Szpital zakaźny we Wrocławiu z powodu kwarantanny stracił cały oddział chirurgiczny. Wojewoda ustanowił dyżury rotacyjne. „Zamiast utworzyć jeden stały zespół, wysyła się na dyżury chirurgów z czterech różnych szpitali. Z punktu widzenia epidemiologicznego ta decyzja jest po prostu głupia” - alarmują wrocławscy lekarze
Szpital zakaźny im. Gromkowskiego we Wrocławiu przy ulicy Koszarowej musiał poddać kwarantannie aż 35 osób z powodu zakażenia jednego z chirurgów. Z dnia na dzień ze szpitala zniknął więc cały oddział - chirurdzy, instrumentariuszki, pielęgniarki operacyjne.
W środę SKALPEL - Porozumienie Chirurgów opublikowało na Facebooku treść maila, jaki dostali wrocławscy lekarze. Wypisane są tam dni, w które chirurdzy z czterech największych szpitali mają pełnić dyżury w szpitalu zakaźnym. Oznacza to, że przychodzą na swój dyżur na swoim oddziale, ale są pod telefonem i czekają na wezwanie do szpitala im. Gromkowskiego.
„Prosiliśmy o podstawę prawną, o oficjalne pismo. Dostaliśmy zapewnienie, że do naszego szpitala zostanie wysłany specjalny kurier z pismem. Ale dalej go nie otrzymaliśmy” - w środę opowiadał OKO.press chirurg z jednego ze szpitali objętych obowiązkiem świadczenia dyżurów.
Niektórzy dowiedzieli się z wewnętrznego szpitalnego mailingu, niektórym informację przełożeni przekazywali ustnie.
„Wszystko było załatwione na gębę, żadnego druku, żadnego dokumentu. Zapoznaliśmy się z tym pocztą pantoflową. Zadzwonił do mnie szef i zapytał, czy jestem gotów na taki dyżur nazajutrz. Zaproponował, że nie muszę przychodzić tego dnia do pracy, ale mam być pod telefonem. I jakby coś się działo, to mam przyjechać. Zgodziłem się. Czekałem na wezwanie, ale telefon nie zadzwonił” - słyszymy od kolejnego chirurga. „Jeszcze po rozmowie z ordynatorem dzwonił dyrektor szpitala, żeby się upewnić, że wszystko ustalone. Powoływał się na komunikat marszałka wojewódzkiego lub wojewody. Szef mi tylko powiedział, że na wejściu dostanę wszystko".
Problem polega na tym, że urzędy w tej chwili nie mogą podać podstawy prawnej dla takiego trybu działania. Podstawą prawną powinien być bowiem art. 47 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi.
„Wojewoda w trybie decyzji administracyjnej może skierować lekarza (i nie tylko lekarza) do zwalczania epidemii. Taka decyzja jest natychmiastowo wykonalna. Lekarz ma możliwość odwołania się, ale nawet jeśli je złoży, to odwołanie takie nie wstrzymuje tej decyzji. Od razu musi iść do szpitala i walczyć z epidemią.
Ale nie ma tu dowolności, to wszystko musi być sformalizowane. Przede wszystkim każda decyzja administracyjna musi być pisemna. W takiej decyzji określa się podmiot leczniczy, do którego ten lekarz ma obowiązek się udać. Musi być również wskazany okres obowiązku pracy, maksymalnie do trzech miesięcy. Jeśli taki lekarz zatrudniony jest gdzie indziej, to pracodawca ma obowiązek udzielić mu bezpłatnego urlopu na czas tej decyzji, a nowy podmiot leczniczy ma obowiązek nawiązać stosunek pracy” - wyjaśnia Filip Dymitrowski, prawnik z kancelarii KRK Kieszkowska Rutkowska Kolasiński.
OKO.press zwróciło się w czwartek do urzędu wojewody dolnośląskiego z prośbą o wyjaśnienie sytuacji i wskazanie podstawy prawnej decyzji o skierowaniu lekarzy na dyżury. Wieczorem wytypowani przez szpitale chirurdzy otrzymali na piśmie decyzje imienne i umowy do podpisania. Biuro prasowe wojewody odpowiedziało nam zatem w piątek, że wszystko odbyło się zgodnie z art. 47.
Ale sytuacja z nieformalnymi delegacjami lekarzy, która miała miejsce we Wrocławiu w poprzednich dniach, od teraz może stać się w polskich szpitalach normą. Jak to możliwe?
W czwartej i piątek w Sejmie procedowany był rządowy projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w zakresie systemu ochrony zdrowia związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19.
W ramach tego projektu proponowana była nowelizacja art. 47. Zmodyfikowano katalog osób, które potencjalnie mogą być do walki z tą epidemią powołane. Dotychczas lekarz, który ma dziecko, był wyłączony z naboru. Nowy przepis to obostrzenie usuwał, co wzbudziło sprzeciw wśród lekarzy.
Rano 27 marca do Sejmu wpłynęła więc rządowa autopoprawka do projektu. Zastosowano rozwiązanie kompromisowe i wyłączono z tego katalogu m.in. rodziców dzieci do lat 14, ograniczono możliwość oddelegowania do jednego rodzica-lekarza.
Ale w autopoprawce do art. 47 ustawy dodano również nowy punkt, który dotyczy decyzji wojewody:
„6a. Decyzje, o których mowa w ust. 4: 1) mogą być przekazywane w każdy możliwy sposób zapewniający dotarcie decyzji do adresata, w tym ustnie; 2) nie wymagają uzasadnienia; 3) przekazane w sposób inny niż na piśmie, są następnie doręczane na piśmie po ustaniu przyczyn uniemożliwiających doręczenie w ten sposób.”
Filip Dymitrowski: „Fakt, że tak daleko idący obowiązek jak nakaz wyrażony w formie decyzji administracyjnej może być skierowany ustnie, bez żadnego uzasadnienia, budzi uzasadnione wątpliwości. Kiedy też następuje »ustanie przyczyn uniemożliwiających doręczenie«? Kiedy skończy się pandemia? Przepis jest tak niejasny, że wojewoda może go sobie dowolnie zinterpretować".
Ale sprzeciw wśród wrocławskich chirurgów budzi nie tylko forma ogłoszenia decyzji wojewody, ale sam sposób organizacji dyżurów w szpitalu.
„Mamy sytuację, w której dyżurny wchodzi w kontakt z podejrzaną lub chorą osobą, a potem wraca do szpitala, który ma być czysty, biały i gdzie teoretycznie nie ma chorych pacjentów” - opowiada jeden z chirurgów.
„Znacznie sensowniejszym rozwiązaniem byłoby wyznaczenie grupy czterech, pięciu, sześciu lekarzy, którzy mają tam zabezpieczyć dyżury przez okres kwarantanny i pracują tam na stałe. To by było proste. A teraz mamy sytuację, że w ciągu pięciu dni cztery oddziały chirurgiczne, które jeszcze się utrzymują, mogą wejść w kontakt z pacjentami, z którymi nie powinni mieć kontaktu. W całej sytuacji, gdzie w różnych jednostkach nakazuje się ograniczenie pracy, żeby wszyscy ci lekarze, którzy mają wiele umów i pracują w wielu miejscach ograniczyli się do niezbędnych, to nas wysyłają do szpitala, gdzie jest największe zagrożenie. To jest absurd. Z punktu widzenia epidemiologicznego ta decyzja jest głupia, jest wbrew wszelkiej logice".
Chirurdzy postulują oddelegowanie do szpitala im. Gromkowskiego całego stałego zespołu. „Są lekarze z klinik prywatnych, którzy nie pracują w szpitalach miejskich i aktualnie nie pracują. Jest szpital MSW, najmniejszy we Wrocławiu, nie mający SOR-u i ciągłego przepływu jeszcze zdrowych pacjentów, który można dedykować na wsparcie dla szpitala zakaźnego” - zaznaczają we wpisie lekarze z Porozumienia Chirurgów.
OKO.press zwróciło się z pytaniami do biura prasowego szpitala im. Gromkowskiego. W czwartek w krótkiej rozmowie telefonicznej poinformowano nas, że w szpitalu znajduje się obecnie jeden pacjent, który niedługo być może będzie wymagał zabiegu. Dlatego zwrócono się do organów prowadzących z pytaniem, co w takiej sytuacji powinni zrobić, ale nie ustalano z nikim, jak ma wyglądać jej ostateczne rozwiązanie. W piątek, pomimo prób, nie udało nam się skontaktować z placówką, by uzyskać więcej szczegółów.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze