0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Serial telewizyjny „Sługa narodu”, w którym Wołodymyr Zełenski grał prezydenta, kończy się połączeniem całej Ukrainy. Zełenski nie raz odwoływał się do tego programu. W swoich przemówieniach mówił już chociażby o nauczycielach historii i nauczycielach matematyki, kluczowej, symbolicznej opozycji w „Słudze narodu" (grany przez niego bohater uważał, że w szkole za dużo czasu poświęca się matematyce, a za mało historii). Teraz czas na odzyskanie zabranych przez Rosję terytoriów.

Nie damy się omamić

Uwaga, spoiler: serial telewizyjny „Sługa narodu”, w którym Zełenski grał prezydenta, kończy się powrotem Donbasu i Krymu do Ukrainy, jej stabilizacją. Zełenski nie raz w swoich przemówieniach mówił o nauczycielach historii i nauczycielach matematyki, kluczowej, symbolicznej opozycji w „Słudze narodu”. Teraz wydaje się, że serial był tylko próbą przed właściwym biegiem historii. Czas bowiem na odzyskanie utraconych terytoriów.

W głośnym wywiadzie dla „Financial Times” Dmytro Kuleba, minister spraw zagranicznych Ukrainy, stwierdził, że cele Ukrainy w wojnie się zmieniły. O ile wcześniej celem było odepchnięcie Rosjan za granice sprzed 24 lutego, to teraz „nasze zwycięstwo w tej wojnie będzie oswobodzeniem reszty naszych terytoriów”. Czyli całego Donbasu i Krymu.

W tym samym wywiadzie odniósł się do słów Macrona, który stwierdził, że proces przyjęcia Ukrainy do UE może zająć kilka lat i proponował formę niepełnego członkostwa. Minister powiedział jasno: "Jeśli nie otrzymamy statusu kandydata, to oznacza tylko jedno: Europa chce nas omamić".

O wadze przyszłego członkostwa Ukrainy w Unii wie też Rosja. Dmitrij Polianskij, zastępca przedstawiciela Rosji w ONZ, w rozmowie z brytyjskim portalem UnHerd stwierdził, że obecnie Rosja przeciwstawia się już nie tylko wejściu Ukrainy do NATO, ale i do UE, jako że Unia stała się liderem w dostarczaniu broni Ukrainie. "Myślę, że nasza pozycja co do [wstąpienia Ukrainy do] Unii Europejskiej jest bardzo podobna do pozycji co do wstąpienia Ukrainy do NATO, nie widzimy różnicy".

Rozmowa jest szeroko komentowana w ukraińskich mediach.

Zgadzałoby się to z ustaleniami ukraińskiego wywiadu, który powiadamiał, że wobec katastrofalnych strat rosyjskich wojsk na Kremlu zapadła decyzja o zmianie kierunku propagandy.

Teraz Rosjanie mają myśleć, że wojna w Ukrainie w istocie jest wojną Rosji przeciwko wszystkim krajom Unii Europejskiej i NATO. W ten sposób ma być łatwiej przygotować Rosjan na porażkę – przegrać z tyloma wrogami to nie aż taki wstyd.

"Dla nich przyznać się do wojennego fiaska to wystąpić przeciwko samym sobie. To wariant mentalnego, jeśli nie samobójstwa, to samookaleczenia. Dlatego raszyści wymyślą i uwierzą w każdą brednię – w bezpośrednie zaangażowanie NATO, werbowanie przez CIA rosyjskich przywódców, tajne spiski reptilian itd., tylko żeby nie przyznać się do porażki w wojnie z Ukrainą. Nawet taktycznej, nie mówiąc już o strategicznej" podsumowuje swój felieton na ramach „Cenzor.net” analityk Aleksandr Koczetkow. Tytuł artykułu to: Rosja nie jest trzecim Rzymem, a drugą Kartaginą.

Przeczytaj także:

Biden pożegnał się z Ukrainą. Ale tylko na miesiąc

O ile od początku wojny społeczeństwo ukraińskie wierzyło, że uda się pokonać Rosję, to według „Ukrainśkiej Prawdy” ukraińskie polityczne elity nie były tego aż tak pewne. Roman Romaniuk przypomina, że początkowo państwa zachodnie nie były chętne wysyłać Ukrainie ciężką broń, ponieważ ukraińscy przywódcy nie wierzyli w to, że wygrają. Teraz jest inaczej: oni wierzą, Zachód też zaczyna wierzyć, więc ciężka broń jest dostarczana Ukrainie w coraz większych ilościach.

Jak przykład Romaniuk podaje diametralną zmianę podejścia Bidena do Ukrainy. "W lutym nasz minister spraw zagranicznych Kuleba spotkał się z Bidenem w Waszyngtonie.

I ten rozmawiał z Dymytrem jak z dzieckiem chorym na raka, któremu zostało już mało czasu. Pożegnał się z całą Ukrainą w osobie Kuleby.

Miesiąc później Kuleba i Reznikow [wicepremier i minister ds. terytoriów okupowanych] znowu spotkali się z Bidenem, tym razem w Warszawie (to spotkanie na zdjęciu głównym). Ale to był już zupełnie inny Biden – znał sytuację na naszych frontach, wyjaśniał swoje stanowisko i był gotowy dać dokładnie tę broń, jakiej potrzebowaliśmy" - cytuje Romaniuk jednego z członków delegacji ukraińskiej.

Według Romaniuka Zachód zrozumiał, że jego wschodnia granica, to nie granica Polski z Ukrainą, ale granica Ukrainy z Rosją. "Staliśmy się nieoficjalną wschodnią granicą Zachodu". A dla Ameryki liczne błędy Putina oznaczają jedno: szansę, aby USA w końcu stały się great again.

Wieczorami kumkają żaby, a za Dnia Zwycięstwa – tylko Rosjanie

Granica wpływów Rosji tymczasem kończy się na błocie. „Suspilne” przybliżają historię Demydiwa, wsi 40 kilometrów od stolicy. Wsi, która sama się zatopiła. Kiedy zbliżali się Rosjanie, mieszkańcy z wojskowymi zdecydowali się na otwarcie tamy, która chroniła miejscowość przed wodą. Zwieńczyli dzieło bombardowaniem zapory. Woda wylała, wszystko jest podtopione lub przynajmniej mokre, ale mieszkańcy są z siebie zadowoleni. Utrudnili części rosyjskich wojsk przedostanie się do Kijowa i czują, że uratowali stolicę.

To stało się już jednak jakiś czas temu. Jak żyje się teraz?

„Tu żaby żyją, kaczki, są bociany. Wieczorem żaby bardzo ładnie kumkają" – twierdzi Jewhenia, mieszkanka wsi.

Ale są też króliki, chociaż już udomowione. Mania, królica Hrihorija, urodziła króliczątko 31 marca – dali mu imię „Wiktor”, na cześć zwycięstwa. Inna mieszkanka twierdzi, że nigdy nie zdejmuje kaloszy. Podłogi we wsi zaczynają gnić, ale to wszystko nieważne.

„Jeśli Rosjanie poszliby po tej grobli, to już by byli w lesie obok Kijowa. A tu się zrobiło bagno, oni już nie mogli nijak się tu dostać"

– tłumaczy Jewhenija.

Z Demydiwa Rosjanie jednak już wyjechali.

W niektórych miastach, jak w Enerhodarze na Zaporożu, Ukraińcy nadal żyją pod rosyjską okupacją.

Do końca człowiek sobie mówił, że w naszym mieście jest bezpiecznie, że nie będziemy wyjeżdżać. „Oni tu nie przyjdą, u nas jest przecież największa elektrownia atomowa, sześć bloków. To przecież terroryzm!” Wszyscy w mieście tak myśleli – opowiada Maria (imię zmienione) Oleksandrze Sulymenko z „Hromadskich”.

A jednak: przyjechali. W artykule Sulymenko załącza też zdjęcia z okupowanego Enerhodaru, np. billboardu z napisem: GOROD-GIEROJ MOSKWA [MIASTO BOHATER MOSKWA] na tle fotografii z czasów II wojny światowej. Są też zdjęcia cen w sklepach.

Na początku okupacji wszystko podrożało pięć razy. Teraz ceny spadły do 3-krotności tych sprzed najazdu Rosjan, a okupanci chodzą po ulicach z karabinami i granatami. Do niedawna pozwalali przynajmniej na demonstracje przeciw okupantom w mieście – od 1 maja to się zmieniło. Wtedy żołnierze rosyjscy zastosowali wobec nich gaz, nie wiadomo jaki, jasne jest tylko, że bardzo mocny, powodujący mdłości, po którym protestujący nie mogli dojść do siebie przez kilka dni.

9 maja zaś Rosjanie wystawili w Enerhodarze wielki ekran, na którym wyświetlano moskiewską paradę zwycięstwa. Przyszło 300 osób. Podobno nikt z Enerhodaru.

Emigracja ratuje

Pozostaje jednak jeszcze kwestia Ukraińców którzy wyjechali z kraju. Od początku wojny ich liczba przekroczyła już 6 milionów, a wielu wyjechało jeszcze przed 24 lutego. O problemie migracji Julia Samajewa z „Dzerkała Tyżnia” rozmawia z ekspertem do spraw polityki migracyjnej Andrijem Hajdućkim.

W pierwszym miesiącu od rozpoczęcia wojny blisko połowa społeczeństwa znalazła się bez pracy. Migracja jest wspaniałą możliwością tymczasowego zdjęcia z budżetu państwowego ciężaru utrzymywania bezrobotnych i walki ze skutkami bezrobocia, przeznaczania funduszy na wydatkach wojenne. "Wyobraża Pani sobie, co by się stało, gdyby migracji nie było? Wyobraża Pani sobie skalę bezrobocia, biedy i przestępczości?

Migracja jest czynnikiem, który niweluje, łagodzi problemy gospodarcze. Tę rolę migracja spełniła i w okresie biedy lat 90. i kryzysu finansowego roku 2009".

Co jednak po wojnie? Co trzeba zrobić, aby ludzie wrócili? Hajdućkij mówi, żeby nie skupiać się na uchodźcach, ale myśleć szerzej, o wszystkich Ukraińcach, którzy opuścili kraj. Potrzebne będą programy, które będą stymulować rozwój poszczególnych regionów, a kluczową rolę mają w ich tworzeniu odegrać samorządowcy, którzy znają swoich mieszkańców znacznie lepiej niż rząd centralny. Trzeba będzie też zachęcać migrantów do inwestowania w Ukrainie. Ekspert podaje przykład meksykańskich inicjatyw, w których rząd i samorząd dokładają po dolarze do każdego dolara wysłanego do kraju przez Meksykanina pracującego za granicą. Te pieniądze idą potem na budowę infrastruktury publicznej, szkół, szpitali. Hajdućkij zaznacza, że pomysły tego typu są normą na świecie.

;

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze