Kościół wydał zalecenia higieniczne dla uczestników liturgii. Ksiądz ma myć ręce, a wierni nie powinni całować figury Jezusa. To rozsądne. Ale sposób udzielania komunii nadal zagraża zdrowiu. Aby uniknąć niebezpieczeństwa wszystkie msze powinny zostać odwołane lub odprawiane bez wiernych, a księża nie powinni chodzić do chorych i kręcić się po szpitalach
12 marca 2020, w przededniu ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego przez ministra zdrowia, Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski wydała Zarządzenie nr 1/2020 o wprowadzeniu prewencyjnych środków ostrożności w sytuacji zagrożenia koronawirusem.
Zaleca ono,
To nakazy zdrowego rozsądku, które powinny obowiązywać na co dzień, a nie tylko w czasie epidemii. Nadal jednak udział w praktykach religijnych wiąże się z ryzykiem epidemicznym. Zagrożenia są cztery.
Największy niepokój budzi zawarte w rozporządzeniu zalecenie, aby udzielać komunii na rękę (ma być bezpieczniejsze niż do ust), gdyż wcale nie eliminuje ono niebezpieczeństwa zachorowania, a wręcz może je zwiększać.
Nawet zakładając, że ksiądz lub szafarz nadzwyczajny bardzo dokładnie umyją ręce przed rozpoczęciem mszy i je dodatkowo odkażą, to przecież zanim zaczną wydawać hostię, dotykają wielu zanieczyszczonych przedmiotów, na których może bytować wirus SARS-CoV-2.
Tą ponownie zanieczyszczoną dłonią ksiądz podaje hostię do ręki komunikantowi, a właściwie do dwóch rąk. Opłatek przechodzi więc przez 3 dłonie, zanim trafi do ust komunikanta.
Wierni nie podchodzą do ołtarza z czystymi rękami. Nawet jeśli umyją je przed wyjściem z domu, nic to praktycznie nie da. Wychodząc z domu wierni muszą dotknąć ubrania wierzchniego i założyć obuwie, dotknąć zewnętrznej klamki mieszkania, ewentualnie przycisku w windzie i klamki drzwi wyjściowych z budynku.
Potem dotykają niekiedy klamki w kościele i ławek lub krzeseł kościelnych, a także może stuły księdza po spowiedzi i samego konfesjonału. Jeśli jechali samochodem, komunikacją miejską lub wchodzili po drodze do jakichś miejsc typu kiosk, sytuacja tym bardziej się pogarsza. Na ich dłoniach może znajdować się koronawirus.
I tą zanieczyszczoną drobnoustrojami ręką wkładają sobie do ust hostię. Zwrócił na to uwagę nawet katolicki publicysta Rafał Ziemkiewicz.
Dobrym rozwiązaniem byłoby mieć przy sobie płyn do dezynfekcji rąk na takie właśnie okazje, ale trudno liczyć na to, że wszyscy będą go mieli.
Zarządzenie Rady Stałej KEP jest pod tym względem krokiem wstecz w stosunku do komunikatu abp. Stanisława Gądeckiego z 28 lutego, w którym dopuszczał także przyjmowanie tzw. komunii duchowej.
„Ponieważ istnieje wiele dróg przenoszenia się tego wirusa – a komunikacja między ludźmi jest dzisiaj bardzo intensywna – trzeba, aby księża biskupi w swoich diecezjach, w ośrodkach, w których pojawiłoby się takie zagrożenie, przekazali wiernym informację o możliwości przyjmowania na ten czas Komunii świętej duchowej lub na rękę”.
Jest to zupełnie niepojęte, że wydane po dwóch tygodniach od tego komunikatu zarządzenie Rady Stałej KEP pomija milczeniem możliwość przyjmowania komunii duchowej i zaleca bardzo niebezpieczne pod względem epidemicznym przyjmowanie komunii na rękę. Tymczasem liczba zachorowań lawinowo rośnie.
Bardzo ryzykowny pod względem epidemicznym jest sam udział w mszy. Rozporządzenie ministra zdrowia zezwala, aby brało w nich udział do 50 osób, choć jednocześnie minister nakazuje – bardzo słusznie – ze względów bezpieczeństwa zamknąć nawet małe barki, w których siedzi naraz ok. 10 osób.
Kościoły są wprawdzie często przestronne - choć nie zawsze - ale i tak nieuchronnie dochodzi w nich do bliskiego kontaktu między wiernymi, szczególnie podczas jednoczesnego wchodzenia i wychodzenia większej grupy, podczas ustawiania się do komunii itp.
Jak wykazała symulacja OKO.press, nawet w dużych kościołach nie dałoby się zachować zalecanego odstępu 4 metrów od osoby.
Do bliskich kontaktów dochodzi w kościele także choćby ze względów towarzyskich. Ludzie się ze sobą witają, podają dłonie, wdają w pogawędki przed lub po nabożeństwie stając w naturalnej, bliskiej odległości od siebie, pochylają się uprzejmie nad dziećmi znajomych itp.
To w okresie epidemii zachowania stwarzające realne ryzyko przeniesienia się wirusa z osoby na osobę. Wszyscy powinni takich sytuacji przez jakiś czas unikać. Zwykła rozmowa z sąsiadem czy znajomym bez zachowania bezpiecznego dystansu – o co często trudno - jest dzisiaj aktem obywatelskiej nieodpowiedzialności.
Rada Stała KEP zarekomendowała biskupom diecezjalnym udzielenie niektórym wiernym dyspensy od udziału w mszy w niedziele i święta. Są to osoby w podeszłym wieku, osoby z objawami infekcji, dzieci i młodzież szkolna oraz osoby, „które, czują obawę przed zarażeniem.”
Przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki w kolejnych wypowiedziach z jednej strony stale zachęca do „skorzystania z dyspensy”, z drugiej prosi o zwiększenie liczby mszy, aby mimo ograniczenia liczby uczestników, mogło z nich skorzystać więcej osób.
To działanie z punktu widzenia epidemicznego zupełnie bez sensu, bo umożliwi większej liczbie osób chodzenie w miejsce zwiększonego zagrożenia zarażeniem, tyle że w mniejszych grupach.
Nawet przy ograniczeniu do 50 osób i przy średnio 4 mszach w niedzielę mogłoby w nich w Polsce wziąć udział 2 mln osób.
Ponieważ z dyspensy mogą skorzystać także wierni po prostu „czujący obawę”, w rzeczywistości może objąć ona wszystkich. W praktyce jednak mało prawdopodobne, aby z dyspensy zachcieli skorzystać ludzie najgłębiej wierzący, czyli przekonani, że podczas mszy i przy przyjmowaniu komunii nie może spotkać ich nic złego, a jeśli nawet, to przecież najważniejsze jest zbawienie – ryzyko zachorowania się dla nich nie liczy. Rycerze Maryi raczej w domach nie zostaną. Żołnierze Chrystusa również.
Znaleźli się jednak pojedynczy biskupi, którzy zadecydowali o odprawianiu mszy w ich diecezji bez udziału wiernych, jak biskup gliwicki Jan Kopiec. Także niektórzy księża nawołują swoich parafian do pozostania w domu.
Jest to zgodne z tym, co zaleca minister zdrowia Łukasz Szumowski. „Unikajmy miejsc, w których potencjalnie możemy się zarazić wirusem” – powiedział stacji Polsatnews. „Apeluję, by korzystać z formy mszy w radio, w telewizji. Mamy możliwość, jak napisał abp Gądecki, przyjęcia komunii duchowej. Naprawdę, to jest pora na to, by wykorzystać te środki” – mówił z kolei w TVN24.
Konsekwencja, równe traktowanie wszystkich podmiotów przez prawo i zdrowy rozsądek wymagają, aby
zakazać wszelkich zgromadzeń, w tym również religijnych i na parę tygodni odwołać wszystkie msze z udziałem wiernych.
Tak jak to zrobiono dopiero teraz we Włoszech. W Polsce również i tak trzeba będzie w końcu to zrobić. Lepiej ucząc się na błędach innych taką decyzję podjąć przy 100 zachorowaniach niż przy tysiącu czy kilkunastu tysiącach.
Rada Stała KEP w swoim komunikacie napisała: „W obecnej sytuacji przypominamy, że »tak jak szpitale leczą choroby ciała, tak kościoły służą m.in. leczeniu chorób ducha«, dlatego jest niewyobrażalne, abyśmy nie modlili się w naszych kościołach” (Komunikat Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, abp. S. Gądeckiego, 10 marca 2020). W związku z tym zachęcamy wszystkich wiernych, aby poza liturgią nawiedzali kościoły na gorliwą modlitwę osobistą.
Polecamy duszpasterzom: a. aby kościoły pozostawały otwarte w ciągu dnia, b. aby kapłani troszczyli się o dodatkowe okazje do spowiedzi i adoracji Najświętszego Sakramentu”.
To kolejny przejaw braku wyobraźni.
W czasach epidemii kościoły nie są bezpiecznymi miejscami.
Kościoły – odmiennie niż np. pojazdy komunikacji publicznej – nie są i raczej nie będą na bieżąco dezynfekowane. A przecież wierni dotykają w kościele różnych zanieczyszczonych drobnoustrojami obiektów np. ławek, pulpitów, konfesjonałów, klamek. Dzieci, szczególnie małe, dotykają wszystkiego i często wkładają rękę do buzi. Wszystkie te punkty zwiększają ryzyko kontaktu z wirusem bytującym na powierzchniach, na których może przetrwać do 10 dni.
Po wyjściu z kościoła wierni nierzadko kupują sobie jakiś fast food, ciastka, lody, słodycze, które tymi „brudnymi” rękami wkładają do ust. Niekiedy w pobliżu kościoła są w niedziele czynne różne sklepiki, np. z dewocjonaliami i książkami religijnymi, w których wizyta stanowi „obowiązkowy punkt” programu niedzielnego spaceru.
Generalnie wizyta w kościele, podobnie jak udział w mszy, jest zachętą do rodzinnego wyjścia z domu, podczas gdy rząd, minister zdrowia i eksperci zalecają, aby z takich wyjść na 2 tygodnie zrezygnować.
Chodzenie do kościoła w czasie epidemii to także wystawianie na duże niebezpieczeństwo samych księży, stanowiących liczną grupę zawodową i wśród których też jest wiele starszych osób należących do grupy ryzyka. Ksiądz, który zachoruje, stanie się roznosicielem zarazy, jak to już zdarzyło się w jednej z parafii w USA.
W komunikacie KEP są też takie zalecenia związane z ograniczeniami uczestnictwa w mszy: "Polecamy duszpasterzom (…) aby – przy zachowaniu należytych zasad higieny – kapłani i nadzwyczajni szafarze odwiedzali chorych i starszych parafian z posługą sakramentalną".
W czasie zarazy nikt nie powinien wybierać się do nikogo z wizytą, ani też takiej wizyty przyjmować. Tym bardziej wizyt nie powinna przyjmować osoba starsza lub chora o obniżonej odporności.
W szczególności nie powinna przyjmować wizyty „domokrążcy” - kogoś, kto odwiedza wiele miejsc, spotyka się z wieloma osobami i ma przez to zwiększone ryzyko zetknięcia się z wirusem i roznoszenia go dalej.
Dotyczy to również wizyt kapelanów szpitalnych w salach chorych. Powinny być one w tej sytuacji ograniczone do niezbędnego minimum przy zachowaniu maksimum higieny i środków ostrożności. Niestety ciągle w mediach pojawiają się informacje o księżach chodzących po szpitalnych salach bez żadnych ograniczeń. Zwykle też bez fartuchów lekarskich. Wchodzą nawet na oddziały porodowe.
Akcję pozostawania w domu propaguje od pewnego czasu rząd Włoch – kraju najtragiczniej dotkniętego koronawirusem w Europie - a także włoscy celebryci. W tym samym czasie papież Franciszek namawia księży, aby „wyszli na ulice” i odwiedzali chorych.
W walce z rozprzestrzenianiem się epidemii niezwykle ważne jest ustalenie tzw. punktów krytycznych, czyli miejsc i sytuacji, w których może dość do przeniesienia się wirusa na koleją osobę. W Chinach systematycznie dezynfekowano np. klamki w budynkach, przyciski w windach, bramki i poręcze na stacjach metra itp.
Takich punktów krytycznych jest wiele – środki publicznej komunikacji, sklepy, miejsca pracy. Niektóre z nich można czasowo wyeliminować, jak restauracje i bary, kina i teatry, koncerty i imprezy, kluby fitness i baseny, zakłady fryzjerskie i salony piękności. Inne muszą funkcjonować, bo są niezbędne do przeżycia, jak sklepy spożywcze.
Jednymi z takich punktów krytycznych, korzystanie z których można i trzeba czasowo zawiesić, są kościoły. To bardzo istotne „punkty krytyczne”, bo kościołów jest w Polsce przeszło 30 tys. i odwiedzają je miliony ludzi.
Trzeba pamiętać, że jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za nas samych, ale także za to, czy z naszego powodu nie zachorują inni. Osobista „odwaga” i przekonanie, że ma się wystarczająco dużą odporność, lub że Bóg nad kimś czuwa i nie dopuści do zarażenia albo – jeśli dopuści – to widocznie „taki miał plan”, są w tej sytuacji skrajną nieodpowiedzialnością.
Tej postawie najpełniej dał wyraz Tomasz Terlikowski, od początku przeciwny jakimkolwiek ograniczeniom w sprawowaniu kultu. Gdy liczba chorych na covid-19 przekroczyła w Polsce 100, a trzy ofiary zmarły, napisał:
„Kościół nie może – jeśli ma pozostać sobą – poddać się logice, w której najwyższą wartością jest obrona życia doczesnego. Nie może, bo jego cel jest inny, skupiony na życiu wiecznym. To ono jest celem, ono jest najważniejsze. I dlatego Kościół nie może ulec logice świata i zakazać publicznego sprawowania sakramentów, ze szczególnym uwzględnieniem Eucharystii. Ona jest pokarmem na wieczność i stąd Kościół nie może, nie powinien zaprzestać jej sprawowania, a także udzielania tego sakramentu wiernym. Z perspektywy wiary nie ma ważniejszej rzeczy na ziemi niż sprawowanie mszy świętej, a dla ludzkiego życia wiecznego – nic ważniejszego niż przyjmowanie Komunii Świętej. Komunii Świętej, czyli – jak wierzą katolicy – żyjącego Boga”.
W podobnym duchu wypowiadali się inni katoliccy publicyści – np. Paweł Lisicki, Rafał Ziemkiewicz i Grzegorz Górny. Dla nich zawieszenie sprawowania mszy oznaczałoby „zdradę Chrystusa”, „przyznanie, że Bóg nie istnieje”, „pozbawienie ludzi zbawienia”. Jest opcją po prostu nie wchodzącą w grę.
Również część duchownych wypowiada się jawnie przeciw podyktowanym względami bezpieczeństwa nawet drobnym ograniczeniom w sprawowaniu kultu. Abp szczecińsko-kamieński Andrzej Dzięga apeluje w liście do wiernych, aby nie rezygnowali z korzystania z wody święconej i przyjmowania komunii do ust.
„Proszę jednak wszystkich Was – jeśli nie zachodzą okoliczności rzeczywiście nadzwyczajne – nie proście o Komunię Świętą na rękę, chociaż formalnie macie w Kościele takie prawo”.
„Nie lękajcie się sięgać z wiarą po wodę święconą. Nie lękajcie się świątyni. Nie lękajcie się Kościoła (…) Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów”.
To postawa wyjątkowo niegodna prawdziwego chrześcijanina (w sensie moralnym), lekceważąca bowiem bezpieczeństwo zdrowotne i dobro całego społeczeństwa, która może przynieść tragiczne skutki. Tym bardziej niezrozumiała, że chodzi przecież o wstrzymanie się tylko na 2 tygodnie, czyli trzy kolejne niedziele. To naprawdę niewielkie poświęcenie, szczególnie, gdy tysiące osób tracą w tym czasie możliwość zarobkowania z powodu odwołania wszystkich eventów, zamknięcia kin, teatrów, większości lokali, klubów fitness, pensjonatów, wielu sklepów i rezygnowania ludzi z usług itp.
Według opublikowanych w styczniu 2019 roku badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego w 2017 roku w niedzielnych mszach uczestniczyło 38,3 proc. zobowiązanych katolików, a 17 proc. przystępowało do komunii. Według tych samych badań katolicy stanowili 92 proc. społeczeństwa.
Po przeliczeniu wychodzi, że w niedziele do kościoła chodziło 35,2 proc. ludności Polski, a komunię przyjmowało 15,6 proc. Ponieważ „uprawnieni katolicy” to po prostu wszyscy ochrzczeni niezależnie od tego, czy wierzą i czy kiedykolwiek chodzą do kościoła, są to zapewne jeszcze mniejsze odsetki naszego społeczeństwa.
W praktyce okazało się, że większość dotychczasowych uczestników niedzielnych mszy zastosowała się do wymogów bezpieczeństwa i została w domach. Kościoły w pierwszą niedzielę obowiązywania rozporządzenia ministra zdrowia o ograniczeniu uczestników mszy do 50 osób świeciły pustkami. Księża i ministranci ustawieni przy drzwiach, aby liczyć wiernych (bardzo niebezpieczna praca) okazali się niepotrzebni.
Wynika z tego, że biskupi wystawiają zdrowie i życie większości na olbrzymie niebezpieczeństwo w interesie naprawdę bardzo nielicznej grupy Polaków. Aby uniknąć niebezpieczeństwa wszystkie msze powinny zostać odwołane lub być odprawiane bez wiernych, kościoły na kilka tygodni zamknięte, a księża nie powinni chodzić do chorych ani kręcić się po szpitalach.
Komentarze