0:000:00

0:00

9 kwietnia Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 28 487 stwierdzonych przypadkach nowych zakażeń - to najniższa liczba piątkowych zachorowań od 19 marca. Czy to oznacza, że szczyt 3. fali epidemii mamy za sobą, a kolejne dni przyniosą nam kolejne pozytywne informacje dotyczące nowych zakażeń?

Są ku temu przesłanki - drugi tydzień z rzędu odnotowujemy spadek zakażeń. Ale na oficjalne odtrąbienie sukcesu jest jeszcze za wcześnie. Dlaczego?

Po pierwsze, dziś notujemy mniejszą dynamikę spadków niż w ubiegły piątek. 2 kwietnia, w porównaniu tydzień do tygodnia, mieliśmy spadek zakażeń o 13 proc., dziś - o 6 proc. To może potwierdzać, że przed świętami wielkanocnymi Polacy unikali zgłaszania się do lekarza z objawami.

Po drugie - i wynikające z pierwszego - nie wiemy jaki skutek przyniosą spotkania i wyjazdy świąteczne. Z jednej strony zwiększona mobilność i niefrasobliwy stosunek do restrykcji przeciwdziałających rozwojowi epidemii grają na korzyść koronawirusa, z drugiej - podczas 3. fali najczęściej zakażamy się w pracy, a podczas Wielkanocy to źródło zostało wyeliminowane.

Większą pewność dotyczącą przebiegu epidemii w Polsce będziemy mieli śledząc dane w następnym tygodniu, zwłaszcza między 14 a 16 kwietnia, kiedy okres świąteczny już nie powinien zaburzać porównań.

Liczba zgonów szybko nie spadnie

Podsumowując ten wątek, jeśli chodzi o liczbę nowych przypadków możemy być umiarkowanymi optymistami, ale to nie znaczy, że polepszy nam się nastrój. Bo przez kolejne dni, a może nawet tygodnie, będziemy obserwować skutki wzrostów z przełomu marca i kwietnia. Mówiąc wprost - powinniśmy być gotowi na rekordowe liczby zgonów.

W czwartek Polskę obiegła szokująca liczba 954 zmarłych jednego dnia - 8 kwietnia to był trzeci najwyższy wynik na świecie, po Brazylii i Stanach Zjednoczonych. Te dane wynikały co prawda ze swego rodzaju "wyrównania" luk w raportowaniu zgonów w okresie świątecznym, ale dziś liczba zmarłych znów jest ogromna - nie żyje 768 osób.

To wynik, który znów da nam miejsce w ścisłej światowej czołówce najsmutniejszego zestawienia pandemii COVID-19.

Zarazem liczba zgonów w czwartek i piątek jest najwyższa od początku epidemii w Polsce.

Śmiertelne żniwo koronawirusa to główny powód, dla którego świat od ponad roku żyje niemal przez cały czas w rygorach stanu wyjątkowego. I ten wskaźnik (a nie liczba zdiagnozowanych pozytywnych przypadków) za kilka, kilkanaście miesięcy będzie kryterium oceny, jak dany kraj poradził sobie z epidemią.

A ponieważ z całą pewnością temat będzie przedmiotem ostrego sporu politycznego, zobaczmy już dziś, jak w przyszłości politycy za pomocą statystyk mogą manipulować naszymi ocenami.

W przypadku Polski, jeśli spojrzymy na procent zgonów w stosunku do całkowitej liczby zdiagnozowanych przypadków, wypadamy naprawdę dobrze. To jednak z tych statystyk, którymi mógłby chwalić się rząd - wg oficjalnych danych od początku epidemii w Polsce zmarło 2,3 proc. zakażonych. Dla porównania:

  • w Bułgarii - 3,9 proc.
  • na Węgrzech - 3,2. proc.
  • we Włoszech - 3 proc.
  • w Wielkiej Brytanii - 2,9 proc.
  • w Słowacji - 2,8 proc.
  • w Niemczech - 2,7 proc.
  • w Rumunii - 2,5 proc.
  • w Hiszpanii - 2,3 proc.
  • we Francji - 2 proc.
  • w Czechach - 1,8 proc.
  • w Austrii - 1,7 proc.

Jednak jeśli dołożymy do tego kolejne statystyki, nie wygląda to już tak różowo. Spójrzmy na średnią kroczącą zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców od początku epidemii:

Wykres zgonów na milion mieszkańców w krajach Unii Europejskiej od początku epidemii

Jak widzimy, pierwsza fala epidemii w porównaniu do wielu krajów Europy Zachodniej przebiegła w Polsce wyjątkowo łagodnie. Rok temu, 9 kwietnia 2020 roku, w Hiszpanii notowano prawie 16 zgonów na COVID - 19 w przeliczeniu na milion mieszkańców, w Polsce 0,44, ponad 30-krotnie mniej.

W szczycie zgonów, podczas drugiej fali w Polsce (25 listopada) notowaliśmy ich już ponad dwa razy więcej niż Hiszpanie w tym samym czasie (13,4 na milion w porównaniu do 6,1). Obecnie zmarłych w Polsce z powodu koronawirusa w przeliczeniu na milion mieszkańców jest ponad pięć razy tyle, co w Hiszpanii (10,1 do 1,8).

Jak bardzo suchą stopą kraje Europy Środkowo-Wschodniej przeszły przez pierwszą falę epidemii, co widać na wykresie wyżej (zapewne ze względu na relatywnie niższą niż na Zachodzie mobilność społeczną, dłuższy czas na przygotowanie i bardzo szybkie decyzje o wprowadzeniu lockdownu) i jak bardzo ucierpiały jesienią 2020 roku i teraz, pokazuje statystyka zgonów na milion mieszkańców od początku epidemii - w pierwszej piątce są aż trzy kraje b. bloku wschodniego:

  • Czechy - 1. miejsce na świecie, 2574 zgony,
  • Węgry - 2. miejsce, 2321 zgonów,
  • Bułgaria - 5. miejsce, 2031 zgonów.

Szósta jest Mołdawia, dziesiąta Słowacja. Polska zajmuje na szczęście dopiero 19. miejsce - 1 492 zgony na milion mieszkańców.

Ale najgorsze statystyki w tym wypadku raczej dopiero przed nami.

Liczba osób pod respiratorami wciąż rośnie

Co prawda liczba osób hospitalizowanych nieznacznie dziś spadła, ale krzywa osób pod respiratorami (a więc w stanie ciężkim i krytycznym) od 18 marca tylko rośnie, mimo coraz większej liczby zgonów, które - jakkolwiek bezdusznie to nie zabrzmi - powinny tę liczbę obniżać. Mówiąc wprost, wciąż więcej osób co dnia trafia pod respirator niż umiera, zwalniając łózko respiratorowe.

W porównaniu do reszty krajów europejskich fatalny dla Polski jest niestety kluczowy wskaźnik - nadmiarowych zgonów. W ubiegłym roku w naszym kraju zmarło 67 112 osób więcej niż w 2019 roku.

Jeśli chodzi o liczbę nadmiarowych zgonów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, jesteśmy w Unii Europejskiej drudzy po Bułgarii.

Do tego aż 27 proc. nadmiarowych śmierci dotyczy osób, które wcześniej przeszły COVID-19, ale bezpośrednią przyczyną ich zgonów nie był wirus. To po części może tłumaczyć, dlaczego dobrze wypadamy, jeśli chodzi o procent śmierci osób zakażonych.

Szczepienia - prawdziwy test dopiero przed rządem

Przez pierwsze cztery miesiące szczepień na koronawirusa rząd Mateusza Morawieckiego radził sobie poprawnie. Paradoksalnie pomogły mu w tym zawirowania z dostawą szczepionek: im było ich mniej, tym zadanie logistycznie było łatwiejsze do wykonania. No i winę na niskie tempo szczepień można było zrzucić na Unię Europejską. Co też politycy robili nad wyraz chętnie.

Gdy obecnie szczepionki szeroką ławą płyną (lub za chwilę zaczną płynąć) do państw członkowskich - wszystko wskazuje na to, że w II kwartale trafi do Polski ponad 20 mln dawek szczepionek - egzamin ze sprawności państwa staje się coraz trudniejszy.

Przykład? O ile jeszcze 21 marca szczepiliśmy najszybciej z dużych krajów UE, obecnie spadliśmy na koniec stawki - szczepimy mniej niż europejska średnia.

Wykres liczby szczepień na 100 mieszkańców w największych krajach Unii Europejskiej

Jeśli trend będzie się pogłębiał, może to być poważny problem polityczny dla obozu władzy. Dlatego rząd szykuje się do skokowego przyspieszenia: do końca II kwartału chce wykorzystać 20 mln dawek szczepionki. Szkopuł w tym, że... to mało!

Do 31 marca według oficjalnych informacji do Polski dotarło 7,8 mln szczepionek (dawek). Jeżeli w II kwartale mamy dostać kolejne 20 mln, to oznacza, że łącznie w I i II kwartale dotrze do nas 27,8 mln i to przy założeniu, że w czerwcu dostawy będą mniejsze niż w kwietniu i maju.

Jeśli wykonamy w tym czasie łącznie zapowiadane szczepienia 20 mln dawek, oznaczałoby to, że na koniec II kwartału zapas niewykorzystanych dawek urośnie do monstrualnej liczby 7,8 mln!

Choć na razie w mocy pozostaje przekaz, że szczepionek mamy wciąż za mało - minister Michał Dworczyk deklarował w piątek 9 kwietnia na konferencji prasowej, że wykorzystujemy tylko 40 proc. naszych mocy przerobowych. Podkreślał również wolę współpracy z samorządami:

"Jesteśmy w dialogu. Punkty borykają się z trudnościami, bo szczepionek jest mało. Jeżeli się pojawią, system zostanie wypełniony. Porównałbym to do samochodu: zostanie zbudowany, ale trzeba nalać paliwa, żeby ruszył" - mówił Dworczyk.

Czy naprawdę ruszy, będzie można zweryfikować już w maju.

Na razie jeden z głównych problemów mamy w Polsce ze szczepieniem najstarszych seniorów: odsetek zaszczepionych osób powyżej 80. lat jest bardzo niski w porównaniu do innych krajów europejskich.

Wg Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) w Polsce to tylko 50,4 proc., co daje nam dopiero 19. (!) miejsce w Europie.

Proporcjonalnie jeszcze mniej mamy zaszczepionych osób w wieku 70-79 lat (48,3 proc.), ale tu na tle Europy wyglądamy nieźle - zajmujemy 8 miejsce (ECDC nie podaje danych m.in. dla Hiszpanii i Niemiec).

Tak czy inaczej, szczepienie seniorów musi przyspieszyć. Niewykluczone również, że wyzwaniem stanie się ponownie promocja szczepień, jeśli liczba chętnych nie będzie dawała pewności zaszczepienia istotnej większości populacji Polski.

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze