0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

„Nikt, z kim rozmawialiśmy, i kogo pytaliśmy, co dalej, nie myśli nawet o wyjeździe” - tak zaczyna się reportaż „Ukrinform” z Buczy. Według słów mera, Anatolija Fedoruka, żyje tam jeszcze 3700 mieszkańców.

Gdzie ja jestem?

Przed odejściem Rosjan siedzieli w piwnicach, często nie swoich, po kilkanaście osób. Okupanci zabierali telefony: to było pierwsze na ich liście.

Padliny teraz nie mamy zasięgu – opowiada przywoływana przez „Ukrinform” pani Anna. - Cały czas siedzieliśmy w domu, a tych, co wychodzili, rozstrzeliwali. Ciała wszędzie się walały, aż posiniały. To potem ludzie sami brali i chowali po podwórkach chowali. Ot, u sąsiadów Walerkę zabili i Luda go w domu pochowała.

Potem dodała, że nie uważa Rosjan za ludzi. Putin okazał się durnowatym schizofrenikiem, „a naród, okazało się – gówno, najprawdziwsze”.

Cytowana przez „Wysokyj Zamok” Chrystyna, Lwowianka, która od dziesięciu lat mieszka pod Kijowem, stwierdziła, że Bucza wygląda teraz jak scenografia armagedonu.

„Z ulic miasta zabierają ciała skatowanych ludzi. Widziałam na drodze jedno ciało, które było zaminowane. Saperzy najpierw zajmują się centralną częścią miasta, dopiero potem dojdą do obrzeży. Kiedy idzie się Irpiniem i Buczą, ma się wrażenie, że jest się na ogromnym wysypisku, gdzie wszystko zostało chaotycznie nawrzucane: linie energetyczne, słupy, bunkry, bloki, wojskowe jeże przeciwczołgowe, niemało powalonych drzew i rosyjskich pojazdów. Są też fragmenty pocisków różnych rozmiarów. Tego wszystko jest tak dużo... I pośród całego chaosu droga, którą przejeżdżają nasi wojskowi. Patrzysz na ślad po kołach i rozumiesz, że to droga..."

Chrystyna zauważyła, że czasami nie wiedziała, gdzie konkretnie w Buczy jest.

Ale Jarosław, chłopak pod trzydziestkę, na pytanie, co ma zamiar robić, odpowiada: doczekamy zwycięstwa, dojdziemy do siebie i będziemy budować naszą Ukrainę. Wierzy w to on i, według agencji „Rejtynh”, 95 proc. Ukraińców. Zwyciężymy – tylko nie wiadomo kiedy.

Fatalna sytuacja ma miejsce również na południu Ukrainy, nie tylko w Mariupolu, ale i Melitopolu. Dziennikarze „Hromadske” rozmawiali z osobami, które wydostały się z miasta i pojechały na Zaporoże. Według portalu okupanci zatrzymują już nie tylko melitopolskie elity – w tym aktywistów i dziennikarzy – ale i miejscowych biznesmenów i nauczycieli. Jednak kiedy kolaborantka Halyna Danylczenko, działaczka prorosyjska, zaczęła wymagać od dyrektorów szkół nauczania zgodnie z rosyjskim programem, oni odmówili, a co więcej – cztery dyrektorki publicznie wystąpiły przeciwko takiemu ruchowi. Zostały potem porwane przez rosyjskie służby i wywiezione w niewiadomym kierunku.

Przeczytaj także:

Czas na powrót Angeli Merkel

„Oni, powiedzmy tak: byli pod wpływem Federacji Rosyjskiej i kilku innych liderów" – mówił Zełenski o Merkel, Sarcozym i innych przywódcach europejskich. „Ale kiedy podejmowali decyzje co do Ukrainy: przede wszystkim pod wpływem Rosji".

Rozmawiał z dziennikarzami właśnie w Buczy. Znał już odpowiedź Merkel na zaproszenie do Buczy: potępia Rosję, wojna powinna się skończyć, ale swoją decyzję o zablokowaniu otwarcia Ukrainie wejścia do NATO podtrzymuje. Mówił to wtedy, kiedy armia rosyjska opuściła już tereny stołeczne i kiedy mieszkańcy Kijowa zaczęli wracać. Powody? Tęsknią. Za swoimi mieszkaniami, za kotami, za psami. Władza jednak mówi: warto poczekać, przynajmniej do końca tygodnia.

A kilka dni wcześniej do Merkel pisała Sewhil Musajewa, redaktor naczelna „Ukrainśkiej Prawdy”. „Szanowna Pani Merkel, zawracam się do Pani z pełnym szacunkiem dla Pani roli najnowszej historii nie tylko kontynentu europejskiego, ale i świata” - zaczyna swój list otwarty do byłej kanclerz Niemiec Musajewa.

Przecież Merkel mieszkała przy samym murze – jak może dopuścić do budowy kolejnego?

Musajewa odnosi się do przemowy Angeli Merkel wygłoszonej dla absolwentów Uniwersytetu Harvarda na wiosnę 2019 roku. Była kanclerz odnosiła się w niej do swojego doświadczenia życia w autorytarnym NRD, w komunistycznym Berlinie, odgrodzonym od Berlina Zachodniego tylko murem, tuż przy którym znajdowało się mieszkanie Merkel. Mówiła o możliwości, od których odgrodził ją ten mur.

„Wtedy, słuchając Pani przemowy, między kilkoma tysiącami młodych ludzi, płakałam. Płakałam, bo rozumiałam Pani ból. Płakałam, bo poczułam, że to to Panią motywowało podczas tylu lat na stanowisku kanclerz Niemiec”, pisze Musajewa. I twierdzi, że w 2014 roku powstał nowy mur – między Ukrainą a Krymem, który dla niej, osobiście, był murem między nią a jej bliskimi. Ten mur jednak Putinowi nie wystarczył. „Poprzez wtargnięcie do Ukrainy, Putin chciał zbudować nowy mur między Rosją i światem zachodnim. Chciał zrobić mur z milionowego kraju, który osiem lat temu zapłacił już wysoką cenę za prawo do bycia europejskim”.

O co więc prosi redaktor naczelna w imieniu narodu ukraińskiego? O trzy rzeczy. Po pierwsze: o wsparcie dla kandydatury Ukrainy do Unii Europejskiej. Po drugie: o pomoc w rozmowach z Rosją. W końcu, o powrót Angeli Merkel do polityki. „Wszystko, co Pani przez tyle lat starała się bronić i wspierać, może być dziś zrujnowane”.

O Buczy świat dowiedział się parę godzin później.

Wielka Brytania chce rozpadu Rosji, a rosyjskie wojny są memami

Lecz jak nie Angela Merkel i Niemcy, znani ze swojego dwuznacznego stosunku wobec Ukrainy, to kto? Wiktor Konstantynow z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Kijowskiego mówi na łamach „Dzerkała Tyżnia”: Brytyjczycy.

„Francja i Niemcy celują w swojej polityce na wschodzie Europy w partnerstwo z Moskwą, i jak na razie nie ma dowodów na zmianę takiego podejścia”, zauważa analityk. Wielka Brytania inaczej: chce na stałe zmienić rozkład sił we Wschodniej Europie, a nawet „pozytywnie odnosi się do scenariusza, w którym Rosja rozpada się na mniejsze kraje”.

Konstantynow zwraca uwagę na to, że Wielka Brytania historycznie jest przeciwnikiem Rosji, a nawet nie przeżyła „miesiąca miodowego w stosunkach z Moskwą” po rozpadzie Związku Radzieckiego, jak wiele krajów Zachodu. Zjednoczone Królestwo w podziale Rosji widzi szansę na odzyskanie swojej pozycji na arenie międzynarodowej po opuszczeniu Unii Europejskiej, na straconych przez Rosję terenach tworząc swoje strefy wpływu. Tak zresztą robi już w krajach postradzieckich poza granicami UE.

A jednak, mimo że, jak cieszą się ukraińskie media, w tym „Suspilne”, premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson zadeklarował chęć przesłania Ukrainie broni do obrony Odessy, na razie wsparcie w postaci gwarancji bezpieczeństwa od Zjednoczonego Królestwa jest czysto deklaratywne.

Tymczasem na portalu „Babel” popularność zyskują teksty o nieudanych rosyjskich wojnach.

„82 lata temu Związek Radziecki napadł na Finlandię. W ZSRR liczyli na szybkie i łatwe zwycięstwo, z w końcu stracili ponad 100 tysięcy żołnierzy w trzy miesiące”. „118 lat temu w Rosji chcieli zmylić naród i podnieść prestiż władz małą zwycięską wojenką z Japonią. Wszystko zakończyło się porażką i rewolucją, a wyrażenie stało się memem”. Ukraińcy chcieliby, aby historia powtórzyła się na ich oczach i przynajmniej częściowo się powtarza. Wie to każdy, kto widział memy o „specjalnej operacji wojskowej”.

Wieczór z winem, teatrem i nalotem

Straty Rosjan same w sobie bywają coraz bardziej memiczne. Ukraiński wywiad poinformował, że prawie 500 żołnierzy 3 Dywizji Zmechanizowanej Rosji znajduje się w szpitalu wskutek zatrucia „alkoholem niewiadomego pochodzenia”. 500 żołnierzy to bardzo dużo, szczególnie biorąc pod uwagę informacje Generalnego Sztabu Sił Zbrojnych Ukrainy, według których na wojnie zabitych zostało już 18 tys. rosyjskich wojskowych. Jeśli alkohol miałby doprowadzić do podwyższenia tej liczby o 500, byłaby to bardzo skuteczna broń. Skuteczne są też pirożki, czyli tradycyjne ukraińskie bułeczki z nadzieniem, którymi ugościli żołnierzy tej samej dywizji mieszkańcy rejonu iziumskiego pod Charkowem. Farsz był zatruty. 28 wojskowych musiało być reanimowanych.

Podczas gdy Rosjanie piją podejrzany alkohol, mieszkańcy niektórych regionów Ukrainy mogą przynajmniej częściowo cieszyć się powrotem codzienności.

Całkowita prohibicja, wprowadzona wraz ze stanem wojennym, kończy się we Lwowie.

Ograniczenia jednak nie znikają: wprost przeciwnie. Sprzedaż alkoholu będzie możliwa tylko w godzinach 12:00-20:00. Lwowianie będą mogli kupić piwo, cydr i wino. Handel mocniejszymi trunkami dalej jest zabroniony. Jak mówi pierwszy zastępca mera Lwowa, Andrij Moskalenko, taka decyzja została podjęta na podstawie spotkań z przedstawicielami branży.

Wraca też teatr. Lwowski Teatr Dramatyczny im. Marii Zańkowieckiej, działający w dawnym budynku Teatru Skarbkowskiego, od pierwszego kwietnia wrócił z nowym programem. Wcześniej w instytucjach kultury znajdowały się centra pomocy – teraz przyszedł czas na nowy sezon na deskach teatru, który dziennikarka „Wysokiego Zamku” nazywa „wojennym”. Rozpocznie go koncert zatytułowany „#Kochamy Ukrainę!”.

Nie oznacza to jednak, że teatr przestaje pomagać. Podczas gdy na głównej scenie będą grać „Natałkę Połtawkę”, na małej wolontariusze będą pomagać potrzebującym. A w razie nalotu – aktorzy, publiczność i wolontariusze ewakuują się do pobliskiego schronu. Wszystko jest zaplanowane.

;

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze