0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by AMIR COHEN / POOL / AFP)Photo by AMIR COHEN ...

Główny problem jest taki, że Naddniestrze to terytorium Mołdawii.

To poważna przeszkoda w spełnieniu marzenia wielu Ukraińców - czyli neutralizacji rosyjskiej armii stacjonującej na separatystycznym wschodzie Mołdawii. To obszar graniczący z Ukrainą. Jednak Serhij Symorenko na łamach “Jewropiejśkiej Prawdy” zauważa, że przecież nie można powoływać się na prawo międzynarodowe broniąc się przed inwazją Rosji, a jednocześnie ignorować je najeżdżając Naddniestrze.

Poza tym Ukraina byłaby w tym sama. Mołdawia przyznaje, że nie ma zdolnej do walki armii, a w społeczeństwie mołdawskim panuje konsensus - Naddniestrza nie można zająć siłą. Jedyną opcją, aby wojskowo uderzyć w Naddniestrze, byłaby sytuacja, w której Rosja przeprowadza na Ukrainę atak z Tyraspolu, wtedy nie trzeba by było się oglądać na Mołdawię. To jest jednak mało prawdopodobne.

A coś z Naddniestrzem trzeba zrobić. Nawet jeśli rosyjskie wojska nie są tam zbyt silne, zagrożenie stanowi nie tylko armia. Problem jest również logistyczny - przez to separatystyczne terytorium przechodzą różne szlaki handlowe. Symorenko zauważa, że istnienie Naddniestrza zagraża również przyszłości Mołdawii i Ukrainy w Unii Europejskiej, jako że obecność de facto rosyjskiego regionu między potencjalnymi członkami Unii może budzić poważne zastrzeżenia Brukseli (nie zwraca przy tym uwagi na podobną sytuację obwodu kaliningradzkiego).

Jednak na razie Mołdawii nie opłaca się go ruszać. Powody za status quo przeważają. Są głównie ekonomiczne i polityczne, a także częściowo przestępcze. Symorenko uważa, że status Naddniestrza jako szarej strefy, jest korzystny dla elit w Kiszyniowie. Na handlu kontrabandą miały zarabiać duże mołdawskie partie, w związku z czym między politykami mołdawskimi i naddniestrzańskimi była niepisana zgoda na utrzymywanie nieokreślonej relacji między regionami.

Obecnie, za kadencji prezydentki Mai Sandu, sytuacja trochę się zmieniła. “Ale i Sandu ma swoje powody, aby nie ruszać kwestii okupowanego Naddniestrza”, pisze Symorenko. “Przynajmniej nie w tym momencie”.

Powody są trzy. Po pierwsze, po włączeniu Naddniestrza do Mołdawii proeuropejski rząd musiałby się liczyć ze znacznym wzrostem liczby prorosyjskich wyborców. Po drugie, Mołdawia dalej jeszcze mocno zależy od rosyjskiego gazu. W końcu, po trzecie, w kwestii elektryczności Kiszyniów zależy od samego Naddniestrza, produkującego prąd z gazu dostarczanego mu przez Rosję bezpłatnie.

Właśnie w gazie Symorenko widzi szansę, aby pozbyć się Naddniestrza. Nawet jeśli po przegraniu wojny Rosja wycofa swoje wojska ze swoich tamtejszych baz, reintegracja Naddniestrza z Mołdawią nie jest oczywista - poza kremlowskimi żołnierzami są tam przecież prokremlowscy obywatele i politycy, którzy mogą chcieć utrzymywać autonomię. Zagrożenie dla Ukrainy wtedy by nie znikło. Wpływy Rosji są głównie ekonomiczne.

Ale koniec wojny i potencjalne wycofanie wojsk z Naddniestrza będzie dobrym momentem, aby Ukraina zablokowała jakiekolwiek dostawy gazu płynące ze Wschodu lub przynajmniej zagroziła jego blokadą. Bez gazu Naddniestrze będzie miało poważny problem, jako że duża część jego gospodarki opiera się na tym surowcu. Należy przy tym zadbać, aby taka blokada nie wywołała problemów w samej Mołdawii.

Pozostają pytania, czy takie działanie poparłaby Unia Europejska i Maia Sandu.

“Jeśli nie - to i tak to się stanie. Bez poparcia władz Mołdawii. Bo Ukraina nie odpuści historycznej szansy pozbycia się ze swoich granic naddniestrzańskiego zagrożenia”, kończy Symarenko.

Przeczytaj także:

Wspierając Palestynę Kijów sobie szkodzi

Również Izrael boi się o własne granice i dlatego Ukraina nie może liczyć na jego wsparcie, pisze Wołodymyr Krawczenko z “Dzerkała Tyżnia”.

W Izraelu formuje się nowy rząd. Po próbie odsunięcia Benjamina Netanjahu od władzy i krótkich rządach szerokiej koalicji były premier wraca na stanowisko dzięki porozumieniu ze skrajnie prawicowymi partiami syjonistycznymi. Zełenski twierdzi, że staro-nowy premier zapewnił go, że pomyśli nad pomocą dla Ukrainy. Wydaje się, że nawet jeśli pomyśli, to raczej się rozmyśli.

Według Krawczenki, który rozmawiał z izraelskimi analitykami, nie ma co liczyć na wsparcie Netanjahu, który jest w gruncie rzeczy prorosyjski. Już do tej pory wsparcie Ukrainy ze strony Izraela było raczej symboliczne - sprowadzało się do wysyłania, chociażby, hełmów lub kamizelek - a wtedy i tak płynęło od znacznie bardziej proukraińskiego rządu.

Jednym z powodów jest stanowisko Ukrainy wobec rezolucji ONZ, aby do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze skierować zapytanie w sprawie okupacji palestyńskich terytoriów przez Izrael. Ukraina głosowała za tą rezolucją, którą przedstawiciele Izraela określają jako “antyizraelską”.

Kijów sam sobie szkodzi. Jakiekolwiek głosowanie przeciwko Izraelowi negatywnie wpłynie na wsparcie Ukrainy, a możliwe, że też na decyzje dotyczące dostaw broni z izraelskimi komponentami - mówi rozmówca Krawczenki.

A i bez tego Tel Awiw nie ma interesu we wsparciu Ukrainy. Dopóki w Syrii stacjonują wojska rosyjskie, Izrael musi zabiegać o przychylność Rosji, aby móc ostrzeliwać ulokowane tam irańskie obiekty. Izraelska broń nie wędruje do Ukrainy z jeszcze jednego powodu - wysyłanie jej do walki na froncie byłoby praktycznie przekazaniem tej techonologii Rosji i Iranowi, między którymi zawiązuje się nieformalny sojusz.

Rosyjscy żołnierze są jednak powoli wycofywani z Syrii, co sprawia, że akcenty w izraelskiej polityce wobec Ukrainy mogą się zacząć przesuwać. Głosowania w ONZ są w tym kontekście ważne. Podczas kolejnego głosowania w Zgromadzeniu Generalnym Ukraina jest skłonna przyjąć pozycję przychylną Izraelowi, jeśli on sam zadeklaruje konkretne wsparcie dla Kijowa.

“Ruchy mają być nie tylko ze strony Kijowa, ale i Tel Awiwu. A piłka jest teraz po izraelskiej stronie boiska” - kończy Krawczenko.

(W piątek doszło do rozmowy telefonicznej między Netanjahu i Zełenskim. Jak donoszą media, żadna ze stron nie była zadowolona z rozmowy. Zełenski zdecydował, że ambasador Ukrainy nie weźmie udziału w głosowaniu nad wspomnianą wyżej rezolucją ONZ, "aby dać szansę relacjom z Netanjahu" - przyp. red.)

Seksting na czas wojny

Między wielkimi kwestiami geopolitycznymi pojawiają się też problemy codzienne, na przykład brak seksu. Ludzie stykają się z takim rodzajem samotności, którego nigdy nie doświadczyli. Kobiety i mężczyźni boją się o życie bliskich, o przyszłość, ciężko przeżywają drastyczne, nieplanowane zmiany w życiu - opowiada Ninie Korol z “Hromaskich” seksuolożka Oksana Pszehornyćka.

Korol pisze o tym, jak radzić sobie z brakiem stosunków seksualnych podczas wojny. Powodów dla abstynencji w tym czasie może być wiele. Podstawowy jest geograficzny: mąż na froncie, a żona w domu lub za granicą. Wojna jednak może doprowadzić do problemów z intymnością nawet wśród tych ukraińskich par, które ze sobą mieszkają.

Na palcach jednej ręki można policzyć, ile razy się chciało bliskości - opowiada Anna, partnerka Ołeha. Ich akurat wojna nie rozdzieliła fizycznie, ale istnieją bariery psychiczne. - Bardzo chcę wierzyć, że to nie jest na zawsze.

Pszehornyćka twierdzi, że w warunkach wojny seksualność może pójść w dwie strony. Pierwszą z nich reprezentują Anna i Ołeh. Libido często w takiej sytuacji znika, a seks “wydaje się czymś dalekim, z innego życia, tego w pokoju”. Może jednak być też zupełnie odwrotnie: wtedy ludzie “szybko się zakochują, podejmują radykalne decyzje co do swojego życia, kończą relacje, w których nie widzą sensu, zaczynają nowe”.

Część z nas nie może myśleć o jakości życia seksualnego nie mając możliwości spania we własnym łóżku. Inna część zaś zaczyna rozumieć seks jako sygnał, że jesteśmy żywi, że nasze ciało reaguje - mówi seksuolożka.

Zaznacza przy tym, że seks nie jest podstawową potrzebą ludzką - bez seksu można prowadzić długie i dobre życie. Pogodzenie się z taką diagnozą nie musi być jednak jedynym rozwiązaniem w sytuacji rozłąki. Wśród sposobów na poradzenie sobie z odległością między partnerami Pszehornyćka wymienia wysyłanie nagich zdjęć, wideorozmowy, czy seksting.

Eksport energii libido do Sofii

Pszehornyćka nie jest jednak najbardziej medialną seksuolożką w Ukrainie. O wiele więcej mówi się o Ołesi Iłaszczuk, która 23 grudnia została mianowana ambasadorką Ukrainy w Bułgarii.

Cytowany przez “BBC News Ukraina” były dyplomata Bohdan Jaremenko w swoim wpisie na Facebooku pisze, że seksuolog to bynajmniej nie najbardziej egzotyczny zawód, którego przedstawiciel został dyplomatą. Diabeł jednak tkwi w szczegółach.

Bułgaria jest uważana za ważny strategicznie kraj. Posiada duże zapasy rakiet i innego rodzaju broni typu radzieckiego, która mogłaby się przydać Ukrainie, ma też dostęp do Morza Czarnego. Ołesia Iłaszczuk nie ma zaś żadnego doświadczenia politycznego ani dyplomatycznego, dlatego jej wybór na stanowisko ambasadorki interesów ukraińskich w Bułgarii, wywołał ogromny skandal.

Iłaszczuk nie zajmowała się wyłącznie działalnością seksuologiczną i terapeutyczną. Dziennikarze i internauci chętnie znajdują nowe ciekawostki na temat jej życia.

Maryna Danyluk-Jarmołajewa w swoim blogu na “Cenzor.net” dzieli się swoimi znaleziskami:

Nowa ambasadorka “wciska klientkom swoich kursów pseudonaukowe kawałki o energii libido [...] i że kariera zawodowa zależy od seksualnych partnerów biznesowych”, ale była też współorganizatorką piramidy finansowej polegającej na sprzedawaniu suplementów diety. Rzeczone suplementy miały uwalniać od efektów ubocznych koronawirusa, a także likwidować impotencję.

Dlaczego Iłaszczuk została wybrana na ambasadorkę? Ministerstwo spraw zagranicznych twierdzi, że to dzięki jej kwalifikacjom jako absolwentki geografii regionalnej i tłumaczki. Nie wskazuje zaś na jej znajomości, chociażby z szefem gabinetu prezydenta Zełenskiego, Andrijem Jermakiem.

Jak podaje portal “Bukinfo”, Iłaszczuk dała na Telegramie upust swojej irytacji wobec dziennikarzy, którzy interesują się jej życiem. Wyraziła niedowierzanie, że w czasie wojny, kiedy ludzie tracą domy i potrzebują pilnej pomocy, ktoś interesuje się jej biografią.

“Kiedy oni w końcu zrozumieją, że aby z powodzeniem wstawić swojego człowieka na odpowiednią posadę (powiedzmy ambasadora do ciekawego kraju), nie można dawać temu człowiekowi nic mówić ani pisać?” - pyta retorycznie analityk Denys Rybaczok.

;

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze