Na pakcie senackim opozycja straciła aż 600 tys. głosów w porównaniu ze startem osobno w wyborach sejmowych! Ale ta strata się opłaciła, choć ryzyko było ogromne. W dwóch okręgach senackich opozycja pokonała PiS o łącznie 1806 głosów. Gdyby 903 osoby zagłosowały odwrotnie, większość w Senacie miałby Kaczyński
Walka o Senat rozstrzygnęła się - w dwóch okręgach, gdzie było "łeb w łeb" o zaledwie 1806 głosów. Pakt senacki opozycji rodził się w bólach, ale się opłacił. Była to jednak ryzykowna gra. Wyniki wyborów do Senatu potwierdzają tezę, że elektoraty partii się nie sumują. A nawet trochę się "odejmują".
Ale po kolei.
Jeżeli zliczyć głosy wszystkich partii i kandydatów opozycji do Senatu w 2015 roku i dziś, to w 2015 roku opozycja zdobyła więcej głosów niż PiS, a 13 października 2019 również wygrała, ale minimalnie. W 2015 opozycja (idąca osobno) miała przewagę 3,6 pkt proc., teraz wygrała o zaledwie 0,6 punktu procentowego.
Do wyniku PiS w 2015 roku zaliczamy wynik startującego z własnego komitetu Grzegorza Biereckiego, do wyniku opozycji wynik Marka Borowskiego. Do wyniku PiS w 2019 roku zaliczamy niezależną Lidię Staroń, a do wyniku opozycji trzech niezależnych zwycięzców: Stanisława Gawłowskiego, Krzysztofa Kwiatkowskiego i Wadima Tyszkiewicza oraz trzech niezależnych przegranych ze Starachowic, Rzeszowa i Skierniewic.
Pakt opozycji w walce o Senat zadecydowało o tym, że udało się zdobyć więcej mandatów. W rozbiciu nie byłoby na to to szans, bo wybory senackie - oparte na jednomandatowych okręgach - są skrajnie nieproporcjonalnym systemem wyborczym. W poprzednich latach było to widać jeszcze wyraźniej:
„Brak większości w Senacie, to wynik tego, że cała opozycja nie szła uczciwie, każdy ze swojej partii, tylko wszyscy się połączyli” – mówił w powyborczy poniedziałek Marek Suski w Polsat News.
Suski oczywiście nie ma racji. Opozycja nie twierdziła, że stała się jedną siłą polityczną, ale jako pierwsza w historii wyborów wyciągnęła wnioski z senackiej ordynacji i zawierając swoisty "pakt o nieagresji" przechytrzyła system, który daje wielką przewagę partiom z największą liczbą głosów.
Ale to, że się uda, wcale nie było oczywiste. Bardzo niewiele głosów zabrakło PiS do zdobycia większości.
W okręgu koszalińskim popierany przez KO Stanisław Gawłowski pokonał Krzysztofa Nieckarza z PiS o... 320 głosów. Gdyby 160 osób zagłosowało odwrotnie byłby remis: 50 do 50 mandatów.
W Gnieźnie Paweł Arndt z KO zdobył 1484 głosy więcej niż Robert Gaweł z PiS. O losie Senatu decydowały 742 osoby.
Gdyby w okręgu Koszalińskim 160 osób i w Gnieźnie 742 osoby zagłosowały odwrotnie Senat pozostałby w rękach PiS.
Według naszej political fiction o losie Senatu ostatecznie rozstrzygnęły zatem głosy 903 osób. Stanowią one niecałe 0,005 proc. wszystkich 18,2 mln ważnych głosów. Mniej niż jedną dwusetną część procenta.
To pokazuje, jak niewiele dzieliło sukces opozycji od porażki.
Wybory senackie pokazują, dlaczego łączenie sił jest tak ryzykowną grą – elektoraty partii się nie sumują.
Potwierdził się zatem wynik naszego przedwyborczego sondażu z końca sierpnia 2019. Poparcie dla trzech komitetów opozycyjnych w sondażu sejmowym (osobno) było wyższe niż w sondażu senackim, gdzie pytaliśmy o "pakt" trzech partii.
W prawdziwych wyborach sejmowych łączny wynik KO, Lewicy i PSL jest wyższy od wyniku PiS o prawie równo 5 punktów procentowych. W wyborach do Senatu wynik kandydatów paktu senackiego jest wyższy od wyniku PiS o zaledwie 0,6 punktu procentowego.
Wynik opozycji do Senatu jest także gorszy od zsumowanego wyniku trzech partii opozycyjnych startujących osobno do Sejmu aż o 4 punkty procentowe. To 500 436 głosów.
To wszystko jasno pokazuje, że nie wszyscy wyborcy opozycji do Sejmu zagłosowali na kandydatów opozycyjnego paktu senackiego. Powody mogły być dwa:
KO wystawiło 73 kandydatów, PSL – 17, Lewica – sześciu. W Koszalinie nie wystawiono kontrkandydata dla byłego członka PO Stanisława Gawłowskiego, niezależnie wystartował prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz, a w Łodzi były szef NIK Krzysztof Kwiatkowski startował przeciwko Małgorzacie Niewiadomskiej-Cudak z SLD.
W Rzeszowie kandydatem miał być prezydent miasta Tadeusz Ferenc, ale zrezygnował. W jego miejsce wystartował Maciej Masłowski z Kukiz'15. Opozycja go poparła, ale Masłowski przekonał także Konfederację, aby nie wystawiała kontrkandydata. To pokazuje, jak osobliwą konstrukcją polityczną był "pakt senacki". Kandydaci nie startowali z jednej listy, nie sposób było znaleźć zbiorczej informacji o wszystkich kandydatach paktu. Zaliczamy jednak wszystkich kandydatów, którzy zdobyli poparcie opozycji, do głosów paktu.
PSL miał więc prawie trzy razy więcej kandydatów niż Lewica. KO – ponad cztery razy więcej niż PSL, ponad 10 razy więcej niż Lewica. W żaden sposób nie odzwierciedla to siły tych komitetów w wyborach do Sejmu. Mniejsze partie musiały się posunąć, aby senacki manewr się udał.
Opozycja wygrała w 16 okręgach, w których w 2015 roku wygrał PiS. Kluczowe okazały się Śląsk (6 okręgów) i Wielkopolska (trzy okręgi). Poza tym po dwa w województwach mazowieckim i pomorskim, po jednym w opolskim, lubelskim i kujawsko-pomorskim.
W 12 przypadkach PiS wystawił tę samą osobę, u opozycji było tak tylko dwa razy.
W 14 z nich opozycja miała w 2015 roku przewagę, ale wystawiła kilku kandydatów, przez co wygrał kandydat PiS. Wyjątkiem są okręg nr 40 (podwarszawski), gdzie było tylko dwóch kandydatów i cztery lata temu wygrał Jan Żaryn z PiS oraz okręg nr 75 (Tychy), gdzie też było tylko dwóch kandydatów. Czesław Ryszka z PiS wygrał wówczas o tysiąc głosów.
W pozostałych okręgach łączny wynik kandydatów PO, PSL, ZL i Nowoczesnej (w różnych konfiguracjach, cała czwórka wystąpiła przeciwko sobie tylko w dwóch okręgach z 16) był wyższy od wyniku zwycięzcy z PiS od 11 proc. w Lublinie do aż 35 proc. przewag. Tak duża różnica między opozycją a PiS wystąpiła w Sosnowcu, gdzie drugiemu Bogusławowi Śmigielskiemu z PO zabrakło do Michała Potocznego z PiS niewiele ponad 2 tys. głosów.
W 11 z tych okręgów opozycja zanotowała jednak mniejsze poparcie niż w 2015 roku. W czterech z nich zanotowała spadek poparcia większy niż 10 punktów procentowych. Tam, gdzie zyskała, zyskała nieznacznie. W Gliwicach poparcie jest większe, bo kandydatem był popularny prezydent miasta Zygmunt Frankiewicz. W podwarszawskim okręgu nr 41 cztery lata temu naprzeciwko siebie wystąpili kandydaci Nowoczesnej, Zjednoczonej Lewicy i niezależny, popierany przez PO Roman Giertych.
W trzech przypadkach (Grudziądz, Dąbrowa Górnicza, Gniezno) wynik był nawet słabszy w liczbach bezwzględnych.
To jeszcze raz potwierdza, że zjednoczenie nie oznacza sumowania elektoratów. W skali całego kraju była to strata 4 punktów procentowych, a w niektórych okręgach nawet kilkanaście. I to w miejscach, gdzie opozycja zdobyła mandat.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze