Czy pół roku przed uroczystymi obchodami 60. rocznicy podpisania traktatów rzymskich, które ustanowiły wspólnotę europejską, zjednoczona Europa zmierza w kierunku rozpadu?
Brytyjskie tabloidy, deputowani francuskiego Frontu Narodowego, polscy publicyście ze szkoły Korwina od dawna powtarzali, że Europa jest w głębokim kryzysie i tylko czekać, jak wielki, integracyjny projekt zacznie się zapadać pod ciężarem wytworzonych przez siebie absurdów. Ze strony mainstreamu odpowiadało im pobłażliwe milczenie. Ostatnio sytuacja zaczęła się zmieniać.
Grexit, Brexit i co jeszcze? Kryzys gospodarczy po 2008 roku zepchnął greckie państwo na skraj bankructwa i zagroził jego przyszłości w sferze euro. Ledwie sprawa Grexitu zeszła z czołówek gazet, pojawił się na nich Brexit. Po referendum z czerwca 2016 r., gdy Wielka Brytania zdecydowała o opuszczeniu UE, głosy o rozpadzie Unii weszły do politycznego mainstreamu.
Północ kontra południe. Niski wzrost gospodarczy, bezrobocie młodych, napływ uchodźców – dotykają głównie południe Europy. Między krajami południa i północy trzeszczy. Włochy czy Grecja domagają się większego zaangażowania Europy w stabilizację sytuacji w Afryce, poluzowania dyscypliny budżetowej i polityki stymulującej inwestycje, wzrost i zatrudnienie. Na zmianę polityki gospodarczej sfery euro nie się jednak Niemcy.
Węgierska kontrrewolucja. Niemcy mogłyby się dogadać z południem w sprawie relokacji uchodźców – ale sprzeciw wyrażają kraje grupy Wyszehradzkiej. Jeden z jej przywódców, premier Viktor Orbán mówił na początku września na forum ekonomicznym w Krynicy, że Brexit to wielka szansa na europejską „kontrrewolucję”. Ma bowiem dowodzić, że „nie ma czegoś takiego jak tożsamość europejska”.
Pęknięcia pokazał też szczyt Rady Europejskiej z 16 września 2016 w Bratysławie – pierwszy po Brexicie. Na wspólnej konferencji z Angelą Merkel i François Hollandem wystąpienia odmówił premier Włoch Matteo Renzi. Poszło o kwestie austerity i kryzysu humanitarnego. Nie tylko eurosceptyczna prasa, ale i korespondent centrolewicowego francuskiego dziennika „Liberation” uznał, iż szczyt pokazuje „paraliż Unii”.
Problemy Europy są z pewnością realne. Ale jak proponuje komentujący szczyt w Bratysławie na łamach włoskiego dziennika „La Repubblica” były naczelny pisma, Eugenio Scalfari, na Europę możemy patrzeć jak na krzew róży: są piękne kwiaty, ale są też i kolce. Kolce to realne problemy Europy, kwiaty to pozytywne wykwity europejskiego projektu. Zadaniem jego budowniczych zawsze było usuwanie kolców tak, by nie uszkodzić kwiatów. W ostatnich latach nie bardzo się to udawało.
Projekt europejski nigdy nie przebiegał zupełnie gładko. W latach 50. nie udało się powołać Europejskiej Wspólnoty Obronnej i Politycznej – hasło do integracji innej niż ekonomiczna okazało się wtedy przedwczesne, zwyciężyły egoizmy europejskich państw, głównie Francji. Lata 60. to spór o akcesję Wielkiej Brytanii blokowaną przez Paryż. Lata 80. to pełzająca wojna podjazdowa wspólnoty z rządem Margaret Thatcher. Ustanawiający Unię Europejską Traktat z Maastricht został początkowo odrzucony w referendum w Danii, we Francji przeszedł bardzo niewielką większością głosów, przy sprzeciwie lewicy i dużej części gaullistowskiej prawicy. Projekt konstytucji europejskiej poległ w referendach we Francji i Holandii. Brexit jest tylko jednym z wielu kryzysów. Choć może najpoważniejszy.
A co z zaletami europejskiego projektu? Mimo problemów Europa pozostaje największą gospodarką świata, blokiem handlowym, sferą demokracji parlamentarnej i dobrobytu na świecie. Dzięki swojej wielkości i skali skuteczniej może „negocjować” warunki, w jakich wchodzi w globalizację, wymuszać respektowanie różnych standardów (od środowiskowych, przez zdrowotne, po socjalne) przez wielkich międzynarodowych graczy gospodarczych. Europejski model socjalny – choć w ostatnich latach ulegał różnym presjom – pozostaje obiektem aspiracji ludzi na całym świecie.
Dzięki Unii kontynent, na którym przez ostatnie millenium nieustannie toczyły się wojny, pozostaje najbardziej wolnym od wojny miejscem na Ziemi. Choć liczba ataków terrorystycznych na kontynencie wzrosła w ostatnich miesiącach, to ciągle nie osiągnęła poziomu z lat 70. i 80, gdy w rekordowych latach z rąk terrorystów ginęło w Europie po 400 i więcej osób rocznie. W 2015, roku dwóch zamachów w Paryżu, zginęło mniej niż 200.
Mówiąc o problemach Europy, warto też precyzyjnie lokalizować to, skąd dokładnie one pochodzą.
Gniew w czasach dekoniunktury. Gdyby brytyjskie referendum odbyło się w okresie koniunktury, mogłoby mieć zupełnie inny wynik. Głos za wyjściem był sposobem za ukaranie całej klasy politycznej za kryzys z okresu 2007–2008 i następującą po nim politykę cięć wymierzonych głównie w osoby o niższych dochodach.
Towarzyszyła jej stagnacja mediany, wzrost dochodów najlepiej zarabiających i cen nieruchomości – co musiało generować społeczny gniew, wyrażający się w głosem za wyjściem Brytanii z Europy.
Europejczycy jednak ufają Europie. Także poparcie dla eurosceptycznych partii w innych krajach Europy można tłumaczyć wewnętrznymi problemami UE. Co prawda, według badań Komisji Europejskiej z wiosny tego roku większość obywateli UE (56 proc.) uważa, że ich głos „nie liczy się w Europie”.
Ale te same badania pokazują inną, niezwykle ciekawą rzecz: więcej obywateli UE ufa instytucjom europejskim (33 proc.) niż własnym parlamentom (28 proc.) i rządom krajowym (27 proc.). Poziom zaufania do europejskich instytucji znacznie spadł w porównaniu do 2014 roku (40 proc.), ale ciągle pozostaje wyższy niż wobec krajowej polityki.
Także zdecydowanie więcej Europejczyków ma obojętny (37 proc.) lub pozytywny (34 proc.) stosunek do europejskiej integracji niż negatywny (24 proc.). Trudno na podstawie tych badań wysnuć wniosek, że Europejczycy zwątpili w europejski projekt.
A co z europejską klasą polityczną, oblężoną przez populistyczne siły we Francji, Niemczech, Holandii? Nawet jeśli dostrzega pęknięcia w europejskiej konstrukcji, to ucieka od nich do przodu. Przewodniczący KE, Jean-Claude Juncker, zapowiada zwiększenie ambitnego planu inwestycyjnego, na szczycie w Bratysławie RE przygotowuje się do większej koordynacji polityki obronnej i granicznej.
Kraje Wyszehradu przyjmują w Bratysławie bardzo zachowawcze stanowisko. Wbrew zapowiedziom z Krynicy Warszawa i Budapeszt nie stają się liderem bloku domagającego się reformy traktatów unijnych tak, by wzmocnić rolę pastw narodowych i mechanizmów międzyrządowych.
Jeszcze inny głos płynie z Aten, gdzie miał miejsce szczyt europejskich krajów śródziemnomorskim. Domagają się, by Europa nie wycofywała się z integracji, ale ją pogłębienia, głównie w wymiarze polityki zagranicznej, ale także gospodarczej i fiskalnej. Chcą więcej Europy, ale innej – mniej nastawionej na inwestycje w nowe miejsca pracy, bardziej aktywnie chroniącej model społeczny, ściślej koordynującej polityki ekonomiczne przynajmniej w sferze euro.
Ale choć impas jest realny, a konsekwencje Brexitu nie do przeceniania, to pogłoski o tym, że zatapia on europejski projekt są co najmniej przedwczesne. „Problemem nie jest federalna Europa ze snów eurofobów, ale to, że realna Europa ciągle za bardzo przypomina ich wymarzoną «Europę narodów»” – pisze korespondent „Liberation” ze szczytu w Bratysławie . Najlepiej w Europie działają bowiem te sfery, które oddano wspólnotowym instytucjom, gdzie o wszystkim nie decydują ciągle niezdolni się porozumieć przywódcy państw narodowym. Problemem jest, jak tym wspólnotowym instytucjom nadać demokratyczną sankcję.
Można się z tym nie zgadzać. Ale taka odpowiedź na Brexit jest w Europie co najmniej równie silna, co propozycje Budapesztu i Warszawy. W przeciwieństwie do tych stolic Berlin, Paryż, Rzym, czy Amsterdam w projekt europejski zaangażowały ponad pół wieku wytężonej pracy. I jak silny nie byłby Front Narodowy, czy Alternatywa dla Niemiec, łatwo się z niego nie wycofają.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Komentarze