0:000:00

0:00

Wuhan, miasto, w którym wszystko się zaczęło, odwiedził we wtorek 10 marca chiński prezydent Xi Jingping. W niebieskiej maseczce na twarzy pojawił się we wtorek w szpitalu Huoshenshan i w innych placówkach medycznych, żeby „wyrazić wdzięczność pracownikom służby zdrowia, żołnierzom, urzędnikom i ochotnikom, którzy walczyli na pierwszej linii epidemii, a także pacjentom i mieszkańcom” – napisała oficjalna agencja prasowa Xinhua.

Mieszkańcy Wuhan rzeczywiście przeszli wiele od pierwszych objawów epidemii, które pojawiły się pod koniec 2019 roku – miasto i prowincja zostały odcięte od reszty Chin ścisłym kordonem sanitarnym. Jak pisze CNN, wizyta Xi Jingpinga w Wuhanie oznacza, że władze są absolutnie pewne, że nie grozi mu tam żadne niebezpieczeństwo – do tej pory prezydent trzymał się jak najdalej od zainfekowanej prowincji.

Na ponad 80 tys. przypadków zachorowania na COVID-19, chorobę wywoływaną przez nowego koronawirusa, ponad 67 tys. miało miejsce w prowincji Hubei, której Wuhan jest stolicą. We wtorek w Chinach wykryto „tylko” 26 nowych przypadków zachorowań – podczas najgorszych dni epidemii było ich tysiące dziennie.

Dr Aylward chwali Chiny

Światowej sławy kanadyjski wirusolog, dr Bruce Aylward, który stał na czele misji Światowej Organizacji Zdrowia w Chinach, opowiedział dziennikowi „The New York Times” o wnioskach z tej wyprawy. Niektóre z nich rzucają bardzo ważne światło na naszą wiedzę o przebiegu COVID-19 i rozprzestrzenianiu się wirusa.

Cały wywiad można przeczytać tutaj.

Najważniejsze wnioski z wypowiedzi dr. Aylwarda:

  1. Nie ma dowodów na to, żeby Chińczycy manipulowali danymi; epidemia rzeczywiście wygasa. W szpitalach jest mnóstwo pustych łóżek.
  2. Prawdziwy odsetek ofiar śmiertelnych utrzyma się prawdopodobnie na poziomie 1-2 proc. – tak jak w chińskich prowincjach poza Hubei. (W tej ostatniej, gdzie doszło do masowego zakażenia, z którym początkowo system ochrony zdrowia sobie nie radził, śmiertelność była większa: 5,8 proc. W mających ten sam problem Włoszech to obecnie ok. 5 proc., ale np. w Korei Południowej – 0,75 proc.
  3. Nie ma tysięcy ukrytych „zombie”, którzy wykazują łagodne symptomy i roznoszą chorobę, czasem błędnie diagnozowani jako chorzy na grypę: w prowincji Guangdong przebadano jeszcze raz 320 tys. próbek pobranych od osób z grypopodobnymi objawami. Pozytywny wynik miało tylko 0,5 proc. z nich. „Wykryte przypadki to nie jest czubek góry lodowej” – skomentował dr Aylward.
  4. Około 70-80 proc. nowych zakażeń ma miejsce w rodzinie, a tylko 5 do 15 proc. osób, z którymi miało się bliski kontakt, zachoruje.

Dr Aylward stwierdził również, że dzieci praktycznie nie chorują na COVID-19. Misja WHO nie spotkała się z anegdotycznym przypadkiem, żeby dzieci przeniosły chorobę. W badaniu w Guandongu praktycznie nie było zakażonych poniżej 20 roku życia. Jednak nowe badanie opublikowane 4 marca w „Nature” na podstawie danych z Shenzen, zdaje się wskazywać, że dzieci przenoszą chorobę tak samo jak dorośli, choć przechodzą ją bardzo łagodnie.

Dr Aylward opowiedział również, jak chińskie władze radziły sobie z epidemią poza prowincją Hubei, która została całkowicie zamknięta i poddana szczególnym restrykcjom:

  • Przeprowadzały kampanię informacyjną, ucząc, jak należy się zachowywać, myć ręce, nosić maseczki, itp.
  • Kolejnym etapem były wyrywkowe kontrole temperatury. Dopiero gdy zostało wykryte ognisko choroby, zamykano w danym miejscu szkoły i inne miejsca publiczne.
  • System ochrony zdrowia stał się częściowo wirtualny – online można było uzyskać poradę lekarską w sprawach niezwiązanych z koronawirusem i dostać receptę.
  • Jeśli jednak ktoś miał symptomy wskazujące na COVID-19, trafiał do kliniki, gdzie robiono z nim wywiad na temat chorób, podróży i osób, z którymi się kontaktował oraz robiono tomografię komputerową płuc – w niewyobrażalnym gdzie indziej rytmie 200 osób na dobę.
  • Chińczykom udało się również uzyskiwać rezultaty testów na obecność koronawirusa w ciągu dwóch godzin – w Polsce w tej chwili najszybciej można je uzyskać po czterech godzinach.

Osoby z łagodniejszymi objawami - gorączką, kaszlem, nawet zapaleniem płuc o lekkim przebiegu trafiały do specjalnych centrów odizolowania. Te z trudnościami w oddychaniu i z niewydolnością wielonarządową do szpitali.

Setki tysięcy personelu służby zdrowia, urzędników i wolontariuszy wzięło udział w tym kolektywnym wysiłku. Do samego Wuhan inne prowincje wysłały 40 tys. personelu medycznego.

Dr Aylward powtórzył wnioski, które zostały zawarte w raporcie misji WHO przedstawionym światu już 28 lutego. Jak pisze magazyn „Science”, wielu naukowców było wtedy zdumionych jego wymową. Nawet ci, którzy wzięli udział w misji, jak epidemiolog Tim Eckmann z niemieckiego Instytutu Roberta Kocha, który mówił, że „nie wierzył, iż te liczby mogą być prawdziwe”.

Przypomnijmy, że w czasie prezentacji raportu liczba dziennych zachorowań w Chinach spadła z 3000 na początku lutego do 200 w połowie miesiąca, a w ostatnim tygodniu do dwudziestu kilku przypadków dziennie. Naukowcy są przekonani, że dzięki zdecydowanej reakcji chińskich władz dziesiątki tysięcy mieszkańców Państwa Środka uniknęło groźnej choroby.

Chińskie metody nie do powtórzenia w Europie

Wiele ze środków zapobiegania rozwojowi epidemii użytych w Chinach trudno jednak wyobrazić sobie w krajach demokratycznych – odizolowanie 60 mln ludzi, bo tyle liczy sobie prowincja Hubei i opanowanie epidemii poza jej granicami było możliwe m.in. dlatego, że chińskie władze są w stanie bardzo ściśle monitorować poczynania wszystkich swoich obywateli.

Dzięki aplikacji Alipay Health Code, którą kazano obywatelom zainstalować w telefonach komórkowych, służby porządkowe mogą sprawdzić status „wirusowy” danej osoby. Kody w różnych kolorach, od zielonego, przez pomarańczowy do czerwonego wskazują, czy posiadacz telefonu może wrócić do pracy, czy też musi poddać się kwarantannie.

Jak jednak pisze „The New York Times”, aplikacja najprawdopodobniej wysyła informacje o miejscu pobytu właściciela telefonu również na policję. Budzi to obawy, czy aplikacja nie zostanie wykorzystana również do śledzenia poczynań niewygodnych politycznie dla władz obywateli.

Przeczytaj także:

Zdławiona, ale nie pokonana

Epidemiolodzy ostrzegają jednak, że mimo iż Chinom udało się zahamować rozwój epidemii, nie znaczy to, że koronawirus zniknie z Państwa Środka całkowicie. „To jak zdławienie pożaru lasu, ale nie całkowite wygaszenie” – mówił podczas briefingu WHO Mike Osterholm z University of Minnesota.

Na razie jednak Chiny są o dwa etapy dalej niż większość krajów, gdzie pojawił się koronawirus – w tym Polska. Toczą one walkę, by powstrzymać rozwój COVID-19 przynajmniej w takim stopniu, aby „spłaszczyć krzywą” – spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa, by system ochrony zdrowia wytrzymał gwałtowny napływ ciężko chorych pacjentów.

Tego nie udało się dokonać we Włoszech, które na wczesnym etapie rozwoju epidemii popełniły kilka zasadniczych błędów:

  • zlekceważono pierwsze przypadki zarażenia,
  • nie przestrzegano procedur w szpitalach,
  • w większości regionów testy na koronawirusa przeprowadzano tylko w wąskim zakresie.

W tej chwili Włochy przodują w tej smutnej statystyce w Europie, a oddziały intensywnej terapii w szpitalach są zmuszone do wybierania pomiędzy pacjentami lepiej i gorzej rokującymi.

A oto włoskie dane z godz. 18:00 we wtorek 10 marca:

  • łącznie 10 tys. 149 chorych;
  • we wtorek przybyło 977 nowych chorych;
  • łącznie zmarło już 631 osób;
  • we wtorek zmarło 168.
;

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze