0:000:00

0:00

2 czerwca 2021 roku szkoły specjalne w Łukowie (woj. lubelskie) obchodziły 60-lecie działalności. Z tej okazji w placówkach miała odbyć się uroczysta gala z udziałem kurator oświaty i ministra edukacji Przemysława Czarnka.

Jak dowiedziała się dziennikarka radia TOK FM Anna Gmiterek-Zabłocka, dyrekcja zdecydowała, że tego dnia rodzice będą musieli zabrać dzieci ze szkoły wcześniej, już w południe, by opróżnić parking dla gości. Co więcej, z udziału w wydarzeniu wykluczeni zostali uczniowie najmłodszych klas, a także ci ze znacznym stopniem niepełnosprawności (głównie z niepełnosprawnością intelektualną).

Dyrektor szkoły Danuta Kowal w rozmowie z TOK FM stwierdziła, że chodzi o obostrzenia epidemiczne, a o żadnej dyskryminacji nie ma mowy. "Ze względów pandemicznych musimy dokonać pewnej klasyfikacji — rodzic z dzieckiem ma prawo być na korytarzu.

Tylko jak dziecko jest leżące, z porażeniem czterokończynowym, które nic nie rozumie, nie słyszy, to wiadomo, że nie ma sensu, żeby takie dzieciątko było"

- tłumaczyła dyrektor Kowal.

Przeczytaj także:

Jednak społeczność szkolna była oburzona i przyrównywała akcję dyrekcji do "malowania trawy na zielono".

"Bardzo źle się poczułam, gdy dowiedziałam się, że moje dziecko nie może być na uroczystości. To nie w porządku. Co z tego, że nie mówi i nie chodzi? Ale czuje, uwielbia obecność w szkole, towarzystwo innych dzieci. Szkoła specjalna nie powinna pokazywać, że są dzieci lepsze i gorsze" — mówiła jedna z mam.

Czyja wina? Nie ministra

Po presji ze strony opinii publicznej wydarzenie zmieniło charakter.

Pełnomocnik rządu ds. osób z niepełnosprawnościami Paweł Wdówik zaczepiony na Twitterze napisał, że minister Przemysław Czarnek nie ma z decyzją dyrekcji nic wspólnego.

"Jedzie do Łukowa i w pierwszej kolejności spotka się z dziećmi najbardziej niepełnosprawnymi" - zapewnił.

Ktoś jednak wymyślił, w jaki sposób ma przebiegać uroczystość. Trudno uwierzyć, by była to samowolka szkoły przeprowadzona bez wiedzy kuratorium. OKO.press próbowało dowiedzieć się, kto odpowiadał za organizację, a w szczególności pomysł wykluczenia części dzieci z uroczystości, ale usłyszeliśmy, że dziś wszyscy są zajęci.

Niespełna godzinę po rozpoczęciu gali na profilu Ministerstwa Edukacji i Nauki pojawiła się obszerna dokumentacja wydarzenia. Na zdjęciach widać ministra Czarnka przybijającego piątki z dziećmi w klasach, a potem galę, w której uczestniczyła szkolna społeczność.

Najbardziej zastanawiający jest jednak ostatni wpis. Nawet, jeśli MEiN z decyzją szkoły faktycznie nie miało nic wspólnego, to uznaje, że problemem jest nie tyle w segregacja uczniów z niepełnosprawnościami, ile informowanie o niej.

"Z oburzeniem przyjmujemy awanturę wywołaną sztucznie przed media związane z Gazetą Wyborczą. To nieporozumienie i nie pierwsza już sytuacja, w której kosztem dzieci z niepełnosprawnościami próbuje się rozpętać awanturę polityczną" - czytamy na twitterze MEiN.

Samotne, odcięte, pozamykane w gettach

Co tu jest jednak nieporozumieniem, poza zachowaniem dyrekcji, kuratorium i komunikatem MEiN?

Minister Czarnek zebranym na sali rodzicom, nauczycielom i uczniom mówił o niesamowitym "świadectwie bliźniego". Jednak sprawa z Łukowa pokazuje powszechny problem: spychania części osób z niepełnosprawnościami poza nawias życia społecznego.

Błażej, dorosły syn Moniki Cycling, ma diagnozę autyzmu. "Na pierwszy rzut oka jest przyjmowany dobrze, bo, jak to się mówi, wygląda ładnie, schludnie i estetycznie. Problemy pojawiają się, gdy zaczynają się trudne zachowania. Pamiętam, jak byliśmy kiedyś na pikniku i próbowałam wytłumaczyć pieklącemu się mężczyźnie, że mój syn wyrzuca papierki na chodnik, bo ma autyzm. Zderzyłam się ze ścianą. Jeździłam z nim też na pielgrzymki. Byli księża, którzy bardzo dobrze nas przyjmowali, ale jednemu przeszkadzaliśmy. Za jego zgodą kierowca tira zastawił mi samochód toi-toiami, żeby pielgrzymka mogła ruszyć bez nas.

Gdy próbowałam włączyć syna do szkoły, bo na co dzień uczył się indywidualnie, byłam zupełnie niewidzialna. Chciałam, żeby chociaż raz w tygodniu miał szansę integracji: na zajęciach muzycznych, plastycznych czy chociaż religii. Gdy przychodziłam do szkoły okazywało się, że dziś dzieciaki mają wolne, ale mnie nikt nie raczył poinformować, więc całowałam klamkę" - opowiada Monika.

Ale edukacja to jeszcze nic. Państwo najgorzej traktuje dorosłe osoby z niepełnosprawnościami. "Placówki dziennego pobytu, środowiskowe domy samopomocy i warsztaty terapii zajęciowej nie chciały nas nawet z asystentem. Gdy próbowałam, by Błażej chodził chociaż na dwie godziny do pobliskiego ŚDŚ, usłyszałam w końcu, że mają za małą stołówkę i nie ma dla niego miejsca. I tak wylądował w czterech ścianach i byłby tam do dziś, gdyby nie moje wysiłki. Dzieci zamkniętych w czterech ścianach są tysiące.

A gdy rodzice się starzeją i nie mają siły unieść ciężaru opieki, dzieci lądują w DPS-ach. Samotne, odcięte od świata, pozamykane w gettach"

- opowiada Monika.

I dodaje, że bez zmian systemowych nie zmieni się też nic w społecznej świadomości:

"Ryba psuje się od głowy. Nie pomoże nawet najlepsza kampania, tysiące bilbordów, jeśli nie będzie dobrego prawa, które realnie włączy je do społeczności. Do zrobienia jest dużo w drodze do ich podmiotowości i niezależnego życia. Potrzebujemy edukacji prawdziwie włączającej, mieszkań wspomaganych, małych wspieranych wspólnot mieszkaniowych, specjalistycznych placówek dziennego wsparcia.

Inaczej wciąż będziemy słyszeć o niezatrudnialnych, nierokujących, nierozumiejących, a w zasadzie chyba niczego niepotrzebujących "dzieciątkach".

Łuków, czyli segregowanie segregowanych

Dr Paweł Kubicki, ekonomista i socjolog, który zajmuje się problematyką osób z niepełnosprawnościami, także uważa, że wydarzeń w Łukowie nie można uznać za niewinny incydent.

"Pani dyrektor wprost przyznała, że nie widzi problemu wykluczenia. Dla mnie to oczywisty przejaw segregowania segregowanych. Rodzice osób z niepełnosprawnością intelektualną i tzw. "głębszymi" niepełnosprawnościami od lat mówią, że jest to powszechne zjawisko.

Są dzieci lepsze i gorsze, ładniejsze i brzydsze, pokazowe i do schowania.

O tym, jak bardzo takie podejście jest oswojone świadczy właśnie reakcja dyrektor szkoły. Przecież poprawność polityczna dyktuje nam, co wypada, a czego nie wypada powiedzieć. Skoro osoba zarządzająca placówką, decydująca o jej codziennym funkcjonowaniu, mówi o dzieciątkach z porażeniem, których obecność w szkole jest w zasadzie bez sensu, to znaczy, że mamy poważny problem. I oznacza to też, że najpewniej na co dzień szkoła również tak funkcjonuje: są lepsi i gorsi, ci którzy zasługują na więcej, i ci, którzy nie mogą na wiele liczyć, a rodzice powinni się cieszyć, że dzieci po prostu są w placówce" - mówi nam Kubicki.

I dodaje, że szkoła, przez brak refleksji nad codziennym funkcjonowaniem swoich uczniów, straciła szansę na wspólne, radosne wydarzenie.

"Ta gala mogła być świętem dla wszystkich. Bezmyślność dyrekcji i kuratorium każe nam jednak bliżej przyjrzeć się funkcjonowaniu szkół specjalnych. W tle tej wizyty jest bowiem szykowana przez MEiN reforma edukacji włączającej. Nikt nie wie, na ile MEiN faktycznie będzie chciał włączyć OzN do masowej edukacji, ale jeśli potrzebuje potwierdzenia, że szkoły specjalne nie pomagają, a przynajmniej nie traktują we właściwy sposób wszystkich swoich uczniów, to właśnie je dostał" - mówi Kubicki.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze