Chcemy większej demokratyzacji Polskiej Akademii Nauk, jej zdynamizowania i usunięcia systemowych konfliktów w tej instytucji. Krytykujące projekt ustawy władze PAN są pełne obaw, że będą musiały podzielić się władzą nie z ministerstwem, ale z innymi naukowcami – pisze dr hab. Maciej Gdula, wiceminister nauki
Spodziewałem się, że nowy projekt ustawy o Polskiej Akademii Nauk wywoła dyskusję. Tak być powinno, bo projekt nie tylko dotyczy ważnej instytucji życia naukowego i publicznego w Polsce, ale także proponuje jej przebudowę po latach jałowych sporów i stagnacji w samej Akademii. Głosy płynące od władz PAN i członków Akademii przerosły jednak moje najśmielsze oczekiwania. Oskarżanie ministerstwa o totalitarne zapędy, naśladowanie Orbána i kontynuację polityki Przemysława Czarnka odbieram jako nerwową i niepoważną reakcję na zagrożone interesy tych osób, które projekt ustawy zmusza do podzielenia się władzą i zachowania transparencji swoich działań.
„Minister Dariusz Wieczorek zaplanował demontaż i degradację Polskiej Akademii Nauk. Motywem przewodnim rządowego projektu jest centralizacja, likwidacja procesów demokratycznych, ubezwłasnowolnienie władz PAN i upłynnienie zasobów” – napisał w OKO.press 14 sierpnia prof. dr hab. Dariusz Jemielniak, wiceprezes PAN, ostro krytykując projekt ustawy o PAN przygotowany przez Ministerstwo Nauki. Kilka dni później na stronie PAN ukazało się oświadczenie, porównujące projekt do „rozwiązań z państw totalitarnych”. Dziś w OKO.press na zarzuty krytyków odpowiada wiceminister resortu nauki dr hab. Maciej Gdula. Czekamy na kolejne głosy w dyskusji.
W dzisiejszej sferze publicznej debaty są sztucznie dramatyzowane i brutalne. Może są osoby, które się do tego przyzwyczaiły, ale ja nie mam zamiaru tego robić. Po to zmieniamy naukę i dbamy o jej społeczny wizerunek, m.in. inwestując w popularyzację, żeby debata na argumenty była domyślnym, a nie odświętnym sposobem komunikowania się.
Oskarżenia płynące od prezesów PAN, mówiące o „rozwiązaniach z państw totalitarnych” (oficjalny wpis na witrynie PAN) oraz o „rozwiązaniach zapożyczonych od Victora Orbana” (Dariusz Jemielniak) są kuriozalne, ale postarajmy się potraktować je na poważnie.
Zacznijmy od tego, że Polska Akademia Nauk została powołana w czasach stalinowskich na wzór akademii radzieckiej. Miała być naukowym ramieniem partii. Dlatego bezpośredni nadzór nad organizacją i działalnością PAN sprawowało prezydium rządu (art. 8 ustawy z 1951 r.), a sama akademia miała prowadzić prace naukowe mające szczególne znaczenie dla „budownictwa socjalistycznego” w PRL (art. 4 ustawy z 1960).
Czy rzeczywiście minister Dariusz Wieczorek chce powrotu do tych tradycji? W obecnym projekcie ustawy oczywiście nie ma ani słowa o wyznaczaniu przez rząd czy ministerstwo kierunków badań PAN.
Może zatem minister chce obsadzać władze PAN i w ten sposób będzie kierował jego pracami? Też nie. Według nowego projektu prezes Polskiej Akademii Nauk ma być wybierany przez Zgromadzenie Ogólne, składające się z naukowców całkowicie niezależnych od ministerstwa. Bez zgody Prezesa PAN minister nie może powołać Kanclerza. Nad pracą instytutów czuwać będą rady, w których minister będzie miał jednego (tak jednego) reprezentanta.
Szczerze mówiąc, nie wiem, jak taki układ instytucjonalny można nazywać totalitarnym i wciąż uważać się za poważnego reprezentanta nauki.
Jeśli skalę autonomii mierzyć na dziesięciostopniowej skali, gdzie „jedynka” oznaczałaby stalinizm, to obecny projekt ustawy daje Polskiej Akademii Nauk autonomię na mocną „dziewiątkę”.
Co więcej, jeśli obecny projekt jakoś odnosi się do „totalitarnych” zaszłości, to tylko w jednym aspekcie. Zrywa z długą tradycją powiązania Akademii z Kancelarią Premiera, czyli z władzą centralną, i przenosi nadzór nad autonomiczną Akademią do ministerstwa właściwego nauce. W ten sposób PAN dołącza do uniwersytetów i szkół wyższych nadzorowanych przez ministerstwo. Jakoś nie słychać od nich głosów, że minister ogranicza im swobodę badań naukowych.
To może projekt wprowadza rozwiązania orbanowskie? Dobrze i mocno to brzmi, bo Orbán ma zdecydowanie złą prasę zarówno jako antydemokrata, jak i człowiek Putina w Europie. Szkoda, że osoby używające argumentu ad Orbanum, krytykujące projekt, nie rozwinęły swojej myśli, bo wtedy objawiłaby się jej jałowość. Zrobię to za nich, przy okazji nakreślając specyfikę akademii nauk w naszym regionie, co przyda się do dalszych rozważań.
Otóż zarówno akademia węgierska, jak i polska składają się niejako z dwóch filarów. Pierwszy stanowi grupa akademików albo korporantów wybieranych spośród utytułowanych naukowców. To oni na przykład wybierają prezesa akademii. Drugi filar to instytuty, w których pracują naukowcy niebędący w większości członkami akademii a wykonujący po prostu pracę naukową na wysokim poziomie. W Polsce członków akademii może być maksymalnie 350 z kolei pracowników instytutów PAN – profesorów, doktorów, pracowników technicznych jest niemal 10 tysięcy.
Co zrobił Orbán z węgierską akademią? Żeby zapewnić sobie kontrolę nad kierunkami badań (i oczywiście pieniędzmi), wyłączył ze struktury akademii część instytutów. Są one teraz zarządzane przez radę, której skład zależy od decyzji ministra. Czy w ministerialnym projekcie mamy do czynienia z podobnym rozwiązaniem albo chociaż z czymś, co to rozwiązanie przypomina?
Nie. Projekt zmierza w odwrotnym kierunku!
Zamiast podporządkowania instytutów władzy ministerstwa mamy włączenie dyrektorów do Zgromadzenia Ogólnego PAN oraz zapewnienie ich równej reprezentacji w prezydium.
A teraz smaczek. Kto zaproponował, żeby dyrektorów Instytutów PAN nie powoływały władze Polskiej Akademii Nauk, ale minister właściwy do spraw nauki? Otóż nie kto inny jak obecny prezes PAN Marek Konarzewski w piśmie do członków PAN z 6 sierpnia 2024 roku. No i kto tu jest za autonomią nauki? Na dziś wydaje się, że większym jej zwolennikiem jest ministerstwo, a nie władze PAN.
No i jeszcze kwestia porównań ministra Wieczorka do ministra Czarnka, w której celują władze PAN.
Przemysław Czarnek publicznie atakował pracowniczkę PAN prof. Barbarę Engelking po tym, jak opowiedziała publicznie o swoich badaniach nad Zagładą. Zapowiadał, że nie będzie finansował instytucji, która utrzymuje naukowców „obrażających Polaków”. Rzecz działa się wiosną 2023 roku. Od niedawna Polską Akademią Nauk kierowali obecni prezesi, wybrani kilka miesięcy wcześniej. Szukam w internecie ówczesnej aktywności prezesa i wiceprezesa tak chętnie obecnie mówiących o zamachu na niezależność ich instytucji. No i nie ma ich podpisów pod listem naukowców broniącym prof. Engelking, nie znajduję ich publicznych wypowiedzi krytykujących „totalitarne zapędy” Czarnka, nie mogę znaleźć też ich wpisów w mediach społecznościowych, gdzie piętnowaliby ataki ministra na niezależnych naukowców.
Chętnie zapoznam się z gorącymi protestami prezesów, ale wedle mojej najlepszej wiedzy, kiedy Czarnek realnie decydował o losie ich instytucji, zachowywali strategiczne milczenie. Gdy teraz chcą nim straszyć i szantażować, brzmi to mocno nieprzekonująco.
W głosach krytycznych wobec projektu ministerstwa oprócz oczywistej przesady i złej woli jest też mnóstwo niedopowiedzeń i przemilczeń.
Zacznijmy od tego, że od lat trwa niekonkluzywna dyskusja na temat tego, jak zmieniać Polską Akademię Nauk. Pojawiające się oskarżenia wobec ministerstwa o nieuwzględnienie głosów społecznych pomijają ważną kwestię: o które głosy chodzi? Czy o głos osób zgromadzonych wokół obecnego prezesa Polskiej Akademii Nauk, które przygotowały projekt ustawy zwiększający jego uprawnienia do kierowania i nadzoru nad instytutami PAN? Spotkało się to z protestami wielu pracowników i dyrektorów instytutów PAN.
Może chodzi zatem o uwzględnienie głosu Porozumienia Instytutów Naukowych PAN, który przygotował swój własny projekt ustawy? Nie było jego akceptacji ze strony członków PAN.
Ostatnie kilka lat to cztery projekty ustaw, z których żaden nie wszedł ani do prac rządu, ani do prac parlamentarnych.
Jeśli chcemy rzeczywiście reformować Akademię, to potrzebujemy nowego projektu, który wyrwie nas z błędnego koła niekończących się debat i dostarczy nowych, przyszłościowych rozwiązań, częściowo godzących, a częściowo redefiniujących interesy głównych aktorów w PAN.
Obecny projekt był konsultowany z wieloma interesariuszami zarówno z samej Akademii, jak i ekspertami spoza niej. Domaganie się ujawnienia, kto stoi za poszczególnymi zapisami, jest o tyle absurdalne, że powstawały one w długich dyskusjach, w których przypisanie dokładnego autorstwa jest po prostu niemożliwe. Jedną z osób biorących udział w tych dyskusjach był zresztą obecny prezes PAN Marek Konarzewski. Spotykał się on z ministrem Wieczorkiem i omawiał oraz – co ważne – miał wpływ na kształt części artykułów projektu ustawy. To, że nie jest zadowolony z kształtu poszczególnych przepisów, nie znaczy też, że ich nie znał.
Ktoś może jednak zapytać, po co w ogóle zmieniać PAN? Może lepiej zostawić tę instytucję w obecnym kształcie? Jakoś działała przez 70 lat więc będzie działać kolejne 70.
Byłoby to nieodpowiedzialne.
Po pierwsze, w PAN istnieje konflikt między Akademią i prezesem z jednej strony a częścią instytutów z drugiej. W pełni objawił się on podczas podziału dodatkowych, historycznie największych środków, które ministerstwo przeznaczyło dla Akademii po latach niedofinansowania za rządów PiS. Prezes i część dyrektorów zaproponowała podział 180 milionów, który nie pokrywał potrzeb części instytutów. Gdyby nie ministerstwo i jego ingerencja mogło dojść do sytuacji, że część instytutów nie miałaby pieniędzy na wymagane prawem podwyżki wynagrodzeń, podczas gdy inne, będące w lepszej wyjściowej kondycji finansowej, miałyby dodatkowe środki na rozwój.
Trzy miesiące trwały zażarte spory jak podzielić pieniądze. Władze PAN oskarżały na mediacyjnych spotkaniach dyrektorów instytutów o prezentowanie fałszywych danych finansowych. Ministerstwo, które nie pełni nadzoru nad PAN, nie mogło tego nawet sprawdzić. Sprawę udało się z trudem rozwiązać, znajdując dodatkowe 10 milionów przy zapewnieniach PAN, że pieniądze wystarczą na pokrycie potrzeb podwyżkowych. Co stało się potem? Otóż część instytutów stwierdziło, że niedługo stracą płynność finansową, ponieważ będą musiały wypłacić podwyżki. Jeśli ktoś sądzi, że tak może wyglądać finansowanie nowoczesnej nauki, to gratuluję mu dobrego samopoczucia.
Po drugie, jednym z argumentów za istnieniem PAN jako odrębnej od uniwersytetów struktury badawczej jest mniejsza skala działalności (brak dydaktyki, mniejsze jednostki badawcze) i większa dynamika. Problem w tym, że z tą dynamiką PAN ma kłopoty.
Przez ostatnie dekady powołano tylko jeden instytut – Międzynarodowy Instytut Mechanizmów i Maszyn Molekularnych (IMOL). W dodatku, gdy Instytut miał problemy związane z ewaluacją działalności naukowej (rozpoczął działalność w trakcie ewaluacji, co zaniżyło jego ocenę) i cierpiał na brak środków, ani władze Akademii, ani inne instytuty nie przejmowały się jego losem. Wykluczyły jakiekolwiek ponadstandardowe wsparcie dla niego w związku z przyznaniem 180 mln całej Akademii. Muszę przyznać, że obserwowałem to ze zdziwieniem i niesmakiem. Był to niezwykły przykład braku solidarności i myślenia wspólnotowego wobec naukowców pracujących w końcu w jednej instytucji. Nie jest chyba przypadkiem, że spotkało to instytut najmłodszy, niemający odpowiednich „pleców i powiązań”.
Po trzecie wreszcie, PAN to także ogromny majątek rzeczowy. O tym, że jest wykorzystywany w sposób daleki od swojego przeznaczenia, mogliśmy przekonać się niedawno na bulwersującym przykładzie Kosewa na Mazurach. Instytut Parazytologii nie prowadził tam w zasadzie żadnych badań naukowych, a prowadzące go osoby ograniczały swoją aktywność do hodowania jeleni. I tego nie robili jednak zgodnie ze sztuką, bo opinię publiczną zbulwersowały przypadki padłych zwierząt. Do tego dochodzą zdekapitalizowane nieruchomości i ośrodki wypoczynkowe. Nad tym majątkiem potrzebny jest dobry nadzór tak, żeby środki publiczne służyły nauce i nie były marnowane.
Projekt zawiera zmiany, które pozwolą odpowiedzieć na największe problemy PAN i przebudować tę instytucję tak, aby była bardziej spójna i dynamiczna.
Odpowiedzią na problemy związane z nadzorem nad PAN jest jego przeniesienie do ministerstwa. Dziś, jeśli chcemy w ministerstwie przekazującym pieniądze instytutom dowiedzieć się, czy prezentują one wiarygodne dane finansowe, powinniśmy poprosić o sprawdzenie tego Kancelarię Premiera. O tym, jak bardzo absurdalna jest ta sytuacja, chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Nadzór nie oznacza przy tym podporządkowania.
Projekt zawiera wszelkie bezpieczniki pozwalające na zachowanie autonomii prowadzenia badań.
Pora zakończyć ciągłe wojny między akademią i instytutami. Rozwiązaniem jest większa integracja tych dwóch środowisk. Dyrektorzy i przedstawiciele Akademii Młodych Uczonych zasiadający w Zgromadzeniu Ogólnym z prawem głosu to więcej demokracji w PAN i mniej nieufności. To otwarcie drogi do wspólnego zarządzania tą instytucją i brania za nią wspólnej odpowiedzialności. Podobnie ze składem prezydium, które w połowie będzie składać się z akademików, a w połowie z dyrektorów. Rozumiem, że obecnej elicie PAN nie podoba się, że „lud” instytutowy zostanie dopuszczony do głosu. Cóż beneficjenci nigdy nie chcą rezygnować ze swoich przywilejów. Jeśli PAN ma być jednak wspólnym dobrem, to powinien być wspólnie zarządzany.
„Obrońcy PAN” mówią, że chronią wyjątkową pozycję, jaką członkowie PAN mają w społeczeństwie i dążą do zabezpieczenia wpływu PAN na bieg spraw publicznych. Świetnie, wszedłem na stronę internetową PAN, gdy zaczynaliśmy pracę nad ustawą. Można tam znaleźć informację o dwóch zespołach eksperckich powołanych przez akademię.
Przepraszam, ale dorobek ekspercki, o którym informuje sam PAN na swoich stronach, sam się komentuje.
Nie znam stanowiska członków PAN w sprawie sztucznej inteligencji, migracji, dezinformacji, kryzysu demograficznego, żeby wymienić tylko kilka niekontrowersyjnych problemów współczesności. Jeśli chcemy odbudować ekspercką funkcję Akademii, musimy zwiększyć intensywność kontaktów między młodymi naukowcami a członkami PAN. Starsi członkowie PAN, którzy w założeniu projektu ustawy po 75. roku życia nie będą mieli wpływu na bieżące zarządzanie akademią, będą mieli więcej przestrzeni, by zająć się pracą ekspercką i doradczą.
Projekt wprowadza ściślejszą kontrolę nad majątkiem. Nie oznacza to, że minister przejmował będzie majątek PAN. Przeciwnie, chodzi o to, żeby obrót majątkiem podlegał ściślejszym regulacjom i był sprawdzany przez prokuratorię generalną. Biorąc pod uwagę rozmiar majątku PAN i wyobrażalne nadużycia, lepiej się zabezpieczyć i dmuchać na zimne, niż potem rwać włosy z głowy.
Wizja zaproponowana przez ministerstwo jest na pewno kompleksowa i odważna. Jeśli są uwagi do poszczególnych zapisów, jesteśmy gotowi o nich rozmawiać. Specjalnie po to wydłużyliśmy czas konsultacji projektu na okres po wakacjach (do 15 września), żeby wszyscy zainteresowani mieli czas merytorycznie odnieść się do jego zapisów.
Propozycja ministerstwa zmierza do większej demokratyzacji PAN, uspójnienia, zdynamizowania i usunięcia systemowych konfliktów w tej instytucji. Skąd płyną głosy dziś głosy krytyki? Przede wszystkim od władz PAN, czyli beneficjentów obecnego układu instytucjonalnego pełnych obaw, że będą musieli podzielić się władzą nie z ministerstwem, ale z innymi naukowcami tworzącymi PAN.
Czy powinno nas to dziwić? Chyba nie. A jeśli dobrze życzymy Polskiej Akademii Nauk, nie powinno nas to również zniechęcać.
Nauka
Maciej Gdula
Dariusz Wieczorek
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Polska Akademia Nauk
ustawa o PAN
Socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, wiceminister nauki w rządzie Donalda Tuska, członek Nowej Lewicy
Socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, wiceminister nauki w rządzie Donalda Tuska, członek Nowej Lewicy
Komentarze