Wyrok nie jest prawomocny, ale daje nadzieję, że to koniec cierpienia lisów w Kościanie - mówi Bogna Wiltowska z Otwartych Klatek. Właściciel fermy został skazany na pół roku pozbawienia wolności - to pierwszy tak surowy wyrok za znęcanie się nad zwierzętami hodowlanymi
Sześć miesięcy pozbawienia wolności, 2,5 tys. zł nawiązki na rzecz Otwartych Klatek i siedmioletni zakaz posiadania zwierząt futerkowych oraz siedem lat zakazu pracowania ze zwierzętami. To wyrok, który za znęcanie się nad zwierzętami usłyszał Wojciech H., były właściciel fermy lisów w Kościanie (woj. wielkopolskie).
Jego żona, Beata, została skazana na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.
Otwarte Klatki komentują: to historyczny wyrok.
"Orzeczone kary i środki karne są surowsze od tych, o które sami wnioskowaliśmy" - mówi Angelika Kimbort, radczyni prawna reprezentująca stowarzyszenie. "Jeśli ten wyrok się uprawomocni, będzie bardzo ważny dla całego systemu prawnej ochrony zwierząt, w szczególności dla zwierząt hodowlanych" - dodaje.
"Historia Otwartych Klatek i fermy w Kościanie sięga początku naszego stowarzyszenia. Jeszcze zanim formalnie zaczęliśmy działalność, już przyglądaliśmy się fermom futerkowym" - opowiada w rozmowie z OKO.press Bogna Wiltowska dyrektorka ds. śledztw i interwencji w Otwartych Klatkach. "Wtedy też natknęliśmy się na tę fermę i od początku zaobserwowaliśmy tam nieprawidłowości. Zwierzęta w hodowli były ranne, chore, przetrzymywane w złych warunkach. W 2015 roku opublikowaliśmy śledztwo, które dotyczyło uśmiercania lisów w Kościanie".
Ustalenia aktywistów były wstrząsające: lisy były zabijane na oczach przerażonych współtowarzyszy. Zwłoki wyrzucano bezpośrednio obok klatek. Później okazało się również, że hodowca nie miał odpowiednich uprawnień do zabijania zwierząt, a sam sposób ich uśmiercania według opinii biegłej sądowej mógł przyczynić się do przedłużania ich agonii.
"Po tym śledztwie po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym hodowcą w sądzie" - mówi Wiltowska. "Został prawomocnie skazany na osiem miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Dostał również pięcioletni zakaz prowadzenia fermy. Mógł jednak ten wyrok łatwo obejść - ferma lisów została przepisana na jego żonę. Nie traciliśmy więc hodowli z radaru, mając słuszne podejrzenia, że przestał nią zarządzać jedynie na papierze. W 2020 roku, w tym samym momencie, kiedy w Sejmie ważyły się losy zakazu hodowli zwierząt futerkowych, opublikowaliśmy kolejne śledztwo z Kościana. Udowodniliśmy liczne nieprawidłowości: martwe zwierzęta były trzymane w klatach z żywymi, klatki były pełne pleśni, mięso do karmienia lisów pokryte było kłębowiskiem larw. Nikt przez lata nie sprzątał odchodów zwierząt" - wylicza.
Na terenie hodowli znajdowały się również jenoty, na które właściciele nie mieli pozwolenia. Klatki dla zwierząt były przepełnione, wiele z nich było uszkodzonych. Wystające pręty raniły lisy. Choroby oczu, skóry, deformacje łap - to wszystko widać na filmie nagranym przez Otwarte Klatki.
W 2020 roku Onet skontaktował się z właścicielami fermy. Tłumaczyli, że hodowla to ich jedyne źródło utrzymania. Beata H. broniła męża: "On kocha zwierzęta. W każdej hodowli zdarzają się sytuacje skrajne. Nie jest nam łatwo, ale on nigdy nie traktował zwierząt w zły sposób". Na pytanie, dlaczego Wojciech H. nadal prowadzi fermę, pomimo prawomocnego wyroku, odpowiedział, że jedynie "pomaga żonie".
"Po publikacji śledztwa w 2020 roku sprawa trafiła do sądu. I teraz, 22 maja 2023 zapadł ten historyczny wyrok, skazujący Wojciecha H. na pół roku pozbawienia wolności. Historyczny, bo zazwyczaj kary w takich sprawach są łagodne, ograniczające się do pozbawienia wolności w zawieszeniu czy grzywny" - mówi Wiltowska.
Ta sprawa nie jest ostatnią dotyczącą fermy w Kościanie. Wojciecha H. czekają jeszcze trzy kolejne postępowania w sprawie znęcenia się nad zwierzętami.
"Wiedzieliśmy, że sprawa w sądzie będzie trwać długo, dlatego cały czas domagaliśmy się reakcji ze strony służb odpowiedzialnych za kontrolę ferm. Inspekcja weterynaryjna stanęła po naszej i zwierząt stronie, wspólnie domagaliśmy się poprawy warunków życia lisów. Inspekcja nakazała nawet wstrzymanie działalności. Dziwi bezczelność właścicieli fermy, którzy mimo wszystko nie poprawili warunków, a w grudniu, kiedy lisy są uśmiercane, zostawili stado podstawowe, czyli to, które służy do rozmnażania. To jednoznaczny sygnał, że nie chcieli kończyć działalności" - opowiada Bogna Wiltowska.
Jak dodaje, Otwarte Klatki nie chciały i nie mogły czekać w spokoju na wyrok.
W kwietniu 2023, na miesiąc przed wydaniem wyroku skazującego, doszło do kolejnej kontroli, tym razem z udziałem wójta gminy Kościan oraz policji. Na miejscu byli również aktywiści i aktywistki Otwartych Klatek. Stowarzyszenie informuje o dziewięciu lisach z chorobami oczu i z przerostem dziąseł oraz trzech z bliznami niewiadomego pochodzenia. Ponownie widać było klatki w złym stanie technicznym, zagrażającym zwierzętom.
"Od wójta Andrzeja Przybyły usłyszeliśmy, że trzeba hodowcy dać kolejną szansę. Pomimo wyroku i kilku toczących się postępowań. Szkoda, że tej szansy nikt nie chciał dać zwierzętom" - mówi Wiltowska. Na miejscu pojawił się również weterynarz wynajęty przez hodowców. Mówił, że zwierzęta są zdrowe i nie ma potrzeby zabierania ich z fermy.
Udało się wynegocjować przeniesienie ich do lepszych i nowszych klatek. Trzy lisy, które były w najgorszym stanie, miały trafić do gabinetu weterynarii. Policja jednak zdecydowała, że zawiozą je właściciele fermy. Otwartym Klatkom nie udało się ustalić, czy rzeczywiście zwierzęta trafiły do lecznicy.
Aktywiści chcieli wykorzystać uprawnienia, jakie nadaje im art. 7 ust. 3 ustawy o ochronie zwierząt. Według tego zapisu służby lub organizacje społeczne mogą interwencyjnie odebrać zwierzęta, których życie lub zdrowie jest zagrożone.
"Jednak policja postanowiła chronić interes hodowcy, a nie zwierząt. Nie mogliśmy wejść na teren hodowli. Gdybyśmy chcieli odebrać zwierzęta, musielibyśmy wtargnąć za bramę fermy i szarpać się nie tylko z jej zarządcami, ale również funkcjonariuszami. To był akurat okres rozrodu, część matek była już kotna, inne były w zaawansowanej ciąży. Takie przepychanki byłyby dla nich źródłem ogromnego stresu. Zrezygnowaliśmy z odbioru zwierząt po informacji od wojewódzkiego inspektoratu weterynaryjnego, że przyjadą na osobną kontrolę. Prawdopodobnie wtedy hodowla zostałaby ostatecznie zamknięta. Liczyliśmy więc, że to tylko kwestia czasu, a za kilka dni lisy będą bezpieczne" - relacjonuje Bogna Wiltowska.
W międzyczasie jednak ferma opustoszała. Aktywiści Otwartych Klatek mówią: nie wiemy, co się stało ze zwierzętami. Możemy się tego niestety tylko domyślać.
"To wszystko trwało za długo, ferma powinna zostać zamknięta już w 2016 roku. Mamy żal do gminy, do policji i do pozostałych organów, które nie przejmowały się losem tych zwierząt. Można było tego cierpienia uniknąć" - komentuje Wiltowska.
Przypomina jednocześnie, że w 2020 roku, w ramach "piątki dla zwierząt", miał został przyjęty zakaz prowadzenia hodowli zwierząt futerkowych. PiS się jednak z tego wycofał. Otwarte Klatki postulują, żeby na nową rozpocząć debatę o przyszłości ferm futrzarskich.
"Nie będzie lepszego momentu na przyjęcie takiego zakazu" - mówi Bogna Wiltowska. "Chodzi przede wszystkim o dobrostan zwierząt. Normy dla hodowli zwierząt futerkowych są symboliczne, lisy, norki, jenoty żyją w zbyt małej przestrzeni, nie mają kontaktu z żadnym innym podłożem poza metalowymi kratami. Nie mogą realizować swoich potrzeb, więc gryzą siebie albo współtowarzyszy, rzucają się z kąta w kąt, kiwają, wykonują nienaturalne kompulsywne ruchy".
Dodatkowym argumentem za zakończeniem hodowli zwierząt futerkowej jest jej coraz mniejsza opłacalność. "Liczba ferm i tak spada. Nałożyło się na to wiele czynników: koronawirus, który przetrzebił fermy norek, wojna w Ukrainie i embargo na dobra luksusowe, przez co ustał handel futrami z Rosją, rosnące ceny energii. Koszty rosną, ceny skór spadają, a to wszystko odbija się na dobrostanie zwierząt" - wyjaśnia Wiltowska.
W 2022 roku posłanka Zielonych Małgorzata Tracz złożyła kolejny projekt zakazu, który jednocześnie przewidywał "sprawiedliwą transformację" całego systemu, a więc odszkodowania dla hodowców, którzy stracą swoje biznesy. Do tej pory projekt nie dostał nawet numeru druku. Utknął w sejmowej zamrażarce.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze