Wojna w Gazie to najbardziej śmiertelny dla dziennikarzy konflikt. Mimo to Palestynki i Palestyńczycy ryzykują życie po to, byśmy wiedzieli o dziejących się na ich oczach zbrodniach
– Jest posępnie, jest ciemno. Nie ma drogi ucieczki, nie ma wody – powiedział łamiącym się głosem. – Co mamy zrobić? Popełnić zbiorowe samobójstwo? Czy tego właśnie chce Izrael? Nie zrobimy tego.
Jestem naukowcem. Pewnie najgroźniejszą bronią, jaką mam w domu, jest marker. Ale jeśli Izrael dokona inwazji, jeśli będą w nas celować, otwierać drzwi po drzwiach, żeby nas zabijać... użyję tego markera, by rzucić nim w izraelskich żołnierzy. Nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką będę w stanie zrobić. I każdy dzisiaj tak czuje. Jesteśmy bezradni, nie mamy nic do stracenia.
Nazywał się Refaat Alareer. Był wykładowcą akademickim, pisarzem, aktywistą, mężem i ojcem szóstki dzieci. Powiedział te słowa w trakcie wystąpienia online dla portalu Elektroniczna Intifada, które odbyło się 9 października, trzeciego dnia inwazji Izraela na Gazę. Wyglądał na zmęczonego i przerażonego.
Po tym, jak to powiedział, na jego twarzy pojawił się grymas cierpienia, jakby powstrzymywał łzy. Odwrócił wzrok od kamery i wziął głęboki oddech, a chwilę ciszy przerwał wybuch. Na moment zamknął oczy.
Być może, kiedy usłyszał eksplozję, bał się, że następna bomba spadnie na jego budynek. Tak się zresztą stało dwa miesiące później, 6 grudnia. Razem z nim w izraelskim nalocie zginął też jego brat, Mohammed, siostra, Asmaa, oraz trójka jej dzieci, Alaa, Jahia i Mohammed. W ostatnim wywiadzie, którego udzielił CNN (Refaat spodziewał się śmierci, poprosił o opublikowanie go, gdy zginie), opowiadał o dylemacie Palestyńczyków – czy zostać w tym samym pokoju z całą rodziną, by zginąć razem, czy raczej rozdzielić się, by chociaż ktoś przeżył?
Według organizacji Euro-Med Monitor mężczyzna został celowo namierzony, a mieszkanie jego siostry, w którym wtedy przebywał, zostało zbombardowane z chirurgiczną precyzją. Znajdowało się ono na drugim piętrze trzypiętrowego budynku, i to właśnie ono było celem. Miało to zresztą miejsce po tygodniach gróźb śmierci, które prof. Alareer otrzymywał online i telefonicznie z izraelskich kont.
W ciągu tych dwóch miesięcy kilkakrotnie przemieszczał się wraz z rodziną. Kilka dni przed śmiercią schronili się w szkole prowadzonej przez agendę ONZ wspierająca palestyńskich uchodźców (UNRWA). Wtedy jednak otrzymał anonimowy telefon od kogoś, kto przedstawił się jako izraelski oficer. Głos w słuchawce powiedział, że dokładnie wie, gdzie Reefat przebywa, i że izraelscy żołnierze wkrótce tam dotrą. To dlatego mężczyzna postanowił jeszcze raz uciec, tym razem do mieszkania siostry, gdzie zginął.
Prof. Alareer bynajmniej nie był członkiem Hamasu. Uczył literatury angielskiej, bo ta była dla niego pomostem, umożliwiającym poznanie świata. Świata, który dla większości mieszkańców Gazy był niedostępny z powodu trwającej od 16 lat blokady. Nie tylko chciał, żeby mieszkańcy tej otoczonej murem enklawy mieli możliwość poznania go za pomocą literatury, ale także, żeby świat mógł poznać Gazę. Żeby widział w jej mieszkańcach nie tylko liczby (gdy piszę te słowa, zginęło już przynajmniej 18 412 osób spośród ok. 2-milionowej populacji Gazy, i ta liczba jest ważna, ale nie jest najważniejsza). Reefat współtworzył więc organizację We Are Not Numbers (Nie jesteśmy numerami), która zrzeszała pisarzy z Gazy i prowadziła program mentoringowy dla młodzieży. Wspólnie z nimi wydał zbiór opowiadań zatytułowany „Gaza writes back”, w której oddał młodym Palestyńczykom głos.
– Tu Bisan z Gazy – mówi młoda dziewczyna na nagraniu wideo udostępnionym w internecie. – Wciąż żyję.
Nazywa się Bisan Owda, ma 25 lat i nosi aparat ortodontyczny. Nadaje z konta wizard_bisan1 (czyli z angielskiego: czarodziejka Bisan) na Instagramie. Do niedawna nagrywała głównie o kulturze, była elegancko wystrojona i umalowana. Makijaż zniknął z jej twarzy na początku października.
Wraz z inwazją Izraela wszystko się zmieniło – dla Bisan i dla wielu innych Palestyńczyków. Dziś młoda dziewczyna pokazuje nam, jak wygląda życie w oblężonej i nieustannie bombardowanej Gazie. Kiedyś na swoich nagraniach mówiła głównie po arabsku, adresowała je do rodaków. Dziś mówi do nas.
Szuka przedmiotów osobistych pośród zgliszczy, pokazuje nam różę, dziecięce zabawki, zeszyt szkolny, elegancką damską torebkę.
„Jeśli tak wygląda dom terrorysty, to jak wygląda twój?” – pyta.
Daje głos kobiecie w zaawansowanej ciąży, która modli się, by nie musiała rodzić w trakcie wojny. A także Sondos, kobiecie, która urodziła wcześniaka, jednocześnie przeżywając śmierć swojej córeczki. Gdy była w ósmym miesiącu ciąży, wyciągnięto ją spod gruzów. Jej trzyletnia córeczka nie przeżyła bombardowania. Lekarze najpierw musieli zoperować kobiecie rękę i nogę, a później przyjąć przedwczesny poród, wywołany przez szok spowodowany bombardowaniem. Rozmowa z nią została nagrana na porodówce szpitala asz-Szifa niedługo przed tym, jak został zbombardowany przez Izrael. Czy możemy powiedzieć, że Sondos miała szczęście?
Bisan często nie ukrywa emocji. Nie raz na jej nagraniach widać łzy („O Boże! Zbombardowali wejście do szpitala!” – mówi, płacząc z rezygnacji i gniewu).
Pokazała nam ogarnięty powodzią obóz dla uchodźców Dżabalija i chłopaka, który krocząc w wodzie, niósł zawinięte w białe płótno ciało dziecka.
Na innym nagraniu Bisan trzyma w ręku saż, czyli rodzaj płaskiego chleba wypiekany w krajach Lewantu, czyli w Palestynie, Syrii, Libanie czy Jordanii.
– Ten saż to jedyne jedzenie, które udało mi się dziś zdobyć – powiedziała. Innego dnia jej jedynym jedzeniem była spleśniała pomarańcza, którą znalazła na ulicy. Dziewczyna tłumaczy nam, że mieszkańcy Gazy nie mają jedzenia. Piekarnie zostały zbombardowane, a ciężarówki z pomocą humanitarną tkwią na granicy.
25-latka świetnie zdaje sobie sprawę z ryzyka.
– Wiem, że zginę w ciągu najbliższych tygodni, albo nawet dni – powiedziała.
Przeprowadziła wywiad z Waelem al-Dahdouhem, szefem biura Al Jazeery w Gazie wkrótce po tym, jak Izrael zaatakował jego dom. W nalocie zginęło 14 członków jego rodziny, w tym jego żona, syn, córka i wnuk.
Dziś korespondent Al Jazeery leży na szpitalnym łóżku, został ranny w kolejnym nalocie. Zginął w nim jego kolega, kamerzysta Samer Abudaqa.
Plestia Alqad ma zaledwie 22 lata i podobnie jak Bisan, przed 7 października było jej bliżej do influencerki niż do dziennikarki. Jest szczupła, ma figurę modelki. Może ważyć jakieś 50 kg.
– Nigdy nie myślałam, że będę zdawać relacje z ludobójstwa, z tego, jak mój naród jest zabijany. Ale nie mogę tego obserwować w milczeniu – powiedziała Al Jazeerze.
Dlatego założyła niebieski hełm z napisem „Press” i kamizelkę kuloodporną (jej waga to przynajmniej 6 kg, a często więcej). I z dnia na dzień stała się reporterką wojenną.
Od początku inwazji Izraela, Plestia pokazywała nam szarość powietrza sekundy po bombardowaniu, swoje wybite okna. Opowiadała o tym, że w trakcie wojny wszyscy sąsiedzi, którzy jeszcze się nie ewakuowali, zostawiają otwarte drzwi dla każdego, kto potrzebuje schronienia. Pokazała nam ruiny zbombardowanych szpitali. I kamizelki i kaski dziennikarzy, którzy zostali zabici.
„Nie ważne, czy je nosisz, możesz zostać zabity”.
Mimo młodego wieku Plestia przeżyła już cztery agresje Izraela: w 2008, 2012, 2014, 2021 roku i trwającą teraz wojnę. Ale – jak sama podkreśla – skala destrukcji, która obecnie dotyka Palestyńczyków, nie ma precedensu.
Niedawno Plestia zdjęła kamizelkę kuloodporną, bo wie, że ta wcale jej nie chroni, tak jak nie uchroniła Waela al-Dahdouha czy Samera Abudaqi. Wraz z rodziną udało jej się opuścić Gazę, są teraz w Australii. Jak powiedziała Al Jazeerze, to była najtrudniejsza decyzja w jej życiu. A jednocześnie wie, jak niesprawiedliwe jest to, że ona, w odróżnieniu od większości, w ogóle miała taki wybór – taki przywilej mają osoby z podwójnym obywatelstwem.
Dziś, gdy ma już nieograniczony dostęp do prądu i internetu, może śledzić to, co dzieje się w Gazie. Jednak nie zawsze jednak wie, co dzieje się z jej przyjaciółmi i boi się o nich.
Zagraniczni dziennikarze nie mogą dziś wjechać do Gazy. Nie dlatego, że to zbyt niebezpieczne, ale dlatego, że Gazę otacza mur, którego nie da się tak łatwo przekroczyć. Wydarzenia z 7 października, gdy został sforsowany, były ewenementem, do tego stopnia, że choć izraelskie służby wiedziały o planach Hamasu, to nie wierzyły, że są one możliwe do zrealizowania.
A większość Palestyńczyków nie może wyjechać. Motaz Azaiza to jeden z najlepiej znanych palestyńskich fotoreporterów. Jak sam napisał, jego zdjęcia objechały cały świat, choć on sam nie mógł postawić stopy poza Ojczyzną. Motaz ma 26 lat i w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zdążył osiwieć.
Na swoich zdjęciach pokazuje nam ciała wyciągane spod gruzów. Jedni świecą latarkami, inni podtrzymują gruzy zawalonych budynków, jeszcze inni wyciągają dzieci, kobiety, mężczyzn, starców. Rannych, zabitych. W powietrzu unosi się smród zwłok.
Motaz pokazuje nam zniszczone budynki, zniszczone marzenia. I pewnie czasem zastanawia się, co jeszcze musi pokazać światu, aby ten zareagował?
Bilans tej nieco ponad dwumiesięcznej wojny w Gazie to ponad 18 tysięcy zabitych i 50 tysięcy rannych. Ponad 52 tysiące zniszczonych domów i około 1,9 mln (czyli 90 proc. spośród 2 mln populacji) osób, które zmuszone były uciekać w poszukiwaniu schronienia, często wielokrotnie, bo w Gazie nie ma dziś bezpiecznego miejsca.
Bez niestrudzonej pracy palestyńskiej młodzieży oraz profesjonalnych dziennikarzy czy fotoreporterów, takich jak chociażby Motaz Azaiza, znalibyśmy tylko te liczby. Dzięki nim możemy zobaczyć twarze palestyńskiej tragedii.
Według Komitetu Ochrony Dziennikarzy (CPJ) od 7 października w Strefie Gazy zginęło już co najmniej 56 palestyńskich dziennikarzy.
Niebieskie kamizelki z napisem „press” ich nie chronią. Według Sherifa Mansoura, koordynatora CPJ na Bliskim Wschodzie, ta wojna jest najniebezpieczniejszym i najbardziej śmiertelnym zadaniem dla dziennikarzy, jakie jego organizacja widziała w ciągu ostatnich 30 lat. Dużo wskazuje na to, że dziennikarze bywają nie przypadkowymi ofiarami, ale celem izraelskiej armii.
Miesiąc przed śmiercią Refaat Alareer napisał poemat, który zaczyna się słowami: Jeśli muszę umrzeć, ty musisz żyć, aby opowiedzieć moją historię. Piszę te słowa dla niego.
Jeśli muszę umrzeć
musisz żyć
by opowiedzieć moją historię
by sprzedać moje rzeczy
by kupić kawałek materiału
i kilka sznurków,
(niech będzie biały z długim ogonem)
aby dziecko, gdzieś w Gazie
patrząc niebu w oczy
czekając na swojego tatę, który odszedł w płomieniach –
i nikogo nie żegnał
nawet samemu sobie
widzi latawiec, mój latawiec, który zrobiłeś, lecący w górę
powyżej
i przez chwilę myśli, że jest tam anioł
przynoszący miłość
Jeśli muszę umrzeć
niech przyniesie nadzieję
niech to będzie opowieść
Studiowała prawa człowieka w świecie arabskim (Arab Master's in Human Rights and Democratization) w Bejrucie, prawo i pomoc humanitarną, ukończyła także Polską Szkołę Reportażu i Szkołę Letnią Międzynarodowego Prawa Humanitarnego na Okupowanych Terytoriach Palestyny. Z zawodu pracowniczka humanitarna i reporterka. Stypendystka Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, nominowana do nagrody dziennikarskiej Człowiek z Pasją za reportaż o zbrodniach dokonywanych w syryjskich aresztach, finalistka konkursu Wydawnictwa Poznańskiego.
Studiowała prawa człowieka w świecie arabskim (Arab Master's in Human Rights and Democratization) w Bejrucie, prawo i pomoc humanitarną, ukończyła także Polską Szkołę Reportażu i Szkołę Letnią Międzynarodowego Prawa Humanitarnego na Okupowanych Terytoriach Palestyny. Z zawodu pracowniczka humanitarna i reporterka. Stypendystka Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, nominowana do nagrody dziennikarskiej Człowiek z Pasją za reportaż o zbrodniach dokonywanych w syryjskich aresztach, finalistka konkursu Wydawnictwa Poznańskiego.
Komentarze