Pontyfikat, który miał zmienić oblicze Kościoła katolickiego i wyciągnąć go z kryzysu wiarygodności silnie wyhamował. Ostatni z projektów papieża Franciszka, odejście od rzymskiego centralizmu, znajduje się na ostatniej prostej. Ale nie wiadomo, co będzie za metą
Rzymski centralizm, de facto absolutyzm w Kościele katolickim, polega na tym, że papież i biskupi są w nim udzielnymi władcami. W ich rękach skupia się władza ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza. Bez kontroli. Ordynariuszowi w diecezji nikt nie patrzy na ręce. W ramach światowego hierarchicznego układu papież byłby czterogwiazdkowym generałem, jego rzymscy kurialiści mieliby po trzy gwiazdki, biskupi w diecezjach co najwyżej jedną, reszta duchownych stopień podoficerski, podczas gdy miliardowa armia wiernych nie wyszłaby poza rangę szeregowca. A szczytny obowiązek szeregowców to wykonywać polecenia góry. I nie pytać.
Synod, którego ostatnia faza właśnie się zaczęła w Rzymie, burzy ten układ. Po pierwsze dopuścił do obrad nad stanem Kościoła podoficerów i szeregowców, szeregowych księży i świeckich, w tym nawet kobiety. Do tej pory biskupie synody, jak wskazuje ich nazwa, ograniczały się do biskupów. Trudno się dziwić, że wielu z nich, zwłaszcza konserwatywnych, ostro marszczy brwi. A w obliczu zaawansowanego wieku papieża – 87 lat – wielu z nich życzyłoby sobie personalnej zmiany w przywództwie Kościoła.
Swoją agendą stojący od 2013 roku na czele Kościoła katolickiego Franciszek irytuje kościelną konserwę. Jej prominentni przedstawiciele próbowali nawet dwukrotnie sprokurować abdykację papieża. „Samotny pośród wilków”, tak zatytułował swoją o nim publikację włoski watykanista Marco Politi.
Papież Franciszek, rodem z południa globu, zerwał z tradycją feudalnej arystokracji w Rzymie oraz światowym episkopacie i wciela wizję „ubogiego Kościoła ubogich ludzi”.
Ale w obliczu napięć z kościelnym betonem coraz częściej naciskał na hamulec w zagadnieniach doktryny.
W efekcie jego priorytetowe przedsięwzięcie, ściganie i rozliczenie pedofilii duchownych, odniosło połowiczny sukces. W Polsce, owszem, potoczyły się głowy z tuzina biskupów odpowiedzialnych w przeszłości za krycie swoich duchownych. Ale wydanie akt z archiwów diecezjalnych państwowej komisji episkopat storpedował. Odesłał komisję do Watykanu jako instancji nadrzędnej. W Belgii natomiast, podczas swojej niedawnej wizyty papież musiał wysłuchać gorzkich słów od króla Filipa i premiera za ślimaczący się w tamtejszym kościele proces rozliczeń. Wypunktowano mu także, że spotykając się z grupą 17 ofiar molestowania przez duchownych, na rozmowę z każdą z nich miał niewiele więcej niż dwie minuty.
Jednak w kwestii zastąpienia rzymskiego centralizmu zasadą kolegialności papież jeszcze nie poległ. Chce, by księża, a co istotne, świeccy, otrzymali większy głos w podejmowaniu decyzji, a te mają być transparentne. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które planuje się wciągnąć w procesy decyzyjne. Z kolei zwiększenie odpowiedzialności duchownych za swoje decyzje ma obowiązywać od proboszcza do papieża włącznie.
Z myślą o tej agendzie Franciszek w 2021 roku zainicjował synod. Teraz wkracza on w decydującą fazę. Bierze w niej udział 368 biskupów, księży i świeckich: wśród tych ostatnich 57 kobiet i 17 mężczyzn. To powód, dla którego konserwatywni biskupi czerwienią się ze złości i kwestionują ważność obrad. Z ich perspektywy tylko im powinno przysługiwać prawo głosowania na synodzie. Papież argumentuje odmiennie: skoro co najmniej dwie trzecie uczestników synodu to biskupi, zgromadzenie zachowuje swój pierwotny charakter. Balansuje na granicy prawa kanonicznego, twórczo interpretując jego paragrafy. Przyznane kobietom prawo do uczestnictwa w synodzie konturuje zarazem flagowy krok papieża, wprowadzający zasadę kolegialności w Kościele.
Ostatecznie jednak propozycje synodu papież może, ale nie musi przyjąć.
Co tylko uwypukla względność synodowego przedsięwzięcia i utrzymanie dotychczasowego hierarchicznego systemu władzy.
Biskupia konserwa próbuje ratować hierarchiczną strukturę Kościoła i nie dopuścić do uszczuplenia praw tych, którzy zawsze w Kościele nadawali ton. Ponadto Franciszek ściągnął w międzyczasie z agendy synodu kilka gorących zagadnień. Przede wszystkim kwestię święceń kapłańskich dla kobiet i celibat duchownych. Dokładnie to, co stanowi kluczowe postulaty w najbardziej otwartych kościołach lokalnych, jak w Niemczech czy Austrii. Nawet zgoda na przyznania kobietom niższych święceń kapłańskich, diakonatu, okazuje się dla papieża krokiem zbyt radykalnym. „Nie sądzę, byśmy na synodzie otrzymali konkretne odpowiedzi na wyzwania naszych czasów. Co najwyżej synod zmieni styl debaty”, studzi optymizm nowy generał zakonu benedyktynów Jeremias Schroeder. To dlatego podczas obrad synodu protestują w Rzymie i Watykanie kobiety z Catholic Women’s Council, sieci stowarzyszeń katoliczek upominających się o godniejsze miejsce w Kościele, w tym grupa z Polski. Domagają się kapłaństwa i diakonatu dla kobiet.
Franciszek zdaje sobie sprawę z niesatysfakcjonujących dokonań pontyfikatu, jak choćby z tego, że nie uregulował statusu papieża-emeryta i to mimo że po nieoczekiwanej abdykacji poprzednika, miał znacznie dogodniejszą sytuację wyjściową niż w wielu innych kwestiach dogmatycznych. Sam fakt, że jako 87-latek nadal musi przewodzić największej organizacji na świecie, odzwierciedla tylko archaiczne struktury Kościoła. Możliwe, że Franciszek myśli nad całościowym dokumentem, który regulowałby posługę papieża i zmniejszył zakres jego władzy, a w tym także zakreślił status papieża na emeryturze. Tak przynajmniej można by interpretować jeden z dokumentów rzymskiej kongregacji z wiosny tego roku.
Częściowo porażkę papieża, jeśli chodzi o reformy, tłumaczy okoliczność, że po Benedykcie XVI i Janie Pawle II, zwłaszcza w watykańskiej centrali, odziedziczył arystokratyczno-feudalny aparat, a w diecezjach konserwatywne grono ok. 4 tysięcy biskupów. To lęk przed schizmą, podziałem w Kościele, sparaliżowały go w drugiej połowie pontyfikatu.
Udało mu się natomiast nadać inną twarz szczuplejszemu gronu kardynalskiemu, grupie około 200 hierarchów. A kolegium to wybierze w przyszłości nowego papieża. Franciszek konsekwentnie unikał nominacji biskupów pokroju polskiego abp. Jędraszewskiego, z obsesją na punkcie etyki seksualnej. Purpurę przyznawał duchownym wrażliwym społecznie.
Wykreowane przez Franciszka kolegium kardynalskie ma więc większe szanse na to, by dokonać elekcji Franciszka II, niż kolejnego Benedykta czy Jana Pawła.
Byłoby to największym sukcesem papieża z Argentyny. Niewykluczone, że od pewnego czasu przez niego samego traktowanym jako jego niepisany testament. Problem polega jednak na tym, że egzotyczni kardynałowie z mniejszościowych kościołów, zaangażowani społecznie albo charytatywnie, reprezentanci „ubogiego Kościoła ubogich ludzi” nawet nie pisną o fundamentalnych reformach Kościoła. Dla lwiej części kardynałów z południa globu jest ona drugo-, trzeciorzędna, albo w ogóle nieważna, a nawet groźna. Wybrany z grona egzotycznych południowców Franciszek II bynajmniej nie musi wyjść przed ten szereg. A to oznaczałoby, że nowa Głowa Kościoła, która mogłaby już nawiązać do dorobku poprzednika, wcale nie musi rozwiązać palących wyzwań związanych z celibatem i ordynacją kobiet i dalszym przystosowaniem społeczności katolickiej do współczesnych wyzwań.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze