0:000:00

0:00

Do tej pory nie mam pewności, gdzie i jak mogłem się zarazić. Od 14 marca, kiedy cały kraj przeszedł na kwarantannę, pracowałem z domu. Z nikim się nie widywałem, wychodziłem tylko do sklepu.

Ale 21 marca zrobiłem jeden wyjątek i spotkałem się ze znajomym. Dwa dni później obaj zobaczyliśmy u siebie pierwsze objawy. Nie wiemy, czy to ja go zaraziłem, czy on mnie. Ani ja, ani mój kolega nie mieliśmy kontaktu z nikim, kto miał potwierdzonego wirusa. Nie wyjeżdżaliśmy za granicę w ciągu kilku tygodni przed naszym spotkaniem.

W dwa dni po spotkaniu w nocy zacząłem dostawać dreszczy. Miałem stan podgorączkowy. Zorientowałem się, że coś jest nie tak, ale nie myślałem o koronawirusie. Chciałem iść do lekarza pierwszego kontaktu, ale w końcu uznałem, że lepiej dmuchać na zimne i umówiłem się na rozmowę telefoniczną. To ogromna ulga, że jednak zmieniłem zdanie, bo mogłem pozarażać dużo ludzi.

Lekarz uznał, że to przeziębienie i przepisał mi cholinex. Wtedy też myślałem, że to przeziębienie. Normalnie pracowałem z domu, ale bardzo szybko się męczyłem. Kiedy siedziałem z komputerem w łóżku albo na kanapie było jeszcze okej. Ale wszystkie czynności jak pójście do lodówki, czy do łazienki nagle okazywały się ogromnym wysiłkiem. I dużo spałem. Zazwyczaj, gdy robię sobie drzemkę, to trwa godzinę. Tym razem potrafiłem zasnąć na pięć godzin. Często nawet nie wiedziałem, kiedy zasypiam.

Przeczytaj także:

Przecież ja nie czuję żadnych zapachów

Po jakimś tygodniu ponownie zadzwoniłem do lekarza. Powiedziałem, że coś jest nadal nie tak i mam na zmianę gorączkę z osłabieniem. Lekarz wypisał mi antybiotyk. Wykupiłem go. Jestem dość wysoki, więc to była dawka uderzeniowa. Ale antybiotyk też nie zadziałał.

W końcu 3 kwietnia zadzwonił do mnie kolega, z którym się widziałem. Lekarz wysłał go na testy i okazało się, że wynik był pozytywny.

I dopiero wtedy wszystkie objawy poukładały mi się w głowie. Gorączka, ten niedziałający antybiotyk.

Tego samego dnia udałem się do szpitala. To jest najszybsza droga. Zadzwoniłem pod 112 i spytałem, co mogę zrobić. Według oficjalnych zaleceń trzeba kontaktować się z sanepidem, ale powiedziano mi, że to może wydłużyć drogę. Poszedłem od razu do szpitala zakaźnego. Polecono mi też założyć maseczkę i nie używać transportu publicznego. Na szczęście mam blisko i poszedłem na piechotę.

Kolejnym objawem było to, że skóra mi się wysuszała. Czułem cały czas nieprzyjemną suchość w nosie. Jakby cały czas wtłaczało się do niego zimne powietrze. Wtedy w tym szpitalu zakaźnym zorientowałem się, że ja przecież nic nie czuję, nie czuję nawet mocnych spirytusowych zapachów. Całkowicie straciłem węch.

Opieka w szpitalu była prowadzona bardzo profesjonalnie i sprawnie. Przed szpitalem były rozstawione dwa namioty. Czekałem przed nimi w kolejce z czterema innymi osobami. W pierwszym namiocie są ankiety i wywiad z lekarzem. Na tej podstawie stwierdza się, czy wykonać test. Lekarze ubrani są tam w te kosmiczne kombinezony. Mierzona jest temperatura, saturacja przez palec. Wypełnia się ankietę, wypisuje z kim miało się kontakt.

Z tych czterech osób czekających ze mną jedna była w ciężkim stanie. Ledwo mogła ustać na nogach. Wszyscy staliśmy na otwartym powietrzu, żeby wirus między nami nie krążył. Przychodzi pielęgniarka i każda osobę prowadzi do innego oddziału. Idzie się od razu do izolatki.

W tej izolatce pobierane są wymazy. Jeden wymaz z gardła i trzy wymazy z nosa. Nie widziałem, żeby ktoś opowiadał, jak wygląda to pobieranie wymazu z nosa. A to się robi takim 10 centymetrowym patyczkiem, masz wrażenie, że ktoś ci grzebie w mózgu. Pielęgniarka jest świadoma tego, że to bardzo bolesne, więc trzyma cię z tyłu za głowę.

No i przy okazji robią też wymaz na grypę.

Sanepid nawet nie szuka kontaktu

Po pobraniu wymazu wróciłem do domu. Następnego dnia wieczorem dostałem telefon. Usłyszałem, że wynik jest pozytywny, a moje dane wysłane zostały do sanepidu. I to on od tej pory zajmuje się moją kwarantanną, wszystkimi formalnościami. To było 4 kwietnia.

Ale sanepid w ogóle się ze mną nie kontaktował. Przez pięć dni wykonałem może z 200 telefonów. Kontaktowałem się już nawet z ich rzecznikiem prasowym i pytałem, co oni w ogóle wyprawiają.

Ja zabiegam o kontakt, ale to oni powinni osoby zarażone jak najszybciej ogarniać.

Mówiłem im, że jestem na tyle świadomą osobą, że nigdzie nie wychodzę. Ale co z resztą? Przez ten nieporządek ktoś z potwierdzonym koronawirusem może sobie wychodzić do Żabki. Policja by go wylegitymowała i nawet nie wiedziała, że ma do czynienia z chorą osobą. Rzecznik mi powiedział, że w samym sanepidzie jest problem. Dużo osób choruje albo jest na kwarantannie. Po prostu jest tam duży nieporządek.

Sanepid dopiero po pięciu dniach przekazał moje dane, policja zjawiła się następnego dnia. Później dostałem dane do aplikacji i wtedy już policja nie musi przychodzić. Wysyła się zdjęcia i są tam dane GPS.

Na to nie ma leku. Te cięższe przypadki w szpitalach leczy się mieszankami lekarstw na HIV, malarię i ebolę. Lekarz powiedział mi tylko, że jeśli będą stany podgorączkowe, to powinienem brać paracetamol.

I tyle.

Ta choroba bardzo obciąża psychikę

Jestem chory już jakieś trzy i pół tygodnia. I w sumie przechodziłem to dosyć łagodnie, wręcz delikatnie. Przez cały ten czas zwyczajnie pracowałem. Po prostu ucinałem sobie drzemki co godzinę. Z każdym dniem jest lepiej, ale wciąż nie mam siły. Najbardziej męczące są skoki temperatur. Jednego dnia rano miałem 34,8, a już wieczorem 38,8. No i taka niemoc. To po prostu wykańcza fizycznie.

Znajomi bardzo mnie wspierają, podrzucają mi świeże rzeczy, bo organizm potrzebuje witamin, żeby się regenerować. Zamawiam też przez internet. Niestety wiele korporacyjnych sklepów odmawia dostaw, kiedy zaznaczam w uwagach lub informuję ich na infolinii, że mam koronawirusa. A mogli przecież nawet się o tym nie dowiedzieć.

Kilka dni temu przyszedł wynik drugiego testu. Jest negatywy. Przede mną jeszcze jeden test - potwierdzający negatywny wynik. Ale to już test formalny, dla pewności.

Nadal jestem wykończony, ciągle leżę i wypoczywam. Czuję się trochę jak po jakimś poważnym zabiegu. Ale ten negatywny wynik testu trochę podbudował mnie psychicznie. O tym się raczej nie mówi, ale ta choroba bardzo obciąża psychikę. Teraz wreszcie widzę jasne światło w tunelu, myślę o tym, że niebawem wyjdę w końcu na wymarzony spacer.

Rozmawiała Dominika Sitnicka

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze