„Nie sądzę, by rozsądne było mówienie już teraz o liczbach, bo takie liczby mogłyby stać się „pull-factor” [zachętą do migracji] „– tak szef niemieckiego MSW Horst Seehofer zniechęcał przed paru dniami w Brukseli do składania deklaracji, ilu Afgańczyków kraje Unii byłyby gotowe przesiedlić do siebie. I taka jest teraz oficjalna linia Berlina. Już podczas przygotowań do posiedzenia unijnych szefów MSW w ostatni wtorek [31 sierpnia] takie same obawy wyrażali również m.in. Francuzi, Holendrzy, Duńczycy. W latach 2015-16 krytycy kanclerz Angeli Merkel przekonywali, że jej ówczesne deklaracje w kwestii „polityki gościnności” miały stać się zachętą dla migracji. I to właśnie wtedy „pull-factor” wszedł na dobre do brukselskiego języka.
Teraz zdecydowana większość krajów Unii preferuje przesiedlenia uchodźców tylko w ramach ewakuacji „swoich Afgańczyków” (byłych współpracowników dyplomacji i wojska).
Wprawdzie Ylva Johansson, komisarz UE ds. wewnętrznych, zapowiada rychłe zwołanie międzynarodowego „forum na rzecz przesiedleń” z udziałem ONZ, USA i Kanady. Jednak ministrowie spraw wewnętrznych z lęku przed „pull-factor” odrzucili jej propozycję, by już teraz głośno zadeklarować doraźne przeznaczenie 300 mln euro z unijnego budżetu na program przesiedleń oraz udzielania ochrony międzynarodowej, co z grubsza licząc oznaczałoby deklaracje gotowości do przyjęcie 30 tysięcy uchodźców – na pewno bez obowiązkowej relokacji, a na podstawie dobrowolnych zobowiązań poszczególnych krajów Unii.
Prowadzone często pod kuratelą ONZ przesiedlania, w tym przypadku bezpośrednio z sąsiedztwa Afganistanu, są preferowanym sposobem pomocy uchodźcom, bo omijają długie szlaki lądowe wykorzystywane przez przemytników ludzi.
Jednak eksperci Komisji Europejskiej na samym początku tego miesiąca oceniali, że z Afganistanu nie ma dotąd żadnego poważnie zwiększonego ruchu migracyjnego na zewnątrz kraju.
Dlatego m.in. Niemcy wzywają w Brukseli, by nie używać statystycznie nieuprawnionych porównań do przesilenia z lat 2015-16.
6 miliardów: cena tamowania migrantów przez Turcję
Pierwszorzędnym priorytetem Unii jest teraz wsparcie humanitarne dla migrantów wewnętrznych w Afganistanie (m.in. za pośrednictwem agend ONZ), by po zakończeniu działań wojennych wrócili do domów. Bruksela ma nadzieję, że może przynajmniej podjąć próbę wpływania na zachowania talibów w tej kwestii za pomocą zachęt finansowych (w siedmiolatce budżetowej 2021-27 zarezerwowano do miliarda euro na teraz zamrożoną pomoc rozwojową dla Afganistanu).
Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell już dostał od krajów Unii zielone światło do prac nad powołaniem w Kabulu – bez oficjalnego uznania nowych władz – czegoś w rodzaju wspólnego unijnego biura łącznikowego zajmującego się pomocą humanitarną, a w przyszłości – być może rozwojową. Kolejnym po „pomocy na miejscu” celem Unii jest wparcie dla afgańskich emigrantów, w tym uchodźców w krajach ościennych Afganistanu – Pakistanie, w Azji Środkowej, a nawet Iranie oraz ewentualnie Turcji, którędy mógłby biec główny szlak migracyjny z Afganistanu przez Iran i potem Europy.
Bruksela szacuje, że jeszcze przed przejęciem władzy przez talibów w krajach ościennych było zarejestrowanych około 2 mln emigrantów z Afganistanu. Unii chodzi o to, by ich tam utrzymać oraz w razie znaczącego napływu nowych afgańskich przybyszów również świadczyć pomoc na miejscu w tym regionie. We wstępnych dyskusjach mówi się o szybkim wyasygnowaniu 600 mln euro na pomoc humanitarną i rozwojową w krajach ościennych Afganistanu.
Hamowanie migrantów przez Turcję (w ramach ugody z 2016 r.) Unia opłaciła dotychczas sześcioma miliardami euro m.in. na potrzeby tamtejszych obozów dla uchodźców z Syrii. W zamian Turcja przykłada się do walki z przemytnikami ludzi przez Morze Egejskie. I nadal obowiązuje umowa o przyjmowaniu przez Turcję tych ludzi, którzy z jej wybrzeża przedostali się nielegalnie do Grecji. To był kluczowy, choć krytykowany przez organizacje humanitarne element turecko-unijnego porozumienia z 2016 r.
I choć tych odesłań – na ich potrzebę Turcję w Grecji uznaje się za „kraj bezpieczny” dla uchodźców – dokonano dość mało, ale zgodnie z unijnym zamysłem pełnią zadanie odstraszające. Inwestycja w „bilet” u przemytnika jest bowiem nieopłacalna, skoro wkrótce trzeba będzie wrócić z Grecji do tureckiego punktu wyjścia. Jednak Bruksela teraz nie ma ani politycznej możliwości, ani chęci, by dokładnie kopiować swą turecką umowę z sąsiadami Afganistanu.
Z Turcji przez morze do Grecji od początku tego roku przedostało się niecałe 2 tysiące ludzi (w 2019 r. to było blisko 60 tys.), a przez grecko-turecką granicę lądową blisko 3,5 tysiąca , choć jeszcze w 2019 r. to było prawie 15 tys. (dla porównania, do Włoch w tym roku dopłynęło z wybrzeży Afryki Płn. blisko 40 tys. migrantów). Jeśli oceniać liczby, to współpraca z Turcją działa zatem bardzo sprawnie, choć prezydent Recep Tayyip Erdogan co jakiś posługuje się migracją dla postraszenia Unii (ze względów finansowych lub politycznych).
W lutym 2020 r. ogłosił „otwarcie bram do Europy” i na granicę z Grecją tureckie władze zaczęły podwozić migrantów. Grecy, którzy niedawno wybudowali tam ogrodzenie, zaczęli wtedy odpowiadać działaniami antyzamieszkowymi – z gazem łzawiącym i gumowymi kulami.
Pomimo to Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej, nazwała wówczas Grecję – ku oburzeniu działaczy humanitarnych – „Tarczą Europy”.
Z uznaniem o ówczesnym greckim odporze wobec prowokacji Erdogana podczas brukselskich spotkań mówiło całkiem sporo szefów dyplomacji i MSW, co potwierdza głęboką zmianę w unijnym mainstreamie. Po doświadczeniach lat 2015-16 politycy europejscy zlękli się reakcji wyborców na „niekontrolowany zalew migrantów”.
Frontex się rozrasta
W uszczelnianiu granic Europy ma pomagać rozrastający się Frontex (w przypadku krajów nieradzących sobie samodzielnie), na którym już od wielu miesięcy ciążą prasowe oskarżenia o co najmniej bierne przypatrywanie się „push-backom” na Morzu Egejskim. Jednak i spór o prawną i faktyczną ocenę, czym i kiedy jest nielegalny „push-back”, przestał uchodzić w Europie za zupełnie czarno-biały.
Szef Fronteksu Fabrice Leggeri w tym roku usiłował wobec europosłów usprawiedliwiać niektóre morskie „odpychania” migrantów, powołując się na zeszłoroczny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) w sprawie hiszpańskiej praktyki „hot returns” z enklaw w Afryce Płn. Otóż ETPCz w sprawie, w której szło o obywateli Mali oraz Wybrzeża Kości Słoniowej wspinających się na ogrodzenie wokół Mellili (a zasadniczo już w jej granicach), orzekł, że
Hiszpanie nie złamali konwencji praw człowieka, odsyłając ich – zgodnie z hiszpańskimi regulacjami – do Maroka bez rozpoznania przyjęcia i rozpoznania wniosków o ochronę międzynarodową.
ETPCz wskazał, że chodziło tu o zorganizowaną akcję nielegalnego forsowania granicy en masse oraz w warunkach, gdy przybysze mieli dostęp do „regularnego” złożenia wniosku na przejściu granicznym między Marokiem i hiszpańską enklawą. Premier Litwy pod koniec sierpnia powołała się na ten wyrok w swej odpowiedzi dla komisarz Rady Europy ds. Praw Człowieka co do zawracania migrantów nielegalnie przekraczających granicę Białorusi z Litwą.
Pan redaktor chyba się troszkę zagalopował albo w ogóle nie rozumie problemu. Przede wszystkim na naszej granicy mamy do czynienia z bezczelnym, ordynarnym atakiem hybrydowym ze strony Łukaszenki. Przecież to nie jest jakiś spontaniczny eksodus tylko zorganizowana akcja służb specjalnych reżimu. Tych niby uchodźców specjalnie się zaprasza na Białoruś obiecując możliwość przekroczenia granicy z Niemcami, a że nie graniczą to cóż. Nawet podwozi się ich autokarami i goni jak bydło. Niemniej jednak w kraju pochodzenia nikt ich w siatkę nie łapał i na siłę do samolotu nie wsadzał, a że z geografią u nich kiepsko to nie nasza wina. Gdyby polskie władze się w tym wypadku ugięły to dopiero Łukaszenka zrobił by nam eksodus. Druga sprawa, że nasza wschodnia granica jest dziurawa jak sito, a cały incydent w Usnarzu jest przez piSS rozgrywany politycznie, a przy okazji stworzyła się okazja do zdefraudowania państwowej kasy przy budowie lipnego płotu.
Zgodnie z logiką należy sobie zadać pytanie kto jest istotą w tym temacie: Łukaszenka czy uchodźcy? Innymi słowy – czy możemy przymykać oczy na krzywdę ludzi, bo Łukaszenka robi na nich swoje interesy? Odpowiedź jest oczywista – uczciwy i porządny człowiek nie odwróci wzroku od krzywdy ludzkiej pod pozorem walki z reżimem Łukaszenki. Pytanie (oczywiście retoryczne), czy polskiego katolika można nazwać człowiekiem uczciwym i porządnym. I tak, tak, znam mity na temat uchodźców, rzekomego zagrożenia z Ich strony itp. Pytanie jest jedno i ma wymiar moralny. Czy możesz człowiekowi w potrzebie odmówić pomocy. Proste i oczywiste.
jakich znowu uchodźców? uchodźcy nie płacą po 5 tys. dolarów od łebka za przelot na wizie turystycznej i podwózkę przez służby na granicę. na granicy nie ma żadnych uchodźców.
Przyjmowanie nielegalnych imigrantów to właśnie wspieranie Łukaszenki w krzywdzeniu tych ludzi… Na szczęście akurat tym razem rządy w Europie w tym nasz zachowuję się tak jak należy, nie wolno wspierać i kolaborować z reżimem w krzywdzeniu ludzi….
A tak z ciekawości, dlaczego nie można zabrać tych koczujących ludzi do ośrodka, tam rozpatrzyć ich wnioski, odrzucić (jeśli takie będą wskazania), odwieźć na granicę i pomachać na pożegnanie? Ale na przejście graniczne, a nie przeganiać ich w las, niszcząc przy okazji im telefony? Nie ma jakichś bardziej humanitarnych sposobów niż przetrzymywanie chorych na zimnie i czekanie, aż im się pogorszy tak bardzo, że umrą?
Można też na przykład poinformować, że najbliższe przejście graniczne jest w jakimś punkcie i tam należy złożyć wniosek. Takie to skomplikowane?
Po pierwsze te osoby sa wymieniane przez służby Białorusi i dokarmiane. Żeby wszystko sie pani wyjaśniło wystarczy przeczytać komunikaty płynące od SG. Nie nie można przepuszczać imigrantów nielegalnie przez granicę Polski i UE i czym wspomina sama UE. Polska próbowała pomóc wysyłając jedzenie i śpiwory ale konwój zostal zatrzymany na granicy przez służby białoruskie. Obok tych tzw uchodźców stoja żołnierze i służby białoruskie które ich tam przywiozły. Proszę nie poddawać sie dezinformacji kremlowskiej, te zwożone osoby są na terenie Białorusi a przejście graniczne jest obok, jeśli udadzą sir na przejście będą duze szanse ze Polska ich wpuści.
Po pierwsze te osoby sa wymieniane przez służby Białorusi i dokarmiane. Żeby wszystko sie pani wyjaśniło wystarczy przeczytać komunikaty płynące od SG. Nie nie można przepuszczać imigrantów nielegalnie przez granicę Polski i UE i czym wspomina sama UE. Polska próbowała pomóc wysyłając jedzenie i śpiwory ale konwój zostal zatrzymany na granicy przez służby białoruskie. Obok tych tzw uchodźców stoja żołnierze i służby białoruskie które ich tam przywiozły. Proszę nie poddawać sie dezinformacji kremlowskiej, te zwożone osoby są na terenie Białorusi a przejście graniczne jest obok, jeśli udadzą sir na przejście będą duze szanse ze Polska ich wpuści.
W tym rozgardiaszu wreszcie coś idzie w dobrą stronę, wraca wiara w rozum Zachodnioeuropejczyków. To oczywiste, że gdyby poszedł w świat sygnał, że Afgańczycy mogą migrować do UE, poszłaby fala pod którą podpinałoby się mnogo „Afgańczyków” z Iraku, przez Etiopię po Wybrzeże Kości Słoniowej. Frontex – prócz dbania o szczelne granice – powinien zabrać się za propagandę, która by mocno zepsuła interesy przemytniczych mafii. Przydałaby się kampania zniechęcająca do migracji pokazująca jasno, że wyprawa do Europy równa się ryzykowaniu życia, zgwałcenia, a jak już nielicznym się uda, będą skazani na wegetację na zasiłku, tu mało który znajdzie pracę.