Jak w burzliwym świecie, gdzie szaleje i Putin, i omikron, wygląda ta nasza chata pod rządami PiS? Jak szopa sklecona ze spróchniałych desek, kryta trującym azbestem i podparta kijami. Czy rozleci się w 2022 roku? - zastanawia się w OKO.press Łukasz Lipiński, wicenaczelny "Polityki" i naczelny polityka.pl
Co się wydarzy w nadchodzącym roku? Chyba nigdy w najnowszej historii odpowiedź na to pytanie nie była tak trudna jak dziś. Zanim jednak pomyślimy o tym, co się może zdarzyć w Polsce, zacznijmy od tego, co się będzie działo w skali kontynentu czy globu. Bo czasy, kiedy nasza chata była z kraja, się definitywnie skończyły. Targają nią globalne wiatry i burze, w skali bez precedensu od co najmniej trzech dekad.
W skali bezpośredniego zagrożenia kluczowa będzie kwestia COVID-19. Tu jesteśmy w kropce, nie wiemy, czy pandemia pod wpływem omikrona właśnie się rozkręca na niespotykaną skalę (jak wskazują liczby zachorowań w wielu krajach) czy też zmierza w stronę sezonowej infekcji (co mogłyby sugerować niższe odsetki hospitalizacji i zgonów).
Główną bronią pozostają szczepionki, choć ich skuteczność wobec kolejnych wariantów słabnie. Ale kupiły czas, bo pojawiające się na rynku preparaty dają nadzieję skutecznego lekarstwa. Niezależnie od tego, w która stronę to pójdzie, czeka nas kolejny rok pod znakiem pandemii, choć rzeczywiście być może ostatni.
Skutkiem pandemii są globalne zawirowania gospodarcze, których efekty także będziemy odczuwać. Rosnące ceny energii, problemy na wielu rynkach czy zakłócenia łańcuchów dostaw przekładają się na drożyznę w kraju, wysokie rachunki i raty kredytów oraz braki towarów (elektronika, samochody). Wszystkie te zjawiska także nie wygasną w nadchodzącym roku.
Bezpośrednio odczuwamy także skutki katastrofy klimatycznej i koszty walki z nią. Z jednej strony to ekstremalne zjawiska pogodowe: susze, upały i pożary czy deszcze i powodzie, z drugiej nieunikniona transformacja energetyczna, która jest kolejnym czynnikiem pchającym do góry ceny energii.
Równolegle toczy się rewolucja technologiczna, koncerny Big Tech mają coraz większy wpływ na nasze codzienne życie i coraz pilniejsza jest kwestia ich regulacji (i opodatkowania przy okazji).
Geopolityka także nie będzie w nadchodzącym roku sprzymierzeńcem. Gdy piszę te słowa, na granicy z Ukrainą stoi co najmniej 150 tys. rosyjskich żołnierzy, a Moskwa gra z Waszyngtonem o coraz wyższe stawki, kusząc, że naszą część Europy mógłby sobie, chociaż częściowo, odpuścić. W Unii Europejskiej też mamy wiele znaków zapytania; nowy rząd Niemiec, wybory we Francji i na Węgrzech. Dużo tego, prawda?
Jak w tym niespokojnym i burzliwym świecie wygląda ta nasza chata pod rządami PiS? Jeśli miałbym coś sobie wyobrazić, to byłaby to zapewne bardziej szopa, sklecona ze spróchniałych desek, kryta trującym azbestem i podparta z każdej strony kijami.
Bowiem mimo posiadania prawie pełni władzy od sześciu lat – Sejmu, rządu, premiera, prezydenta, Trybunału Konstytucyjnego, TVP i całej masy innych instytucji – w rządach PiS coraz więcej prowizorki. Działań „na sztukę”, „zwiążmy drutem, może wytrzyma”, albo „przeczekajmy ten kryzys, może się zakończy”.
Prowizorką jest odpowiedź na pandemię, rząd od wielu miesięcy nie podejmuje decyzji dotyczących restrykcji, ograniczeń dla niezaszczepionych, przymusu szczepień dla niektórych grup, powszechnego testowania itd. Skutek: grubo ponad 100 tys. nadmiarowych śmierci.
Prowizorką jest polityka europejska, w efekcie której na jakiekolwiek pieniądze z Funduszu Odbudowy ten rząd może liczyć jakoś na jesieni. Nie istnieje polityka zagraniczna, jesteśmy skłóceni z większością naszych partnerów, od Czech przez Niemcy do Ameryki.
Rządzący analizują rzeczywistość głównie pod kątem propagandy i najbliższego sondażu, co pokazały nam maile Michała Dworczyka. Swoją drogą to kolejny przykład wszechogarniającej prowizorki: premier i jego otoczenie beztrosko korespondowali o najważniejszych sprawach w kraju z prywatnych skrzynek pocztowych. A może nie beztrosko, raczej z obawy przed inwigilacją przez partyjnych kolegów.
Prowizorką jest wreszcie sama konstrukcja obozu władzy na tym etapie. W Sejmie kilkuosobowa większość jest oparta na grupach i grupkach (bielanowcy, ociepowcy, kukizowcy…) oraz pojedynczych posłach podejrzanej konduity.
Prezydent w sprawie lex TVN pokazał, że nie zawsze będzie tylko długopisem. Poparcie w sondażach od roku stopniowo osiada. Co więcej, obecne spadki mogą się okazać gorsze niż poprzednie incydentalne załamania z okazji pojedynczych afer (27:1, drugie pensje rządu Szydło itd.).
Do tej pory część elektoratu PiS miała z tą partią układ: dopóki nam się żyje lepiej, nie będziemy zwracali uwagi na wasze autorytarne ekscesy. Problem PiS polega na tym, że coraz większej liczbie Polaków ostatnio żyje się gorzej.
Na marginesie: paradoksem jest to, że PiS tak, jak czerpał polityczne profity z niezasłużonej przez siebie dobrej koniunktury gospodarczej, to teraz cierpi przez częściowo importowane problemy. Jak śpiewał Jan Kaczmarek, bilans musi wyjść na zero.
Co więc będzie z Polską w nadchodzącym roku? Możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy, że ta pisowska szopa (szopka?) będzie dalej gnić. Wybory są dopiero w 2023 r. Można sobie wyobrazić, że klecenie większości na każdym sejmowym posiedzeniu i dryf w polityce rządu można utrzymać jeszcze przez 12 miesięcy. Gdzieś jakaś deska odpadnie, gdzie indziej trzeba będzie podeprzeć, ale jakoś to jeszcze ustoi.
Co nie wyklucza, niestety, różnego rodzaju ekscesów (afera Pegasusa!) czy zaostrzenia represji wobec przeciwników politycznych oraz wzmożenia kursu autorytarno-nacjonalistycznego (utrzymywanie władzy trzeba uzasadnić).
Drugi scenariusz zakłada, że silniejszy podmuch wiatru tę prowizorkę jednak wywróci. Nie wiemy co to będzie, ale możliwych powodów jest aż nadto. W obozie władzy widać narastającą nerwowość, znów ostatnio wróciły plotki o tym, że Jarosław Kaczyński będzie chciał przyspieszenia wyborów.
Ten trudny rok niesie więc jednak pewną nadzieję. Że w końcu będziemy mogli zacząć sobie budować porządną chałupę.
Komentarze