0:000:00

0:00

"Uważam, że nie popełniłem przestępstwa, nie tylko dlatego, że rzekoma szkoda została wyceniona na 150 zł, ale dlatego, że moje poczynania były społecznie pożyteczne, a nie szkodliwe", mówił w sądzie oskarżony Piotr Roszkowski.

16 października 2018 odbyła się pierwsza rozprawa w trzecim już procesie Roszkowskiego. Fundacja oskarża Piotra o zniszczenie mienia i chce, by został ukarany grzywną z wysokości 2 tys. zł, obciążony kosztami naprawy baneru i kosztami sądowymi.

"Pro-liferzy zgotowali mi tortury"

"Zaczęło się od tego, że dotarła do mnie informacja o dziewczynie, która leży w szpitalu z zagrożoną ciążą - z zamiarem jej donoszenia - i jest totalnie zaszantażowana, zastraszona, wściekła, bo jedyne co widzi ze swojego okna szpitalnego, to samochód z wizerunkami zmasakrowanych płodów", mówi OKO.press Piotr Roszkowski, 32-letni aktywista, warszawiak.

Artykuł "Młoda matka żali się: Pro-liferzy zgotowali mi tortury. Nie mogłam cieszyć się ciążą", czyli ten, który tak poruszył Piotra, ukazał się na portalu wp.pl 4 lipca 2017 roku. Teraz jest dowodem w sprawie.

"Szpital Orłowskiego rzeźnią nr 1"

Co się wydarzyło 5 lipca 2017? Roszkowski: "Wracałem z pracy i chciałem sprawdzić, co się dzieje w tamtym miejscu - obok tego żuka z plakatem. Działo się wtedy dużo, bo co noc ktoś próbował ten plakat zamalować lub podrzeć. Fundacja PRO -prawo do życia wystawiła więc straże. Podszedłem do nich, chwilę się pokręciłem i zacząłem odkręcać zaczepy baneru. Po chwili wyskoczyło na mnie dwóch facetów z gazem i latarkami. Już wcześniej ktoś zadzwonił po policję, więc po chwili zostałem zatrzymany, skuty kajdankami i wywieziony na komendę na Wilczej.

Spędziłem noc na komisariacie, byłem przesłuchiwany i przyznałem się, że próbowałem usunąć zaczepy baneru, czyli tzw. trytytki".

Tuż po samym incydencie na prawicowych stronach ukazało się kilka artykułów na temat Roszkowskiego. Podkreślano bohaterstwo zatrzymujących go działaczy fundacji, a jego samego nazwano bandytą z nożem:

"Schwytaliśmy kolejnego bandytę z nożem! Pod osłoną nocy na szpitalnym parkingu zjawił się mężczyzna uzbrojony w nóż, którym zaczął niszczyć plakaty.

Do akcji szybko wkroczyli nasi działacze, którzy w tym czasie pilnowali Żuka. Nie zważając na niebezpieczeństwo, dokonali obywatelskiego ujęcia napastnika po czym przekazali go w ręce funkcjonariuszy policji! Nie zamierzamy ulec aborcyjnym terrorystom. Co więcej, chcemy znacząco zwiększyć zasięg naszej akcji Szpitale bez aborterów".

Jak wynika z oświadczenia Piotra wygłoszonego podczas rozprawy, na krwawych banerach, poza szczątkami ludzkimi było napisane: "Aborcja zabija" i "Szpital Orłowskiego rzeźnią nr 1".

Sprawa została umorzona, ale fundacja PRO - prawo do życia odwołała się od tej decyzji sądu, twierdząc, że zniszczenia kosztowały więcej niż 700 zł. Za zniszczenie takiego mienia grozi od 3 miesięcy do 5 lat. Piotr przekonuje, że to absurdalna kwota, bo zdjął jedynie zaczepy z baneru.

W czerwcu 2018 sprawa została umorzona po raz drugi. Udało się udowodnić, że koszt zniszczeń to 200 zł, a nie 700. Fundacja po raz kolejny nie pogodziła się z decyzją i wniosła tzw. subsydiarny akt oskarżenia. Czyli oskarżyła Piotra jeszcze raz, występując w roli oskarżyciela subsydiarnego. To jedyna droga, jeśli sprawa zostaje umorzona dwa razy. Organizacja ma wsparcie prawne Ordo Iuris, potężnej organizacji anti-choice.

"Oni wiedzą, że mają tutaj trudną sytuację - znamy wyroki z całej Polski, dzięki którym zakazuje się tego typu banerów. Dlatego próbują raczej mnie zmęczyć.

I rzeczywiście, sprawa trwa już 15 miesięcy, ale ja nie mam zamiaru dać się złamać. Chodzi o efekt odstraszający dla innych".

Nie odstraszyło i nie zmęczyło to jednak przyjaciół Piotra, którzy stawili się na kolejnej już rozprawie. Aleksandra, obecna 16 października w sądzie, mówi OKO.press: "Cała sprawa nie dotyczy trytytek, tylko prawa do sposobu wypowiedzi w przestrzeni publicznej w tak newralgicznym miejscu, jak szpital. Jako kobieta planująca macierzyństwo, czuję, że ta sprawa jest szczególnie mi bliska. Uważam, że umieszczanie takich billboardów w takim miejscu ma cel: ma podburzyć, zdenerwować, skonfliktować. Na pewno nie ma na celu ochrony życia ani zdrowia kobiet w ciąży. Zwłaszcza, że w szpitalu Orłowskiego przebywa wiele kobiet na patologii ciąży, które codziennie walczą o to, by urodzić zdrowe dziecko".

Jedna z osób obecnych na rozprawie powiedziała OKO.press, że krwawy baner od niedawna znowu wisi przed szpitalem Orłowskiego.

Patologizowanie przestrzeni publicznej

Podczas rozprawy Piotr Roszkowski wygłosił oświadczenie, w którym stwierdził, że, choć przeciął mocowania, to nie popełnił przestępstwa, a oskarżenie traktuje jako represję, która ma "zamknąć mu usta w imię jedynie słusznej ideologii": "Biorę czynny udział w debacie publicznej o dostępności do legalnej aborcji w Polsce. Biorę i będę brał udział w akcjach, które mają na celu walkę o prawa kobiet. (...) Pod wpływem emocji chciałem usunąć ten bezprawny i nieprawdziwy w treści baner z newralgicznej przestrzeni.

Kondycja kobiet w zagrożonych ciążach, leżących w szpitalu, jest mi szczególnie bliska, bo znam kobiety w takiej sytuacji".

Na koniec rozprawy głos zabrał przedstawiciel oskarżyciela Bartosz Lewandowski z Instytutu Ordo Iuris oraz adwokat Roszkowskiego Paweł Murawski z kancelarii Pietrzak, Sidor & Wspólnicy.

Lewandowski: "Ta sprawa dotyczy przestępstwa pospolitego, umyślnego zniszczenia mienia. Niech sąd nie bierze pod uwagę wskazywanych przez oskarżonego daleko idących motywacji, bo mieliśmy tutaj do czynienia ze zwykłym aktem wandalizmu. Nie można w imię swoich racji niszczyć cudzego mienia. To nie jest tak, że gdy oskarżony nie zgadza się z akcją społeczną... zresztą chyba nie do końca się nie zgadza, skoro dzisiaj powiedział, że banery te zagrażają nie tylko zdrowiu pacjentki, ale też życiu jej nienarodzonego dziecka. Sam pan oskarżony ma duży problem, żeby sprzeciwiać się tym postulatom, które dla fundacji są ważne".

Następnie mecenas mówił o tym, że kampanie społeczne mają prawo szokować i oburzać, jednak w tym momencie użył raczej nieadekwatnego argumentu: "Oskarżony zapewne nie bulwersuje się widokiem dość obrzydliwych zdjęć na paczkach papierosów. Jakoś nie oburza się na kampanie szlachetne w intencji dotyczące ochrony zwierząt, chociażby produkcji futer ze zwierząt. Ale okazuje się, że prowadzenie działalności przez mojego mocodawcę budzi na tyle duże emocje, że przeciwnicy tych postulatów stosują bezprawne działania".

Po nim "mowę końcową" wygłosił adwokat Murawski: "Mamy 2 art. Konstytucji, który mówi, że Rzeczpospolita jest demokratycznym państwem prawa urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Jednym z elementów tego państwa demokratycznego, nowoczesnego, XXI- wiecznego, jest świeckość i laickość tego państwa. Od 1989 roku kwestia związana z realną realizacją praw kobiet dotyczących aborcji jest Polkom odbierana. Nie ma znaczenia, czy to jest dobre, czy nie. Obiektywnie jest tak, że kobiety z roku na rok, przez ostatnie 28 lat mają mniejsze uprawnienia w zakresie aborcji. A nawet tych, które mają, nie mogą realizować, bo państwo, które prawnie nadaje te uprawnienia, nie pozwala im na faktyczną ich realizację. (...)

Można powiedzieć, że od lat 60. XX w. środowiska pro-life bardzo mocno antagonizują przestrzeń publiczną i podejmują działania mające wywołać oburzenie.

Umieszczenie w przestrzeni publicznej, naprzeciwko szpitala zdjęć martwych płodów, zdjęć cząstek ludzkich ciał, jest skrajnie niezgodne z powszechnie obowiązującymi przepisami, jest zachowaniem skrajnie oburzającym w przestrzeni publicznej. Przestrzeń publiczna to dobro wspólne, musimy się w niej wszyscy czuć co najmniej dobrze. Umieszczenie w niej plandeki o wymiarach 7 na 10 metrów, pod oknami szpitala, w którym leżą kobiety z zagrożoną ciążą, czyli kobiety, które przez 9 miesięcy, każdego dnia walczą o to, by ich dziecko przeżyło... Celowo mówimy »dziecko«. Bo nie ma znaczenia, jakie miejsce w tym sporze zajmujemy. Ważne jest to, co znajduje się na plandece. Tutaj trzeba się zastanowić, czy zachowanie mocodawcy oskarżyciela nie jest bezczeszczeniem zwłok. Czy nie jest wybrykiem w rozumieniu art. 51 kodeksu wykroczeń? Oskarżony Piotr Roszkowski miał absolutne prawo podjąć działania, które podjął.

Miał prawo przeciąć mocowania plastikowe, 50 gr za sztukę... 50 groszy za sztukę, a tym się zajmujemy... po to, by uniemożliwić oskarżycielowi na patologizowanie przestrzeni publicznej".

Kolejna rozprawa odbędzie się 30 października 2018.

"Chcę, żeby ta sprawa była precedensem"

"Takie banery nie mogą wisieć pod szpitalem. Można dyskutować, wymieniać poglądy, nawet emocjonalnie, ale pewnej umowy międzyludzkiej nie wolno łamać. Nie można przeprowadzać szantażu, zwłaszcza na osobach, które w tym momencie powinny być pod szczególną ochroną i które powinny być objęte opieką przez nas wszystkich, zarówno przez państwo jak i resztę społeczeństwa. Umawiamy się, że w pobliżu szpitala nie robimy np. głośnych imprez, ze względu na dobro osób, które w nim są. Dlatego strasznie mnie zabolało umieszczenie baneru z takimi treściami przed szpitalem".

Jak mówi, cała sprawa już dawno mogła zostać zamknięta, ale Piotr nie skorzystał z niektórych możliwości np. wystąpienie o samoukaranie. "Uważam, że nie popełniłem przestępstwa. Chcę, aby moja sprawa miała charakter precedensowy".

Krwawe banery ukarane jako zgorszenie publiczne

Już od kilku lat aktywiści walczą z krwawymi banerami, zwłaszcza przed szpitalami. Sprawy dokumentuje partia Razem na stronie zdalaodszpitala.pl. Ze strony można także ściągnąć wzory pism – zawiadomień o popełnieniu wykroczenia.

W sierpniu 2018 roku sąd w Lublinie zdecydował, że organizator pikiety "Stop aborcji" wywołał zgorszenie publiczne (art. 51 k.w), prezentując na głównym placu miasta banery z rozczłonkowanymi płodami. Pisaliśmy o tym tutaj. Magdalena Bielska z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, która zgłosiła banery na policję, mówiła OKO.press:

„Była sobota, piękna pogoda, na głównym placu Lublina było mnóstwo ludzi, dużo rodzin z dziećmi, bo znajdują się tam place zabaw. Z boku placu, naprzeciw wejścia do popularnej restauracji, stali pikietujący z wielkim banerem ze zdjęciami zakrwawionych zwłok płodów, co z resztą jest manipulacją, ponieważ nie były to płody w takim stadium rozwoju, na jakich aborcję pozwalają obecne przepisy. Zdjęcia były bardzo drastyczne. Odeszłam jak najszybciej, bo byłam z córką. Zgłosiłam pikietę ze zdjęciem baneru na policję. Przesłuchujący mnie policjant był bardzo przyjazny, uprzedził, że takie zgłoszenia były jak dotąd oddalane. Sprawa została jednak przyjęta, zgłosiłam chęć udziału jako oskarżycielka posiłkowa". Sąd wydał wyrok nakazowy i ukarał oskarżonego naganą.

Podobny wyrok przeciw „Stop aborcji” zapadł w czerwcu 2018 w Opolu. W kwietniu 2017 roku działacze antyaborcyjni rozstawili się z drastycznymi banerami pod Centrum Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii w Opolu. Sąd ukarał ich grzywną w wysokości 2 tys. zł.

W marcu 2018 sąd w Krakowie uniewinnił wprawdzie oskarżonego, ale tylko dlatego, że do tej pory w takich sprawach zapadły wyroki uniewinniające, co mogło przekonać oskarżonego, że krwawe banery to nie wykroczenie. Sąd uznał jednocześnie, że działania oskarżonego wyczerpują znamiona wykroczenia z art. 51, a „plakat był nachalną próbą forsowania światopoglądu za pomocą wstrząsających treści, z narażeniem dzieci na te treści”.

W grudniu 2017 roku sąd w Zakopanem ukarał grzywną w wysokości 3 tys. zł organizatora pikiety – Bawera Aondo-Akaa – przy wjeździe do Zakopanego.

Więcej spraw tutaj.

;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze