0:00

„Lepiej byłoby się tego nie dowiadywać. Lepiej byłoby się tylko domyślać, a nie słyszeć, co Warszawa myśli o uchodźcach” - przyznaje jeden z naszych rozmówców w Brukseli. Dziś już mało kto w Unii Europejskiej ma ochotę na powtórkę z programu obowiązkowej relokacji uchodźców, który przyjęto w 2015 roku. Polityczne straty stanowczo przewyższyły zyski z tego unijnego rozdzielnika.

Przypomnijmy, że Kraje UE przyjęły we wrześniu 2015 plany relokacji w ciągu dwóch lat (do 26 września 2017) do 160 tys. uchodźców docierających przez morze do Grecji i Włoch. Z czego do 120 tys. w ramach obowiązkowego rozdzielnika przegłosowanego przez szefów MSW w Radzie UE. Sprzeciw zgłosiły Czechy, Rumunia, Słowacja i Węgry.

Rzeczywista relokacja (raport Komisji z 6 września 2017) objęła niecałe 28 tys. ludzi, ale w Grecji czeka jeszcze 2,8 tys. uchodźców gotowych do przeprowadzki do innych krajów Unii. Ponadto Bruksela szacuje, że 22 września we Włoszech i Grecji będzie przebywać około 9,2 tys. imigrantów z szansami na objęcie rozdzielnikiem.

Jeśli tak się stanie, program relokacji 160 tys. ludzi zostanie wykorzystany zaledwie w jednej czwartej. Czy to porażka?

Przeczytaj także:

16 maja 2017

Komisja Europejska: Przyjmijcie uchodźców. Macie miesiąc. Szydło: Nie ma takiej możliwości

Rozdzielnik był ustalany na wyrost

Relokacja rozkręcała się bardzo powoli, bo Ateny (i w mniejszym stopniu Rzym) przez długie miesiące nie radziły sobie z jego administracyjną obsługą – Grekom brakowało nawet przenośnych urządzeń do pobierania odcisków palców podczas rejestracji migrantów. Ale kluczowe, że potrzeby relokacyjne ostatecznie okazały się o wiele mniejsze od oczekiwanych przy uchwalaniu rozdzielnika. Otóż,

  • w 2015 roku do Europy przez Morze Śródziemne dostało się 1,02 mln migrantów (w tym uchodźców),
  • w 2016 „tylko” 363 tys. osób,
  • od stycznia 2017 roku - 133 tys. osób.

Ruch na szlaku bałkańskim z Turcji przez Morze Egejskie do Grecji i potem lądem na północ Europy (głównie do Niemiec) spadł aż o 97 proc. przede wszystkim za sprawą umowy UE-Turcja z marca 2016 roku.

Natomiast do Włoch docierają w większości migranci ekonomiczni, czyli niepodpadający pod rozdzielnik skrojony - zgodnie z decyzją Rady UE - pod osoby „z oczywistą potrzebą ochrony ze strony społeczności międzynarodowej”, z wielkim szansami na azyl w krajach Unii.

Zyski humanitarne mniejsze od politycznych strat

Unijni obrońcy rozdzielnika ostrzegają teraz przed pochopnymi ocenami decyzji z jesieni 2015 roku: nie było wówczas wiadomo, że falę migracyjną uda się tak radykalnie zatrzymać.

Jednak w rachunku dokonywanym z perspektywy dwóch lat (relokacja 28 tys. uchodźców) zyski humanitarne są – w ocenie dyplomatów z wielu krajów UE – znacznie mniejsze od politycznych strat,

  • czyli od fali ksenofobii m.in. w Polsce i na Węgrzech, która wzmogła popularność Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbána,
  • od pogłębienia politycznych podziałów między starymi i młodszymi krajami Unii,
  • a także od bolesnego obnażenia granic europejskiej solidarności.
„Lepiej byłoby się tego nie dowiadywać. Lepiej byłoby się tylko domyślać, a nie słyszeć, co Warszawa myśli o uchodźcach” - przyznaje jeden z naszych rozmówców w Brukseli.

Dwugłos Junckera i Tuska

Bruksela od początku kryzysu migracyjnego mówiła swoistym dwugłosem.

  • Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker od 2015 roku skupiał się na humanitarnym problemie ludzi bez domu, który zabrała im wojna i prześladowania.
  • Natomiast szef Rady Europejskiej Donald Tusk tak bardzo ograniczał się do kwestii ochrony granic zewnętrznych Unii, twardego bezpieczeństwa oraz walki z przemytnikami ludzi, że krytycy już w 2015 roku nazywali go bardziej uprzejmym wydaniem Orbána.

Z początku linia kanclerz Angeli Merkel była podobna do poglądów Junckera – rozdzielnik uchodźców był pomysłem mocno forsowanym przez Berlin, wprawdzie popieranym przez Paryż z sojuszniczej lojalności, jednak bez najmniejszego entuzjazmu.

Ale z czasem Merkel, pod naciskiem własnej partii i opinii publicznej, zaczęła coraz częściej mówić podobnie do Tuska.

Przecież nawet wypromowana przez nią umowa Unii z Turcją jest ostro krytykowana przez organizacje humanitarne, bo ich zdaniem stanowczo przedkłada uszczelnianie granic Unii nad rzetelną troskę o syryjskich uchodźców.

Ochrona granic i deportacje. Orbán może triumfować

Obecnie w Unii przedmiotem szerokiego konsensusu jest ochrona jej granic, hamowanie imigracji i skuteczniejsze deportacje (w brukselskim żargonie „powroty”) migrantów z odrzuconymi wnioskami azylowymi.

Gdy premier Orbán albo nawet cała Grupa Wyszehradzka triumfuje, że przeważył ich pogląd na rozwiązywanie kryzysu migracyjnego, mają zatem niemało racji.

Komisja Europejska zapewne postawi Polskę, Węgry i Czechy przed Trybunałem Sprawiedliwości UE za sabotowanie rozdzielnika, ale chodzi przede wszystkim o obronę świętej zasady respektowania prawa UE (jest takim prawem decyzja Rady UE o relokacji) przez wszystkie kraje członkowskie.

Przeczytaj także:

06 września 2017

Trybunał Sprawiedliwości: relokacja uchodźców jest wiążąca. Polska ma kilka tygodni, żeby przyjąć uc...

Ale potrzeby relokacyjne są tak małe, że gdyby Polska przyjęła teraz choćby 50 uchodźców, zapewne nie doszłoby do skargi do Trybunału w Luksemburgu.

Komisja Europejska w maju 2016 roku zaproponowała wprowadzenie stałego rozdzielnika uchodźców między państwa członkowskie. Było to obliczone na przyszłe kryzysy uchodźcze, ale żmudne negocjacje pod egidą słowackiej i maltańskiej prezydencji niczego wielkiego nie przyniosły. A i Estonia, kierująca w tym półroczu Radą UE, nie spodziewa się przełomu – wszelkim podziałom uchodźców na poziomie unijnym najradykalniej sprzeciwia się Polska i Węgry, a sporo innych krajów Unii też nie kryje swego sceptycyzmu.

"Nie ma apetytu na powtarzanie doświadczenia z obowiązkową relokacją w UE" – mówi Pierre Vimont, ekspert brukselskiego Centrum Carnegie.

Dobrowolne przesiedlenia z obozów poza Unią zamiast relokacji

Głównym doraźnym pomysłem Brukseli są teraz przesiedlenia dokonywanie bezpośrednio z ONZ-owskich obozów dla uchodźców znajdujących się poza Unią – to pozwala uniknąć zajmowania się potencjalnymi azylantami, którzy dotarli do Europy korzystając z nielegalnych usług przemytników ludzi, a ponadto ma umożliwić dobranie (i prześwietlenie pod względem bezpieczeństwa) osób najbardziej potrzebujących.

Od jesieni 2015 roku kraje Unii (ale nie Polska) przyjęły łącznie ponad 20 tys. Syryjczyków, w tym około 9 tys. z obozów dla uchodźców w Turcji. Komisja Europejska niedawno zaapelowała do państw członkowskich o zgłaszanie deklaracji przesiedleń na 2018 rok.

To program dobrowolny, choć niewykluczone, że w przyszłym wieloletnim budżecie UE (po 2020 roku) będzie sowicie wspierany funduszami unijnymi.

W Europie rośnie dziura demograficzna, a sprowadzanie i integrowanie migrantów (w tym uchodźców) można by jak najbardziej uznać za część unijnej polityki spójności.

Za duże pieniądze Turcja i Libia blokują migrację

Bruksela pomimo zaognionych stosunków z Ankarą ufa, że prezydent Recep Tayyip Erdoğan nie zerwie porozumienia o hamowaniu fali migracyjnej m.in. dlatego, że Turcja dużo na tym zarabia (kraje Unii obiecały jej łącznie 6 mld euro w ciągu kilku lat).

Także ruch do Włoch na szlaku przez Cieśninę Sycylijską znacznie spadł w lipcu i sierpniu, choć analogiczna do tureckiej umowa z Libią nie jest możliwa z powodu chaosu w tym kraju. Jednak Włosi ostatnio odnoszą niezłe rezultaty w opłacaniu (czy może przekupywaniu) watażków na libijskim wybrzeżu, by walczyli z przemytem ludzi lub sami zrezygnowali z tego biznesu. Ponadto kilka krajów Unii naciska – nie bez rezultatów - na Czad i Niger, by walczyły z przemytem ludzi przez południową granicę Libii.

Macron: hotspoty w Czadzie i Nigrze

Natomiast francuski prezydent Emmanuel Macron aspiruje do stworzenia długoterminowego unijnego rozwiązania problemu migracji – w tym rozpatrywania wniosków azylowych Afrykańczyków w unijnych konsulatach albo „hotspotach” w Czadzie i Nigrze (a w dalszej przyszłości w Libii), a potem bezpiecznego przewożenia uchodźców do Europy. Tyle, że ten francuski pomysł na hotspoty jest skierowany do uchodźców, a ci są teraz mniejszością wśród migrantów z Afryki subsaharyjskiej wybierających się do Europy z powodów ekonomicznych.

W celu regulowania tej migracji eksperci dość zgodnie doradzają zwiększenie pomocy rozwojowej Europy dla krajów Afryki (mniej biedy to mniejsze pragnienie emigracji), ale z drugiej strony szersze uchylenie drzwi dla legalnej migracji. W wielu rejonach Afryki frankofońskiej jest wielopokoleniową tradycją, że jedno z dzieci – co najmniej tymczasowo - wyjeżdża do Europy i potem wspiera rodzinę przelewami pieniężnymi. Lepiej pozwolić takim migrantom na legalne podróże (zwłaszcza, że Unia potrzebuje importu siły roboczej), niż skazywać na przemytników ludzi.

Szkopuł w tym, że zwiększona pomoc rozwojowa czy regulowania migracji zarobkowej, to pomysły przynoszące skutek dopiero na dłuższą metę. Unia o tym teraz debatuje, ale wielu rządzących w krajach UE szuka efektów mieszczących się w cztero-pięcioletnim cyklu wyborczym.

Udostępnij:

Tomasz Bielecki

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.

Przeczytaj także:

01 czerwca 2023

Prof. Zajadło: Władze płaczą, że świat nie umie czytać lex Tusk. To przeczytajmy, punkt po punkcie

31 maja 2023

Gdzie naprawdę mogą być rosyjskie wpływy w Polsce? Wskazujemy 10 obszarów! [Lista OKO.press, cz. I]

30 maja 2023

Lex Tusk: kolejny gwóźdź do trumny polskiego KPO oraz wypłat z Funduszy Spójności?

30 maja 2023

Prawnicy: lex Tusk łamie prawo unijne, musi interweniować KE. Polska może stracić miliardy euro

30 maja 2023

Prosimy o bezpieczeństwo. 25 osób czeka za metalową barierą [RELACJA Z GRANICY POLSKO-BIAŁORUSKIEJ]

Komentarze