „potrafił przenosić meldunki pod najsilniejszym ostrzałem”. Modelski jest jedyną postacią historyczną, której Szarkowie poświęcili osobny rozdział.

Jego historia jest tragiczna: rodzice zginęli w bombardowaniu, sam poległ na Czerniakowie. Autorzy opisują „Warszawiaka” z entuzjazmem: „Nigdy się nie wahał i nie bał. Zawsze na ochotnika szedł tam, gdzie inni nie chcieli lub nie potrafili. Jego odwaga była wyjątkowa”. Nic dziwnego, że uhonorowano go Krzyżem Walecznych, awansował do stopnia kaprala. „Warszawiak” został najmłodszym oficerem w powstaniu, a może nawet w historii wojskowości polskiej.

Witek Modelski traktował swoje zadania poważnie. Gdy ktoś ukradł mu hełm, pobiegł na miejsce walk po nowy.

„Po kilku godzinach wrócił z hełmem niemieckim, ale nie chciał założyć go na głowę, bo był zakrwawiony. Nie chciał oczyścić go sam, wydał więc polecenie umycia go jednej z łączniczek. Starsza od niego dziewczyna roześmiała się, mówiąc: «Co Ty Wituś, ja?». To jednak nie speszyło młodego kaprala. Postawił łączniczkę na baczność, a potem do raportu karnego za niewykonania zadania”.

Modelski ma przywileje jak dorosły żołnierz: może wydawać rozkazy zwłaszcza podporządkowanym mu kobietom, a te mają mu być bezwzględne posłuszne. Na wszelki wypadek autorzy stawiają pytanie sprawdzające: „Za co Warszawiak postawił do raportu jedną z łączniczek?”.

A przecież – poruszają serca czytelników Szarkowie – mimo wojennych obowiązków Modelski pozostał dzieckiem. „Gdy dowódca wysłał dwóch żołnierzy do fabryki po cukierki dla dzieci przebywających w schronach, «Warszawiak» bardzo chciał iść z nimi, bo – jak zameldował posłusznie – «od samego rana nie miał żadnego cukierka w ustach»”.

Książka Szarków nie jest ewenementem. Należy do szerszego nurtu w polskiej kulturze, ostatnio w ofensywie.

Powstanie wygrało?

Punktem zwrotnym dla pamięci o powstaniu było otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego w 2004 r. Powstanie zyskało szczególne znaczenie w historii Polski: „Zryw roku 1980 nie doszedłby do skutku, gdyby nie Powstanie Warszawskie” - mówił współtwórca i pierwszy dyrektor muzeum, późniejszy polityk PiS Jan Ołdakowski, należący do środowiska tzw. muzealników, czyli intelektualistów promujących od lat 90. politykę historyczną (a w istocie: konserwatywną wersję dziejów Polski).

Także dla prezydentów: Komorowskiego i Dudy powstanie to kluczowe wydarzenie w historii Polski: bez niego nie byłoby ani „Solidarności”, ani niepodległości. Powstanie wygrało, tyle że 45 lat po swym upadku.

Nie tylko konserwatyści współtworzą powstańcze mity. Szef Nowoczesnej Ryszard Petru „wrzucił” 1 sierpnia 2016 na swój profil FB wizerunek Małego Powstańca z napisem „pamiętamy”.

Hełm powstańczy dla dzieciaków

Z realnych losów tysięcy warszawiaków i warszawianek utkano opowieść, która pełni istotną rolę w budowaniu polskiej tożsamości. Jej szczególnym adresatem są dzieci. Tradycję „małych powstańców” kultywują zwłaszcza organizacje harcerskie – przez gawędy i piosenki. A głównym źródłem wiedzy o losach okupacji i powstania była przez dziesięciolecia powieść Aleksandra Kamińskiego „Zośka i Parasol”.

Wraz z otwarciem muzeum w 2004 r. produkty dla dzieci i nastolatków o tematyce powstańczej masowo trafiły na rynek. Powstał adresowany do młodych ludzi film Jana Komasy „Miasto 44”, tylko w kinach obejrzało go ponad 1,5 mln ludzi. Sprzedaje się też książki, plakaty (np. ten z powstańcem na deskorolce, promowany przez Muzeum PW), komiksy, gadżety, gry planszowe, a nawet (nieszczególnie udane) pecetowe strzelanki. Wypuszczono też serię „hełmów powstańczych” w rozmiarach dziecięcych.

27.07.06.2010 WARSZAWA , SKLEP Z PAMIATKAMI , CHELM POWSTANCZY ZABAWKA DLA DZIECI . 
FOT. ALINA GAJDAMOWICZ / AGENCJA GAZETA
27.07.06.2010 WARSZAWA , SKLEP Z PAMIATKAMI , CHELM POWSTANCZY ZABAWKA DLA DZIECI . FOT. ALINA GAJDAMOWICZ / AGENCJA GAZETA

Profilowanie produktów o tematyce powstańczej „pod dzieci” skrytykował w performansie z 2011 r. Jan Menwcel. Pod pomnikiem „Małego Powstańca” postawił plac zabaw: plastikowy basen, zjeżdżalnię. Wszystko przyozdobione balonikami. Instalacja nie utrzymała się długo, szybka interwencja policji zakończyła tę inicjatywę.

Akcja Mencwela miała pokazać infantylizację powstania doprowadzoną do absurdu i symbolicznie „przywrócić” dzieciństwo małemu męczennikowi, a w domyśle wszystkim dziecięcym ofiarom walk z okupantem. Dziecko to dziecko i powinno się bawić, a nie biegać z bronią.

Od rewolucyjnego Paryża do Sierra Leone. Krótka historia dzieci-żołnierzy Dzieci-żołnierze są obecne w tradycji zachodniej co najmniej od średniowiecza. Niemal do XX wieku młodzi chłopcy pełnili regularną służbę w armiach europejskich i amerykańskich. Klasyczna figura dziecka-żołnierza to Gavroche. Ten bohater „Nędzników” Victora Hugo, nieskazitelnie czysty w intencjach i bezgranicznie odważny, prowadzi lud na barykady w rewolcie paryskiej z 1832 roku. Porywa współtowarzyszy do boju, po czym trafiony kulą kona z pieśnią na ustach.

Niemal identyczną historię lombardzkiego chłopczyka opisuje w „Sercu” Edmondo de Amicis, literacki patron włoskiego odrodzenia narodowego. Tam z kolei bohaterem jest młody sardyński dobosz, który choć ciężko raniony przez Austriaków, bohatersko dostarcza swojemu włoskiemu dowództwu rozkaz. Książka de Amicisa, szybko przetłumaczona na polski przez Marię Konopnicka, miała w Polsce wiele wydań. Gavroche i Sarddyńczyk- gotowi do największego poświęcenia w słusznej sprawie - reprezentują wszystko, co w ludziach (klasie/narodzie) najlepsze i najczystsze.

Udział dzieci w wojnie spotkał się w XX wieku z krytyką. Organizacje humanitarne uznają dzieci za niedojrzałe i nieukształtowane, bezbronne i podatne na manipulacje. Dlatego nie powinny brać udziału w działaniach zbrojnych. Ciężko mówić też o bohaterstwie w sytuacji, kiedy dziecko (np. 11-letni Modelski) nie osiągnęło etapu w rozwoju psychicznym, który pozwoliłby na myślenie o konsekwencjach swoich czynów.

Jednak czy udział dziecka w wojnie to zawsze zło? Nie – uważa badacz tej tematyki David M. Rosen. W zależności od kultury i okresu historycznego stosunek do żołnierza-dziecka (child soldier) waha się od całkowitego zakazu do gloryfikacji. Nawet wiek, od którego dopuszczalny jest udział w działaniach zbrojnych, pozostaje kwestią sporną. Granicą nie jest 18 lat, choć w krajach zachodnich wydawałoby się to oczywiste. Narzucanie innym krajom „zachodniego” rozumienia kategorii „dzieciństwa” dowodzi etnocentryzmu i braku tolerancji – uważa Rosen. To przewrotna krytyka: wyprowadzona z pozycji lewicowych prowadzi do wniosków korzystnych dla nacjonalistów. Ci bowiem – niezależnie od kraju – często otwarcie chwalą i gloryfikują postawy dzieci-męczenników.

Gdy dochodzi do realnego konfliktu, takie „akcje popularyzacyjne” mogą stać się po prostu narzędziem rekrutacji, tak było np. w Sierra Leone. Dzięki sesjom prania mózgu i masowemu „uświadamianiu” dzieci o chwale i konieczności udziału w wojnie lokalni watażkowie mogli wysyłać przeciw rządowym siłom bezwzględnych i nieobliczalnych morderców w wieku wczesnoszkolnym.

W książce „Armies of the Young” Rosen przedstawia historie m. in. żydowskich dzieci z czasu II wojny światowej czy współczesne – z Palestyny i Sierra Leone. Dowodzi, że służba w zorganizowanej sile zbrojnej może zwiększyć szanse dziecka na przeżycie. Armie mają zazwyczaj lepszy dostęp do pożywienia, leków czy informacji o ruchach wroga niż ludność cywilna.

Przeczytaj także:

Prawo międzynarodowe i ochrona praw dzieci

250–300 tysięcy dzieci walczy w konfliktach zbrojnych na całym świecie. Według ONZ były wykorzystywane w 57 konfliktach zbrojnych.

Amnesty International, Human Rights Watch, International Save the Children Alliance i wiele innych organizacji tworzy koalicję To Stop the Use of Child Soldiers, która prowadzi akcje społeczne przeciwko udziałowi osób poniżej 18. roku życia w konfliktach zbrojnych. W Polsce takie humanitarne podejście prezentuje Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak.

Rekrutacji żołnierzy poniżej 15. roku życia zakazują I Protokół Dodatkowy do Konwencji Genewskiej i Konwencja o Prawach Dziecka. Jednak organizacje broniące praw dzieci przekonują, że należy podnieść ten wiek do 18 lat, a zakaz powinien dotyczyć wszelkiej działalności wojskowej (logistycznej, zwiadowczej, medycznej etc.), gdyż udział w walce grozi nie tylko śmiercią, ale także nieodwracalnymi szkodami fizycznymi i psychicznymi.

Aż do 1959 roku, czyli do podpisania Deklaracji Praw Dziecka, w prawie międzynarodowym brak było jakichkolwiek norm regulujących udział dzieci w konfliktach zbrojnych. W związku z tym wykorzystywanie dzieci w operacjach wojskowych podczas II wojny światowej należy uznać za dopuszczalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Takich regulacji wtedy po prostu nie było.

Czy państwo polskie zachęca dzieci do walki?

Czy należy potępić każdy fakt uczestnictwa dzieci w walkach zbrojnych? Czy odrwotnie - dać ponieść się patriotycznym emocjom i gloryfikować małych bohaterów? W Polsce za politykę historyczną, programy edukacji, finansowanie muzeów i finansowanie projektów kulturalnych odpowiada w większości władza centralna i samorządowa. IPN to jedna z instytucji, która realizuje politykę historyczną rządu.

Zgodnie z programem PiS w wychowaniu patriotycznym uczniów szkoła ma “korzystać z tych możliwości, jakie dają instytucje historyczno-edukacyjne o dużych ofertach popularyzatorskich, takie jak Instytut Pamięci Narodowej, czy muzea. Szkoły zostaną też zobowiązane do stałej opieki nad pobliskimi miejscami pamięci narodowej (...) a także wycieczek do ważnych miejsc historycznych Rzeczypospolitej, również pozostających poza naszymi obecnymi granicami, jak na przykład Lwów i Wilno”.

Poglądy Szarka na kwestie udziału dzieci w Powstaniu - i szerzej, w wojnie - mają znaczenie polityczne i moralne. Także od jego decyzji zależeć będzie to, jakiej historii uczyć będą się najmłodsi.

W czasach bezprecedensowo długiego w historii Polski pokoju kwestia udziału dzieci w wojnie jest czysto teoretyczna. Ale rodzice mogą zadać sobie pytanie: czy chciał/abym, aby moje dziecko chwyciło za broń i walczyło z okupantem? Czy może zgadzam się z podejściem, że wojna jest tylko dla dorosłych?

Na te pytanie powinni odpowiedzieć szczególnie Jarosław i Joanna Szarek. Na podstawie ich książki można odnieść wrażenie, że nie mają nic przeciwko temu, by dzieci były żołnierzami. Ba, małżeństwo Szarków zachęca wręcz najmłodszych Polaków oraz Polki (do działań wspomagających) do zaangażowania w walkę na wypadek wojny.

W tekście wykorzystaliśmy fragmenty reportażu Roberta Kowalskiego z imprezy edukacyjnej Muzeum Powstania Warszawskiego “Z chochlą za barykadą” . Cały reportaż - w sobotę.

;

Udostępnij:

Filip Konopczyński

Zajmuje się w regulacjami sztucznej inteligencji, analizami polityk cyfrowych oraz badaniami biznesowego i społecznego wykorzystania nowych technologii. Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego, pracował w IDEAS NCBR, NASK, OKO.press, Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował m.in. w Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej, Polityce, Krytyce Politycznej, Przekroju, Kulturze Liberalnej, Newsweeku czy Visegrad Insight. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego.

Komentarze