Pani da marchewki
Na Facebooku ministerstwo pisze o „przypadkach wykorzystania ukraińskich dzieci przez wojska okupacyjne jako żywej tarczy dla pojazdów wojskowych”. Mieszkańcy donoszą, że takie zdarzenie miało miejsce chociażby w Nowym Bykiwie. Dzieci są też wykorzystywane jako zakładnicy – wojskowi używają ich do szantażowania ludności miejscowej, aby nie publikowała ich koordynatów.
Prowadzi to do absurdalnej sytuacji, w której dzieci są wykorzystywane przez dzieci. Tak bowiem nazywają żołnierzy sami mieszkańcy okupowanych regionów.
A u was byli kadyrowcy?
„Nie, oni byli w sąsiedniej wsi. U nas na ulicy byli Rosjanie i to jeszcze, można powiedzieć, adekwatni” – mówi Petro, mieszkaniec wioski pod Kijowem w reportażu „Cenzor.net”.
„Jakoś wieczorem nabieram wody, mamy małe gospodarstwo – opowiada Oksana, jego żona – a oni krzyczą: „Chodź tu!”. Nie przyjść nie możesz, bo oni w trzech stoją z karabinami maszynowymi w ogródku, i jeszcze trzech na ulicy. »Niech Pani da, prosimy, marchewki, cebuli«. Myślisz sobie, takim nie można dawać, ale z drugiej strony… Popatrzyliśmy na nich: to są dzieci. Dwadzieścia dwa lata, osiemnaście lat… No, dzieci jeszcze. Mówią: »Nas wysłali, a my nie wiedzieliśmy, dokąd«. Może i prawda”.
Może i prawda, bo dokładnie tak samo mówili inni żołnierze – studenci z Donbasu ujęci przez ukraińską armię. Grupka młodych jeńców opowiadała o swoich doświadczeniach na briefingu w Kijowie, o czym informuje „Suspilne”.
„Nam mówili, że do Rosji zawiozą na naukę, bo u nas poligonów nie ma, nie ma się gdzie uczyć” – opowiadał Władysław Wasylczenko.
Kiedy okazało się, że są w Ukrainie, byli w szoku. Niczego ich nie nauczono. Wiedzieli tylko, jak rozłożyć i złożyć karabin. Jak tylko ukraińska armia zaczęła nacierać na ich pozycje, wyrzucili broń i zaczęli krzyczeć, że się poddają.
Tak jak Rosjanie z opowieści Oksany, tak i studenci z Donbasu chodzili po ludziach i szukali wody, pożywienia. Jeden z nich opowiada, że racje chleba, które przywieziono im 11 marca, rozdawano aż do 20-go, kiedy już nie dało się go jeść.
Dostali też hełmy. Z epoki radzieckiej. Jeden z nich się rozpadł po wzięciu do rąk.
Atakować Rosję? Niby czym?
Mimo ułomności rosyjskiego sprzętu Ukraina nie ma obecnie środków, aby zaatakować terytorium agresora. Ukraińcom udało się, co prawda, doprowadzić do pożaru zbiorników paliwa w Biełgorodzie, co przyznała również rosyjska władza, ale akcja na większą skalę jest niemożliwa.
Jeden z komandorów wywiadu artyleryjskiego, który anonimowo wypowiedział się dla „Hromadske”, mówi:
„My nie mamy czym. Broń o najdalszym zasięgu ataku z ziemi, którą mamy, to „Toczka U”, maksymalna długość lotu rakiety to 120 kilometrów”.
Co więcej, nie oznacza to nawet tego, że Ukraińcy mogą atakować 120 kilometrów w głąb Rosji. Sam sprzęt trzeba rozmieścić w pewnym oddaleniu od granicy, aby Rosjanie nie mogli go łatwo zniszczyć. Zasięg nie jest więc duży.
Ukraińska armia nie ma także rakiet powietrze-ziemia o zasięgu nawet stu kilometrów. Jest to skutek ustaleń po rozpadzie Związku Radzieckiego, kiedy to Ukraina oddała Rosji 11 samolotów i niemalże 600 rakiet w ramach zapłaty za gaz.
„Myśleliśmy, że to ustabilizuje sytuację. Jak dla kogo…” – komentuje ekspert wojskowy Mychajło Samuś. – „Dla Rosji ją rzeczywiście ustabilizowało: w kontekście możliwości utrzymywania naszego oporu wobec rosyjskiej agresji”.
Jak na razie Ukraińcom zostaje głównie możliwość atakowania obiektów na terenie Rosji przy użyciu swoich agentów działających w Federacji – w tym momencie są oni jednak bardziej potrzebni w kraju.
Ja sobie dam radę
„Ukraina musiała zapłacić za gaz. Teraz do gazu, elektryczności, czy nawet samych surowców w wielu miejscach nie ma dostępu” – komentuje Julia Samajewa na łamach „Dzerkała Tyżnia” – „a to powoduje problemy w funkcjonowaniu firm”.
Samajewa przytacza badanie ukraińskiego Europejskiego Związku Biznesowego, z którego wynika, że
- tylko 17 proc. dużych przedsiębiorstw pracuje w Ukrainie bez zmian,
- 35 proc. działa w ograniczonym stopniu,
- 29 proc. nie działa w ogóle,
- 29 proc. przeszło na pracę zdalną,
- 27 proc. zawiesiło działanie do momentu, w którym sytuacja się uspokoi.
Co ciekawe, tylko 1 proc. firm zdecydował się na zamknięcie działalności.
Aż 63 proc. dużych przedsiębiorstw wypłaca swoim pracownikom pełną stawkę. Niektóre z nich decydują się na wypłacenie pracownikom pensji na kilka miesięcy do przodu i finansują ewakuację pracowników do bezpiecznych regionów Ukrainy.
Sytuacja wygląda zgoła inaczej w przypadku małych i średnich przedsiębiorstw, z których
- 13 proc. pracuje bez zmian,
- 42 proc. nie działa,
- 31 proc. zawiesiło działalność,
- 14 proc. ją ograniczyło,
- 13 proc. pracuje zdalnie,
- 4 proc. chce się zamknąć.
Na drożenie produktów skarży się pan Stefan, który żyje w okolicy Brzeżan, jak czytamy w tekście „Wysokiego Zamku”. Drogie są nasiona pszenicy, olej napędowy, saletra… A tego wszystkiego musi wystarczyć na 50 arów, na których sieje 73-letni emeryt.
Miał w tym roku nie zbierać zboża, ale przyszła wojna. Słyszał, że może zabraknąć zboża, w związku z tym zabrał się za sianie, aby mieć ziarno na chleb. Dla siebie i dla kogoś jeszcze – ważne, żeby nie odbierać go tym, którzy potrzebują go najbardziej.
Niech państwo w pierwszej kolejności ze swoich rezerw da chleba swoim żołnierzom, ja na jego pomoc nie liczę – postaram się dać radę sam.
Komentarze
Dodawanie komentarzy jest możliwe tylko dla zalogowanych użytkowników.