0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Patryk SzymańskiFot. Patryk Szymańsk...

Japończycy nadali czasowi decydującą rolę, każda sekunda jest cenna, każdy moment życia można poświęcić czemuś: pracy, hobby, odpoczynkowi. Nie ma czasu do stracenia. Na przejściach dla pieszych licznik pokazuje, ile sekund zostało do momentu, gdy zapali się zielone i będzie można ruszyć. Jeśli sporo, można wysłać mail, sprawdzić wiadomości w komunikatorze, zdobyć jeszcze jeden poziom w grze. Jeśli mało, schować telefon do kieszeni i przygotować do pędu, do metra, do pracy, do domu.

W miejscowości Sendai na północy wyspy Honsiu naukowcy uruchomili zegar odmierzający wymieranie narodu Japońskiego. Gdy licznik zgonów zaczął przekraczać liczbę urodzeń, Japonia oficjalnie zaczęła się wyludniać. Co roku populacja zmniejsza się o 400 tysięcy obywateli. Urządzenie pokazuje populację japońskich dzieci do 14. roku życia, których jest obecnie ok. 16 milionów. Co sto sekund zegar zmniejsza tę liczbę o 1 punkt. Według zegara z Sendai naród japoński przestanie istnieć w roku 3011.

Tik tak, tik tak, tik tak.

Futaba, 14:46

Zegary stanęły o godzinie 14:46. Mieszkańcy Futaby musieli opuścić swoje domy na zawsze. Ulice zagrodzono, drzwi domów zabito deskami, bezwzględnie zakazano wjazdu. Trzęsienie ziemi, tsunami, eksplozja w elektrowni atomowej. Jeśli można sobie wyobrazić armagedon, to chyba właśnie tak.

Populacja miasta w roku 2010 wynosiła 7 tysięcy osób, a dziś ulice są puste, jedynie likwidatorzy szkód popromiennych krążą po mieście w maskach i kombinezonach, zrywają warstwy ziemi, wrzucają je na ciężarówki i wywożą pod miasto, na specjalne poletka, gdzie czarne wory pełne skażonej ziemi przykrywane są brezentem. Tak przetrwać mają kolejne 40 lat. A co potem? To zmartwienie kolejnego pokolenia.

Futaba, 5 km w linii prostej od elektrowni Fukushima Daiichi. Miasto nie ma przyszłości, ma jedynie tragiczną przeszłość. O godzinie 14:46, 11 marca 2011 roku czas stanął w miejscu.

Tik tak, tik...

Najpiękniejsza plaża w Japonii

- Byłem dyrektorem urzędu miasta. Staliśmy na posterunku do końca. Później wróciłem tu tylko raz, pod eskortą, musiałem zabrać pieczątki. – Po opuszczonym urzędzie miasta oprowadza nas pan Osui, który w czasie tragicznych wydarzeń sprzed 14 lat zarządzał kryzysem w Futabie. Dziś urzędnik zajmuje się przywracaniem utraconej ziemi światu.

Japonia jest krajem, w którym pieczątka jest ważniejsza od podpisu. Sam podpis nic nie znaczy, jeśli nie ma “inkan”, zarejestrowanej w urzędzie pieczątki. Cóż z tego, że to tylko kawałek gumy i atramentu, cóż z tego, że pozostał na skażonym i ewakuowanym terenie. Należało po niego wrócić, bez tego nie można kontynuować pracy.

W opuszczonym biurowcu znajduje się zapis wydarzeń z czasu ewakuacji. Na pierwszym piętrze, na kilku tablicach markerami zapisano wszystkie kolejne działania, godzina po godzinie, akcja po akcji. Urzędnicy trwali na stanowiskach dbając, by wszyscy zostali ewakuowani o czasie.

Para urzędników oprowadzała nas po okolicy – urzędach, szkole, domu starców, plaży. Japonię odwiedziłem wspólnie z Krystianem, ekspertem od radiacji, który w japońskiej zonie był już kilka razy. Dzięki niemu odwiedziłem dwukrotnie Czarnobyl. Krystian jest współautorem filmów dokumentalnych o samosiołach, ostatnich mieszkańcach ukraińskiej Zony. Dziś, kiedy wojna odcięła ich od świata, pomaga tym ludziom.

- Plaża w Futabie trzykrotnie wybierana była najpiękniejszą plażą Japonii – z dumą podkreśla pan Osui i spogląda na rozbijające się o brzeg fale. Dziś po dawnej świetności pozostał cień. Spomiędzy wykrzywionych i przerzedzonych drzew wystaje zrujnowany budynek, dawna kawiarenka i siedziba właścicieli jachtów. W głąb wody wbija się betonowy, popękany falochron z utwardzonych worków z cementem. Stając na jego krawędzi, kilkaset metrów dalej można dostrzec winowajczynię – elektrownię atomową Fukushima Daiichi. Dawniej duma kraju i demonstracja japońskiej myśli technicznej, dziś mroczna metafora ludzkiego dążenia do okiełznania natury i wyrzut sumienia narodu.

Szkołę podstawową ewakuowano tuż po trzęsieniu ziemi. W każdej sali nad drzwiami wisi zegar. Na każdym 14:46. W salach lekcyjnych nie ma sprzętów, bo akurat trwała godzina sprzątania. Uczniowie wynoszą wtedy ławki na korytarz i myją podłogę w klasie, ma ich to uczyć szacunku do pracy i cudzej własności.

- Tuż po trzęsieniu ziemi, dzieci zostały ewakuowane. Gdyby to było jedynie trzęsienie, to wróciłyby następnego dnia – tłumaczy nam pan Osui. W salach na podłodze leżą prywatne przedmioty, plecaki, pudełka śniadaniowe, ulubione maskotki. – Ale potem była Fukushima. Wszystkie przedmioty w szkole pozostały tak, jak je zostawiono w momencie ewakuacji. Chcemy to tak utrzymać, by zachować pamięć tego miejsca, stworzyć coś w rodzaju muzeum.

Za rok Futaba ma być już otwarta dla mieszkańców – dodaje pan Osui.

To zdanie powtarzane jest co roku przez japońskie media, ale miasto pozostaje puste.

Korytarz opuszczonej szkoły
- Wszystkie przedmioty w szkole pozostały tak, jak je zostawiono w momencie ewakuacji. Chcemy to tak utrzymać, by zachować pamięć tego miejsca, stworzyć coś w rodzaju muzeum – tłumaczy urzędnik. Opuszczona szkoła w Futabie. Fot. Patryk Szymański.
Zniszczone wnętrze salonu gier
Salon gier pachinko. Fot. Patryk Szymański.
Auto zarastające bluszczem.
Porzucone auto zarasta bluszczem. Fot. Patryk Szymański.

Kto wróci do Futaby?

W 2020 roku Japonia miała być gospodarzem Letnich Igrzysk Olimpijskich. Z powodu pandemii covid-19 przesunięto je na 2021 rok. Cały świat odwiedzić miał Tokio oraz niedaleką Fukushimę, by zakosztować nieco ekstremalnej turystyki oraz zobaczyć, jak może wyglądać planeta po zagładzie. Japończycy wstydzą się wydarzeń z 2011 roku, bo oto ich kraj, słynący przecież z technologii i precyzji, nie zapobiegł tak poważnej awarii jądrowej. Dlatego robili wszystko, by przed olimpiadą odtworzyć jak najwięcej dawnego świata i pokazać innym państwom, że poradzili sobie z problemem najlepiej, jak tylko się dało.

Ogień olimpijski wyruszył ze stadionu właśnie w prefekturze Fukushima, w marcu 2020 roku, niemal równe 9 lat po katastrofie. Po kilku dniach bieg z pochodnią odwołano z powodu pandemii i wznowiono rok później, 25 marca 2021 roku. Start właśnie w Fukushimie był próbą odczarowania nazwy miasta kojarzącego się ze słowem „katastrofa”. Pochodnia pojawiła się także w Sendai, gdzie znajduje się zegar wymierania Japonii.

- 11 proc. mieszkańców wyraziło chęć powrotu do Futaby – z dumą podkreśla pan Osui. To około 800 osób, a Futaba to ostatnie miasteczko z prefektury Fukushima, które zniosło nakaz ewakuacji (w sierpniu 2022). Wśród potencjalnych osadników przeprowadzono ankietę. Jej wynik miał pokazywać stosunek do odbudowy miasta, tam właśnie pojawia się liczba 11 proc. chętnych oraz jedynie 4 proc. mieszkańców, którzy kategorycznie odmawiają powrotu. We wrześniu 2023 roku, premier Japonii ogłosił Futabę “strefą powrotu mieszkańców”.

W źródłach międzynarodowych próżno szukać informacji o obecnej liczbie mieszkańców (Wikipedia podaje liczbę 0). Na stronach japońskich, liczba mieszkańców, stan na grudzień 2024 roku: 1 osoba. Nie znalazłem żadnej informacji na temat tej osoby, być może to błąd na stronie.

Iitate. Mamy tylko jedną czerwoną strefę

Iitate, 38 km od uszkodzonej elektrowni Fukushima Daiichi. Miasteczko szybko staje na nogi. Z broszur informacyjnych w urzędzie miasta spoglądają na nas radosne twarze, zdjęcia pokazują nowoczesne traktory na bujnie porośniętych polach, w szklarniach pełnych kwiatów pozują uśmiechnięci mieszkańcy wioski. Jedno ze zdjęć przedstawia młodą matkę w ogrodzie pełnym warzyw i kwiatów, która podrzuca kilkumiesięczne niemowlę. „Witajcie z powrotem w Iitate!” – proste hasło zdobi ulotki, plakaty i naklejki. Radosna propaganda ma nakłonić byłych mieszkańców do powrotu.

- Wszystko wraca do normy. Plan jest taki, by w ciągu pięciu najbliższych lat mieć tu z powrotem 180 mieszkańców. Mamy tylko jedną czerwoną strefę, na południu. Nie wolno tam wjeżdżać. Poza tym jest bezpiecznie – Tokahiko, młody pracownik urzędu miejskiego udziela nam nudnych odpowiedzi na nudne pytania o region. Ale ożywia się, gdy pytam, co robił w dniu ewakuacji. – Ludność ewakuowała się sama.

Wszyscy wsiedliśmy w samochody i odjechaliśmy.

Nie było żadnego oczyszczania ze środków promieniotwórczych ani ewakuacyjnych punktów zbiorczych. Nie wiemy kto, jaką przyjął dawkę promieniowania, ale tutaj nie jest duże – podkreśla z dumą Tokahiko.

To duży kontrast z tym, co wydarzyło się w Czarnobylu. Pomijając tamtejszą dezinformację, akcja ewakuacyjna prowadzona była odgórnie, podstawiano autobusy, które wywoziły ludzi do stacji oczyszczania, gdzie mieszkańców golono i nagich czyszczono dostępnymi wówczas środkami, głównie zwykłym mydłem.

Nasze dozymetry też mówią co innego niż Tokahiko. Urzędnik twierdził, że tzw. hot spoty wykazują maksymalnie 30 mikrosiwertów (μSv).

- Ich sprzęt ma skalę jedynie do trzydziestu. Nasz sprzęt może mierzyć dokładniej, pokażę ci — mówi Krystian. Mierzymy. 300 μSv w krzakach przy drodze, 1000 μSv na kamieniach pod rynną, 20 metrów od oficjalnego dozymetru, który pokazuje, że okolica jest czysta.

- Promieniowania nie ma w powietrzu, ono gdzieś musi osiąść. Skażona jest woda, mech, błoto – tłumaczy mój przewodnik.

Przyjmuje się, że dawka 1 milisiverta (1 mSy = 1000 μSv) wiąże się z 5% wzrostem ryzyka zachorowania na nowotwór złośliwy.

Każdy samorząd na swoim terytorium wyznaczył strefy. Strefa zielona to tam, gdzie nigdy nie było promieniowania lub gdzie zostało ono usunięte. W pomarańczowej prace nad oczyszczeniem wciąż trwają. W czerwonej skażenie jest silne. Ostatnia mapa stref pochodzi z 2017 roku. Do czerwonej strefy nie wolno wjeżdżać pod żadnym pozorem, przy wjazdach zamontowano bramki i postawiono strażników,

powrót na te tereny prawdopodobnie nigdy nie będzie możliwy.

Liczba mieszkańców Iitate wg źródeł międzynarodowych to 1408 osób, wg stron japońskich: 523. Dane były aktualizowane w 2024 roku. Skąd różnica? Albo z braku rzetelnych danych, albo z zawyżania liczby mieszkańców przed dziennikarzami z Zachodu, żeby potwierdzić, że przywracanie tych terenów przynosi efekty.

Japoński urzędnik pokazuje coś na zapisanych tablicach
Pan Osui, urzędnik z Futaby opowiada o dniach katastrofy. Fot. Patryk Szymański.

Centralne archiwum likwidacji

„Serdecznie przepraszamy mieszkańców żyjących w pobliżu elektrowni oraz ogół społeczeństwa za niepokój i ogromne niedogodności, które powstały w wyniku wypadku w elektrowni jądrowej Fukushima Daiichi i elektrowni jądrowej Fukushima Daini [...] chcielibyśmy ponownie wyrazić nasze najgłębsze ubolewanie i jeszcze raz przeprosić poszkodowanych za niedogodności spowodowane wypadkiem”.

W Okumie, 7 km w linii prostej od elektrowni, w Centralnym Archiwum Likwidacji TEPCO (Tokyo Electric Power Company), właściciela elektrowni atomowej, każda prezentacja multimedialna zaczyna się lub kończy podobnym komunikatem. Słucham z zainteresowaniem, Archiwum prezentuje państwową wersję wydarzeń. TEPCO przyjmuje na siebie winę, korporacja przeprasza, okazuje skruchę i chce naprawić błędy, a przynajmniej tak wynika z komunikatów.

Archiwum jest czymś w rodzaju muzeum wypadku, jest udostępnione zwiedzającym, choć musieliśmy wcześniej zadzwonić, by je dla nas otworzono. Można dowiedzieć się tutaj, jak dokładnie doszło do skażenia terenu, co działo się w reaktorach, jak wyglądały pierwsze prace po eksplozjach oraz co firma jeszcze planuje.

Przeczytaj także:

Pięćdziesięciu z Fukushimy

11 marca. 14:46. Trzęsie się ziemia. W Japonię uderza 10-metrowe tsunami. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) informuje, że poziom promieniowania nie stanowi zagrożenia dla zdrowia ludności i środowiska.

12 marca. 15:36. Eksplozja w reaktorze nr 1.

14 marca. 11:01. Eksplozja w reaktorze nr 3. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) uspokaja: “kryzys nie grozi drugim Czarnobylem”.

15 marca. Przy zbiorniku paliwa reaktora nr 4 wybucha pożar. Zarządza się ewakuację personelu. 50 ochotników decyduje się pozostać i sprawdzać, czy awaria nie będzie się pogarszać. Później znani będą jako “Pięćdziesięciu z Fukushimy”.

16 marca. Rośnie liczba pożarów.

18 marca. MAEA dementuje informacje o pojawieniu się objawów choroby popromiennej.

25 marca. Rzecznik japońskiego rządu doradza mieszkańcom terenów do 30 km od elektrowni dobrowolną ewakuację.

16 grudnia. Wyłączenie reaktorów.

Bezpośrednio w wyniku wybuchu zginęły 44 osoby, a 13 zostało rannych. Takie liczby znalazły się w aktach oskarżenia przeciwko trzem zarządcom firmy TEPCO. Oskarżono ich o zaniedbania i doprowadzenia do ofiar. To jedyna sprawa karna w związku z katastrofą. W 2019 roku zarządcy zostali uniewinnieni.

Nie da się oszacować liczby ofiar wybuchu, bo nie wiadomo, które choroby mieszkańców zmarłych w ostatnich 14 latach wywołane były promieniowaniem.

O informacji na temat sprawy sądowej nie dowiedziałem się z Archiwum, ale później z mediów.

Okumę zamieszkuje 110 osób. To właśnie tu doszło do katastrofy, bo to tutaj znajduje się elektrownia, która jedynie w nazwie ma Fukushimę. Miasto Fukushima leży ok. 80 km od elektrowni i nie ucierpiało wskutek wybuchu. W wyniku awarii eksplodowały 3 bloki reaktorów. Jednak to reaktor nr 2, który nie uległ eksplozji, dokonał największych zniszczeń. Uszkodzenie elementu pod reaktorem doprowadziło do jego stopienia i emisji największej ilości radioaktywnych substancji.

Grudzień 2013. Ukończenie pierwszego etapu prac – demontaż urządzeń reaktora.

Marzec 2017. 137 osób otrzymało łącznie 39 milionów jenów odszkodowania. (Ok. 260 tys. dolarów.)

Wrzesień 2020. Sąd uznał, że za katastrofę odpowiedzialny jest rząd Japonii oraz TEPCO i nakazał wypłatę 9,5 miliona dolarów dla 3700 poszkodowanych.

Kwiecień 2023. Rybacy protestują przeciwko zrzucaniu wody z elektrowni do oceanu. “Jest bezpiecznie” – twierdzi TEPCO. Woda zostaje zrzucona.

Widok na pryzmę ziemi przykrytą brezentem i słupy sieci elektrycznej wysokiego napięcia.
Skażona ziemia w workach składowana pod brezentem. W tle elektrownia Fukushima Daiichi. Fot. Patryk Szymański.

Naszym dzieciom w przyszłość

Chodzę po salach Archiwum. Dowiaduję się, że prace potrwają jeszcze około trzech dekad. Budowany jest falochron, a w razie alarmu zamknięte zostaną budynki elektrowni, by woda nie dostała się do środka. Przygotowane są też źródła awaryjnego zasilania, ciężarówki z mobilnymi generatorami prądu i pompy wodne. Wzbogacono wyposażenie miejscowej straży pożarnej.

Jeśli w pracy elektrowni znów pojawią się anomalie, wszystkie okoliczne gminy będą natychmiast poinformowane. W czasie katastrofy 2011 roku TEPCO przez 2 miesiące nie informowała opinii publicznej, że jeden z reaktorów jest już stopiony w 50 proc.

„Dzieciom, których dotyczy przyszłość” – takie jest oficjalne hasło prac na terenie elektrowni. Obecne plany oczyszczania sięgają jedynie 2050 roku, do kiedy TEPCO planuje usunąć wszystkie stopione resztki paliwa

Między opuszczonymi wsiami obserwowałem wciąż pracujące ciężarówki i koparki. Ziemia dzielona jest na parcele i siekana w kwadraty. Na początku myślałem, że to poletka ryżowe, na których nic już nie rośnie. Pracownicy zdzierają kilkanaście centymetrów ziemi, wsadzają to do worków i wywożą na składowiska. Worki układane są na brezencie, przykrywane jeszcze jednym i otaczane siatką. Można podjechać, zrobić sobie zdjęcie. Przez ponad 10 lat deszcze i wiatry podziurawiły te zabezpieczenia i skażona ziemia rozlała się z powrotem po okolicy.

Nasze pokolenie nie rozwiązuje więc problemu, jedynie wysyła go w przyszłość.

Tik tak, tik tak, tik tak.

Strażnik z Fukushimy

- Najbardziej brakuje mi sklepu, świeżego jedzenia. Muszę jechać naprawdę daleko, żeby zrobić zakupy – mówi Naoto Matsumura. Nazywany jest „ostatnim mieszkańcem Fukushimy” i jej „strażnikiem”. Mieszka w mieście Tomioka, 10 km w linii prostej od elektrowni. Ratował miejscowe zwierzęta. Mieszkańcy nie wiedzieli, że opuszczają domy na zawsze, zostawiali więc swoje psy i koty w domu. Nasypali im miskę karmy, wody nie mogli dać, bo nie działały wodociągi. Spodziewali się, że wrócą za kilka dni. “Strażnik Fukushimy” jeździł od domu do domu i uwalniał zamknięte zwierzęta. Stajnie pełne były koni, chlewy – bydła, wszystkie zwierzęta wypuszczał, później widział, jak wymierają. – Jeden człowiek nie jest w stanie zająć się nimi wszystkimi.

Matsumura mieszka samotnie, jego dom jest zagracony, wszystkie gospodarcze pomieszczenia wypełniają rdzewiejące urządzenia, części ciągników, aut. Pełno tu starych mebli i zakurzonych gratów, po których skaczą koty. Matsumura ma dwóch dorosłych synów, ale nie odwiedzają ojca.

Starszy mężczyzna o siwych włosach ubrany w czarną, brezentową kurtkę wiąże snopek siana
Naoto Matsumura, “Strażnik Fukushimy" na swojej farmie. Fot. Patryk Szymański.

- Mam wciąż dwa psy i kilka szczeniąt, pięć kotów, trzy krowy i żółwia. Na początku miałem osiem psów, ale część mi zabrali, a niedawno ktoś ukradł szczeniaka – wylicza Matsumura. W Japonii raczej nie trzyma się kundli, w większości domów psy są rasowe, głównie akity. Szczenię akity w Japonii warte jest od 1000 do 3000 dolarów, sprzedawane są jak zabawki w centrach handlowych, przy każdym wisi etykietka z ceną.

O Matsumurze wiedziałem już wcześniej, głównie dzięki Katarzynie Boni. "Prędzej umrę od papierosów, a nie od promieniowania, śmieje się Matsumura. I przez pięć godzin nie przestaje mówić”, pisała kilka lat temu w książce „Ganbare. Warsztaty umierania”. Dziś Matsumura mówi dużo mniej, mimo że spędziliśmy razem cały dzień. Może trafiliśmy na gorsze chwile, a może odzwyczaił się od ludzi.

Pokazał nam farmę, poletko ryżowe i łąkę, na której wypasa bydło. Wykorzystał naszą obecność i pomogliśmy mu ładować duże snopy schnącej trawy na ciężarówkę. – Źle się czuję – szepnął tylko. Gdy objeżdżaliśmy z nim okolicę, w aucie większość czasu spał.

- Zwierzęta to moje towarzystwo. Nie boję się promieniowania. Gdzie ono jest? Jem owoce z mojego ogrodu, jem ryby z rzek. Mówią, że one są napromieniowane, a ja jem je od lat i nic mi nie jest. Oni wszyscy kłamią. – Naoto Matsumura skończył w 2024 roku 64 lata. – Byłem dwukrotnie żonaty, ale teraz żyję sam. W Tokio mam 6-letniego synka!

Protestował przeciwko TEPCO, chciał, by ponieśli konsekwencje za zaniedbania, uważał, że cierpiące i zmarłe zwierzęta to ich wina. Jeździł do Tokio pod siedzibę firmy, ale nigdy nie został potraktowany poważnie. Po latach odpuścił, zajmuje się swoim gospodarstwem.

Ulica ze zniszczonymi domami
Ulica w Futabie. Fot. Patryk Szymański.
Wnętrze opuszczonego domu.
W pustych domach najpierw uderza cisza. Fot. Patryk Szymański.
Zdjęcia na ścianie dziecięcego pokoju
Trafiam na pokój o różowych ścianach, z półki spogląda na mnie Hello Kitty, a ze zdjęć na ścianie nastoletnia dziewczynka. Na każdej fotografii uśmiechnięta, na każdej z inną przyjaciółką. Dziś pewnie dorosła kobieta. Kim jest? Czy pamięta o skarbach swego dzieciństwa, które musiała porzucić? Fot. Patryk Szymański.

Poziom promieniowania kałuży

Do Tomioki zaczęli wracać mieszkańcy, Matsumura nie jest już jedynym obywatelem skażonego terenu. W chaosie informacyjnym trudno znaleźć rzetelne informacje. Wikipedia podaje informację o liczbie ludności sięgającej 1326 osób, ale w tym samym artykule wspomina, że Matsumura jest jej jedynym mieszkańcem. W materiałach na jego temat można jednak znaleźć nagrania pokazujące, jak wita wracających „nowych” mieszkańców ryżem, który sam hoduje. Nagrania pochodzą z 2024 roku.

Dzięki towarzystwu Matsumury mieliśmy większy dostęp do skażonej strefy. Podjeżdżaliśmy do barykad blokujących wjazd w uliczki, a on po prostu je odstawiał na bok.

- A co mi mogą zrobić? Poza tym to mój teren, nie ich. Mogę jechać, gdzie chcę.

Odwiedzamy opuszczone miejsca: japoński salon gier pachinko, przydrożne restauracje, sklepy, salon samochodowy, tor dla gokartów. W opuszczonym supermarkecie podłoga zasłana jest opakowaniami. – Kilka lat temu bałem się tu wejść, przez szczury, wszystko się ruszało – wspomina Krystian. – Ale widzę, że wyjadły wszystko i nawet one już się stąd wyniosły.

Smród pozostał. Chodzę ostrożnie, żeby nie wdepnąć w gnijące resztki.

Zatrzymaliśmy się w małej wiosce. Razem z Krystianem ruszyliśmy w stronę opuszczonych domów, Naoto został w aucie. Padało. Japończyk przysypiając zerkał na nas jednym okiem. – Rozumiem, że to reporterzy, ale oni chyba to też po prostu lubią, co? – powiedział do tłumaczki, widząc jak mierzymy poziom promieniowania wody w kałuży obok drogi.

Uważaj na małpy

W pustych domach najpierw uderza cisza. Brak ludzi jest przerażający. Zakurzony stół, stary telewizor, na regałach zdjęcia osób, które dawno stąd zniknęły. Podłoga skrzypi pod stopami, deszcz uderza o dach.

Wchodzenie na zakazany teren i odwiedzanie opuszczonych domów jest w Japonii całkowicie zabronione, może grozić aresztem, wydaleniem z kraju, ale ciekawość wzięła górę.

Powoli przesuwam drzwi. Pokój jest zagracony. Mieszkańcy pakowali się w pośpiechu, na podłodze leżą kartony, a w nich upchnięte sprzęty, odzież, talerze. Ktoś próbował porządkować swój dobytek, by ostatecznie nie zabrać prawie nic. Na jednym z regałów stoi słoik pełen monet, na oko z 10 tysięcy jenów, (250 zł). Odkładam na miejsce.

Pod sufitem wiszą czarnobiałe fotografie, portrety mężczyzn, pewnie przodków mieszkającej tu kiedyś rodziny. Na ścianie zdjęcie drużyny baseballowej, sportu bardzo popularnego w Japonii.

- Uważaj na małpy – szepcze Krystian. – Drzwi otwieraj powoli, bo jeśli jedną wystraszysz, może się na ciebie rzucić. Są niegroźne, chyba że poczują się zagrożone. Wiele z wiejskich rezydencji ma teraz takich nowych lokatorów.

Japończycy szczelnie pozamykali swoje domy, kto miał czas, zabijał nawet okna deskami, drzwi wejściowe zabezpieczał dodatkowym łańcuchem czy drutem kolczastym, ale bujna roślinność podważa ściany, wyważa drzwi i okna, więc teraz łatwo dostać się do środka.

Małpy plądrują domy, osiedliły się w stodołach i warsztatach.

Gdy weszliśmy na jedno z podwórek, stado makaków zaczęło skakać po dachach. Obserwowały nas, weszliśmy na ich teren, ale staraliśmy się trzymać dystans. Przy innym domu usłyszeliśmy szelest w krzakach. Wystraszyliśmy się, że to straż. To dzik. Natura odzyskuje teren.

Pusty pokój dziecka

Na piętrze jednego z domów trafiam na pokój o różowych ścianach, z półki spogląda na mnie Hello Kitty, a ze zdjęć na ścianie nastoletnia dziewczynka. Na każdej fotografii uśmiechnięta, na każdej z inną przyjaciółką. Dziś pewnie dorosła kobieta. Kim jest? Czym się zajmuje? Czy pamięta o skarbach swojego dzieciństwa, które musiała porzucić?

To, co różni Czarnobyl od Fukushimy, to właśnie pozostawiony dobytek. O ile w Prypeci i ukraińskiej Zonie szabrownicy pojawili się szybko, plądrowali mieszkania niemal natychmiast i ze wszystkiego, wyrywając nawet kable ze ścian (dla miedzi) czy odcinając kaloryfery oraz balustrady (na złom), to w Japonii wszystko pozostało nietknięte. W domach znaleźć można biżuterię, pieniądze, a w garażach wciąż parkują motocykle i samochody luksusowych marek.

We wsiach stoi drogi sprzęt rolniczy, a sklepy wypełnione są towarami. 11 km od elektrowni, w wiosce Obori, opuszczonej i zarośniętej trafiamy na sklep z garncarskim rękodziełem. To towar luksusowy, każda misa czy rzeźba warta jest co najmniej kilkadziesiąt dolarów, a większe wyroby nawet kilka tysięcy. Wioska słynęła z takich wyrobów. Oglądam pięknego jadeitowego smoka. Czy zabrać go ze sobą? Dozymetr pokazuje, że jest czysty. Odkładam go na półkę.

W opuszczonych domach rzucają się w oczy duże telewizory z wypukłym kineskopem i przewodowe telefony, czasem jeszcze z okrągłą tarczą do wykręcania numeru. Tereny te zamieszkane były głównie przez osoby starsze, młodsi Japończycy wybierają duże miasta, rzadko spotyka się tu dom z pokojem dziecka czy nastolatka. Nie było tu ich zbyt wielu.

Japonia jest niezwykle zaawansowana technologicznie, jednak na prowincji zupełnie tego nie widać, bo starzejące się społeczeństwo nie nadąża za trendami technologicznymi. W 2011 posługiwano się urządzeniami z lat 90. Starsi mieszkańcy japońskich prowincji żyją tak, jak żyło się 20-30 lat wcześniej.

Fukushima może zmylić przyszłych badaczy tego miejsca. Czas stanął tu dwa razy. Raz, gdy zniknęli młodzi, drugi raz, gdy zniknęli wszyscy.

Tik tak, tik tak, tik tak.

Japońska lalka o długich włosach
Lalka w opuszczonym domu starców w Futabie. Fot. Patryk Szymański.

Lalka

W opuszczonym domu starców w Futabie wszystko ma swój porządek. W czasie ewakuacji wyniesiono przedmioty i poukładano je równo na podłodze. Pracownicy ośrodka decydowali co zabrać, co może się przydać. Na podłodze leżą ciśnieniomierze, balkoniki, nocniki.

Na parterze w głównym holu, przy jednym z biurek, znajduję odznaczenia i dyplomy dla dobrze prowadzonej placówki i dla najlepszych pensjonariuszy. Obok kolorowe, bujne kwiaty. Słoneczniki, tulipany i róże, bratki, astry i żonkile. Wszystkie piękne, zakurzone i sztuczne.

Między nimi tradycyjna japońska, porcelanowa lalka, która strzeże wejścia w głąb korytarza. W opuszczonym budynku zbyt mocno przypomina człowieka. Czarne włosy, blada skóra, zdobiona, czerwona sukienka. W kulturze japońskiej lalka nie jest jedynie dziecięcą zabawką, ma wiele znaczeń i symbolik, ale przede wszystkim wierzy się, że lalki mają dusze.

Zgodnie z legendą, lalce można przekazać swoje problemy lub grzechy, a potem wrzucić do wody lub spalić, by się ich pozbyć. Taka lalka ofiarna ma więc krótkie życie. Ta w opuszczonym domu starców w Futabie stoi zakurzona już ponad dekadę.

;
Na zdjęciu Patryk Szymański
Patryk Szymański

reporter, fotograf, obieżyświat. Urodzony w 1985 roku, absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Opolskim oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Publikował m.in. w Dużym Formacie, Tatrach, Dookoła Świata i Prowincji. Wykładowca na Politechnice Opolskiej. Autor cyklu spotkań reporterskich Mapy Reportażu organizowanych przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Opolu. Prowadził audycję literacko-podróżniczą Wszystko o literaturze na antenie Radia Opole Kultura. Ze swoich podróży przywozi nie tylko fotografie, ale przede wszystkim świeże obserwacje i niezwykłe opowieści o miejscach i ludziach. Jego ulubiony autor to Haruki Murakami, a film – Łowca Androidów.

Komentarze