Puste półki sklepowe, panika na widok Chińczyków czy chorych w miejscach publicznych, strach i obawa o przyszłość – zanim jeszcze koronawirus na dobre dotarł do Polski, zbiera psychologiczne żniwo. Jak zachować zdrowy rozsądek i nie ulec paraliżującemu lękowi?
Zatrzymanie pociągu z kaszlącym Azjatą, przez część pasażerów podejrzewających go o zarażanie niebezpiecznym wirusem, czy „donos” ojca do Sanepidu na kaszlącą córkę to na razie jedne z niewielu przypadków być może zbyt nerwowej reakcji na zagrożenie. Wraz z pojawieniem się koronawirusa w naszym kraju mogą jednak nasilać się niewspółmierne do sytuacji społeczne zachowania.
Wirus SARS-CoV-2, który od grudnia 2019 roku rozprzestrzenia się po całym globie, budzi zrozumiały lęk. O ile chińska prowincja Hubei, gdzie po raz pierwszy zdiagnozowano wywoływaną przez niego chorobę COVID-19, leży 10 tys. kilometrów od Polski, to epidemia w północnych Włoszech i coraz więcej przypadków zakażeń w całej Europie, wreszcie pierwsze przypadki w Polsce wzbudziły niepokój, że koronawirus może i u nas być poważnym zagrożeniem.
Jak jednak mówi OKO.Press Rafał Halik, epidemiolog z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, „na razie sytuacja wygląda optymistycznie. Wirus może szerzyć się już od jakiegoś czasu spontanicznie, diagnozowany jako grypa sezonowa i nie wywoływać dramatycznych skutków. Z przychodni i szpitali nie dochodzą wieści o pacjentach z charakterystycznymi objawami, a zidentyfikowane przypadki są pod kontrolą.
Powinniśmy jednak bacznie obserwować, co się dzieje w Europie. Kluczowa będzie sytuacja w Wlk. Brytanii, która jest istną Wieżą Babel i do której podróżują codziennie tysiące ludzi z różnych kontynentów”.
Zobacz, gdzie jest koronawirus:
Szczegółowe informacje także tutaj.
Jak w takim razie zachować zdrowy rozsądek i nie ulec paraliżującemu lękowi? Nie jest to łatwe, bo instynkt samozachowawczy podpowiada nam, żeby chronić się na wszelkie sposoby przed niebezpieczeństwem, na wszelki wypadek je wyolbrzymiając. W tym wypadku zagrożenie jest niewidzialne, ale łatwo można je skojarzyć z dwiema kategoriami osób – tymi pochodzenia azjatyckiego oraz tymi kaszlącymi i kichającymi. Jeszcze kilka dni temu większy lęk budzili ci pierwsi, bo przypadków COVID-19 u polskich obywateli jeszcze nie stwierdzono, a poza tym instynkt nakazuje nam nieufność wobec obcych i przypisywanie im negatywnych cech.
Rząd PiS koncertowo rozegrał lęki przed obcymi, rozniecając w 2016 roku dla swoich politycznych celów obawy przed przymusową relokacją w Polsce uchodźców z Syrii. Podobne mechanizmy wykorzystuje również propaganda przeciwko „ideologii LGBT” – w środowiskach tradycyjnych i religijnych, gdzie jest większy poziom niechęci do osób LGBT, osoby o odmiennej orientacji seksualnej rzadko ujawniają publicznie swoje preferencje i mniejszy odsetek niż w środowiskach liberalnych deklaruje, że osobiście zna geja lub lesbijkę.
W związku z ogniskiem epidemii w północnych Włoszech „zagrożeniem” stali się także polscy obywatele powracający np. z nart w Alpach, ludzie „tacy jak my”. Mnożą się plotki o kolejnych przypadkach zarażenia, a w osoby podejrzewane o roznoszenie zarazków uderza internetowy hejt.
Wywołane paniką incydenty mają miejsce również w innych krajach zagrożonych wirusem. W Singapurze i Hong Kongu, we Włoszech, w Niemczech przerażeni mieszkańcy wykupują ze sklepów towary pierwszej potrzeby.
W Hong Kongu uzbrojeni złodzieje ukradli setki rolek papieru toaletowego, towaru od czasu wybuchu paniki deficytowego, w Australii dwie kobiety pobiły się sklepie nad ostatnią paczką tegoż.
Dantejskie sceny, które mogą starszym czytelnikom OKO.Press przypominać czasy chronicznych braków w zaopatrzeniu w PRL, stały się dziś udziałem zachodniego świata. Jak nie wspominać odczytywanych poważnym głosem przez spikera Dziennika Telewizyjnego komunikatów, że „na redzie w Gdyni zacumował już statek z cytrynami i pomarańczami na Boże Narodzenie”, kiedy czyta się, że japoński minister gospodarki na Twitterze pokazuje zdjęcia z docierającymi do sklepów ciężarówkami wypełnionymi papierem toaletowym.
I jak internety w Polsce wygrała Jadwiga Caban-Korbas, śpiewająca Powiatowa Inspektor Sanitarna w Słubicach, na Tajwanie do historii przejdzie wypowiedź premiera Su Tseng-changa, który stwierdził, że „ludzie mają tylko jeden otwór, do którego przydaje się papier, więc po co takie zapasy?”.
Do najbardziej dramatycznych wydarzeń wywołanych koronawirusową paniką doszło jednak w Ukrainie, gdzie wybuchło prawdziwe przerażenie na wieść, że rząd postanowił ewakuować ukraińskich obywateli z prowincji Hubei. Mieszkańcy powitali ewakuowanych barykadami i płonącymi oponami.
Podobny charakter i nasilenie miały paniczne reakcje na AIDS w latach 90. XX w. w Polsce. Mimo zapewnień ekspertów, że nie można zarazić się wirusem HIV poprzez nawet bliski kontakt z nosicielem, mieszkańcy gmin, w których miały się znaleźć ośrodki dla zakażonych, głośno protestowali, posuwając się do gróźb, blokad dróg i podpaleń. Marek Kotański, szef stowarzyszenia Monar, został nawet fizycznie zaatakowany przez mieszkańców jednej z podwarszawskich miejscowości.
Kiedy wybucha panika, każdy myśli przede wszystkim o sobie. Upośledza ona racjonalne myślenie, oddając prym tym ośrodkom w mózgu, które odpowiadają za reakcje stresowe, co powoduje, że zagrożenie ocenia się nieproporcjonalnie. Tak reaguje jednostka. Ogarnięty paniką tłum może spowodować tragedię na dużą skalę.
Badania naukowe wykazują też, że im więcej ludzi, tym mniejsza szansa, że ktoś będzie empatyczny – stanie w obronie osoby, która stała się celem podejrzeń i ataków, spróbuje rozładować emocje. Im większy tłum, tym większa za to szansa, że ktoś dopuści się nielegalnego czynu – tak działa rozproszenie odpowiedzialności.
Może to być trudne w podzielonej politycznie i ideologicznie Polsce, gdzie zwolennicy PiS i PO z zasady nie wierzą temu, co mówi druga strona. Przykład reakcji obywateli Ukrainy, z których tylko 9 proc. ufa instytucjom państwowym, może być zapowiedzią, co będzie działo się w naszym kraju, zwłaszcza jeśli rząd i podległe mu organy nie staną na wysokości zadania.
Tym trudniejsze, że według amerykańskiej agencji rządowej walczącej z dezinformacją w sieci, Global Engagement Center, Rosja wykorzystała okazję i prowadzi na szeroką skalę kampanię szerzenia paniki w mediach społecznościowych.
Opozycja tymczasem atakuje rząd jako nieprzygotowany na sytuację kryzysową, domagając się m.in. rozdawania maseczek ochronnych, których brakuje w aptekach. Wszystkie wykupiono już kilka tygodni temu podczas pierwszych doniesień o epidemii. W sklepach nie ma również środków do dezynfekcji rąk, media społecznościowe obiegają zdjęcia pustych półek w sklepach spożywczych, z których znikają artykuły pierwszej potrzeby.
Zanim jeszcze koronawirus pojawił się w Polsce, zaniepokojeni obywatele domagali się zdecydowanych działań. Powracający z Azji pacjenci z objawami infekcji dróg oddechowych skarżyli się w mediach społecznościowych, że w placówkach ochrony zdrowia traktowano ich jak zwykłych pacjentów. Chorzy czekający długo na wynik testów na koronawirusa nagłaśniali to jako skandal.
Nim więc odpowiednie procedury zostały wdrożone, duża część opinii publicznej uległa już przekonaniu, że państwo nic nie robi. Te obawy podzielała również część lekarzy – jak dr Grażyna Cholewińska z Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie, której zdaniem panował chaos informacyjny, a najsłabszym ogniwem przygotowań do odparcia ataku wirusa jest Sanepid.
Przy okazji pierwszego przypadku zakażenia w województwie lubuskim okazało się też, że z braku stacji diagnostycznych w pobliżu próbka pacjenta musiała jechać aż do Warszawy.
Nie uspokoił nastrojów Tweet Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, kandydatki PO na prezydenta, która tydzień temu, jeszcze przed wykryciem pierwszego przypadku zakażenia, wezwała rząd do ujawnienia rzekomych przypadków COVID-19. Kidawę skrytykowali m.in. Robert Biedroń i Adrian Zandberg.
Jednocześnie jednak opozycja prawie jednogłośnie, w Sejmie i w Senacie, poparła specustawę, która daje władzy wielkie możliwości. Sam minister Dworczyk nazwał ją "bronią atomową":
W Polsce do tej pory zdiagnozowano tylko sześć przypadków COVID-19 (stan na 7 marca 2020). To nic w porównaniu do 795 przypadkach w Niemczech, nie mówiąc o 4636 chorych i 197 zgonach we Włoszech. Tak naprawdę dopiero, gdy koronawirus zaatakuje na dobre, będzie można się przekonać, czy polskie państwo zda egzamin. Słynne już powiedzenie Bartłomieja Sienkiewicza o „kamieni kupie” zamiast sprawnie funkcjonującego aparatu państwowego sprawdzało się w ostatniej dekadzie często – od katastrofy smoleńskiej poczynając, po niedawny tragiczny wypadek w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie porwany przez wichurę dach budynku, który powstał bez jakichkolwiek zezwoleń, zabił trzy turystki.
Jednak zdaniem ekspertów żaden kraj na świecie nie wypracował procedur, które pozwalają na zatrzymanie pandemii. Bardzo dużo zależy od tego, jak my sami zachowamy się podczas tego testu.
Szczególna odpowiedzialność spoczywa na mediach i na moderatorach mediów społecznościowych. Facebook zapowiedział już, że będzie usuwał reklamy środków, które rzekomo mają uleczyć z koronawirusa i materiały szerzące panikę. Takie materiały może też zgłaszać każdy z nas, nie tylko na FB.
„Jestem bardzo rozczarowany przekazem medialnym w tych dniach – jest niespójny, memowy i właściwie stanowi lustrzane odbicie tego, co się dzieje w mediach społecznościowych. Wiadomości typu „broda zwiększa ryzyko koronawirusa” są bezużyteczne i wywołują panikę albo rechot.
Media powinny systematycznie informować, jak sytuacja rozwija się na świecie, jak się chronić przed wirusem, jak sobie wzajemnie pomagać i pomagać służbom w momentach zagrożenia. Tutaj szczególną rolę mają media publiczne, ale one chyba są zajęte dziś czymś innym.”
– mówi Rafał Halik.
Zagrożenie epidemią jest wielkim testem dla każdej wspólnoty. Zdaniem psychologa społecznego dr hab. Michała Bilewicza w obliczu koronawirusa nasze społeczeństwa mogą stać się bardziej konformistyczne, etnocentryczne, podzielone i konserwatywne. To chyba najmocniejszy argument, żeby za wszelką ceną nie dać się panice.
Prof. Małgorzata Jacyno, socjolożka z Uniwersytetu Warszawskiego zwraca jednak uwagę na paradoksalnie dobrą jej stronę: „Zwykle, kiedy ludzie ulegają nadmiernemu strachowi, inni widzą, że to nadmierna reakcja i uspokajają się.” – mówi OKO.Press. Jej zdaniem panika to jeden z przejawów „ekonomii moralnej”, która mimo wszystko pozwala społeczeństwu zorganizować się w trudnych momentach.
Na koniec powstaje pytanie, czy można w ogóle uznać panikę za nieuprawnioną reakcję? Zmiany klimatyczne, kolejne kryzysy, niedofinansowana służba zdrowia, Brexit i wzrost populizmów – świat nie wygląda w tej chwili najlepiej. Prof. Jacyno mówi w tym kontekście o „panice wokół paniki moralnej”, nadmiernym piętnowaniu wcale nie tak nieracjonalnych zachowań: „Przez lat wmawiano nam, że każdy odpowiada za siebie, co więc mamy zrobić teraz? Wystarczy myć ręce i nie wychodzić z domu?
Od trzech dekad mówiono nam również, że będzie tylko lepiej, że nie będziemy już musieli szarpać się z codziennym życiem, tymczasem okazuje się, że ten system też nie działa. W sklepach znowu są puste półki”.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze