Fragmenty rakiety Falcon 9, które spadły na Polskę, mogą wywołać wstrząs w Polskiej Agencji Kosmicznej. Nie sposób było jednak przewidzieć, gdzie spadną i czy nie spłoną w atmosferze
Stanowisko może stracić szef Polskiej Agencji Kosmicznej POLSA, który zachował posadę nadaną jeszcze za poprzedniej władzy. Profesor Grzegorz Wrochna do tej pory kojarzony był z sukcesami. Przede wszystkim doprowadził do wysłania na orbitę drugiego Polaka Sławosza Uznańskiego, który w ramach Axiom Mission 4 znajdzie się na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Politycy patrzą jednak w niebo i pytają o to, jak mamy mieć pewność, że następnym razem element układu paliwowego którejś z kosmicznych rakiet nie spadnie komuś na głowę. Na razie obyło się bez uszczerbku na zdrowiu i mieniu. Trudno też przewidywać, że kosmiczne śmieci spadające na Polskę staną się nową normą.
Dwa elementy rakiety Falcon 9 należącego do Elona Muska SpaceX spadły 19 lutego 2025 w lesie i na terenie hurtowni w województwie wielkopolskim. Poprzedziło to pojawienie się świetlistej smugi na nocnym niebie, widocznej nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech czy Danii. Departament Bezpieczeństwa Kosmicznego POLSA poinformował, że obiekt wszedł w polską przestrzeń powietrzną przed piątą rano. Rakieta została wystrzelona 1 lutego z bazy sił powietrznych Vandenberg w Kalifornii i wynosiła na orbitę 22 satelity Starlink. Elementy rakiety nie powinny spaść na tereny zamieszkane przez ludzi. W przypadku zmiany trajektorii lotu, nieplanowanego wejścia w atmosferę (czyli deorbitacji) i utracie kontroli nad ich lotem albo płoną, albo kończą w oceanie.
Tym razem elementy rakiety nie spłonęły i spadły na tereny zamieszkane. To nie powinno się wydarzyć, a odpowiedzialność za to wydarzenie leży po stronie firmy SpaceX – mówi nam Maciej Myśliwiec, szef Space Agency, firmy zajmującej się PR-em branży kosmicznej i entuzjasta kosmosu.
„Powinniśmy zobaczyć piękne fajerwerki, a na Ziemię nie powinny dotrzeć żadne szczątki. Z reguły, jeżeli następują większe deorbitacje, powinny następować na terenach niezamieszkanych. Największym takim obiektem była rosyjska stacja Mir, która została w 1999 roku zdeorbitowana nad południowym Oceanem Indyjskim, na zachód od Australii” – mówi nam Myśliwiec.
„W 1979 roku z kolei deorbitował Skylab, pierwsza stacja kosmiczna NASA. Jej szczątki spadły na Australię, według legendy zabiły krowę. W przypadku obiektów takich, jak elementy rakiety Falcon 9, wszystko powinno spłonąć w atmosferze. Możemy śledzić trajektorię lotu takiego obiektu i stwierdzić, że znajdą się nad naszym krajem. Nie sposób natomiast przewidzieć, czy one spłoną, czy spadną na Ziemię. Teoretycznie nie powinny do niej dotrzeć. Dlaczego teraz tak się stało? Na razie nie sposób odpowiedzieć na to pytanie" – wyjaśnia specjalista.
Sprawy odpowiedzialności za szkody powstałe przez obiekty z kosmosu reguluje konwencja ONZ z 1972 roku. Dokument wskazuje możliwość otrzymania odszkodowania od państwa, które „wypuszcza” obiekt poza atmosferę, choć nie mówi nic o roszczeniach wobec prywatnych firm.
Deorbitacje zapewne będą coraz częstsze, bo trwa ofensywa satelitów Starlink prowadzona przez firmę Muska. Technologiczny bogacz, a od niedawna tnący federalne etaty członek administracji Donalda Trumpa, chce zdominować rynek satelitarnego dostępu do internetu, zapewnianego przez wynoszone na orbitę urządzenia. Na niskiej orbicie według stanu na początek 2025 roku znajduje się 6800 satelitów Starlink, które mogą zapewniać dostęp do internetu w 105 państwach. W ten sposób zapewniają łączność między innymi tam, gdzie trudno jest o stały, konwencjonalny dostęp do internetu, na przykład kablem światłowodowym.
Z łączności zapewnianej przez Starlinki korzystają między innymi Siły Zbrojne Ukrainy, choć istnieje obawa, że motywowany politycznie Musk odłączy je od swoich usług. Z internetu ze Starlinka można korzystać również w Polsce. Potrzebny do odbierania sygnału sprzęt można zamówić za nieco ponad tysiąc złotych, a miesięczna opłata za podstawowy, domowy dostęp do internetu wynosi 355 złotych. To dużo więcej, niż w przypadku firm oferujących światłowodowy dostęp do sieci, połączenie jest sporo wolniejsze, w przypadku Polski działa za to praktycznie wszędzie.
„Starlinków na orbicie jest tak dużo, że zaczęli na nie narzekać astronomowie. Zdarza się, że próbują sfotografować nocne niebo z długą ekspozycją, a obraz jest zakłócany przez satelity Muska. SpaceX na tym rynku dominuje, może jedynie obawiać się konkurencji chińskich satelitów. Ze Starlinków korzysta się w górach, na odległych uprawach, w miejscach, gdzie normalnego dostępu do internetu nie ma” – wyjaśnia nam Maciej Myśliwiec.
Rakiety Falcon 9, wynoszące Starlinki w przestrzeń kosmiczną, startują dosłownie co kilka dni – w ostatnich 10 dniach lutego zdarzy się to aż pięciokrotnie. Musk planuje powiększyć konstelację swoich satelitów do przynajmniej 12 tysięcy. Nie ma jednak powodu, by sądzić, że na Polskę spadło więcej elementów wystrzelonych w kosmos Falconów. „Jednak to naturalne, że się tym emocjonujemy, w Polsce zdarzyło się to po raz pierwszy” – mówi nam Myśliwiec.
Zarówno POLSA, jak i rządowi oficjele zapewnili, że są w kontakcie z pracownikami SpaceX i amerykańskiej agencji kosmicznej NASA. Władze Polskiej Agencji Kosmicznej informowały z kolei, że o zdarzeniu bez zwłoki powiadomili odpowiednie ministerstwa i organy państwa, i to jeszcze przed upadkiem elementów Falcona na polską ziemię. W czwartek 20 lutego wyszło jednak na jaw, że nie w każdym przypadku informowali skutecznie.
Jeden z komunikatów miał być pierwotnie zaadresowany na nieaktywny już adres Ministerstwa Obrony Narodowej, przez co nie dotarł do resortu na czas.
Z tego powodu sprawa zyskała nowy, polityczny kontekst.
„W związku z nieprawidłowościami, które wystąpiły w procesie informowania przez Polską Agencję Kosmiczną (POLSA) o niekontrolowanym wejściu w atmosferę członu rakiety FALCON 9, minister rozwoju i technologii Krzysztof Paszyk wezwał w trybie pilnym Prezesa POLSA do złożenia wyjaśnień” – poinformowało sprawujące pieczę nad POLSA Ministerstwo Rozwoju i Technologii. Jego szef Krzysztof Paszyk stwierdził też, że informacje przekazane przez Agencję nie sugerowały, że mamy do czynienia z większym zagrożeniem niż w przypadku innych deorbitacji.
„Wskazałem panu prezesowi po pierwsze nieskuteczne informowanie Ministerstwa Obrony Narodowej, a po drugie niewłaściwe monitorowanie skali zagrożeń z przedwczoraj na wczoraj przez całą noc, niewłaściwe informowanie również Ministerstwa Rozwoju i Technologii nadzorującego Polską Agencję Kosmiczną” – mówił w Sejmie minister Paszyk. – „Zaleciłem w natychmiastowym trybie opracowanie nowych procedur komunikacyjnych, udrożnienie ich i adekwatne reagowanie w takich sytuacjach jak ta, z którą mieliśmy do czynienia” – stwierdził polityk PSL. Paszyk według procedur mógłby odwołać Wrochnę po uzyskaniu opinii od szefa MON Władysława Kosiniaka-Kamysza i ministra nauki Marcina Kulaska, do czego uprawnia go przypadek „niewykonania lub nieprawidłowego wykonania jednego z zadań".
Prezes POLSA Grzegorz Wrochna do tej pory mógł pochwalić się sukcesami i poprawą renomy instytucji, której szefuje. Być może dlatego do tej pory politycy koalicji rządzącej nie forsowali jego wymiany, mimo że został powołany jeszcze za rządów PiS. Czy teraz znaleźli powód dla jego dymisji? Na to pytanie mogą odpowiedzieć kolejne dni.
„Mam bardzo dobre doświadczenia ze współpracy z Agencją. POLSA wspiera sektor kosmiczny i w mojej ocenie naprawdę robi tyle, ile może robić. W ramach swojego budżetu robi to dobrze. Wskazuje na to realizacja polskiej misji Ignis na ISS z udziałem Sławosza Uznańskiego” – przekonuje Myśliwiec.
„Misja »Ignis« to przełomowe wydarzenie nie tylko dla naszego sektora kosmicznego. Trzynaście polskich eksperymentów z zakresu technologii, biologii, medycyny i psychologii, przygotowanych przez polskich naukowców i inżynierów” – opisywał prezes POLSA. Start misji zależy między innymi od warunków atmosferycznych i kalendarza startów innych rakiet. 16-dniowy pobyt Uznańskiego na orbicie planowany jest na wiosnę.
POLSA współpracuje z prawie 400 firmami i instytucjami badawczo-naukowymi, które zatrudniają ok. 12 tys. pracowników. Według danych POLSA w ostatnich latach opracowały one 100 technologii wykorzystywanych w kosmosie, wysyłają również swoje satelity na orbitę. Przełomem dla branży miało być wystrzelenie w 2024 roku zaawansowanego satelity EagleEye, dysponującego dużym teleskopem. Projekt nękają jednak problemy z łącznością. W lutym na orbitę poleciał europejski satelita Φ-sat-2. Algorytmy do jego działania opracowała polska firma KP Labs.
Dzięki działalności POLSA w Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) polskie firmy otrzymują rocznie po kilkadziesiąt kontraktów na dostarczenie technologii dla europejskich misji. Polskie przedsiębiorstwa sektora zajmują się przede wszystkim oprogramowaniem i dostarczaniem materiałów. Wciąż daleko nam jednak do europejskich potęg. Według danych z 2023 roku na 100 tysięcy mieszkańców w Polsce przypada 1,4 przesiębiorstwa z branży kosmicznej i jesteśmy w ogonie Europy (w przodującej Szwajcarii wskaźnik ten to 4,5). Nakłady na kosmos w Polsce są jednak bardzo niskie. Budżet POLSA w 2023 roku wynosił zaledwie 7 mln euro. Francja na działalność swojej agencji kosmicznej wydaje 2 miliardy euro.
Władze POLSA w czwartek 20 lutego próbowały odpierać zarzuty wobec sposobu informowania o deorbitacji. „Na orbicie okołoziemskiej znajduje się ponad 11 tysięcy czynnych satelitów i ponad 15 tysięcy obiektów zidentyfikowanych zwanych śmieciami kosmicznymi. Nieczynne satelity oraz fragmenty wynoszących satelity na orbitę rakiet kończą swój żywot zwykle w procesie deorbitacji, wchodząc w atmosferę ziemską, gdzie w zdecydowanej większości przypadków ulegają spaleniu. Bardzo rzadko dochodzi do upadku szczątków na powierzchnię Ziemi. W Europie na przestrzeni ostatnich 60 lat zdarzyło się to około 15 razy, a więc średnio raz na 4 lata. W Polsce w poprzednich latach miał miejsce tylko jeden taki incydent” – czytamy w oświadczeniu Agencji.
Jak przekonują jej pracownicy, organy państwa są niemal co tydzień informowane o przewidywanym czasie i miejscu wejścia w atmosferę obiektów o masie powyżej tony. Do tej pory nikt nie zgłaszał problemów z tą procedurą. Jak zaznacza POLSA, „miejsca ewentualnego upadku nie da się przewidzieć z precyzją lepszą niż kilkaset kilometrów. Nikomu na świecie to się nie udaje, ze względu na mnogość czynników, które trzeba uwzględnić, jak stan atmosfery, wiatr, kształt obiektu, materiały, z jakich jest wykonany i ich rozłożenie, kąt wejścia w atmosferę itp. Komunikaty te nie są więc wysyłane w celu podejmowania akcji zapobiegawczych. Służą one temu, by w przypadku zaobserwowania śladu ogniowego na niebie lub znalezienia szczątków łatwo było zidentyfikować ich pochodzenie”.
Los władz Agencji zależy teraz od wyniku audytu dotychczasowej komunikacji, którą prowadzi resort rozwoju.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze