0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Celeje...

Agata Szczęśniak, OKO.press: Jak by pan nazwał to, co się dzieje teraz w Polsce?

Prof. dr hab. Szymon Malinowski, fizyk atmosfery, profesor nauk o Ziemi, członek korespondent PAN, założyciel i redaktor portalu Naukaoklimacie.pl: Obserwujemy bardzo duże opady z niżu genueńskiego. To się zdarzało, zdarza i zdarzać się będzie. Przygotowywaliśmy się do tego po powodzi w 1997 roku. Prowadzono różnego rodzaju inwestycje, żeby ograniczyć skutki tego rodzaju zdarzeń.

I jest to dokładnie taki sam niż, jaki bywał wcześniej?

Nie. Nienormalny jest po pierwsze termin: jest wrzesień. Nigdy o tej porze nie było tego typu zdarzenia. Po drugie, nienormalne są rekordowe temperatury wód Morza Śródziemnego i Adriatyku. We wrześniu powinny być gorsze warunki do powstawania tego typu zdarzeń, opady powinny być mniejsze.

Mimo to sytuacja jest podobna do tych, które kiedyś miały miejsce w środku lata.

Proszę wyjaśnić, jaki związek ma temperatura wody w Morzu Śródziemnym z powodzią w Polsce.

Tutaj musielibyśmy opowiedzieć o mechanizmach powstawania niżów. Ale w skrócie: do normalnego niżu, który formuje się w Zatoce Genueńskiej na Morzu Śródziemnym, dostało się wyjątkowo dużo pary wodnej. Ponieważ Morze Śródziemne było bardzo ciepłe, mogło z niego wyparować więcej wody. Te ogromne zasoby pary wodnej zostały skondensowane i wraz z przemieszczaniem się niżu, opadają.

Niekiedy niże genueńskie przesuwają się lub zmieniają się stosunkowo powoli. Wtedy woda, która z nich wypada, trafia w ograniczony obszar. Czyli to, ile i gdzie wody z nich wypadnie, zależy w dużej mierze od warunków nad Morzem Śródziemnym i tempa wędrówki niżów.

Co się będzie działo dalej?

Prawdopodobnie ten niż przyniesie na Dolnym Śląsku jeszcze jedną falę opadów. Padać będzie do poniedziałku do popołudnia. A w Czechach i w Dolnej Austrii dobę dłużej.

Czemu tam dłużej?

To powietrze zakręca nad Polską i płynie nad nich. Kiedy przestanie wyładowywać wodę nad nami, dopłynie jeszcze do tamtych krajów i tam wyleje resztę wody.

Czy powodzie w Czechach, Austrii, Mołdawii, Słowacji, Słowenii, Rumunii to skutek tego samego niżu?

Tak, to wszystko jest związane z tym, jak działa ten niż.

Przeczytaj także:

„Powodzie stulecia” co kilka lat

A czy ma to związek ze zmianami klimatu? Czy obecny niż to anomalia?

Definicja anomalii to odchylenie od średniej. To oczywiście jest anomalia, ale nie o to chodzi.

Zjawisko z taką sumą opadów jest bardziej prawdopodobne w cieplejszym klimacie.

To, że wystąpiło nie latem, ale w okresie meteorologicznej jesieni, świadczy o tym, że okres występowania takich zjawisk się wydłuża.

Latem temperatury w Morzu Śródziemnym były rekordowe. Ale nawet teraz, kiedy te temperatury są trochę niższe, ale wciąż rekordowe dla tej pory roku, mamy sytuację podobną do tej podczas powodzi latem 1997 roku. Podobną w sensie ilości wody, którą ten niż dostarczył nad Polskę.

Gdyby ten niż zdarzył się wcześniej, gdy temperatury Morza Śródziemnego były najwyższe, opady mogłyby być jeszcze większe.

Powiedział pan, że takie niże będą się zdarzać. Od 1997 roku minęło ponad 25 lat. Czy możemy powiedzieć, że następny taki niż zdarzy się za kolejne ćwierć wieku?

Nie możemy. Tamtą powódź nazywaliśmy powodzią tysiąclecia. Po 25 latach przychodzi następna „powódź tysiąclecia”, a w międzyczasie było kilka „powodzi stulecia”. To znaczy, że zmienia się punkt odniesienia. „Stuletni” czy „tysiącletni” to jest miara prawdopodobieństwa występowania tego typu niżu w klimacie takim, jaki był. Teraz klimat przestał być stacjonarny, zmienia się coraz szybciej. Zatem szanse występowania tego typu zjawisk w przyszłości rosną.

Szanse, że będą silniejsze niż w przeszłości, też rosną.

Jesteśmy w stanie mierzyć te szanse?

Tak, jesteśmy w stanie. One są dobrze opisane w takich dokumentach jak raporty IPCC. Te raporty mówią o właśnie tego typu rzeczach, ale u nas rzadko kto do tego zagląda i wie, co tam napisano.

W 1997 roku tak dokładnych prognoz nie było

Politycy opozycji szeroko cytują teraz wypowiedź Donalda Tuska z piątku, 13 września. Premier powiedział, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. Przy czym zaznaczył, że trzeba być w pełni przygotowanym i zmobilizowanym. To jak było z tymi prognozami?

Po pierwsze, wciąż jest mnóstwo niewiadomych. Na przykład jest pytanie, jak między zlewniami rozłoży się opad? Czy fale powodziowe na różnych rzekach się zderzą, czy na Odrze w okolicach Wrocławia i Opola nałożą się, czy każda z nich przejdzie osobno? Wtedy zagrożenie dla tych miast byłyby dużo mniejsze.

Jest za wcześnie na ocenę prognoz.

Ale po drugie: maksymalne wartości opadów odpowiadają mniej więcej tym, jakie były w prognozach. Z taką dokładnością, z jaką możemy liczyć na prognozy, one były tym razem bardzo dobre.

Te prognozy pojawiły się kilka dni temu.

We wtorek 10 września pojawiły się prognozy, że prawdopodobieństwo wystąpienia powodzi jest duże. Ostrzeżenia pojawiły się w środę, czwartek. Mówiono, że sytuacja może być niebezpieczna, że będzie trzeci stopień zagrożenia poziomowego. Dzięki temu był czas, żeby zareagować.

W 1997 roku czegoś takiego nie było.

Nie było tego rodzaju prognoz?

Nie było. To jest postęp nauki, postęp naszych służb, międzynarodowa wymiana danych. Ogólny postęp wiedzy i znajomości tych procesów.

Jako jedyny kraj europejski Polska...

A czy można taką sytuację przewidzieć z jeszcze większym wyprzedzeniem? Na przykład: widzimy rekordowe temperatury nad Morzem Śródziemnym i od razu jakieś służby rozważają scenariusz, czy w Polsce może być z tego powodu powódź.

Jest międzyrządowy panel do spraw zmian klimatu (IPCC), który mówi, że tego typu sytuacje są coraz bardziej prawdopodobne i będą coraz bardziej dokuczliwe.

Proszę zwrócić uwagę, że na połowie terytorium Polski mamy cały czas suszę. Na północy cały czas bardzo niewiele padało. W połowie kraju jest bardzo sucho, a w dużej części jest bardzo, bardzo mokro. O tym też wspominały różne opracowania, raporty, m.in. Światowej Organizacji Meteorologicznej, różnych organizacji naukowych. Można o tym przeczytać na stronie Copernicus Climate Change Service.

Na marginesie mogę powiedzieć, że Polska jako jedyny kraj europejski nie jest członkiem głównej naukowej siły, która stoi za Copernicus Climate Change Service, czyli Europejskiego Centrum Prognoz Średnioterminowych (European Centre for Medium-Range Weather Forecasts).

To jest najlepszy na świecie ośrodek, tak jak CERN dla fizyki, tak on działa dla meteorologii. Jest skarbnicą wiedzy, miejscem, gdzie są trenowani badacze i pracownicy służb meteorologicznych.

My w tego typu działaniach nie uczestniczymy.

Czemu?

Wie pani, szkoda pieniędzy.

Właśnie zbieram szczękę z podłogi.

Taka jest prawda. Od lat gdy naukowcy próbują przekonać, że powinniśmy być członkiem tej organizacji, odpowiedź jest taka, że trudno te parę milionów euro rocznie wygrzebać. A to jest impreza składkowa.

Co by Polsce dała przynależność do tej organizacji?

Tak bardzo bezpośrednio – nic. Ale w sensie lepszego przygotowania specjalistów i lepszego know-how nowoczesnych prognoz pogody – dałoby nam to bardzo dużo. Nie mówiąc o tym, że to jest miejsce, które ułatwia różnego rodzaju współprace.

To są dziesięciolecia zaniedbań.

To zalecenie dla rządu – żeby dołączyć do tej organizacji?

Nie będę formułował zaleceń do rządu. Ale jest to jeden z niezwykle symptomatycznych aspektów tego, jak traktowane są w Polsce kwestia osłony meteorologicznej i zmiany klimatu, planowania strategicznego w tym zakresie.

10 lat temu napisałem artykuł: „Czy leci z nami klimatolog?” Trochę się zmieniło w środowisku naukowym. Niewiele się zmieniło w otoczeniu społeczno-politycznym.

Co jest dla pana dojmujące, kiedy obserwuje pan to, co się dzieje w ostatnich dniach?

Powtórzę to, co piszemy na przykład w komunikatach Komitetu ds. Kryzysu Klimatycznego Polskiej Akademii Nauk.

Po powodzi w 1997 roku wykonaliśmy sporą pracę, ale polegającą głównie na stawianiu budowli hydrotechnicznych. Ale jednocześnie trwa zabudowa terenów zalewowych, postępuje wycinka lasów i betonoza. A w przypadku betonozy mówimy nie tylko o miastach. Wydajemy bardzo duże pieniądze na inwestycje hydrotechniczne zapobiegające powodzi, które często kłócą się z inwestycjami w zapobieganie suszy. Niszczymy retencję naturalną, która w terenach górskich jest bardzo ważna, niszczymy możliwość spowalnianie spływu przez lasy, mokradła, zadrzewienia śródpolne, ułatwiamy erozję gleby.

Jest szansa, że te zabiegi hydrotechniczne ograniczą skutki tego, co się będzie działo. Jednak warto jeszcze raz przyjrzeć się nie tylko inwestycjom hydrotechnicznym, ale też temu, co w międzyczasie zrobiliśmy źle, zabudowując, wycinając i niszcząc. Na koniec pozostaje kwestia emisji gazów cieplarniach do atmosfery. Jeśli nie będzie zredukowana, to te zabiegi będą wystarczały na coraz krótszy czas i z coraz większym prawdopodobieństwem będą występować zdarzenia, w których one nie pomogą.

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze