0:000:00

0:00

Ulrike Dässler jest dziennikarką ARTE TV od 30 lat. Relacjonowała powstania i konflikty zbrojne m.in. w Iraku, Sudanie, Libii, Tunezji, Sudanie Południowym. Nigdzie nie została potraktowana tak brutalnie, jak w Polsce. Jak pisze białostocka „Gazeta Wyborcza”, polscy policjanci zatrzymali ją wraz z dwójką współpracowników i postawili w kajdankach przed sądem za niezamierzone wkroczenie w strefę stanu wyjątkowego.

28 września 2021 Ulrike wraz z operatorem Andreasem i dziennikarką AFP w Warszawie Mają Czarnecką przygotowywała materiał o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Nagrywali rozmowy z mieszkańcami okolic Sokółki, mieli w planach odwiedzić placówkę Straży Granicznej w Szudziałowie, znajdującą się poza strefą W. Wybór tej placówki doradziła im rzecznika SG — zapewniała, że mogą tam pracować bezpiecznie. Co więcej, gdy przyjechali do Szudziałowa, telefonicznie poinformowali Straż Graniczną, że są na miejscu.

Gdy jednak krążyli po okolicy, stracili zasięg w telefonach i orientację w terenie. Napotkany patrol Straży poinformował ich, że znaleźli się na terenie strefy i wskazał drogę powrotną.

“Nie mieliśmy pojęcia, że znajdujemy się w strefie. Wszystkie drogi, którymi się poruszaliśmy, były dozwolone. Strażnicy, których spotkaliśmy, kazali nam natychmiast zawrócić i odjechać w przeciwnym kierunku, co zrobiliśmy” - mówiła “Wyborczej” Ulrike Dässler.

Dziennikarze wyjechali ze strefy Babikach, gdzie zatrzymał ich patrol policji. Próbowali tłumaczyć, że znaleźli się w niej przez przypadek i brak oznakowań na drodze, ale bez skutku. Wkrótce przyjechały posiłki.

Przeczytaj także:

Noc w celi

Całą trójkę wylegitymowano i przeszukano. Policjanci zabrali im kamerę, nośniki pamięci, dokumenty i telefony. Samochód odholowali, a dziennikarzy osadzili na noc w policyjnych celach na komisariacie w Sokółce.

Dla Ulrike noc była koszmarem. “Zastanawia się: dlaczego? Dlaczego nie miała prawa poinformować rodziny, przełożonych? Dlaczego nie zapewniono tłumacza? Bez mydła, bez szczoteczki do zębów, bez jedzenia. Bez informacji, co dalej” - relacjonuje „Wyborcza”.

Minęła doba, zanim dziennikarzy doprowadzono do Sądu Rejonowego w Sokółce. Zgodnie z ustawą o stanie wyjątkowym (art. 23) sprawy dotyczące naruszeń obowiązujących w nim zakazów rozpoznawane są w trybie przyspieszonym. Rzecznik prasowy podlaskiej policji Tomasz Krupa w rozmowie z "Wyborczą" zapewnił, że zatrzymanie było konieczne, bo policjanci muszą doprowadzić sprawcę do sądu, żeby umożliwić mu rozpoznanie sprawy w takim trybie.

Ulrike i Andreas zostali wprowadzeni do budynku w kajdankach.

“Często spotykamy się z zaskakującymi, nieprzewidywalnymi reakcjami osób zatrzymanych i to niezależnie od ich statusu” - tak użycie kajdanek tłumaczył “Wyborczej” ​​Tomasz Krupa, rzecznik prasowy podlaskiej policji.

Policja wnioskowała o ukaranie każdego dziennikarza karą 2 tys. zł grzywny. Reporterzy nie przyznali się do winy, ale stwierdził ją sąd. Zastosował jednak nadzwyczajne złagodzenie kary i zamiast grzywny ukarał ich jedynie naganą.

Dziennikarze nie odwoływali się, bo zależało im na czasie. A następnego dnia - 30 września - musieli jeszcze spędzić pięć godzin pod komisariatem policji w Białymstoku, żeby odzyskać swój sprzęt. Kolejne cztery godziny czekali pod siedzibą Straży Granicznej w Białymstoku, żeby uzyskać komentarz rzeczniczki SG. Nie doczekali się, rzeczniczka nie znalazła czasu - jak pisze “GW”.

Zatrzymanie nie było konieczne

“Konieczne było przełożenie samolotów, zmiana hoteli. Materiał dokończyliśmy na tyle, na ile to było możliwe. Ulrike i Andreas są już we Francji. Uważamy, że zastosowano środki niewspółmierne do sytuacji i chcemy złożyć zażalenie na zatrzymanie" - podsumowuje Maja Czarnecka w rozmowie z “Wyborczą”.

Z oceną Czarneckiej zgadza się Konrad Siemaszko, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, którego poprosiliśmy o komentarz:

"Podlaska policja wyjaśniała, że zatrzymała dziennikarzy, by umożliwić sądowi rozpatrzenie sprawy w trybie przyspieszonym. Kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia mówi jednak co innego. Zastosowanie trybu przyspieszonego jest możliwe także przy odstąpieniu od zatrzymania. Taka rozprawa może nawet odbyć się w trybie zdalnym. Przymusowe zatrzymanie wcale nie było konieczne.

Założenie kajdanek także nie było konieczne. To środek przymusu bezpośredniego, z którego korzystać można tylko wtedy, gdy jest to niezbędne i proporcjonalne do stopnia zagrożenia. Funkcjonariusze mają obowiązek wybrać środek najmniej dolegliwy.

Nie można stosować kajdanek na wszelki wypadek, jak to sugeruje wypowiedź rzecznika policji.

„To sygnał do dziennikarzy: nawet nie próbujcie"

Oba te działania budzą poważne zastrzeżenia co do przestrzegania zasady proporcjonalności. To sugeruje, że ich celem miało być wywołanie efektu mrożącego, zastraszenie wszystkich dziennikarzy. Wysłanie im wiadomości, że jeśli wejdziecie w strefę stanu wyjątkowego nawet przypadkiem, nie myślcie, że to skończy się na grzywnie czy naganie, bo spędzicie też 24 godziny na dołku i zakujemy was w kajdanki. Więc nawet nie próbujcie.

Te działania wpisują się w szerszą strategię działań na granicy.

Z dość dużą dozą pewności możemy teraz powiedzieć, że od początku celem wprowadzenia stanu wyjątkowego było pozbycie się dziennikarzy i aktywistów dokumentujących działania na granicy.

A z każdym dniem sytuacja na granicy się pogarsza, pogłębia się bezprawie władzy i trwający tam kryzys humanitarny.

To nie jedyne działanie wymierzone w media. W zeszłym tygodniu dziennikarka »Faktu« Agnieszka Kaszuba wraz z fotoreporterem próbowali dokumentować działania Straży Granicznej z placówki w Michałowie, do którego przywieziono uchodźców, w tym dzieci. Gdy jechali za konwojem Straży Granicznej, zostali zatrzymani na godzinę, byli kontrolowani przez policję. W tym czasie bus odjechał. Wciąż nie wiemy, co się stało z tamtymi ludźmi".

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Przeczytaj także:

Komentarze