0:00
0:00

0:00

Rząd zapowiada przyspieszenie w sprawie energii z atomu i zapowiada już nie dwie, ale trzy wielkie inwestycje w elektrownie jądrowe. W poniedziałek (31.10) ujawniono plany budowy takiego obiektu przez Polską Grupę Energetyczną i prywatną, nalężącą do Zygmunta Solorza spółkę ZE PAK we współpracy z południowokoreańskim koncernem KHNP. Wcześniej rząd wstępnie porozumiał się z amerykańskim potentatem energetycznym Westinghouse.

Przeczytaj także:

Dzięki temu zbliżamy się do budowy pierwszych dwóch elektrowni atomowych w Polsce. Ma w nich powstać sześć bloków, co przełoży się na łączną zainstalowaną moc od 6 do 9 gigawatów. Rządowe plany zakładają, że pierwszy z bloków ruszy za 11 lat. Obie elektrownie mają pracować z pełną mocą w 2043 roku. Obiekt budowany z amerykańskim Westinghouse powinien powstać w gminie Choczewo na Pomorzu, druga elektrownia atomowa — na miejscu starej odkrywki i elektrowni na węgiel brunatny w Koninie. Budowa pierwszej z nich ma ruszyć w 2026 roku. A to nie koniec atomowych planów rządu — wyjawił minister aktywów państwowych Jacek Sasin.

Nie ma umów, nie ma rozmowy o terminach

"Można założyć, że za 10-11 lat w Polsce będą działały dwie elektrownie atomowe. Jedna wybudowana przez amerykański koncern, druga we współpracy z Koreańczykami. W planach jest budowa trzeciej elektrowni" - mówił w radiowej "Jedynce" Sasin. Optymizmu wicepremiera nie podzielają niektórzy eksperci. W sprawie polskiego atomu może zdarzyć się jeszcze wszystko.

"Tak naprawdę wszystko wiedzieć będziemy dopiero po podpisaniu tej najważniejszej umowy – na faktyczną realizację" - mówi nam Adam Rajewski, ekspert ds. energii atomowej z Politechniki Warszawskiej, zapytany o możliwość dotrzymania rządowego terminarza w sprawie atomu.- "Wcześniejsze decyzje są oczywiście jakimiś krokami do tego celu, ale dopóki nie mamy wiążącej umowy z wykonawcą, trudno wyrokować o terminach. Podpisanie umowy do końca tego roku powinno umożliwić dotrzymanie tego terminu."

Z Koreańczykami na razie podpisaliśmy list intencyjny. O wyborze amerykańskiej technologii na razie wiemy jedynie z deklaracji premiera Mateusza Morawieckiego i ambasadora USA w Polsce Marka Brzezinskiego.

View post on Twitter

To zdecydowanie za mało, by ogłosić sukces i potwierdzić najważniejsze szczegóły dotyczące polskiego atomu. Politycy powinni być ostrożni przy podawaniu dat startu polskich elektrowni jądrowych (bywa, że inwestycje przeciągają się o więcej, niż dekadę), ale i miejsca ich wybudowania. Na tę drugą decyzję mają przecież wpływ mieszkańcy wytypowanych na miejsca budowy miejscowości.

Pieniądze? Wiadomo tylko, że potrzebujemy ich dużo

Zagadką pozostają też kwestie finansowe. Nie wiemy, ile dokładnie kosztować będą obie inwestycje i jaki będzie wkład finansowy poszczególnych partnerów. Rządowi urzędnicy podają na razie szacunkowe kwoty.

"Elektrownia, bazująca na koreańskiej wersji rozwojowej reaktora PWR firmy Westinghouse, składająca się z 4 bloków o całkowitej mocy 5,6 gigawatów będzie kosztować 20 mld dol. w formule EPC (zaprojektuj i zbuduj - przyp. aut.)" - mówił w 2017 roku ówczesny minister energii Andrzej Piotrowski.

Do kwot z rządowego komunikatu sprzed pięciu lat nie można się jednak przywiązywać. W zeszłym roku na łamach portalu WNP.pl prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej szacował, że jeden gigawat zainstalowanej mocy może kosztować ok. 10 mld dolarów. Z kolei według ekspertów Polskiego Instytutu Ekonomicznego wszystkie koszty polskiego programu atomowego sięgną 184 mld złotych. To astronomiczna kwota, ale budowa sześciu bloków jądrowych będzie kołem zamachowym gospodarki — twierdzą eksperci PIE.

Ale elektrownia atomowa to też zyski

"W przypadku pełnej realizacji polskiego programu jądrowego, czyli budowy 6 bloków, wpływ na wzrost gospodarczy projektu mógłby przekroczyć 1 proc. PKB" - oceniał Adam Juszczak, analityk z zespołu klimatu i energii w Polskim Instytucie Ekonomicznym. - "Szacujemy również, że w związku z budową i funkcjonowaniem elektrowni jądrowych w Polsce powstanie od 26,4 tys. do 39,6 tys. miejsc pracy. W optymistycznym scenariuszu, 70 proc. wartości inwestycji w energetykę jądrową może zostać zrealizowane przez firmy zlokalizowane w Polsce, a wartość inwestycji zrealizowanych przez te przedsiębiorstwa może sięgnąć nawet 130 mld zł".

Najpierw jednak musimy znaleźć miliardy, które wpompujemy w budowę bloków jądrowych. Model finansowania polskiego atomu na razie nie jest jednak pewny. Rząd zakłada, że dla każdego z obiektów uda się znaleźć współinwestora branżowego powiązanego z konstruktorem. W funkcjonowaniu pierwszej elektrowni i budowie kolejnych zapewnić też model sprzedaży akcji nowopowstałego obiektu odbiorcom końcowym (a więc również "zwykłym Kowalskim"). Nabywcy udziałów mogliby w takim scenariuszu odbierać prąd po kosztach jego wyprodukowania — mówił w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej Aleksander Brzózka z Ministerstwa Klimatu. Wiadomo też, że inwestycja powstanie bez udziału środków europejskich, co potwierdził rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Radosław Fogiel.

Koniec marzeń o "małym atomie"?

Podsumujmy więc, jakie znaki zapytania ciążą nad tematyką energetyki atomowej w Polsce. Po pierwsze: nie wiadomo, jaki będzie odbiór społeczny decyzji o lokalizacji inwestycji. Po drugie: nie wiadomo, kiedy podpiszemy umowy na budowy bloków. W związku z tym nie sposób określić, czy możemy poważnie traktować deklaracje dotyczące terminów oddawania poszczególnych obiektów do użytku. Po trzecie: nadal nie znamy modelu finansowania elektrowni.

Nie wiadomo też, czy w Polsce kiedykolwiek powstaną "małe" reaktory jądrowe o mocy zainstalowanej do 300 megawatów (SMR, small modular reactors). To stosunkowo nowa technologia. Stawiać na nią chciał między innymi typowany do współinwestowania w atom w Pątnowie ZE PAK. Przedsiębiorstwo wypowiedziało wstępną umowę na budowę reaktorów niewielkiej mocy, podpisaną w zeszłym roku z austriackim Innovation Impulse.

Zapowiedzi były szumne, a do projektu spółki Zygmunta Solorza dołączył się inny polski miliarder, Michał Sołowow. Jak pisaliśmy już w OKO.press, technologia ta nie jest szeroko wykorzystywana. Inwestorzy musieliby najpierw zapłacić pół miliarda dolarów za licencję na jej wykorzystanie, a potem starać się o pozwolenie na zbudowanie obiektu od Polskiej Agencji Atomistyki. Po decyzji ZE PAK-u wygląda na to, że polskie plany na budowę prywatnego, "małego atomu" upadają. Nie oznacza to, że żaden SMR w Polsce nigdy nie powstanie - zaznacza Adam Rajewski.

Lepiej stawiać duże elektrownie

"Szansa jest zawsze, pytanie jednak o terminy. Według dostępnych aktualnie informacji prototypowe instalacje z reaktorami określanymi jako SMR powstaną najwcześniej w horyzoncie 2028-2029. Ale nie w Polsce: są to inwestycje w Kanadzie (projekt Darlington realizowany przez Ontario Power Generation) oraz w USA (projekt Carbon Free Power Project realizowany przez UAMPS). Przygotowania do obu tych realizacji są już całkiem zaawansowane – mają one wybrane pewne i niekontrowersyjne lokalizacje, trwają procesy homologacyjne przed krajowymi dozorami jądrowymi, badania środowiskowe itd. W Polsce żadna z potencjalnych inwestycji z takimi reaktorami nie osiągnęła jeszcze takiego etapu, a to oznacza, że są one o co najmniej kilka lat „do tyłu” w stosunku do tych północnoamerykańskich" - ocenia ekspert w rozmowie z OKO.press. Jak dodaje, przy dobrych wiatrów pierwszych SMR-ów w Polsce możemy doczekać się pod koniec lat 30.

"W celu realizacji podstawowych założeń polityki energetycznej – zapewnienia istotnego udziału energetyki jądrowej w polskim miksie energetycznym w horyzoncie roku 2040-2045 – powinniśmy postawić na technologie wielkoskalowe, które zostały już faktycznie zrealizowane w innych obiektach. Polskie zapotrzebowanie jest dostatecznie duże nawet na liczne reaktory duże. Jeśli w przyszłości okaże się, że technologie reaktorów małych sprawdzają się dobrze, z pewnością nie zabraknie nam potrzeby, by je także wykorzystać do budowy stabilnego systemu energetycznego w Polsce" - twierdzi Rajewski.

Elektrownia atomowa to kwestia polityczna

Wszystko wskazuje na to, że za każdą z polskich elektrowni jądrowych będzie odpowiadać inny dostawca technologii. Rządzący nie kryją, że wybór partnerów jest motywowany politycznie. Pierwsze dwie decyzje miały scementować sojusz polsko-amerykański.

"USA są naszym najważniejszym sojusznikiem, a Korea Południowa posługuje się technologiami amerykańskimi i jest bardzo ważnym sojusznikiem USA w Azji. Porozumiewając się z Koreą, przedłużamy sojusz z USA. To ta sama rodzina polityczna i technologiczna" - mówił na antenie Polskiego Radia 24 były minister obrony narodowej Jan Parys. Według rzecznika PiS Radosława Fogla nadal trwają rozmowy z francuskim koncernem energetycznym EDF. Być może to on wybuduje trzecią elektrownię, której temat pojawił się w poniedziałkowych wypowiedziach Jacka Sasina.

Polski atom z trzema partnerami? Czemu nie

Według Adama Rajewskiego postawienie na kilku różnych dostawców technologii ma swoje wady i zalety. Zamówienie technologii "hurtem" u jednego partnera zapewne byłoby tańsze. Prostsze mogłyby być też procedury dopuszczenia reaktorów do użytku. Można też założyć, że budowa trzech obiektów we współpracy z jednym inwestorem przebiegłaby sprawniej.

"Kilku różnych dostawców to kilka osobnych ścieżek uczenia – oczywiście nie jest tak, że wymagania są całkowicie różne, ale na pewno trudniej spełnić trzy zestawy, niż jeden" - zauważa Rajewski.

"Ale z drugiej strony dywersyfikacja ma też określone zalety. Realizując kilka elektrowni z kilkoma partnerami jesteśmy mniej podatni na możliwe problemy, jakich może doświadczyć konkretny dostawca (np. finansowe czy z łańcuchem dostaw). Także w fazie eksploatacji mniejsza jest szansa, że wykryty kiedyś w przyszłości problem doprowadzi do konieczności zatrzymania eksploatacji wszystkich bloków jądrowych w kraju. Tego problemu doświadczają obecnie Francuzi: duża część ich bloków musiała zostać skierowana do nieplanowanych remontów z uwagi na wykrycie korozji wynikającej z określonego rozwiązania konstrukcyjnego powielonego na wielu jednostkach" - mówi ekspert zaznaczając, że na budowę elektrowni z różnymi partnerami technologicznymi decydowali się w przeszłości Finowie czy Szwedzi.

Czysta energia - w tym ta z atomu - jest nam potrzebna od zaraz. Kryzys klimatyczny wcale nie spowalnia, a list intencyjny z Koreańczykami podpisaliśmy w przeddzień najcieplejszego Święta Zmarłych od trzech dekad. Dlatego powinniśmy się cieszyć, że sprawa przyspiesza. Droga do polskiego atomu jest jednak jeszcze długa, a rządowe deklaracje nie dostarczają wielu konkretów.

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze