Głównym wrogiem Ukrainy jest Rosja. Ale nie tylko Ukrainy i nie tylko ona. Czy także w udaremnionym zamachu stanu w Niemczech maczał palce Putin? Sami Ukraińcy zaś stawiają czoła nie tylko Rosji, ale i problemom w armii, i fałszywemu obrazowi bogatych uchodźców
“STOP. COVID. NIE WCHODZIĆ”. Takie karteczki można było zobaczyć na korytarzach jednego z chersońskich szpitali od początku marca. Czy byli tam chorzy na koronawirusa? Jacyś byli.
Ostrzeżenia pojawiły się jednak dopiero wtedy, kiedy Rosjanie chcieli tam leczyć swoich żołnierzy.
Mimo że dezinformacja na temat szczepionek często szerzona jest właśnie z Rosji, strasznie mundurowych koronawirusem podziałało, a rosyjscy żołnierze dali na pewien czas spokój.
Diana Bucko z “Hromadskich” opowiada historię chersońskiego szpitala “Tropinka” i jego niepokornego ordynatora, Leonida Remihy. Remiha nie zdjął ukraińskich flag z budynku nawet wtedy, kiedy okupacyjna władza to nakazała. A kiedy Rosjanie przynieśli mu paczki z “Komsomołską Prawdą”, propagandowym dziennikiem rosyjskim, aby rozłożył je chorym na stołach, on je po prostu spalił.
Trudno się dziwić, że 7 czerwca po Remihę przyszło FSB. Ukraińskie flagi na szpitalu opierały się tylko dwa dni dłużej.
Koło agentów stało trzech dziwnych panów z rosyjskiej administracji. Powiedzieli, że Remiha sieje propagandę przeciwko Federacji Rosyjskiej. Kara: areszt. Ordynatorowi zrobiło się słabo, bo ma nadciśnienie. Jego koledzy ostrzegali mundurowych, że jeśli nie będzie hospitalizowany, może dostać udaru. Rosjanie się zgodzili, lekarzowi udało się wtedy chwilowo uniknąć aresztu. Stracił jednak posadę.
Na jego stanowisko wybrano byłą pracownicę szpitala sprzed 2014 roku, według Remihy, alkoholiczkę.
Potem nie wracał do domu. Mieszkał w mieszkaniach znajomych, którzy opuścili miasto, bo wiedział, że jego adres był pod obserwacją okupantów. Oficjalnie nie pracował, ale i tak działał w szpitalu — potajemnie. Spotykał się ze swoimi współpracownikami, kiedy tylko usłyszał w słuchawce telefonu ich sekretne hasło: “ryba”.
20 września Remiha również usłyszał “ryba” i jechał na spotkanie, kiedy zajechali mu drogę Rosjanie, którzy wywieźli go do obozu.
"Sława Rosji! Sława Putinowi! Sława Szojgu!" - tak musieli krzyczeć więźniowie, kiedy tylko strażnik wchodził do ich pokoju.
Pokój był przepełniony, mieszkało w nim osiem osób, chociaż przeznaczony był dla czterech. To nic nowego w warunkach rosyjskich. Nakaz krzyczenia takich proputinowskich, a szczególnie proszojgowskich haseł jest już rzadszy. Jeśli ktoś nie krzyczał, dostawał 50 batów. Musieli też się uczyć rosyjskiego hymnu.
Remiha odpowiadał na absurdalne pytania. Na przykład: czemu wypłacacie wynagrodzenia w hrywnach? Okupanci chyba myśleli, że szpital dostaje pieniądze z urzędu miasta, podczas gdy w rzeczywistości przelewy szły z ukraińskiego ministerstwa zdrowia. Zadawali mu jeszcze wiele innych pytań związanych z działalnością na rzecz Ukrainy, ale udało mu się przejść test.
Oddali mu dokumenty i już 28 września mógł wrócić na wolność.
Zaraz potem Rosjanie opuścili Chersoń, a do miasta weszły Siły Zbrojne Ukrainy. Wtedy Remiha wrócił do szpitala i powiedział okupacyjnemu dyrektorowi, że od teraz znowu jest ordynatorem.
Podczas gdy Remiha krzyczy “Sława Rosji” pod groźbą batów, “Batalion Monako” się bawi.
Mowa o bogatych ukraińskich uchodźcach, którzy żyją obecnie na Lazurowym Wybrzeżu. Bynajmniej nie jest tak, że wszyscy Ukraińcy, którzy tam się teraz znajdują, jeżdżą bentleyami i nie przejmują się swoimi rodakami. Według Iryny Podyriako, ukraińskiej działaczki żyjącej w Nicei, z którą rozmawia Olena Myłoserdowa z “Ukrinform”,
to właśnie Nicea przyjęła najwięcej uchodźców z Ukrainy ze wszystkich francuskich miast.
I urząd miasta stanął na wysokości zadania: współpracował z miejscowymi Ukraińcami, przygotowując miasto na przyjazd tysięcy uchodźców. Bo było jasne, że przyjadą. Już wcześniej w Nicei mieszkało bardzo dużo emigrantów z Ukrainy.
"Ich jest mało, ale bardzo ich widać" - mówi o “batalionie Monako” Podyriako. - Mocno przyciągają uwagę i przez to ludziom się wydaje, że wszyscy uchodźcy z Ukrainy tacy są. Ale tak oczywiście nie jest.
Podyriako opowiada, że spotkała bardzo wiele uchodźców i miejscowych, którzy chcą pomagać. Nawet jeśli nie mają pojęcia jak, to przychodzą do jej organizacji i próbują, jak mogą. “Batalion Monako” zachowuje się inaczej.
"Jest też kategoria ludzi, którzy przyjechali, ale my [organizacja zrzeszająca Ukraińców w Nicei — MG.] ich nie widujemy, nie znamy. Jeśli mówimy o tym “batalionie Monako”, możliwe, że ktoś z nich pomaga Ukrainie, możliwe, że oni też coś robią, tego się spodziewam. Ale nie mamy z nimi kontaktu".
Mimo braku bezpośredniego kontaktu, Ukraińcy muszą sobie radzić z pośrednim wpływem bogaczy z ukraińskimi tablicami na obraz uchodźców wśród Francuzów.
Przykład — akcje w supermarketach. Podobnie jak w Polsce, Ukraińcy w Nicei zorganizowali zbiórkę darów w jednym z lokalnych sklepów.
"I kiedy zbieraliśmy, podeszła do nas Francuzka, taka sprawna babcia, i mówi: “No nie, czemu w ogóle powinniśmy pomagać uchodźcom z Ukrainy? Popatrzcie, jakimi samochodami jeździcie! Nie wiadomo, kto komu tutaj powinien pomagać.”
Cała robota — mówi Podyriako — idzie na nic, kiedy tylko Francuzi widzą jakieś Ferrari ze znaczkiem “UA”.
Na zdjęciu u góry — deminstracja ukraińska w Nicei na Bulwarze Anglików na samym początku wojny. Fot. Valery Hache /AFP
“Batalion Monako” walczy tylko z dobrym imieniem Ukraińców. Bataliony na froncie muszą się zmagać nie tylko z rosyjskimi okupantami, ale i ze strukturami własnej armii.
“24 lutego włączyłam u siebie autocenzurę w kontekście zbrodni wojennych i naruszania praw wojskowych” - pisze Olha Reszetyłowa w swoim blogu na “Cenzor.net”. “Tak samo zrobili moi koledzy. W pewnym momencie morale armii i jej autorytet w społeczeństwie był najwyższym priorytetem. Ale kierownictwo wojskowe tego nie rozumie i wydaje im się, że skoro nie słyszą krytyki, to złapali pana Boga za nogi.”
Głosy krytyczne wobec ukraińskiej armii pojawiają się rzadko, ale coraz częściej. Właśnie w tym tonie napisany jest tekst Reszetyłowej o znaczącym tytule:
“Jak głupotę i tępotę jednych przykrywa się bohaterstwem i krwią drugich”.
Dziennikarze, dbając o morale społeczeństwa, bezkrytycznie odnosili się do działań SZU, co zdaniem Reszetyłowej było problematyczne.
“Czy oznacza to, że nie widzimy bezmyślnego wysyłania całych pododdziałów na oczywistą śmierć przez beznadziejnych komandorów?”
- pyta. “Czy to oznacza, że nie widzimy, jak konkretni komandorzy chcą nagród i posad za cenę setek żyć?”.
To prawo zakłada zaostrzenie kar za przestępstwa wojskowe, takie jak odmowa wykonania rozkazu czy dezercję. Żołnierzom za odmowę wykonania rozkazu będzie grozić od 3 do 7 lat więzienia, za dezercję - 5 do 12. Mimo że cel wydaje się jasny, sama ustawa jest kontrowersyjna, bo według komentatorów może prowadzić do nadużyć ze strony kierownictwa. “To próba przeniesienia odpowiedzialności z wyższego szczebla wojskowego na niższy stopień oficerski i szeregowy”.
Reszetyłowa — a wraz z nią liczni aktywiści — wzywa Zełenskiego do zawetowania tej ustawy.
W tym samym czasie na “Cenzor.net” komentowane jest też inne głosowanie, które odbyło się w polskim Sejmie. Chodzi o rezolucję określającą Rosję jako państwo wspierające terroryzm. Sprawę opisuje Borys Babin, prawnik, który bardzo przychylnie odnosi się do gestu polskiego parlamentu.
Szczególną uwagę zwraca na polską logikę dotyczącą morskiego wymiaru terroryzmu. “Jako że rosja [pisownia oryginalna — MG.] blokuje ukraińskie porty i paraliżuje ukraiński transport bez ogłoszenia wojny, tym samym, jak mówi rezolucja Sejmu, federacja rosyjska dokonuje aktu piractwa międzynarodowego”.
Chwali polską myśl prawniczą i twierdzi, że Polacy, tradycyjnie, są bardziej oświeceni od Rosjan, ale i dodaje: “To, że Polska w rezolucji znalazła paralelę między zbiciem przez rosyjskich terrorystów Boeinga koło Doniecka w 2014 roku i Tu-154 koło Smoleńska w 2010 roku jest bardzo logiczne”.
W podobnym tonie napisany jest artykuł Wiktora Szwecia w “Wysokim Zamku” - w tym przypadku centrum uwagi stają się jednak Niemcy. Szweć odnosi się do niedawnej próby dokonania zamachu stanu i związków potencjalnego króla Niemiec z Putinem.
“Bardzo ważną okolicznością jest to, że nowa głowa państwa, jak zaznacza prokuratura, szukała poparcia w rosji [pisownia oryginalna — MG.] i kontaktowała się z obywatelką rosyjską, za pośrednictwem której utrzymywała oficjalne kontakty z przedstawicielami federacji rosyjskiej”, pisze Szweć.
Według publicysty kolejnym krokiem po przejęciu władzy przez taką osobę mógłby być “scenariusz ukraiński”, czyli wiadomość do Moskwy z prośbą o pomoc. Zauważa, że przecież komu, jak nie Putinowi potrzebne są podziały w Europie i zburzenie europejskiej solidarności.
Były już przecież tego typu przypadki w krajach zachodnich — czy to szturm na Kapitol w 2021 roku przeciwko wyborowi Joego Bidena na prezydenta USA, czy protesty przeciw Macronowi. Obie te akcje zakończyły się niepowodzeniem protestujących, ale mogły być potencjalnie sterowane z Moskwy (zresztą, o związkach Trumpa z Rosją pisano już bardzo wiele).
“Należy się spodziewać, że oficjalna informacja niemieckiej prokuratury na temat próby dokonania zamachu stanu spowoduje należną i bardzo szybką reakcję światowych liderów. To nic innego niż terroryzm międzynarodowy. Zuchwałość putina robi wrażenie. I będzie się tu czemu dziwić, dopóki nie nastąpi koniec jego władzy. A może i życia”, spekuluje Szweć. “Bo putin przed niczym się nie cofnie”.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
Komentarze