0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Spektakularne ukraińskie zwycięstwo - odzyskanie Chersonia - wywołało euforię ukraińskich mediów. Nie trwała ona jednak zbyt długo. Mimo że Chersoń był jedyną obwodową stolicą zajętą przez Rosję od początku pełnoskalowej inwazji, połowa okupowanych terytoriów dalej czeka na oswobodzenie.

Wielu komentatorów w ostatnim czasie zadaje sobie pytanie: czy nie dałoby się może w tej sprawie po prostu dogadać?

Przeczytaj także:

HiZteria

“Prawie na wszystkich [telegramowych] kanałach spod znaku Z jest histeria, że Ukraina naruszyła warunki umowy. Rozumiecie? Oni naprawdę wierzyli, że wyjście z Chersonia to element jakiejś wielkiej ugody, po której będą rozmowy, koniec wojny, koniec mobilizacji i sankcji”, pisze Borysław Bereza na łamach “Wysokiego Zamku”.

Nie ma co, przejęcie Chersonia przez SZU było największym wydarzeniem kilku ostatnich miesięcy.

Przecież polskie media równie szczodrze obdarowywały widzów wideami z wjazdu ukraińskich wojskowych do odbitego miasta. Oczywiście, żołnierze przejechać za szybko nie mogli, bo tłumy mieszkańców Chersonia chciały im chociaż uścisnąć rękę, skutecznie ograniczając płynność ruchu.

Na szczyty popularności w ukraińskich mediach społecznościowych wzbiło się także emoji arbuza — symbolu Chersonia, warzywa uprawianego w regionie na potęgę. Nawet Zełenski, który odwiedził odbity Chersoń, stwierdził, że pojechał tam, bo chciał arbuza.

Według Berezy popularna wśród Rosjan teoria zakładała, że oddanie Chersonia wystarczy, aby specjalna operacja wojskowa się zakończyła.

Dlatego teraz Ukraina, która nie zamierza zatrzymywać się w pół drogi do Krymu, wydaje się naruszać warunki umowy. Tylko że taka umowa nie istniała.

“Teraz czują się oszukani i poniżeni. Jedni obwiniają kreml [pisownia oryginalna — MG.], a inni — Ukrainę. Tylko niewielka część czytelników tych kanałów przypuszcza, że odejście było wymuszone, bo SZU rozgramiało rosyjskie wojska i ucieczka rosjan [sic] z Chersonia była jedyną szansą, aby nie zdechli”.

Dyplomata Wadym Triuchan komentując odejście Rosjan z Chersonia dla agencji “Ukrinform” stwierdził, że manewr strategicznie dla strony rosyjskiej był dobry, ponieważ paniczna ucieczka, taka jak na Charkowszczyźnie, mogłaby być destrukcyjna dla całej rosyjskiej ofensywy.

"Jasne jest, że nasz wróg uczy się na własnych błędach. Z Chersońszczyzny udało się im w mniej więcej zorganizowany sposób wyprowadzić masę swoich wojsk".

To dla Ukrainy potencjalny problem, bo oznacza, że wojska mogą zostać przerzucone na inne linie frontu. Niemniej samo wycofanie się Rosji z Chersonia jest spektakularnym sukcesem, który daje Zełenskiemu dodatkowe karty podczas szczytu G20.

I rzeczywiście, Zełenski wystąpił na szczycie z mocnym przemówieniem, w którym nie uciekał od nazwania Rosjan “raszystami”. Jego treść została opublikowana na stronie kancelarii prezydenta. Kluczem wystąpienia było dziesięć warunków pokoju z Rosją - między innymi bezpieczeństwo jądrowe, energetyczne, uwolnienie jeńców i deportowanych, opuszczenie Ukrainy przez wojska rosyjskie, ale też ochrona przyrody.

Czy Putin wyśle się sam do Hagi?

Nie da się ukryć, że o jakichś rozmowach od pewnego czasu się mówi. Andrij Zahorodniuk z “Ukrainśkiej Prawdy” zauważa, że wiele zagranicznych komentatorów sugeruje, jakoby tylko drogą rozmów można było osiągnąć pokój. Są to głównie komentatorzy z Azji, Afryki i Ameryki Południowej. USA, Wielka Brytania i Unia Europejska - główni sojusznicy Ukrainy - reprezentują inną postawę, proukraińską, pełną wiary w zwycięstwo.

Jeszcze we wrześniu Zełenski twierdził, że rozmowy pokojowe z obecnym prezydentem Rosji nie są możliwe. Ale może po wyzwoleniu Chersonia czas rozważyć to na nowo?

“Czy Federacja Rosyjska jest gotowa usiąść do rozmów? Krótko mówiąc: tak, bez wątpienia. Do tego rosyjscy politycy i propagandyści nawołują we wszystkich możliwych kanałach komunikacji”, pisze Zahorodniuk.

Potem jednak dodaje: “Ale pytanie powinno być postawione inaczej, bo rozmowy nie są celem samym w sobie. Prawidłowe pytanie brzmi: czy w Federacji Rosyjskiej są gotowi zakończyć wojnę? I tu odpowiedź jest całkowicie jasna: nie”.

W interesie Rosji jest, aby za granicą wydawało się, że chcą rozmawiać.

Są ku temu dwa powody. Po pierwsze, Rosja wtedy próbuje się przedstawić jako państwo otwarte na dialog i pokój i - według Zahorodniuka - ta strategia jest skuteczna w samej Rosji i państwach globalnego Południa. O ile samych Ukraińców i Zachód nie byłoby łatwo do tego przekonać, drugim celem rosyjskich wezwań do rozmów jest - po prostu - zachęta do ich rozpoczęcia. Żeby tylko usiąść z Ukrainą do stołu. A wtedy Rosja zacznie sabotować rozmowy, oskarżając Ukrainę o niechęć do współpracy.

Ale najważniejszy dla Rosji jest rozejm. Chwilowy. Taki, by Rosja mogła się przeorganizować, jako że jej armia jest teraz w fatalnym stanie, a także, aby osłabła uwaga społeczności międzynarodowej. Żeby wojna zniknęła z czołówek światowej prasy, a ludzie uwierzyli w dobre intencje Putina.

Rozmowy, z punktu widzenia Ukrainy, nie mają też sensu, dopóki sami Rosjanie są przekonani, że jest choćby cień szansy na zwycięstwo na jednym z frontów, np. donieckim.

Do momentu, w którym nie stanie się jednoznaczne, że walka wszędzie jest przegrana, Rosja nie uzna ukraińskiego warunku sine qua non: dla Ukrainy oddanie jakiejkolwiek części swojego terytorium nie jest akceptowalnym scenariuszem. Rosjanie mogą się też zadowolić zamrożonym konfliktem na wyniszczenie, w którym, jak uważają, mają większe szanse niż Ukraina.

Zahorodniuk dodaje, że natychmiastowe zakończenie działań zbrojnych i wycofanie wojsk z Ukrainy to nie jedyny ukraiński warunek dla rozmów. Jego opinia w dużej części zgadza się z planem Zełenskiego. Równie ważne jest przywrócenie integralności terytorialnej Ukrainy, uwolnienie jeńców i porwanych, kompensacja za szkody i przekazanie winnych przestępstw popełnionych podczas wojny międzynarodowemu sądowi. A wiadome jest, że Rosja się na to nie zgodzi.

Czy perspektywa wysłania Putina przez Kreml do Hagi jest w ogóle prawdopodobna? Nie. Dlatego nie ma o czym rozmawiać.

Co wy macie z tą Ukrainą?

Jest jednak jedna głowa państwa, która z godnym podziwu uporem nie przyjmuje tego do wiadomości. Chodzi o papieża Franciszka.

Kateryna Szczotkina w “Dzerkale Tyżnia” wspomina niedawną konferencję prasową Franciszka. Pewien dziennikarz zapytał wtedy właśnie o rozmowy pokojowe, które “nie schodzą z papieskich ust”, ale też o cierpienie Ukrainy i potencjalne rozmowy Franciszka z Putinem.

“Na te pytania papież nie odpowiedział. Natomiast z jakiegoś powodu uczepił się rosyjskiego humanizmu i Dostojewskiego. A także tego, że brał udział w wycieczce śladem miejsc pamięci II wojny światowej, pojechał na groby dawno poległych chłopczyków, nad którymi, według słów papieża, uronił niemało łez. Poza tym wspomniał inne wojny i ludobójstwa, które mają miejsce na Ziemi - bo co my mamy cały czas z tą Ukrainą?”.

Odniósł się za to do ludobójstwa w Buczy, a konkretnie do materiału Associated Press na jego temat, w którym ustalono, że masakry ludności cywilnej nie były odosobnionymi przypadkami, a częścią odgórnego planu. Szczotkina wnioskuje, że zdziwienie papieża tym, co się stało w Buczy, wynika z faktu, że on Dostojewskiego, tak naprawdę, nie czytał. “A jeśli czytał, to w jakiejś uproszczonej wersji dla studentów. Tym, którzy czytali Dostojewskiego w całości, trudno się dziwić masakrze w Buczy i nie spieszą się nazywać Fiodora Michaiłowa humanistą”.

Ale może jeszcze ważniejszy wniosek od wątpliwych kompetencji kulturowych papieża dotyczy właśnie jego pacyfizmu.

Okazuje się, że bycie pacyfistą jest znacznie łatwiejsze w czasie pokoju, kiedy to rany się goją. Nie zaś wtedy, kiedy w odpowiedzi na Buczę i Mariupol mówi się o “pokoju za każdą cenę”. A także unika się wskazania ofiary i agresora.

Jest ku temu wytłumaczenie: papież pochodzi z kraju globalnego Południa.

To rezonuje z opiniami tamtejszych ekspertów na temat rozmów pokojowych. Szczotkina przypomina: kiedy obejmował urząd papieża, mówił, że będzie “głosem tych, których zazwyczaj się nie słyszy”. Chodziło jednak o tych niesłyszanych, którzy pochodzą z Południa.

Duch tego stwierdzenia był antykolonialny, ale z jakiegoś powodu nie dotyczył byłych kolonii rosyjskich.

Obrona przeciwko rosyjskiej inwazji jest zaś w duchu antykolonialna. Ten antykolonializm nie wpisuje się jednak w definicje używane przez papieża. Jego geopolityczna myśl sprowadza się do prostej opozycji: kolonizatorska Północ (choć może bardziej Zachód) jest zła, kolonizowane Południe - dobre. A to bardzo dobrze rymuje się z podejściem Kremla.

“Papież Franciszek jest przykładem na to, że globalne Południe nie jest gotowe słuchać o żadnym innym (anty)kolonializmie, niż o swoim własnym”. I problem jest taki, że to nie jest głos jednego człowieka - Jorge Mario Bergoglio - a dużej części świata, która będzie usprawiedliwiać rosyjskie ludobójstwa tylko dlatego, że Rosja jest wrogiem Ameryki.

;
Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze